Rozdział 1
Dzień powoli chyli się ku końcowi. Peeta właśnie wrócił ze swojej pracy w piekarni, a nasze dzieci, Willow i Matthew bawią się w salonie. Zapowiada się kolejny zwyczajny wieczór, do momentu, gdy pojawia się Haymitch, blady jak ściana z kawałkami jakiegoś papieru w ręku, gestem nakazuję nam żebyśmy poszli za nim do kuchni.
- Od razu uprzedzam, że Wam się to nie spodoba - mówi, gdy zamykam starannie drzwi, aby dzieci nie słyszały naszej rozmowy - Przed chwilą dostałem taką samą.
Haymitch na stole kładzie dwie białe koperty z wytłoczonym herbem Kapitolu.
- Szanowna Pani Mellark, - czytam - Dwadzieścia lat temu pomagała Pani w wyzwoleniu Panem, od tego czasu w państwie zaszło wiele zmian, niestety coraz więcej ludzi uważa je za niekorzystne przez co wszczynane są bunty, które coraz trudniej nam tłumić . Dlatego wszyscy pozostali przy życiu zwycięzcy mają stawić się w Kapitolu, aby pomóc władzą przywrócić w Panem dawnego ładu. W najbliższych dniach skontaktuje się z Panią jeden z kapitolińskich urzędników, aby przekazać dalsze instrukcje.
Z poważaniem
Paylor Jones, prezydent Panem.
Zamieram. W przeciągu dwudziestu lat ani ja, ani Peeta, ani tym bardziej Haymitch nie pojawialiśmy się Kapitolu, mimo że byliśmy tam często zapraszani w odwiedziny czy na uroczystości państwowe.
- I co wy na to? - pyta Haymitch
- Poczekajmy na dalsze instrukcje - proponuje Peeta - potem zdecydujemy co dalej.
-Coś czuję, że nie mamy większego wyboru - szepczę
***
Z samego rana dostaję zapowiedziany przez Paylor telefon od jednego z urzędników. Mężczyzna znudzonym głosem wyjaśnia mi po raz kolejny założenia spotkania oraz do znudzenia przypomina mi, iż nie wiadomo ile całe spotkanie będzie trwało, zaznacza przy tym, że jeśli się nie pojawimy czekają nas surowe konsekwencje.
Wieczorem, gdy w końcu udało mi się położyć dzieci spać, w trójkę siadamy przy stole aby omówić szczegóły naszego wyjazdu.
- Czyli chcą nas ulokować w dawnym Ośrodku Szkoleniowym? - upewnia się Haymitch
- Tak ale to odpada jeśli chcemy wziąć ze sobą dzieci - odpowiadam - nie wiadomo co będziemy tam robili, ani ile nam to zajmie, a nie możemy zostawić ich na cały dzień samych.
- Może poprosimy o pomoc Effie? - proponuje Peeta
Czuję dziwny ucisk w sercu. Z Effie nie widzieliśmy się od momentu, gdy wyjechaliśmy z Kapitolu po egzekucji Snowa. Mimo że utrzymujemy kontakt telefoniczny, a granice między Dystryktami zostały całkowicie otwarte, naszej opiekunce najwidoczniej nie śpieszy się do Dwunastki, tak jak nam do Stolicy.
- To powinno rozwiązać problem - stwierdza Haymitch - ona na pewno się zgodzi.
- Jutro do niej zadzwonię - proponuję - i opowiem jaka jest sytuacja.
- W takim razie kiedy mamy się stawić w Kapitolu? - pyta się Haymitch
- Za dwa tygodnie
- Jedziemy do Kapitolu? - pyta dziecięcy głosik za naszymi plecami.
Wszyscy odwracamy się jak na zawołanie i naszym oczom ukazuje się Willow niecierpliwie przestępująca z nogi na nogę.
- Tak, jedziemy do Kapitolu - odpowiadam
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro