Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Wróć...

Dawno, dawno temu w odległej Galaktyce…

– Wykonać Rozkaz 66!

~~~

Ahsoka przybijała młotkiem kolejny element. Ugh! Praca w warsztacie jest naprawdę żmudna i nieciekawa. Tak tęskniła za starym życiem. Za adrenaliną, za niebezpieczeństwem. Za wolnością…

Nagle usłyszała jakiś hałas na lądowisku. Nie zwróciła na to większej uwagi. To zdarzało się nazbyt często. Kątem oka zarejestrowała, że jej kompan już idzie na spotkanie "gościom", tak więc nie musiała się ruszać. Wróciła do wkręcania gwoździ, gdy usłyszała zaskoczony głos towarzysza:

– Ahsoka, ktoś do ciebie. – zawołał Nyx.

Zdziwiona, odłożyła narzędzia i ruszyła w stronę wyjścia. Nyx minął ją w połowie drogi i nie wyglądał na zachwyconego, co tylko spotęgowało ciekawość Togrutanki.

Minęła bramę i… stanęła jak wryta.

Przed nią stał Cody, wraz z całym garnizonem klonów.

– Komandor Ahsoka Tano? – jego głos brzmiał inaczej, jakby… nieludzko.

– Tak, to ja Cody. Nie pamiętasz mnie? – spytała zdziwiona.

– Komandorze Tano, z rozkazu Imperatora Palpatine'a zostajesz zgładzona jako sprzymierzeniec Jedi.

– Co do… – szybko uchyliła się, gdy blaster Cody'ego wystrzelił. – O co tutaj chodzi?!

– Rozkaz 66 został wcielony w życie z woli Imperatora Galaktycznego Imperium. Jako Jedi, zostajesz oskarżona o zdradę i współudział w zamachu na życie Kanclerza. – Kolejny strzał był tak niespodziewany, że Ahsoka upadła na ziemię.

– Ognia! – zawołał dowódca.

Cały oddział zaczął strzelać. Ahsoka chowała się za skrzynkami, czasem używając Mocy by strącić kolejnych napastników poza platformę. Jeden strzał drasnął ją w ramię. "Będzie blizna" — pomyślała.

Kiedy myślała, że jest na straconej pozycji, usłyszała dźwięk statku kosmicznego. Spojrzała w górę — niewielki prom unosił się trzy metry nad platformą. Po chwili drzwi pojazdu otworzyły się, a stanął w nich… Lux Bonteri.

– Ahsoka! Łap! – krzyknął, rzucając w jej stronę podłużny pręt o cylindrycznym kształcie.

Togrutanka nie zastanawiała się długo. Szybkim ruchem dłoni popchnęła wszystkie klony na ziemię, a następnie wybiła się do góry, łapiąc w powietrzu przedmiot. Miecz świetlny. Jej miecz świetlny.

Wylądowawszy w przysiadzie, rozejrzała się czujnie. Klony już zdążyły się pozbierać i właśnie wstawały. Nie było czasu. Zapaliła miecz, który oblał ją dobrze znaną zieloną poświatą. Szybkim ruchem odbiła strzał z jednego z blasterów, a następnie obcięła głowy trzem stojącym za blisko klonom. Odbijając celnie strzały, używając Mocy i tnąc bronią, pozbyła się wszystkich przeciwników. Poza jednym.

Przyparła Cody'ego do ściany, przykładając laserowe ostrze do jego szyi.

– Gadaj o co tu chodzi, Cody!

– Domyśl się, ścierwo Jedi. – warknął.

Nagle Ahsoka zobaczyła przed oczami stojącą w płomieniach Świątynię Jedi. Jednocześnie poczuła ogromne zawirowania w Mocy.

– Nie… – wyszeptała. – To niemożliwe…

Cody wykorzystał chwilę nieuwagi Togrutanki i wyśliznął się z jej żelaznego uścisku. Sięgnął po wytrąconą wcześniej broń, jednak Togrutanka w porę wyczuła niebezpieczeństwo. W złości i rozpaczy zaczęła zaciskać dłoń na jego krtani, która tak naprawdę znajdowała się dwa metry od niej. Podduszany niewidzialną siłą, Cody rozpaczliwie próbował się uwolnić, sięgając rękoma do gardła. Nic to jednak nie dało.

Popatrzyła na niepewną minę Luxa, a następnie ma spanikowanego tymi dziwami Nyxa.

"Co ja właściwie robię?!"

Zwolniła uścisk na ciele klona. Upadł na ziemię bez przytomności, zapewne z powodu zbyt długiego odcięcia od powietrza.

– Ahsoka, wskakuj! Ty tam! Też chodź, jeśli ci życie miłe! – krzyknął Lux, próbując przekrzyczeć pracę silnika. Spanikowany Nyx rzucił się do statku, jak gdyby był jego ostatnią nadzieją, a Togrutanka jak gdyby nigdy nic podeszła do starego śmigacza i rozcięła mieczem bagażnik.

– Ahsoka, co ty wyprawiasz?! Wskakuj szybko, nie mamy na to czasu!

– Lećcie! Dogonię was.

– Ale…

– Już! – rzuciła, po czym wyrwała resztę blachy. Ze środka wyciągnęła niewielką paczuszkę przewiązaną sznurkiem. Chwyciła ją wolną ręką i puściła się biegiem. Pomiędzy susami przypięła miecz do pasa, by mieć większe pole manewru.

Statek był już pięć metrów nad nią i jakieś trzy od platformy, jednak nie zwolniła biegu. Będąc na samym krańcu, wybiła się posługując Mocą i poszybowała w górę. Wolną ręką chwyciła się ciągle otwartego trapu, by następnie podciągnąć się i wejść do środka. Szybko klepnęła w panel zamykający gródź, po czym podbiegła w stronę sterowni.

Na skanerze zauważyła trzy pulsujące kropki, które niebezpiecznie szybko się zbliżały.

– Kanonierki! – krzyknęła.

– Tak, widzę je. Typ LAAT. Niedobrze. – mruknął Lux. – Ahsoka, biegnij do górnego działka. Ty tam, będziesz drugim pilotem. Pomożesz mi przy pilotażu.

Nyx jęknął coś w odpowiedzi, ale zajął siedzenie co-pilota i naszykował ręce. Ahsoka pobiegła w stronę drabinki.

– Zapnij się.

– Łołoło. A gdzie pasy?

– Ha! To tylko takie powiedzonko. (Pozdro dla tych, co zgadną z czego to cytat ; )

Ahsoka usiadła w fotelu i założyła słuchawki by komunikować się z resztą jej towarzyszy.

Chwyciła drążki sterownicze. Komputer namierzał cel. Pierwszy LAAT na celowniku i… strzał. Nic. Dlaczego? Ah, no jasne! Tarcze!

– Lux, nie wiem, czy twój plan wypali. Kanonierki mają tarcze!

– Przełącz żółty guzik ciągnąc za zieloną dźwignię. Znajdź drugi przycisk na spuście i strzelaj. Uruchomisz nowy system strzałów jonowych, dopiero testowany.

– Nielegalny system strzelniczy? – Zdziwiła się Ahsoka. – Nie spodziewałam się tego po tobie.

– Walka z Separatystami sporo mnie nauczyła.

– Właśnie widzę.

Dalszą rozmowę przerwał im strzał ze strony klonów. Ahsoka ustawiła nową broń i zaczęła strzelać.

Po chwili kanonierek już nie było, a oni obierali kurs w nadprzestrzeni...

~~~

Gdy Ahsoka znalazła chwilę dla siebie, weszła do pustej kajuty na statku Luxa i upewniwszy się, że drzwi są zamknięte, postawiła swoją paczuszkę na łóżku. Starannie ją odpakowała, by w końcu wyjąć ze środka swój skarb. Jej stary strój. Strój Jedi. Strój wojownika i żołnierza.

Nie zastanawiając się długo, założyła go na siebie. Był tylko trochę przykrótki, ale dla przeciętnego obserwatora nie było żadnej różnicy.

Po wymyciu twarzy i rąk, zdecydowała się wyjść i sprawdzić, co u chłopaków. Widok, który zastała wręcz ją zaszokował.

– Nie chcę mieć z tym nic wspólnego. Wysadźcie mnie w najbliższym kosmoporcie. Udam, że nigdy mnie tu nie było. Nie znałem żadnych rebeliantów, ani żadnych Rycerzy Jedi, ani nikogo innego. Nie znałem was, tylko dajcie mi stąd iść! – krzyczał zrozpaczony Nyx.

Bonteri posłał Togrutance błagalne spojrzenie. Zupełnie nie wiedział, jak poradzić sobie z ryczącym facetem. Ona już otwarła usta, by coś powiedzieć, gdy nagle usłyszeli śmiech. Nie był on złowieszczy, brzmiał bardziej jak mówienie czegoś pod nosem.

Ahsoka gwałtownie odwróciła się, wyczuwając znajomą obecność.

– Mistrz Yoda??

– Witaj, padawanie Tano. Spotykamy znowu się, hm?

– Mistrzu, ja… ja nie wiem, co mam robić. Co się stało z Zakonem, z klonami?

– Ślepi byliśmy. Kanclerz sprytnie, manipulował nami. Zwieść mu się daliśmy. Potajemnie klony do posłuszeństwa zmusił, a gdy czas właściwy nadszedł, przeciwko nam, zwrócił je.

– Ale dlaczego?

– Sithowie wrogami naszymi od zawsze byli. Że nie odkryliśmy, że jednego pod nosem mamy, błąd wielki. Palpatine Sithem okazał się, i ucznia swego mądrze wybrał. Teraz czatować będzie, póki ostatniego Jedi nie wybije. A trudne nie będzie to, gdy u stóp Galaktykę całą ma.

Ahsoka Tano nie mogła w to uwierzyć. Z trudem wydusiła z siebie słowa, zanim jej oczy zalały się łzami:

– Co… co z Anakinem??

– Mroczny Lord Darth Vader zabił go. Litości dla nikogo nie miał.

Ahsoka złapała się za głowę.

Anakin nie żyje?? Czy to możliwe?! Jak to się stało?! Od zawsze był mistrzem walki, był Wybrańcem!

Zaczęła płakać.

– Co… co ja mam teraz robić, mistrzu?

– Hmmm… Na Ilum udasz się. Tam kryształy nowe znajdziesz. Radzić sobie, sama musisz. Nie twoim przeznaczeniem obalić Vadera jest, jednak równie ważne zadanie powierzono ci. Uważać na siebie musisz. Kontaktować ze mną się, nie wolno ci. Sowa przewodniczką będzie twą. A ja, powodzenia życzę ci. Żegnaj, padawanie Tano. I niech Moc z tobą będzie.

Zniknął.

– Kto… kto to był?! Ten zielony pokurcz?!

– Nie poznałeś Wielkiego Mistrza Yody? – spytał oburzony Lux.

Nyx zbladł.

– Nie, nie. Nie, nie, nie, nie, nie. To się nie dzieje. Błagam, zabierzcie mnie stąd! Z dala od Jedi, z dala od wściekłych żołnierzy i strzelających statków, z dala od polityki i znikających istot. Wypuśccie mnie, choćby na tym zakichanym Ilum!

– Na chwilę obecną lecimy na Alderaan. Tam możemy cię wysadzić. Jeśli chcesz, mogę załatwić ci nową tożsamość, żebyś mnie musiał uciekać przed żołnierzami Rep… Imperium. - odparł chłopak.

– Jakie znowu Imperium? - jęknął zniesmaczony Okami (Nyx).

– Republika została przekształcona w Imperium Galaktyczne z woli Wielkiego Kanclerza Palpatine'a, który mianował siebie Imperatorem, a Jedi uznał za zdrajców i kazał ich natychmiast zlikwidować. – odparł niechętnie Bonteri.

~~~

Po wysadzeniu Nyxa Okamiego i uzupełnieniu paliwa, ruszyli w dalszą drogę. Lux chciał jeszcze pomówić z senatorem Organą, jednak podobno nie wrócił jeszcze z Coruscant, gdyż, jak twierdziła jego małżonka, zatrzymał się na stacji medycznej Polis Massa. Lux wyraził nadzieję, że samemu senatorowi nic się nie stało, a następnie polecił przekazać pozdrowienia. Następnie wziął Ahsokę pod ramię i zaprowadził do statku. Po drodze podziwiali uroki i zasobność tej planety.

~~~

Po siedmiu standardowych godzinach w końcu dotarli na miejsce. Znajdowali się przed ogromną skalistą planetą, pokrytą białym puchem.

– Nigdy nie widziałem tej planety. – stwierdził Lux.

– Dla bezpieczeństwa Jedi, nie jest wpisywana do map gwiezdnych.

– Ale… co takiego cennego się tu znajduje? To bryła lodu!

- Kryształy. Kryształy do mieczy świetlnych. Chodźmy.

~~~

Po wejściu do Świątyni Ahsoka kazała Luxowi zostać i czuwać w razie niebezpieczeństwa. Sama ruszyła wgłąb kryształowego korytarza, przygotowując się psychicznie do starcia z największą słabością…

Szła. Dookoła niej korytarz coraz bardziej się rozszerzał. Wkrótce stanęła w ogromnej przestronnej jaskini. Była cała z lodu, jak reszta konstrukcji. A na środku stał on. Anakin.

Ahsoka niepewnie podeszła do stojącej tyłem postaci.

– Mistrzu? Co ty tutaj robisz?

– Spóźniona. Jak zwykle. – stwierdził jedynie Skywalker.

– Co? Przecież nie mogłeś wiedzieć, że tu będę.

Ja wiem wszystko, Ahsoko. – Sięgnął ręką do pasa, gdzie wisiał przypięty miecz świetlny. – Zawiodłem się na tobie.

– Co ja takiego zrobiłam?!

– Opuściłaś mnie! – Wybuchnął. – Zostawiłaś, i to w chwili, kiedy cię najbardziej potrzebowałem!

– Mistrzu, ja nie…

– Zdradziłaś Zakon. Zdradziłaś klony. Zdradziłaś mnie! – Niespodziewanie obrócił się w jej stronę na pięcie. W ręce trzymał zgaszone śmiercionośne ostrze. – A teraz, teraz za to zapłacisz! – Jego głos kipiał nienawiścią.

Zapalił miecz. Błękitna poświata jak zwykle rozświetliła jego twarz. Ahsoka popatrzyła na nią, po czym z przestrachu cofnęła się przed nim. Jego oczy, niegdyś w kolorze błękitu, teraz lśniły żółcią obleczoną czerwoną obwódką. Oko Sitha.

Nie zdążyła się nad tym zastanowić, gdyż w tej właśnie chwili Anakin wymierzył cios. Niemal odruchowo sięgnęła po swój miecz, przedtem wiszący swobodnie u pasa. Dwie świetliste klingi skrzyżowały się.

***

– Głupia, nieumiejętna smarkula! Bariss byłaby lepszą uczennicą! Ona wie, jak walczyć, jest bardziej posłuszna! – wykrzykiwał raz za razem obelgi w jej stronę.

– Nie! – wrzasnęła w pewnym momencie Ahsoka. – Nie pozwolę się tak poniżać! – krzyknęła. Nie mogła już tego dłużej znosić.

Zrobiła gwałtowny obrót i pchnęła Anakina z całej siły Mocą na ścianę.

– Dobrze… daj się ponieść emocjom. Może jeszcze nie jest za późno. Może możesz stać się bardziej… pożyteczna.

Tano oprzytomniała. Ale z drugiej strony… nie musiała tak kurczowo trzymać się zasad Jedi, prawda? Nie obowiązywały jej już.

– Nie będę się ciebie słuchać. Nie jestem Jedi, mogę robić, co mi się żywnie podoba! Nie potrzebuję cię. – Po wypowiedzeniu tego na głos, nagle zaczęła stopniowo się uspokajać. – Już nie. – Powoli sens jej własnych słów zaczął do niej dochodzić. Zgasiła miecz. – Jestem wdzięczna za wszystko, czego mnie nauczyłeś, mistrzu. Ale ten etap w moim życiu się zakończył. Wybrałam swoją drogę. I nareszcie zrozumiałam, że to nie musi być twoja droga. Jeśli mam oderwać się od przeszłości, nie mogę ciągle myśleć, "co by zrobił Anakin". Muszę myśleć po swojemu. I to ty mnie tego nauczyłeś. Dziękuję, mistrzu. – ukloniła się, tak jak zwykle po treningu, po czym zamknęła oczy. Błękitne ostrze przeszyło ją przecinając od góry w pół. Otworzyła oczy. Ujrzała oczy Rycerzyka, które powoli zaczęły odzyskiwać dawną barwę. Po chwili mistrz zniknął. A ona nadal była w jednym kawałku. Nareszcie zrozumiała. To była jej próba. Jej słabość. Przezwyciężyła ją.

Ruszyła do przeciwległej ściany jaskini. Znajdowały się tam dwie pary drzwi — po prawej i po lewej stronie.

Przez które powinna przejść?

Zamknęła oczy. Moc powinna wskazać jej kierunek. Gdy po dłuższej chwili otworzyła je, zauważyła dwie postacie.

Na kryształowej framudze lewych drzwi przysiadła zielono-złota sowa.
Z kolei na dole prawych, stał wyjątkowo wielki szczur z czerwonymi oczami.

Obie te postacie nic jej nie mówiły. Znała je, ale jakby… poprzez mgłę?

Już miała się poddać, gdy przypomniała sobie słowa mistrza Yody:

Convor przewodnikiem będzie twym.

I nagle wszystko sobie przypomniała. Pamiętała tego szczura. Ugryzł ją raz i zmusił do posłuszeństwa Ciemnej Stronie. To był Syn.
I sowa w jej pamięci teraz wydała się jakby wyraźniejsza. To musiała być Córka. Przedstawicielka Światła, która poświęciła swoje życie w obronie własnego ojca i której ostatnim życzeniem było uratowanie jej — zupełnie nieznanej Togrutanki, która przywlokła się tam za swoim mistrzem.

Bez wahania skręciła w lewo.

Szła ciemnym, wąskim korytarzem przez około minutę. Sowa ciągle leciała przed nią.
Wkrótce zatrzymały się w niewielkim, okrągłym pomieszczeniu, na którego środku stał kryształowy podest. Na nim znajdowały się dwa płaskie pręty o cylindrycznych rękojeściach, które miały wygrawerowany motyw w romby. Niepewnie po nie sięgnęła. Targana sprzecznymi emocjami, zatrzymała rękę tuż nad tajemniczą bronią. Jej wzrok powędrował ku sowie. Tamta niemal niedostrzegalnie skinęła głową. Ahsoka chwyciła przedmioty, które okazały się mieczami świetlnymi. Przepięła swój stary miecz do tyłu, tak, by leżał prostopadle do jej ciała, a na miejscu starych mieczy przypięła nowe. Ruszyła w drogę powrotną.

~~~

– Ahsoka, ja… chciałbym ci coś powiedzieć. – Wyznał Lux, gdy weszli już do środka statku.

Odwróciła się twarzą do niego i stanęła z wyczekiwaniem w oczach.

– Ja… zastanawiałem się, czy nie chciałabyś zostać ze mną. No bo… – Plątał mu język. – na pewno ci teraz ciężko, a ja mógłbym zapewnić ci wsparcie. Jesteśmy poszukiwani. Czy nie moglibyśmy spędzić tego czasu razem? Ja… ja wiem, że pewnie ledwie mnie tolerujesz. Za każdym razem albo kradnę ci kapsułę, albo ogłuszam paralizatorem, albo całuję się z inną dziewczyną. Ale mi naprawdę na tobie zależy. Zostań ze mną. Proszę. – Ostanie słowa niemal wyszeptał, jakby się ich bojąc. – Kocham Cię.

Ahsoka była pod ogromnym wrażeniem. Co… co miała teraz zrobić? Powiedzieć? Czy go lubiła? No jasne, że tak! Jednak jej przywiązanie do Zakonu wcześniej uniemożliwiało jej samo myślenie o czymś, czym jest poważny związek. Teraz, kiedy definitywnie zerwała z przeszłością, mogła sobie na to pozwolić. Bo kto jej zabroni? Bez żadnego ostrzenia, jakby pod wpływem nagłego impulsu, przyciągnęła go do siebie za kurtkę i pocałowała.

***

– Too… gdzie jedziemy?

– Nie mam bladego pojęcia.

Przez chwilę trwało milczenie jednak Ahsoka postanowiła je przetrwać, gdy w końcu wpadła na pewien pomysł.

– A co powiesz na Naboo? Byłeś tam kiedyś?

– Nie. A ty?

– Kilka razy. Ale zapewniam cię, że o ile znam tamtejsze władze, królowa pozwoli nam zostać, bez względu na ryzyko. Jest tam na tyle spokojnie, że nic nam nie grozi. A jednocześnie… można znaleźć trochę rozrywki. – Wróciła myślami do dnia, kiedy zachorowała na śmiertelnie niebezpieczną chorobę, próbując zdemaskować szalonego naukowca. Był z nią wtedy Anakin i Padmé. Właśnie… ciekawe, co teraz porabiała. W końcu zawsze całym sercem wspierała po równi demokrację jak i Jedi. Co zrobi teraz?

– No to w sumie czemu nie. – stwierdził Bonteri i zaczął wpisywać dane w komputer pokładowy.

~~~

Na miejscu zastał ich nieciekawy widok. Wszyscy chodzili w czarnych strojach i mieli jakieś przygnębione miny. Nawet królowa Apailana, która wręcz przepadała za Ahsoką, mimo ciepłego powitania wydawała się jakby bez życia.

– Czy coś się stało, królowo? – zapytała z troską Togrutanka. – Wszyscy noszą ciemne szaty i wyglądają na nieszczęśliwych. Nie przypominam sobie żadnego smutnego święta w ten dzień.

– Och, Ahsoko, ty nic nie wiesz? – zdziwiła się królowa. Po chwili na jej twarzy wymalował się obraz współczucia. – Przed paroma godzinami przyleciał tutaj senator Organa. Przywiózł ze stacji medycznej Polis Massa ciało senator Padmé Amidali. Martwe.

Ahsokę przebiegł zimny dreszcz.

– Pa… Padmé nie żyje?! Ale jak to?

– Zgodnie ze słowami senatora, straciła wolę życia. W brzuchu miała dwa nienarodzone maleństwa. Cała planeta jest w rozpaczy. Trwa żałoba narodowa. – Apailana ścisnęła mocno rękę Ahsoki. Niezależnie, od tego, czy uważała, że Ahsoka tego potrzebuje, czy też sama tego potrzebowała, podziałało to kojąco na nie obie.

Padmé miała rodzić? Teraz wszystko układało się w logiczną całość. Jak mogła wcześniej nie zauważyć?! Biedna Padmé… Zapewne cieszyła się niezmiernie, że będzie mogła zostać matką. Anakin pewnie również się cieszył. Teraz w końcu dało się wyjaśnić jego nagłe zniknięcia po i przed misjami, a także jego entuzjazm, gdy mieli wykonywać jakąś misję razem z senator.

Biedaczka… gdy zorientowała się, do jakiego celu przez cały czas dążył Palpatine, a także, co spotkało Jedi i, najpewniej Anakina, załamała się psychicznie. Nie zdążyła urodzić. Togrutance było jej ogromnie żal. I jej dzieci. I Anakina. "Byłby wspaniałym ojcem", pomyślała.

~~~

Wkrótce miał się odbyć pogrzeb Amidali. Ahsoka, która dostała już przydzielony domek z Luxem na planecie, czuła się w obowiązku pojawienia się na uroczystości. Lux może aż tak dobrze nie znał pani senator, ale jak sam twierdził, rozmawiał z nią przecież nie raz i słuchał jej mów i apeli, i całym sercem był po jej stronie.

Tak więc szli na tyłach pochodu, w kapturach na głowach. Jako bliscy przyjaciele mogliby iść z przodu, ale woleli zachować środki ostrożności - mimo wszystko teraz rządziło Imperium i zapewne wszystko kontrolowało. Lepiej było się nie wychylać i nie robić dodatkowych kłopotów królowej, która dodatkowo musiałaby się tłumaczyć z przetrzymywania zbiegów.

~~~

Następny miesiąc przeminął w miarę spokojnie, aż do pewnego dnia, gdy wczesnym rankiem ktoś usilnie próbował dobić się do drzwi.

Ahsoka zeszła ze swojej sypialni, mamrocząc coś cicho pod nosem. Luxa także obudził natarczywy gość, bo wyszedł ze swojej sypialni przecierając leniwie oczy.

Zeszli na dół, po drodze oporządzając się nieco, po czym w końcu podeszli do drzwi. Spojrzawszy przez wizjer, Ahsoka upewniła się, że nie stoją tam klo… szturmowcy Imperium. Zamiast tego stała tam kobieta, której Ahsoka nigdy wcześniej nie widziała, która trzymała na rękach małe dziecko. Wyglądała na zdenerwowaną i przestraszoną. Ahsoka otworzyła drzwi na oścież, tak, by Bonteri również mógł zobaczyć gościa. Gdy ją ujrzał, na jego twarzy odmalowało się zaskoczenie.

– No nareszcie! – odetchnęła nieznajoma.

– Ahsoka Tano, prawda? Lux Bonteri? Pamiętacie mnie? To ja, jestem żoną senatora Organy.

Nagle Ahsoka stwierdziła, że rzeczywiście przed nią stała królowa Alderaanu. Nie poznała jej zupełnie, gdyż zamiast sztywnej, kolorowej sukni miała prostą sukienkę. Włosy skryte pod kapeluszem wychodziły jej zza zapięcia, co sprawiało, że niesforne kosmyki błąkały się po całej jej twarzy. Nawet jej oczy, niegdyś pełne życia, teraz wypełniały się smutkiem. Ahsoki zbytnio to nie zdziwiło, taki wyraz twarzy mieli praktycznie wszyscy ludzie, z jakimi rozmawiała. Odkąd panowało Imperium, ludźmi rządził strach.

– Och, oczywiście, że pamiętam. Może wejdź do środka, Breho. Napij się czegoś, zjedz i opowiesz nam, co takiego cię tu sprowadza.

– Nie ma na to czasu! – krzyknęła szeptem kobieta. Oni już po mnie idą… Skupcie się teraz na tym, co wam powiem. Dzieci Padmé Amidali wcale nie zginęły. Rozdzielono je i ukryto, by Imperator ich nie znalazł. Chłopiec został powierzony rodzinie na ojczystej planecie ojca, a dziewczynka miała wychować się pod naszymi skrzydłami. Niestety, Palpatine wyczuł, że Bailowi nie przypadły do gustu jego nowe rządy i oskarżył go o pomoc rebeliantom. Został skazany na śmierć. – Jej głos się załamał. – Mnie także ścigają. Wierzą, że także mam jakieś połączenia z buntownikami i chcą mnie zniszczyć, bym nie wznieciła nowego buntu. Chcą mnie uciszyć. Tak jak mojego męża. – Rozpłakała się. Ahsoka objęła ją ramionami w ramach pocieszenia i jednocześnie popchnęła ją lekko w stronę domu, by się nią zaopiekować i doprowadzić do normalnego stanu, tamta jednak uparcie stała w miejscu. Po chwili powstrzymała łzy i spoważniała.

– To jest córka królowej Amidali, ma na imię Leia. Strzeż jej dobrze. Imperator nie może się dowiedzieć o potomkach Skywalkera. Tylko tobie ufam. – rzekła, po czym wcisnęła Togrutance tobołek z dzieckiem.

– Czekaj! – Ahsoka chwyciła uciekającą już Brehę wolną ręką za ramię. Ciągle coś nie dawało jej spokoju. – Skąd… dlaczego ja? Nawet mnie nie znasz, a mimo to powierzasz mi być może ostanią nadzieję Galaktyki. Mówisz, że mi ufasz, ale praktycznie nic o mnie nie wiesz!

Breha uśmiechnęła się smutno.

– Ufam jej, a to wystarczy. Jeśli ona uważa, że to ty powinnaś chronić Leię, nie zamierzam się jej sprzeciwiać. – Stwierdziła, wskazując ruchem głowy na zieloną sowę zataczają kółka w pobliżu.

Stworzenie podleciało bliżej, a lądując na ziemi, przybrało ludzką, choć nieco niewyraźną postać otoczoną złotym blaskiem.

– Ahsoko.

– Córka? – spytała ze zdumieniem.

– Strzeż tego dziecka. Ona i jej brat są kluczem do przywrócenia pokoju w Galaktyce. Ufam, że ty i ten chłopak wychowacie ją dobrze. To jest twoje zadanie, Ahsoko. Musisz dopilnować, by ona mogła spełnić swoje przeznaczenie. Taka jest twoja rola.

Następnie zwróciła się do Brehy.

– Dziękuję, przyjaciółko. Jestem ci niezmiernie wdzięczna za całą twoją pomoc i bezgranicznie zaufanie. Ty i twój mąż odegraliście znaczącą rolę w historii Galaktyki i jako Władczyni z Mortis, Córka, jestem ci za to wdzięczna. Twój czas już nadszedł, Breho Organo. Żołnierze już po ciebie idą. Zapewniam cię jednak, że mam u ciebie dług. Poświęciłaś całe swe życie, by mi służyć i bez wahania przyjęłaś warunki mojej ostatniej oferty, wiedząc, że to się tak skończy. Wierzę, że przynajmniej teraz zaznasz spokoju. Żegnajcie.

Po tych słowach jej postać rozpłynęła się i zamieniła z powrotem w sowę. Odleciała. Breha rzuciła ostatnie tęskne spojrzenie na Leię, Ahsokę i Luxa, po czym zaczęła dalej uciekać.

Lux zamknął drzwi.

– Czyli… co. – zagadnął. – Zostajemy rodzicami zastępczymi dla potężnej dziewczyny-Jedi która kiedyś ocali wszechświat? - spytał z figlarlnym uśmieszkiem.

– Ja wiem, czy Jedi? A może zostanie senatorem…? - stwierdziła, także głupio się uśmiechając.

Wybuchnęli śmiechem.

– Ahsoko…

– Tak?

– Skoro mamy tu razem mieszkać i opiekować się małą dziewczynką, wychowywać ją i uczyć… To tak sobie pomyślałem…

Spojrzała na niego pytająco. On natomiast sięgnął małe pudełeczko przymocowane do paska obok wielu innych kieszonek i przyklęknął.

– Czy… czy wyjdziesz za mnie?

__________

Książkę chciałabym zadedykować nie tylko Zuzka24 , ale także wszystkim wiernym fanom Luxsoki. Kto z Was czytał moje opowiadanie "Ahsoka I - w obcym świecie" (do którego znajdziecie tutaj mnóstwo nawiązań) zapewne był bardzo zawiedziony, gdy (¡¡spoiler, jeśli nie czytałeś/aś książki to nie czytaj!!) Lux wybrał siostrę Ahsoki, a także gdzie sama Ahsoka nie była nim zainteresowana.
Tamta historia toczy się jednak innym torem, jednak sama jako wierna fanka Luxsoki czułam się źle, że nie ma na moim profilu nic z tym związanego. Dlatego też, dla wszystkich, którzy wyczekiwali Luxsoki w moim opowiadaniu a się nie doczekali, a także dla wszystkich którzy po prostu to przeczytali chciałabym tę książkę podarować.
Niech moc będzie z Wami.
Dziękuję <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro