Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XLVI

- Do zobaczenia po nowym roku. - ogłosił dyrektor, a każdy uradowany zaczął opuszczać budynek szkolny.

- To gdzie idziemy na sylwka? - zaczęła Amanda.

- Z tego co słyszałem to Gary urządza domówkę. - odparł Leon otwierając nam drzwi.

Na dworze padał standardowo jak na zimę przystało śnieg.

- Lili dziś idziemy lepić bałwana. - powiedział rozbawiony Maks rzucając śnieżką w Blacka.

- Jednego już w domu mam. - zażartowałam, a kula śnieżna zderzyła się z głową blondyna.

- Ty kurwa nie masz co robić! - zawył wściekły strzepując śnieg z włosów.

- Oj nie bądź taki sztywniak. Wiem, że ten radosny chłopczyk biegający ze śnieżkami w Tobie drzemie.

- Maks kiedy ty wydoroślejesz? - zażartowała Nicol.

Maks i Nicol w ostatnim czasie zaczęli ze sobą kręcić. Może tego jeszcze nie ogłosili, ale ja wiem, że coś się święci.

- Lili dasz radę dotrzeć sama do domu? - zwrócił się do mnie Black.

- Czemu? - zapytałam zdziwiona.

- Muszę jechać z Rachel do sklepu po garnitur na ślub. - przewrócił oczami.

- Jasne. Poradzę sobie. - powiedziałam zawiedziona.

Dzięki przyjacielu, że to ona jest ta lepsza.

- Idziesz z nią na ten ślub? - zapytał zdziwiony Daniel.

- Nie mam wyjścia.

- Nadal Cię szantażuje? - dopytywał.

- O co chodzi? - wtrąciła jedna z blondynek.

- Prywatna sprawa. - odpowiedział lekko zdenerwowany.

- Rozumiem, ale jak gdyby co to my sobie z nią poradzimy. - dopowiedział Maks.

Co jest grane?

I tak się dowiem.

- Misiu jedziemy? - usłyszałam Rachel, gdy tylko znaleźliśmy się na parkingu.

- No ja spadam. - poinformował. - Wpadnę później. - oznajmił, a po chwili nie było po nich ani śladu.

- My tez się będziemy zbierać. - powiedział Leon. - Chętnie byśmy Cię wzięli, ale mamy całe zapchany samochód.

- Spoko. Luz. Poradzę sobie. - posłałam im szczery uśmiech.

Pożegnałam się z każdym i zostałam sama na parkingu.

Czy to fajne uczucie?

Okropne.

Schowałem dłonie do kieszeni mojego płaszczu i ruszyłam w stronę przystanku. Spojrzałam na rozkład, gdzie za piętnaście minut miałam mieć autobus. Zajęłam miejsce na ławce po dachem, by schować się przed padającym śniegiem i wyciągnęłam telefon. Przeglądałam fejsa, gdy usłyszałam trąbienie. Z myślą, że Black się zlitował podniosłam głowę, a ku mojemu zaskoczeniu był to Gary. Uśmiech na moją twarz wkroczył od razu. Podniosłam się i schowałem telefon zmierzając w stronę jego pojazdu. Okno od strony pasażera się otworzyło, a na twarzy chłopka zawitał uśmiech.

- Wsiadaj podwiozę Cię.

- Dzięki. - powiedziałam i zajęłam miejsce pasażera. - Dawno Cię nie widziałam. - zaczęłam, gdy zapinałam pas.

- Byłem na wymianie w stanach.

- Już myślałam, że o mnie zapomniałeś. Nie dzwoniłeś, nie pisałeś.

- O takiej łasce jak ty nie da się zapomnieć.

- Dzięki. - zaśmiałam się.

- Co tam u Ciebie słychać? Znalazłaś tego jedynego?

- Czas pędzi, a ja siedzę na starych śmieciach. A jak to wyglada u Ciebie? - odwróciłam się w jego kierunku i zlustrowałam.

- Po staremu. Przygotowuje się teraz do matury.

- Planujesz wyjechać?

- Wszystko możliwe.

- Masz już konkretne studia wybrane?

- Medycyna. A ty masz już coś wybrane?

- Raczej pójdę w ślady taty. Biznesy i te sprawy.

- Rozumiem. Ważne jest to, żeby robić to co się chce. Pamiętaj o tym. Organizuje domówkę w sylwestra wpadniesz? Mam nadzieje, że tym razem nie odmówisz.

- Moi znajomi się do Ciebie wybierają, więc pewnie będę.

Cała droga minęła nam na rozmowie. Z Gary nie ma jak się nudzić. Zawsze znajdzie się temat warty omówienia. Taki już jest.

- Wejdziesz? - zapytałam, gdy zaparkował na podjeździe mojego domu.

- Może innym razem. - odparł.

- No chociaż na chwile. - próbowałam go przekonać.

- Jak już prosisz. - zgasił silnik i razem znaleźliśmy się w cieple mojego domu. - Trochę wam się ty zmieniło. - zaśmiał się.

- Nie było Cię tu aż dziesięć lat. - zaśmiałam się. - Co chcesz do picia?

- A co proponujesz?

- Mój specjał to kawa karmelową.

- Smaki dzieciństwa? - zaśmiał się.

Tak to prawda w dzieciństwie byliśmy mistrzami jeśli chodzi o napije. Lubiliśmy się bawić w kawiarnie i majsterkować w kuchni. Jednym z naszych dzieł to była kawa karmelowa i babeczki czekoladowe.

- Yhym... - odpowiedziała i zaczęłam wyjmować potrzebne składniki.

- Może wpadniesz do mnie w następnym tygodniu upieczemy nasze babeczki czekoladowe.

- Chętnie.

- To będziemy w kontakcie.

- Mam nadzieje, że tym razem nigdzie nie wyjedziesz.

Siedzieliśmy w salonie pogrążeni w rozmowie do czasu, aż telefon chłopaka zawibrował w kieszeni.

- Przepraszam na chwile. - powiedział i wyszedł do przedpokoju.

Nie chciałam podsłuchiwać rozmowy wiec po prostu odpaliłem swój telefon sprawdzając powiadomienia z insta.

- Przepraszam, ale babcia potrzebuje pomocy i muszę już jechać. - wytłumaczył.

- Jasne rozumiem. - uśmiechnęłam się.

Odprowadziłam go do ganku, a nawet i wyszłam w krótkim rękawku i skarpetkach na dwór.

- Lili idź już, bo będziesz chora. - przytulił mnie na pożegnanie.

Chłopak odpalił swój samochód, a ja mi pomachałam na pożegnanie. I w tym momencie na podjazd zajechał czarny samochód Blacka.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro