Rozdział 8
Rozejrzałem się po białych ścianach, na których pojawiały się powoli plakaty ulubionych zespołów i filmów. Oprócz tego wisiały tam, przyklejone na kilka kawałków taśmy, zdjęcia. Kilku chłopców siedzących na schodach i rozmawiających zawzięcie, czy ci sami chłopcy w towarzystwie rudej dziewczyny, która prawiła im najwidoczniej jakieś kazanie i wiele więcej. Prawie każde zdjęcie pochodziło spod ręki Naru albo Hiroshiego, którzy nam wtedy towarzyszyli. Niektóre wychodziły z naszych własnych chorych pomysłów. Na przykład selfie nad morzem. Wtedy postanowiliśmy uwiecznić wielką falę, która nas w sumie zalała. Szczęście, że Koemi miał wtedy wodoodporny telefon. Inaczej ta fala zostałaby tylko w sferze naszych wspomnień. Czy inne zdjęcie i inna historia. Takie, na którym wywalamy się na ostatnim schodku, autorstwa Kazume Isobe. Uciekaliśmy wtedy przed sporym psem, który się komuś urwał i ja, jako ten zły, potknąłem się o własną sznurówkę, gdy miałem już zeskoczyć z kamiennych schodów, a Kakashi, który deptał mi po piętach, ciągnąc Koemiego, nie wyhamował i polecieli obaj na mnie. Szarooka miała niesamowity ubaw i nawet nie wiem kiedy zrobiła to zdjęcie. Po prostu to była dla mnie niesamowite i niepojęte.
- Kochanie, jak tam? – Obróciłem się w kierunku przyjemnego głosu i zobaczyłem ukochane, szafirowe tęczówki. – Co robisz?
- A nic, wspominam sobie trochę. – Wróciłem wzrokiem do zdjęć i wybrałem kolejne, które przedstawiało nas w parku podczas rozgrzewki. Koemiemu się wtedy nudziło. Zrobił wiele zdjęć do bloga, którego prowadziliśmy. W sumie dalej prowadzimy. Tam pojawiają się wszystkie zdjęcia i filmy, które chcemy upublicznić. – Pamiętasz wypad nad morze?
- To było rok temu, jakbym mógł zapomnieć jedynego wypadu, gdzie nikt nas nie niańczył? – Poczułem jak coś ciepłego mnie otula. – Naru pojechał do Anko-san.
- Mhm. – Nie zareagowałem, gdy poczułem, jak opiera na moim ramieniu brodę.
Jednak poruszyłem się, gdy spróbował wbić się zębami w ramię koło karku. Na tak wyraźny znak nie mogłem sobie pozwolić. Nie, gdy przed nami rysowały się badania okresowe. Natomiast Kakashi prychnął i puszczając mnie, opadł na swoje łóżko bezsilnie. Pokręciłem głową i obróciłem się do niego. Miał przymknięte oczy i rozłożone na boki ręce. Wiedziałem, że to pułapka, ale nie mogłem się powstrzymać przed podejściem na czworaka bliżej. Gdy nie złapał mnie od razu po podejściu, postanowiłem zaryzykować i usiąść mu okrakiem na biodrach. Zawsze on mi siedział na nich, więc raz chyba mogłem sobie pozwolić, na bycie na wierzchu. Pochyliłem się delikatnie z zamiarem pocałowania mojego królewicza, gdy zostałem złapany w silne objęcia i po jednym, niepełnym obrocie znalazłem się na typowej pozycji. Mimo sprzeczek zawsze lądowałem na pozycji tego, który miał być obdarowywany. Zmrużyłem oczy i wpatrzyłem się w szafirowe zwierciadła, w których płoną rozbawiony ognik oraz lekki ogień podniecenia.
- Zdrajca. Bałamuciarz – mruknąłem, nie spuszczając z jego twarzy wzroku. – Nie dasz mi nawet spróbować?
- A co jest tutaj do próbowania? – Uśmiechnął się zadziornie i pocałował mnie. – Gorąco tutaj, nie?
- Jeśli tobie gorąco, to zostaw moje guziki, bo mi jest dobrze, a rozepnij swoje. – Zaśmiał się, a ja zacząłem szamotać się z jego koszulą, bo nie zostawił mojej. Idiota.
Gdy doszedł do ostatniego, odsłonił moją klatkę piersiową i zaczął zostawiać ścieżkę śliny przerywanej pocałunkami. Poczułem jak coś wypiera z mojego ciała cały tlen. Ominął miejsca, które były wrażliwe i ich pieszczenie sprawiało mi największą przyjemność. Wiedziałem, że zaraz do nich wróci, tylko zakończy podróż na linii moich spodni, które de facto dzisiaj były częścią mundurka, ale mimo to jęknąłem niezadowolony. Usłyszałem jego lekki chichot i zarumieniłem się. Nie lubiłem, gdy tak się zachowywał. Nagle ponownie zobaczyłem jego twarz. Wisiał nade mną i uśmiechał się zachęcająco. Pokręciłem lekko głową i podniosłem głowę, by musnąć jego usta. Po tym geście złapał delikatnie tył mojej głowy jedną ręką i pogłębił pocałunek. Tym czasem ja zarzuciłem mu ręce na szyję, by się lekko podciągnąć. Czułem rozlewające i powalające ciepło na całym ciele. Jęknąłem ponownie, gdy jego kolano nacisnęło moje krocze. Sadysta jeden. Tym razem, gdy się oderwaliśmy od siebie, to dyszeliśmy i wpatrywaliśmy się w siebie przez chwilę. Obserwowałem jego bladą twarz, przysłonięta białymi kosmykami. Podziwiałem pojedynczy pieprzyk na nieskazitelnej twarzy. Oddałem się przyjemności, gdy znowu zaczął wędrówkę, tym razem od moich ust do poprzedniego celu, jakim były moje spodnie. Gdy tam dotarł, rozległ się dźwięk mojego telefonu. Westchnąłem cierpiętniczo i mruknąłem, byśmy kontynuowali, a ja najwyżej oddzwonię. Jednak Kakashi odezwał się nie swoim głosem.
- Iruka, obudź się. Ej, telefon ci dzwoni! – To był głos Koemiego. – IRUKA, NARUSAWA DZWONI!
Obudziłem się i spojrzałem na przyjaciela, trzymającego mój telefon w dłoni. Wziąłem urządzenie i odebrałem połączenie. Wystarczyło mi dwa zdania starszego Hatake, by obiecać, że zaraz tam będę oraz wyskoczyć z łóżka jak z procy. Zgarnąłem moje ubrania i poleciałem do łazienki. W pośpiechu ubierałem się, a gdy wybiegłem z domu, zacząłem wiązać włosy. Zignorowałem kilka czerwonych świateł i pędziłem na złamanie karku.
Złapałem windę, która akurat zjechała na parter i wcisnąłem odpowiednie piętro. Nerwowo tupałem przednią częścią stopy. Byłem zdenerwowany. Jak ten idiota, mógł tak po prostu, oderwać sobie jebany opatrunek. Z głowy! Rozumiem, że desperacja człowieka w różne strony popycha, a lekarz mówił wyraźnie, że mu to zdejmą jutro, spojrzałem na zegarek, poprawka - dzisiaj. Wparowałem do pomieszczenia, w którym zastałem Naru, Kakashiego i tą pomyloną podróbkę detektywa, który capił na kilometry tą swoją "wodą kolońską". Pierwsze, co zrobiłem po zastaniu takiego stanu rzeczy, było wypierdzielenie pana "detektywa" na korytarz albo lepiej - poza teren szpitala. Jednak udało mi się tylko ta pierwsza opcja. I tak zadowalający rezultat.
Gdy uporałem się z tamtym półgłówkiem, zająłem się moim idiotą. Najpierw powiedziałem głośniej, że jest kim jest, a później przytuliłem. Naru powiedział mi, że Kakashi mu powiedział, że mnie kocha, a starszy zauważył, że z nas tacy przyjaciele jak z Koemiego sportowiec. No tutaj było trafne porównanie. I to bardzo. Zatem skoro tamten wiedział, to się nie krępowałem. Posiedzieliśmy chwilę w ciszy, gdy przyszła Ota-san i nas przegoniła. Stwierdziła, że i "kochasiowi", i nam przyda się solidna dawka snu. Oczywiście, ja i Narusawa ruszyliśmy się, ale po drodze do wyjścia ustanowiliśmy, kto stanie pierwszy na warcie. Załatwiliśmy to jak dorośli - zagraliśmy w "kamień, papier, nożyce". I razem z moją niepokonaną intuicja, wygrałem. Uśmiechnąłem się i rzuciłem, że po pracy może siedzieć dopóki go nie wygonią, a na razie rozeszliśmy się w dwie różne strony z takim samym pakunkiem zmartwienia.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro