XX
Maraton 1/6
Black:
- Czyli mam oddać Ci Rufiego w zamian? - zapytałem upewniając się.
- No tak. - zrobiła słodkie oczka, które na mnie podziałały.
- Jaką mam pewność, że będzie mojego psa dobrze traktować? - burknąłem ze skrzyżowanymi rękami na piersi.
- Na pewno będę go lepiej traktować niż ty.
- Znów zaczynasz.
- To ty zaczynać chcąc ukryć prawdę.
- Dobra, dobra niech Ci będzie.
Zapadła między nami chwila ciszy, którą przerwała brunetka.
- A tak właściwie to, gdzie jest Rufi?
- U mojej siostry.
Dziewczyna znów chciała coś powiedzieć, ale przerwał nam dźwięk telefonu. Zmarszczyłem brwi widząc na wyswietlaczu imię narzeczonego mojej siostry.
- No co jest? - zapytałem wstając z krzesła.
- Gdzie wy do chuja jesteście?! - zapytał lekko podniesionym głosem.
- No w domu. - skłamałem patrząc na brunetkę, a jej zadziwiony wzrok był skupiony na mojej twarzy.
- Chłopie jestem od dziesięciu minut pod waszym domem i się dobijam do drzwi. - wytłumaczył.
No to wpadliśmy.
- W szpitalu.
- Jak to w szpitalu? - zapytał niedowierzając.
- Aleks nie bądź jak moja matka i nie rób afery. - odpowiedziałem przewracając oczami.
- Lili jest tam z Tobą?
- Tak. - odpowiedziałem krótko.
- W którym szpitalu jesteście?
- Miejskim.
- Jadę tam. - oznajmił i się rozłączył.
- Kto dzwonił? - zapytałam cicho dziewczyna.
- Aleks.
- Narzeczony twojej siostry? - zapytała by się upewnić.
- Tak. - odparłem. - Wyjdę po niego i zaraz wracam. - dodałem kierując się do drzwi.
- Co mu powiemy? - odwróciłem się słysząc jej głos.
- Coś wymyślę, a ty tylko przytakuj. - powiedziałem na co zmroziła mnie wzrokiem.
- Jeszcze się zemszczę za to wszystko. - warknęła i opadła na łóżko.
- Liczę na to. - zaśmiałem się i wyszedłem.
Idąc w stronę wyjścia ze szpitala obmyślałem w głowie plan.
Stojąc przed wejście do szpitala zauważyłem podążającego w moim kierunku blondyna.
- Co dojebaliście? - zapytał na przywiązanie.
- Tak Ciebie też miło widzieć szwagier. - odpowiedziałem, gdy byliśmy już w środku.
- No to teraz słucham. - powiedział, gdy szliśmy w stronę sali brunetki.
- Lili miała wstrząśnienie mózgu. - wyjaśniłem.
- Ale jak to się stało? - dopytywał dalej.
- No więc wyszedłem spod prysznica w ręczniku na biodrach, bo Leon dzwonił. Chodziłem sobie po salonie rozmawiając z nim przez telefon, gdy nagle na schodach spostrzegłem Lili. Zlustrowała mnie wzrokiem po czym zemdlała i spadła ze schodów. - opowiedziałem zabawną historie, która na pewno nie spodobała by się dziewczynie.
- No nieźle. - odparł.
- Tak to już działam na dziewczyny. - powiedziałem z dumą.
I weszliśmy do sali dziewczyny.
- No mała, ale mnie wystraszyłaś. - powiedział na wejściu Aleks i podszedł do łóżka brunetki opierając się rękami o barierkę.
- Nic takiego się nie stało. - odpowiedziała.
- Rodzice wiedzą? - zapytał mierząc mnie i dziewczynę wzrokiem.
Lili spojrzała na mnie jakby szukała pomocy.
- Nie. - odpowiedziałem za nas oboje.
- Macie zamiar mówić?
- Nie. - odpowiedziałem ponownie.
- I co ja mam powiedzieć Betty?
- Że u nas wszystko w porządku i sobie radzimy. - odpowiedziała Lili nie pozwalając mi dojść do słowa.
- Oj dzieciaki. - pokręcił rozbawiony głową. - Cieszcie się, że to ja przyjechałem, a nie Betty.
***
Lili:
Minęły dwa tygodnie.
Jebane dwa tygodnie.
Leżę na szpitalnym łóżku czekając na ostateczne wyniki badań. Przez cały ten czas odwiedzały mnie Amanda i Nikol. Czasem zdążało się, że Amanda przyprowadzała Leona, a nawet czasem wpadał i również Black.
Tak Black po tym jak wszystko pięknie pozałatwiał by nikt się nie dowiedział o prawdziwej historii, która wydarzy się w domu, nie pojawiał się już tak często, a jak przychodził to tylko na kilka minut.
- Cześć siostra. - przywitał się David i mnie przytulił.
- Czemu nie przychodziłeś? - zapytałam smutno, gdy zajął miejsce obok na krześle.
- Pracowałem. Miałem wyjazd służbowy. - odpowiedział na co zmarszczyłam brwi. - Mój ojczym ma firmę i jak zawsze miałem czas to pomagałem w papierach, a ostatnio zostałem wysłany na wyjazd służbowy. - wyjaśnił.
- Rozumiem. - uśmiechnęłam się lekko.
- Jak głowa? - zapytał.
- Dobrze. Tak naprawdę po dwóch dniach już się czułam dobrze. Nie rozumiem po co mnie tu tyle trzymają.
- Dla twojego dobra. A co jakbyś zemdlała będąc sama w domu? - zapytał, a ja wzruszyłam tylko ramionami.
- Dołączyłabym do mamy.
- Nawet tak nie mów.
- Mam wyniki. - do środka wpadł lekarz.
- A więc? - zapytałam.
- A więc jest wszystko dobrze.
- Czyli mogę już wyjść?
- Tak za kilka minut pielęgniarka przyniesie wypis, ale za jakiś czas proszę przyjść na kontrole.
Jeszcze chwile lekarz mówił jakie leki powinnam brać w najbliższym czasie po czym opuścił pomieszczenie, życząc więcej szczęścia przy upadku.
- Chyba w samą porę wróciłem. Akurat odwiozę Cię do domu.
- Całe szczęście. Już myślałam, że będę się musiała prosić o to Blacka.
- Właśnie słyszałem, że się nie dogadujecie.
- Z nim nie można się dogadać.
- Oj tam przesadzasz. Ale dziś zaczyna się wasz zakład.
- Skąd wiesz o zakładzie? - spojrzałam na niego.
- Leon coś wspominał jak do niego dzwoniłem.
- Co Ci jeszcze powiedział? - zapytałam zaciekawiona.
- W sumie to nic co mogłoby Cię zaciekawić.
- Dzień dobry. - do pomieszczenia weszła starsza kobieta. - Mam pański wypis. - powiedziała i podała mi kartkę, którą podpisałam.
- Mam nadzieje, żenię wróci pani do mas tak szybko.
- Też mam taką nadzieje. - uśmiechnęłam się do niej, a ona opuściła sale.
- To jak? Jedziemy? - zapytał brunet.
- Jak najszybciej. - wstałam z łóżka i zabrałam swoją torbę.
- Daj to. - powiedział i zabrał ją ode mnie.
***
Jadąc do domu, David wjechał do sklepu po szampana i kilka piw. Stwierdziła, że trzeba zrobić mi imprezę powitalną. Oczywiście się wkurzyłam na ten pomysł, ale on nie dawał za wygraną.
- Kupić Ci coś? - zaproponował, gdy szliśmy do kasy.
- W sumie znając Blacka pewnie jest pusta lodówka. - odpowiedziałam i poszłam na dział słodyczy.
Wzięłam czekoladę mleczną, ciastka i kilka kiśli do kubka, a następnie skierowałam się do lodówek po dwa jogurty.
- Kasę oddam w domu. - powiedziałam odkładając moje zakupy koło alkoholu na taśmie.
- No co ty Lili. - zaśmiał się. - Jesteśmy rodzeństwem, a rodzeństwo powinno sobie pomagać.
Po pięciu minutach znaleźliśmy się z zakupami w samochodzie, a po dwudziestu pod moim domem.
- No to witaj Lili w domu. - brunet otworzył drzwi wpuszczając mnie pierwszą do środka.
Zdjęłam buty i poszłam prosto do salonu, gdzie zastałam siedzącego Blacka z jakąś blondynkom na kolanach pożerających się wzajemnie. Za plecami usłyszałam gwizdanie i śmiech Davida. W jednym monecie oboje oderwali się od siebie, spoglądając na mnie i bruneta za mną.
- Dzięki za miłe powitanie Black. - uśmiechnęłam się wrogo i poszłam do swojego pokoju.
Nienawidzę Cię Black.
Nawet taki moment musiałeś mi spieprzyć.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro