Rozdział Trzeci
Odwróciłam się i spojrzałam na dość wysokiego chłopaka. Na początku patrzył na mnie spod byka, ale później rozłożył ręce, a ja bez zastanowienia podbiegłam do niego i mocno przytuliłam.
- Zastanawiałam się, kiedy się przywitasz idioto.- powiedziałam i zaśmialiśmy się
- Miałem już wczoraj, ale taj jakoś ciągle ktoś się koło ciebie kręci mała.- powiedział i przytulił mnie mocniej
- Dobrze cię widzieć Ted.
Astrid stała za nami i jestem pewna, że zastanawiała się, dlaczego witam się z chłopakiem z szóstego roku i to dodatkowo puchonem. Odwróciłam się do niej i rozbawiona przedstawiłam ich sobie.
- Astrid to jest mój kuzyn Ted Lupin. Ted to moja przyjaciółka Astrid Davis.
Podali sobie rękę na przywitanie, ale widziałam, że już są do siebie uprzedzeni. Pokiwałam zrezygnowana głową i żegnając się z kuzynem pociągnęłam przyjaciółkę w stronę lochów. Kiedy się tam znalazłyśmy dziewczyna od razu zaczęła wyrzucać mi, że nie powiedziałam jej, że mam w Hogwarcie rodzinę. Zaśmiałam się jedynie z jej słów i powiedziałam, że za dwa lata dołączy do nas mój brat, a wtedy to już nie będzie tak kolorowo. Dziewczyna nie wiedziała o co mi chodzi, ale kiedy opisałam jej mojego brata od razu zrozumiała i stwierdziła, że już woli tego puchona. Wieczór minął nam na rozmowie. Nawet nie wiem, kiedy usnęłyśmy na moim łóżku z Szmaragdem między nami.
3 września 2015 r.
Dzień zaczął się jak każdy inny. Poranna pobudka, toaleta, śniadanie i pierwsze zajęcia. Naprawdę nie miałam ochoty na nic. Czułam się tak jakby ktoś w tej szkole trzymał mnie za karę. Z racji tego, że jestem, jak to ujęli pierwszego dnia "księżniczką" mogłam sobie na więcej pozwolić. Dlatego, kiedy lekcje się skończyły poszłam na błonia, gdzie położyłam się na trawie. Tam spotkałam się z Tedem i dowiedziałam się, że moja mama, kiedyś odkryła w zamku ukryte pomieszczenie. Zaciekawiło mnie to co mi powiedział i tak o to znalazłam się przed portretem pradziadka.
- Jesteś tego pewna?- zapytała Astrid- Może on kłamał i tak naprawdę nic tu nie ma? Wiesz przecież, że nie powinnaś nikomu ufać.- westchnęła
- Może i masz rację i może on mnie okłamał, ale czuję, że coś się tam kryje.
- Ale dalej nie wiesz jak tam się dostać...-powiedziała już znudzona- Ja idę się położyć. Jak coś odkryjesz wiesz gdzie jestem.- mówiąc to zostawiła mnie samą przed obrazem
- Jestem Ann Slytherin..- mówiłam ściszonym głosem- Ja muszę wiedzieć co tam jest.
Nagle przede mną ściana przesunęła się ukazując ukryte pomieszczenie. Weszłam do środka i ogarnęło mnie uczucie, które dawało mi do zrozumienia, że nie powinnam tu była wchodzić. Ale z racji tego, że lubię łamać wszystkie zasady tego świata weszłam do niego głębiej i drzwi za mną się zamknęły. Na początku lekko się przeraziłam, ale kiedy światło rozbłysło w całym pomieszczeniu zdałam sobie sprawę, że wygląda jak nasz salon w domu. Przez chwilę zastanawiałam się czy może jakoś przeniosłam się do domu i najszybciej jak umiałam wbiegłam po schodach i skierowałam się do mojego pokoju. Kiedy otworzyłam drzwi stanęłam jak sparaliżowana. To z pewnością był mój pokój, ale z tego co widziałam to z młodzieńczych lat mojej mamy. Podeszłam spokojnym krokiem do komody, gdzie w ramkach stały zdjęcia dziadków, mamy z tatą i ich znajomymi. Ciocią Pansy,Hestią, Florą, wujkiem Zabini, Crabem i Goylem. Wyglądali na naprawdę szczęśliwych wtedy. Tata stał z chłopakami patrząc na dziewczyny. Widać, że kochał ją bezgranicznie już wtedy. Przeszłam w stronę okna i zobaczyłam, że ma widok dokładnie taki sam jak teraz, ale z tą różnicą, że za czasów szkolnych mojej mamy, ogród był ponurym miejscem. Spojrzałam jeszcze raz na zdjęcie dziadków i uśmiechnęłam się mimo woli. Byli tacy młodzi, kiedy zginęli. Zauważyłam też, że jestem odrobinę podobna do babci. Wiedziałam, że nie jestem podobna do rodziców i to mnie zastanawiało. Naprawdę przez kilka lat zastanawiałam się czy nie jestem może adoptowana. Wzięłam ich zdjęcie do ręki i usiadłam na łóżku. Położyłam je na szafce nocnej koło niego i położyłam się na wygodnym, dwuosobowym łóżku z gnito-zielonym baldachimem. Nie żeby on gnił. Nic z tych rzeczy. Po prostu taki miał kolor. Patrząc tak w sufit zastanawiałam się czy moja mama wiedziała o tym pomieszczeniu od początku. Rozłożyłam ręce na boki z bezsilności i poczułam coś pod prawą ręką. Popatrzyłam w tamtą stronę i zobaczyłam, że jest to pamiętnik. Otworzyłam go na pierwszej stronie, gdzie widniał napis "Selena Slytherin". Popatrzyłam na niego zdziwiona i miałam go już odłożyć, kiedy niespodziewanie znalazłam się w nim. Popatrzyłam po pomieszczeniu gdzie się znajdywałam. Był to korytarz Hogwartu po którym szła jakaś dziewczyna. Postanowiłam podążyć za nią. Weszła niespiesznie do biblioteki i zapytała o tak dobrze znane mi imię i nazwisko. Nagle przeniosłam się razem z nimi do gabinetu mojego pradziadka. Zdziwiłam się, ponieważ on już nie żył dość długo. Postanowiłam jakoś bardzo nie ingerować w to co się działo i poczekałam, aż zaczną rozmawiać. Rozmawiali już przez chwilę. Dziadek wyglądał na rozbawionego, a kobieta z dziewczyną na skołowane. Nagle padło tak doskonale znane mi imię... Selena Slytherin...
-Że co?! To ma być niby ta słynna Selena Slytherin, o której krążą jedynie plotki? To ona jest niby tą, która nigdy się nie urodziła?- dziewczyna usiadła z wrażenia
- Nie przesadzasz trochę?- zaśmiała się kobieta
Nie rozumiałam czegoś. Czyli, że przed moją mamą ktoś jeszcze nosił to samo imię co ona? Przecież nigdzie nie ma nawet wzmianki o niej, a co dopiero o tej niby jej córce Ann, która właśnie dowiedziała się, że rozmawiała z własną rodzicielką. Zdziwiło mnie to... No bo, która matka porzuca swoje dziecko, ale co najlepsze, porzuca je w rodzinie, w której sama się wychowywała.
Nagle wróciłam do pokoju mojej mamy. Odłożyłam ten cały pamiętnik i zeszłam na dół. Postanowiłam trochę się rozejrzeć po pomieszczeniu. Wchodziłam za każde drzwi, aż w końcu mój wzrok trafił na drzwi w kolorze ścian, przez co było je naprawdę trudno zauważyć. Otworzyłam je powoli z nie małą ciekawością, aż w końcu przede mną pojawiło się drzewo genealogiczne mojej rodziny. Zaczęłam oglądać je od samego dołu, gdzie trafiłam na portret tej całej Seleny. Wyglądała dokładnie jak moja mama! Zdziwiłam się naprawdę i zobaczyłam, że jej gałąź jest połączona z resztą rodziny. Patrzyłam jak rozrasta, aż w końcu trafiłam na ostatni portret. Był on mojej mamy. Kończył całe drzewo i na dodatek nie miał rozgałęzienia. Tym razem nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić. To wyglądało tak jakbym ja i mój brat nie byli dziećmi własnej matki. Nagle ku mojemu zdziwieniu drzewo zaczęło się rozrastać i pojawiły się na nim portrety mojego ojca, mój i mojego brata. I co dziwniejsze rozgałęzienia od nas też zaczęły się pojawiać. W pewnym momencie znów urywając gałąź. Dziwne to drzewo- pomyślałam i kiedy już chciałam stamtąd wyjść poczułam czyjąś rękę na ramieniu.
- Jak tu trafiłaś skarbie?- zapytała czule, ale też niepewnie
- W sumie to nie wiem.- wzruszyłam ramionami- Ted powiedział mi o tym miejscu i chciałam się tu dostać. Astrid zwątpiła, więc poszła spać, a ja wtedy powiedziałam swoje imię i nazwisko i się to jakoś otworzyło.
- Nic dziwnego nie widziałaś?- dopytywała
- Nie...- zamyśliłam się- A powinnam ?
Kiedy chciałam się odwrócić i spojrzeć na mamę to jej już za mną nie było. To miejsce z każdą sekundą stawało się dziwniejsze. Postanowiłam szybko wrócić do siebie do pokoju i położyć się spać. Podeszłam do drzwi, które były już otwarte i szybkim krokiem wyszłam z pomieszczenia, a drzwi za mną zamknęły się bezgłośnie. Weszłam szybko do pokoju, wzięłam prysznic i położyłam się lekko przestraszona w łóżku. Co tu się do jasnej cholery dzieje?! Z taką myślą zasnęłam.
***
Siedzieli skupieni w swoim pokoju rozmawiając o przyszłości dzieci. Nagle z uśmiechem na twarzy weszła mała dziewczynka. Kobieta wzięła ją na ręce i położyła między sobą, a mężczyzną. Nie zwracając zbytniej uwagi na nią zaczęli kontynuować rozmowę. Nagle światło zgasło co zwróciło ich uwagę. Spojrzeli po sobie, a później na dziewczynkę, która usnęła trzymając w rączce maskotkę węża. Spojrzeli po sobie zdezorientowani, ale także przerażeni.
- Proszę cię...- zaczął mężczyzna- Nie mów mi tylko, że ona też...
- Nic mi nie wiadomo o tym by ktoś poza mną mógł nią władać.- zamyśliła się- Musimy zacząć ją obserwować...
Jak powiedziała tak zaczęli robić, a mała dziewczynka zaczęła pozwalać sobie na coraz więcej z racji tego, że czuła się przytłaczana przez ich nadopiekuńczość. Pewnego dnia wyszła z domu bez ich wiedzy i wtedy....
***
Moje Aniołki wiem jak kochacie Polsat i w ogóle, dlatego go tu wrzucam. Mam nadzieję, że nie możecie doczekać się już kontynuacji...
Wasza Anielica
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro