Rozdział 12
- Iruka-kun, to nie twoja wina. –Spojrzałem na śpiącego Kakashiego. – To musiało się tak zakończyć przy jego mizofobii.
Czułem się winny. Miałem przecież świadomość, że jednak dalej na to cierpi... No co ze mnie za chłopak...
- Iruka, weź się w garść, bo jak się ocknie to uzna, że jest w innym wymiarze, gdzie w wieku nastu-lat masz już siwe włosy. – Koemi poklepał mnie po ramieniu.
- To chyba ty powinieneś przy nas osiwieć. – Uśmiechnąłem się i pożegnałem Ota-san, która odeszła, by zająć się jakimś staruszkiem. – Wiesz, tyle emocji serwujemy...
Szatyn miał już coś powiedzieć, ale zobaczyliśmy Narusawę. A ten nas przegnał w te pędy, uznał, że ja jestem już zbyt padnięty. Halo, ja dopiero tu przyszedłem, a już mnie wypychają. No cóż, nie chcą mnie – trudno. Ich strata...
Wziąłem Koemiego pod ramię i poszliśmy do cukierni po coś, co zawsze poprawia humor – szarlotkę, jabłecznik, ciasto z jabłkami. Jak kto woli.
***********
Padłem na łóżko i zacząłem przeglądać komentarze pod ostatnim postem na blogu. Wiele wyrażało żal i życzyło szybkiego powrotu, ale także trafiły się takie z serii: „po prostu jesteście leniwi". Cisnąłem telefonem w poduszkę na drugim końcu mebla. Naprawdę... Dostawałem świndla, kiedy nie mogłem się wyszaleć. Hiroshi zajrzał do mnie po godzinie i zostawił tylko kolację. W sumie, sam też bym tak zrobił, gdybym zobaczył siebie w takim stanie...
Leżałem długo z twarzą wciśniętą w poduszkę, kiedy drzwi się uchyliły, w sumie już wiedziałem, kto chce wparować mi do pokoju, bo jednak tylko ona chodziła w ten specyficzny sposób. Niby na całej stopie, ale jej kroki brzmiały jakby chodziła na palcach. To denerwowało. Strasznie, bo miała tak lekki chód i nic z tym nie robiła.
- Iruka-kun, podnieś się, bo się w końcu udusisz. – Usłuchałem i zobaczyłem jej niebieskie, jak czyste, górskie jezioro, oczy.
- Haruno-san, co ty tutaj robisz? – Zostałem poczochrany po włosach, na co zareagowałem prychnięciem i ponownym ułożeniem włosów.
- Kaoru, skończ z „Haruno-san", bo czuję się przez ciebie staro.
- Przepraszam – mruknąłem.
- No ktoś musi przeprowadzić gadkę wychowawczą, a nasz kochaniutki Hiroshi tego nie zrobi i oboje o tym wiemy. – Zaśmiała się, a ja jej zawtórowałem. Była jedną z tych osób, które wiedziały jak zagadać. – No to opowiadaj, co tam u kochasia?
Usiadła obok mnie na łóżku, a raczej rozwaliła się jakby miała przynajmniej tyle samo lat co ja, albo i mniej. Z podpiętą kolorowymi spinkami kruczoczarną grzywką oraz w za dużej, czarnej bluzie z logo „Sid" (którą zapewne ukradła od mojego brata) i krótkich spodenkach w waniliowe paski, wyglądała na góra gimnazjalistkę. Rozluźniłem się, gdy niebieskie oczy spoczęły na jednym z plakatów wiszących na ścianie, naprzeciw nas. Przedstawiał postacie z jednej z tych tak zwanych „chińskich bajek". Fakt, była to produkcja chińska, co jej w niczym nie ujmowało. Byłem zachwycony jakością animacji, a muzyka sprawiła, że zacząłem doceniać tradycyjne instrumenty muzyczne. Naprawdę majstersztyk. W sumie oglądałem to z nią i później machaliśmy rękoma opowiadając ulubione teorie i wymieniając się spostrzeżeniami.
- Dostał ataku paniki. – Podkuliłem nogi i schowałem twarz w kolana. - A chciałem go tylko uszczęśliwić wyjściem.
- Iruś, to nie twoja wina... - zaczęła.
- Jak nie moja? Mogłem to przewidzieć...
- Jak? Jakbyś to przewidział? Przecież przy tobie zachowywał się normalnie.
Zmusiła mnie, bym na nią spojrzał. Bijąca od niej pewność tego, co mówi była zadziwiająca. Jej oczy przypominały teraz niebieski pożar. Chociaż ciemniejszy i jakby głębszy niż ten, który widywałem w kakashiowych zwierciadłach.
- Już rozumiem, nie maltretuj mi szczęki.
Zaśmiała się i puściła. Pogadaliśmy jeszcze chwilę o innych tematach. Naprawdę, Boże, za nią to ja ci osobiście zapłacę nawet i w naturze! Jednak po tym jak wybiła północ poczochrała mnie i udała się na spoczynek. Uśmiechnąłem się i zacząłem zastanawiać nad tym, dlaczego ona kocha Hiroshiego. On jest taki tępy, nierozumny, krótkowzroczny i taki zamulony. A ona... totalne przeciwieństwo. Ona jest tym rycerzem w błyszczącej zbroi na białym rumaku. On może co najwyżej zasłużyć na miano księcia zaklętego w żabę albo zwykłego osła w stajni stojącej kilometr od tej obsypanej złotem białego rumaka.
Opadłem na łóżko i zaczęło mi się przysypiać, kiedy zadzwonił telefon. Prawie wyskoczyłem ze skóry. Odebrałem szybko.
- Koemi, wiesz, która jest, kurwa, godzina? - syknąłem.
- Oj tam, pewnie i tak nie spałeś, bo byś nie odebrał. - No tu muszę mu przyznać rację Niestety. zazwyczaj śpię jak zabity, aż mi się kiedyś przypomniało jak spałem u Kakashiego. Dziad jeden zrobił wtedy ze mnie, cholerną, śpiącą królewnę. Zadbał o każdy przeklęty szczegół. A ja nawet nic nie poczułem! Rano obudził mnie pocałunkami. Na pościeli było pełno płatków róży, a ja trzymałem jedną z nich. Do tej pory nie wiem skąd on to wytrzasnął... Cóż... a potem, przed śniadaniem niecnie wykorzystał. Westchnąłem ciężko, chociaż nie często mu się zdarzały żarciki, zwłaszcza takie. A to w sumie oznaczało, że mam na niego wpływ. To było naprawdę miłe. - A, ja tutaj mam zarąbistą nowinę.- dodał, a ja mógłbym przysiąc, że ma te swoje rumieńce ekscytacji na policzkach.
- Jaką? - Wyprostowałem się.
- Jeden z tych penów, które mi ostatnio podrzuciłeś, nie dość, że podejrzanie wyglądał, to jeszcze jest zaszyfrowany! - Wydawał się podekscytowany.
- Serio? Hm... Poczekaj, zaraz u ciebie będę. - Zacząłem się ubierać.
- A wiesz która jest godzina? - Koemi zaśmiał się.
- Wiesz, skusiłeś mnie do złego. - Rozłączyłem się i otworzyłem okno.
Nabazgrałem na kartce informacje, że jestem u Koemiego cały i zdrowy, po czym wyszedłem na zewnętrzny parapet. Zamknąłem za sobą okno i zacząłem powolną wędrówkę na dół. Korzystając ze wszystkiego, co było pod ręką dostałem się na ziemię i puściłem pędem ku płotowi. Wybiłem się i zgrabnie przeskoczyłem, co sprawiło, że znalazłem się na cmentarzu. Zarzuciłem kaptur i biegiem przebyłem odległość dzielącą mnie od wyjścia. Stąd miałem już tylko dwie ulice do przyjaciela. Pozwalając sobie na drobne ewolucje, które nie zakłócały trasy, dobiegłem do jego drzwi. Zadzwoniłem do Koemiego, by mnie wpuścił. Nie chciałem budzić jego mamy. Wolałem się nie przekonywać czy ten Anioł ma swoje mroczne oblicze.
Kiedy wpadliśmy do jego pokoju, pokazał mi ten dziwny pendrive. No fakt, takich solidnych było mało na tym świecie, ale tak to nie przyciągał uwagi. Obejrzałem go z każdej strony i pokręciłem głową.
- Niesamowite, nie? - Wpatrywał się w ciągi nielogicznych dla mnie znaków. - To nie jest szyfr studenta...
- Nie mów, że to poziom rządowy. - Również poczułem ekscytację.
- Nie wiem. Może jakiejś wielkiej korporacji? - mruknął i poprawił okulary. - Jak go rozgryzę, to zobaczymy.
- Dasz radę? - Wiem, że da, ale zawsze chciałem o to zapytać. To brzmiało jak w dobrym filmie szpiegowskim. I jeszcze ten dreszczyk emocji, lekko napięta atmosfera nocnej akcji...
- Wątpisz we mnie? - Spojrzał się na mnie krzywo.
- Ja? w ciebie? Nawet przez chwilę.- rzuciłem uśmiechając się szeroko.
Szatyn zabrał się do pracy, a ja się zająłem przypominaniem sobie, skąd miałem tego pendrive'a. Pewnie dużo by to pomogło, ale pośród wrzasków tych pluskiew ciotki oraz jej narzekania, nic nie byłem w stanie wyciągnąć. W pewnym momencie zamknąłem oczy i, gdy je znów otworzyłem, było już widno. Koemi zniknął, ale powietrzu unosił się słodki, lekko waniliowy zapach naleśników. Wstałem i z na wpół zamkniętymi oczami dotarłem do kuchni, gdzie z matczyną miną powitała mnie pulchna kobieta, podsuwając talerz wytwornych naleśników i kubek aromatycznej kawy. Na stole już czekał wybór dodatków. Boże, jak tak dłużej Kakashi w tym szpitalu poleży to chyba niedługo będę wyglądał jak kopia Koemiego. Uśmiechnąłem się.
- Iruka-kun, dobrze spałeś? - Pokiwałem głową i zabrałem się za jedzenie.
Gdybym miał wymienić Hiroshiego na jakiegoś kucharza, wybrałbym panią Hanketsu. Na nikogo innego. Żaden pięciogwiazdkowy kucharz nie mógł się z nią równać. Żaden.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro