Rozdział 7
Nie mam pojęcia ile spałem, ale miałem już dość. Usiadłem na łóżku. Nikt przy mnie, o dziwo, nie siedział i nie wgapiał się jak śpię. Wnioskowałem to po tym, że nie słyszałem nic obok, nie czułem czyjegoś zapachu, ani też nikt się nagle nie zrywał i nie zaczynał trajkotać.
Z jednej strony to chyba dobrze, bo widocznie mi się polepsza i nie trzeba pilnować 24 na dobę, ale z drugiej strony oznaczało potworną nudę. Bo co ja mam tu niby robić jak nic nie widzę i nie mogę nawet wstać?! A może oni specjalnie mnie tu po coś trzymają i nie chcą pozwolić iść? Nie mam pojęcia po cholerę robią ze mnie takiego kalekę i jakiegoś inwalidę! To strasznie wkurzające. Na dodatek nie chcą mi powiedzieć nic ponad to, że miałem wypadek. Objąłem nogi ramionami i naburmuszony czekałem aż ktokolwiek raczy się pojawić i chociaż zabawić mnie nawet mało inteligentną rozmową.
Jednak horrendalnie długo nikt się nie pojawiał i miałem coraz większą ochotę i potrzebę sie przejść. Jednak żeby iść muszę widzieć, gdzie lezę żeby się ciągle o coś nie potykać. To tez należy to tych irytujących rzeczy. Odczekałem łaskawie jeszcze niemożebnie dłużącą się chwilę, ale dalej nikt się nie zjawił. To drażniło mnie jeszcze bardziej w sumie niekoniecznie wiem dlaczego. Może aż tak mi się nudziło? Nie. Na pewno nie. Mi się nie nudzi. Jestem człowiekiem na pewno inteligentnym, a tacy się nie nudzą. Nigdy. Ja... po prostu cierpię na brak, w tej chwili, jakiegokolwiek zajęcia, poza spaniem.
Sięgnąłem do opatrunku na oczach. To ciekawe, że czułem w tym momencie mieszaninę niepewności i adrenaliny. Postanowiłem zaryzykować i przekonać się czy będę cokolwiek widział, czy faktycznie oślepłem po tym wypadku. Odetchnąłem głęboko trzy razy i zerwałem opatrunek z głowy. Na początku nic nie widziałem. Dopiero po chwili uprzytomniłem sobie, że zaciskam oczy. Chyba jednak jestem debilem. Jak można zobaczyć cokolwiek zaciskając oczy?! Pewnie ta żałosna namiastka detektywa zaraziła mnie debilizmem. Mam nadzieję, że to się da jeszcze wyleczyć, jakoś. Powoli otworzyłem oczy. Było przeraźliwie i nawet trochę boleśnie jasno. Zupełnie jakbym z czerni wskoczył od razu w tak samo nieprzenikniona biel. Nie miałem zamiaru się tak szybko poddawać. Zamrugałem intensywnie chyba z kilkanaście razy. Liczenie mrugnięć wcale nie uspokaja. Zapamiętać na przyszłość.
Wreszcie plama jasności zaczęła się rozpraszać i wyłaniały się z niej zniekształcone, co prawda, ale zaskakująco wyraźne kształty. Wszystko rozmazywało mi się i powoli zaczynało drgać i falować. Spojrzałem na swoje ręce. Były nieco rozmyte, więc starałem się na nich skupić, by chociaż je, wyraźniej zobaczyć. Po chwili pożałowałem. Zobaczyłem, nie wiem czy faktycznie tak było, że moje dłonie są zakrwawione. Brudne. Nagle w mój umysł uderzyły dziesiątki jak nie setki intensywnych bodźców. Krew, flaki, kończyny, krew, gówno, pognieciony metal i blacha, połamane plastikowe siedzenia, szkło, całe morze brudnej, śmierdzącej krwi i jakiś brei jakby ktoś do niej dodał czyjś rozsmarowany mózg i zaprawił gównem. Wszystkie te zapachy plus jeszcze nieprzyjemna woń perfum zmieszanych z potem. Jęki, rzężenie, płacz, charczenie, jakieś błagania i lamenty. T świadomość tkwienia w tym brudzie i zarazkach, od których można jakiegoś syfa dostać bez możliwości uwolnienia się z tego. I ból. Rozrywająco mdlący i wszechobecny. Był i rwał najmniejszą każdą cząstkę ciała. Na zmianę zaczęło mi się robić zimno i gorąco. Potwornie zaczęła mnie boleć głowa, oczy i brzuch. Nie bardzo wiem co się ze mną działo. Chyba zaciskałem dłonie na pościeli, która po chwili zaczęła śmierdzieć jak rzygi na słońcu. Nie mogłem złapać oddechu jakbym biegł sprintem przez pół dnia. Jakieś głosy. Jak wtedy pojawiły się wijące, nie dające się zidentyfikować postacie. Chyba coś mówiły do mnie, do siebie, do kogoś. Nie wiem. Po dłużącej się w strasznych męczarniach chwili wszystko przycichło i zaczęło gasnąć. Miałem wrażenie, że coś albo ktoś mnie szarpie. Jakbym nagle znalazł się na pobojowisku jakiegoś pola krwawej bitwy a moje ciało było właśnie rozszarpywane przez wygłodniałe wilki. Nie miałem już sił do walki, mimo, że nie chciałem umierać.
- Iruka... ratuj mnie... ratuj... Iruka....- wymamrotałem między zachłyśnięciami chyba krwią?
Dopadła mnie kojąca i miękka czerń. Przestałem czuć i widzieć cokolwiek. I tylko jedna myśl mi pozostała:
- Muszę wrócić, bo Iruka mnie potrzebuje...
*******************************
Rano tyle, co się obudziłem, a już wmusili we mnie ten pierdolony kleik ryżowy. I to tylko po to, by wmusić mi jakieś prochy, po których odleciałem i w sumie było mi już wszystko jedno.
Kiedy ponownie się obudziłem, bo byłem tego pewniejszy niż ostatnio, zaczynałem rozróżniać jaśniejsze plamy, które niechętnie oddzielały się od czerni.
- Dzień dobry, mój mały głupiutki braciszku.- usłyszałem głos, który równocześnie był zmartwiony i próbował się ze mnie ponabijać.
- Ta. Bardzo śmieszne.- burknąłem odwracając się w jego stronę i próbując zogniskować na nim wzrok, by dostrzec coś więcej niż tylko falujące plamy w odcieniach szarości.
Usiadłem i ku swemu zadowoleniu nikt mi tego nie zabraniał i nie próbował zmusić do położenia się. Co prawda na początku trochę zakręciło mi się w głowie, ale szybko przestało. To pewnie dlatego, że długo leżałem w jednej pozycji. Zamrugałem parę razy. Miałem dziwne wrażenie, że coś nie do końca jest tak jak powinno. Podniosłem rękę do twarzy i sprawdziłem. Na prawym oku nie miałem już opatrunku, ale lewe wciąż nim było zasłonięte.
- Zostaw.- jego głos nagle stwardniał.
- Dlaczego mam tamto wciąż zasłonięte?- zapytałem posłusznie opuszczając rękę.
- Ponieważ tamto jest bardziej osłabione, a przez to, co zrobiłeś w nocy, mogłeś nawet stracić wzrok. Zwłaszcza na tamto oko. Gdybyś był bardziej cierpliwy, to nie byłoby tej całej histerii. Na dodatek musiałem dzwonić do Himury i biednego Iruki, który mało na zawał nie zszedł, kiedy usłyszał coś zrobił. Założę się, że zaraz tu będzie.- powiedział karcąco.
- Ja naprawdę mam już tego dość. Chciałem się chociaż przejść, wysikać jak człowiek, wziąć cholerny prysznic.- burknąłem niezadowolony.
- Jeszcze trochę cierpliwości. Rozmawiałem z lekarzami. Jeśli nie będziesz próbował wstawać na własną rękę to to za kilka dni będziesz mógł powoli wstawać. Jeśli obiecasz mi, że będziesz już grzeczny, to zapytam, czy można cię zawieźć na chwilę na dwór, na mały spacerek, dobrze?
- Nie chcę jeździć na wózku jak jakiś paralita.- jęknąłem.
- To musisz poczekać, aż będziesz mógł stanąć na własnych nogach.
- Szlag...- warknąłem i zrobiłem obrażoną minę.
Narusawa chciał coś odpowiedzieć, a bynajmniej odniosłem takie wrażenie, kiedy ktoś wszedł do środka. Kolejna plama do kolekcji. I to plama rzadkiej sraczki. Poznałem go po duszącym odorze źle dobranych perfum.
- Dzień dobry wszystkim. Słyszałem, że panu Hatake się poprawiło, więc wpadłem zapytać...
- A weź spierdalaj wreszcie, co?!- wydarłem się na niego wyładowując na nim swoją frustrację.
- Kakashi! Wyrażaj się!- Narusawa próbował mnie przywrócić do porządku.
- To niech wyjdzie! Teraz!- krzyknąłem czując, że wywołam tym dłuższą kłótnię.
W tym momencie drzwi gwałtownie się otworzyły i ktoś wbiegł do środka.
- Co pan tu robi? Proszę natychmiast stąd wyjść i go nie męczyć! Himura-san już jedzie. Odpowie na pytania.- zaczął szybko, lekko zdyszanym głosem.
Ciemne plamy zaczęły się powoli odsuwać wraz z duszącym odorem niewietrzonej latryny.
- Naru... niedobrze mi.- jęknąłem.- Okno... albo chociaż trochę wody, proszę?- dodałem.
Najwyraźniej zrobiłem się wystarczająco blady, że postanowił coś z tym zrobić. Plama jego sylwetki oddaliła się. Oparłem się plecami o łóżko i zamknąłem oko. Tak było mi nieco lepiej. Ciemność w przeciwieństwie do odcieni szarości nie falowała.
Usłyszałem kroki, które zatrzymały się przed moim łóżkiem.
- Kakashi? Przyniosłem ci wody. Dasz rady sam?- usłyszałem jego głos.
- Tak.- powiedziałem, ale chyba słabo to wyszło, bo poczułem dotyk plastykowego kubka na wargach.
Zmarszczyłem brwi i niechętnie otworzyłem oko. Sięgnąłem do kubka i chwyciłem go. wydawał się równocześnie ciężki i zbyt miękki. Czułem jak mi ręka drży, ale skupiłem się na tym, by go nie zgnieść i nie wylać wody. Piłem szybko, przyjemnie chłodna wodę. Nawet nie przypuszczałem, że woda może tak dobrze smakować. Opuściłem rękę z pustym kubkiem i odetchnąłem.
Jednak długo się tą błogą chwilą nie nacieszyłem, gdyż drzwi znów się niedelikatnie otworzyły i jakaś plama pospiesznie podeszła.
- Bakakashi! Idiotora! Imbecylu jeden!
- A-ale...
- Nie przerywaj mi! Coś ty sobie myślał, co? Przez ciebie mało zawału nie dostałem!
Spuściłem tylko głowę czekając na dalszy ochrzan albo coś jeszcze gorszego.
Jednak nic takiego nie nastąpiło. Podszedł bliżej i objął mnie. Trochę bolało, ale nie aż tak, by go odepchnąć, albo głośno dawać do zrozumienia, że sprawia ból.
- Nie rób mi tego więcej. Tak bardzo się przestraszyłem, że ci się pogorszyło.
- Przepraszam.- powiedziałem cicho.
- Bakakashi...- burknął
Czułem, że wciąż jest na mnie zły, ale nie zostawi mnie. A bynajmniej nie jak jestem w takim stanie. Równocześnie to było pocieszające i jakieś takie smutne.
Bo co będzie jak mi się polepszy? Zostawi mnie? Bo jestem zbyt problematyczny? Bo bycie w moim pobliżu zaczęło się robić niebezpieczne?
Usłyszałem jak drzwi się otworzyły i ktoś wszedł do pokoju. Podszedł do nas i chwilę się jakby przyglądał.
- Nie chciałabym przerywać tej romantycznie słodkiej chwili, ale całej waszej trójce przydałaby się solidna dawka porządnego snu.
- Jeszcze pięć minut?- mruknął mój aniołek ani myśląc wypuszczać mnie z objęć.
- Dałabym wam nawet i piętnaście, ale lekarz musi jeszcze go zbadać.
- Skoro taaaaak, to truuudno.- powiedział przeciągając słowa w taki zabawny sposób.
Parsknąłem śmiechem aż mnie żebra rozbolały.
- No, sio, już sio. Zaraz przyjdzie lekarz i przestanie być wesoło.
Aniołek puścił mnie i wraz z Naru wyszli. Zostałem sam z pielęgniarką, z którą miło się rozmawiało i chyba mógłbym nawet się pokusić o stwierdzenie, że ją lubię.
- Musze cię teraz przygotować do badania, dobrze?
Kiwnąłem jej głową, że się zgadzam. Bardzo nie lubiłem tego momentu, ale dwa razy dziennie był obchód i musiałem to jakoś ścierpieć. A bynajmniej Ota-san tak mówiła.
Czasem wydawało mi się, że był to jeden raz, a innym że chyba ze trzy.
Jej ruchy były takie spokojne, a dotyk tak delikatny, że zawsze przy niej chciało mi się zapadać w drzemki. Jednak zwykle kończyło się na tym, że nieprzyjemny głos lekarza próbował wydrzeć ze mnie jakieś informację, na połowę których nie znałem odpowiedzi.
A już najbardziej wkurzające w tym wszystkim było to, że jak ja się o cokolwiek pytałem, to albo byłem przez dziada zrzeszonego ignorowany, albo odpowiadał tak, by nic mi nie powiedzieć. Muszę w końcu od kogoś wydrzeć jakieś informacje, choćby takie, co mi właściwie jest i dlaczego wciąż mam to na oczach!
To naprawdę nie jest zabawne. Muszę o tym pomyśleć, ale to później.
Zaczynało znowu robić mi się gorąco i słabo.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro