Rozdział 11
Obudziłem się i ku swemu zadowoleniu zobaczyłem, że Iruka siedzi obok mojego łóżka. Patrzyłem na niego rozespanym wzrokiem i miałem dziwne wrażenie, że coś go strasznie gryzie i trapi. Przecież mi się nie pogarsza, prawda?
- Dzień doberek, mój słodki - powiedziałem, zwracając na siebie jego uwagę i przecierając oko.
- Obudziłeś się. Jak samopoczucie? Nic cię nie boli? - zapytał, ożywiając się.
- Jest ok. Coś się stało? Zdajesz się być przygnębiony. Męczy cię przychodzenie tu codziennie? Może powinieneś trochę odpocząć albo coś?
- To nic takiego. Troszkę pokłóciłem się z Isobe. Nie przejmuj się. - powiedział, przecierając twarz.- Bezsprzecznie jesteście braćmi- dodał, śmiejąc się cicho.
- Hę?
- Naru-san powiedział to samo. To dlatego nie było mnie tu ostatnio, ale jakoś nie mogłem bez ciebie wytrzymać.
- Jesteś za uroczy, aż czuję się kryminalistą, że cię ukradłem i zawłaszczam tylko dla siebie - odpowiedziałem, sięgając dłonią do jego policzka.
- A może chcesz się przewietrzyć? - zapytał nagle, ignorując moją dłoń.
- Nie mogę chodzić. Lekarz mi zabronił, bo mogę sobie jeszcze bardziej uszkodzić i już zostanę kaleką - burknąłem, zabierając dłoń, która zaczęła mnie boleć.
- Ota-san powiedziała, że można cię zabrać na dwór do szpitalnego ogrodu na wózku. I w ogóle Koemi przed salą na nas czeka - powiedział.
Skrzywiłem się. Wózek inwalidzki. To było takie upokarzające, ale obiecywało chociaż na chwilę wyrwanie się stąd.
- Okej - wychrypiałem.
- Daj mi chwilę, skombinuję ci jakiś fajny pojazd - zawołał i zerwał się z miejsca.
Nie podzielałem jego entuzjazmu. To nie on musiał robić za totalnego kalekę. Leżałem więc zrezygnowany i gapiłem się tępo w sufit. Wcale mi się to nie podobało, ale nie chciałem mu sprawiać dodatkowej przykrości. Wrócił dość szybko z Otą-san i tym przeklętym wózkiem. Westchnąłem ciężko. Odłączyła mnie od tych wszystkich irytujących rurek i kabelków. Wszystkie dane na monitorze wyzerowały się. Zanotowała coś w tym swoim zeszyciku i jeszcze dała mi jakiś zastrzyk.
- Umino-kun, mogę cię prosić żebyś wyszedł na sekundę?
Widziałem, że ten się zawahał, ale wyszedł. Zaniepokoiłem się, kiedy Ota-san podniosła moją kołdrę, ale tak, że nic nie widziałem. Po chwili poczułem coś wyjątkowo nieprzyjemnego. Coś jakby wychodziło ze mnie powoli. Bardzo niekomfortowe uczucie i chyba jednak wolałem tego nie widzieć. Kiedy to uczucie się skończyło, poczułem dziwny ucisk w podbrzuszu a potem dziwne ciepło, które mrowiąc rozlało się, aż po czubek mojej męskości. Zacisnąłem mocniej dłoń na prześcieradle i wyrwał mi się jęk niezadowolenia.
- Boli? - zapytała
- Nie. Tylko takie mrowiące ciepło. Jestem zażenowany - burknąłem, czując, jak się zaczynam czerwienić.
- Wytrzymaj jeszcze chwilę. Rozumiem, że to może być dla ciebie krępujące.
Zamknąłem oko i starałem się o tym nie myśleć. Poczułem jak mi coś tam zakłada. Miałem nadzieję, że to bielizna i spodnie. Po chwili odkryła mnie.
- Już. Możesz usiąść?
- Ta - burknąłem i powoli usiadłem.
Zsunęła mi nogi z łóżka, a właściwie to jedną, bo drugą miałem całą zagipsowaną. Podobnie jak rękę. Przełknąłem nerwowo ślinę. A ja chciałem IŚĆ pod prysznic. teraz już wiem, że nie dałbym rady, nawet gdybym spróbował. Podprowadziła wózek. Objęła mnie w talii i powoli pomogła zsunąć się z łóżka. Nigdy nie przypuszczałbym, że stanie, nawet przy czyjejś pomocy, może być takie przyjemne. Bardzo powoli zrobiłem dosłownie dwa, wyczerpujące kroki i z ulgą usiadłem. Jedną nogę miałem wciąż wyprostowaną, a drugą postawiła mi na podnóżku. Niekomfortowe. A jeszcze gorsze było to, że nie miałem spodni tylko szpitalną koszulą, jakbym był kobietą. Byłem poirytowany.
- Dlaczego nie mam spodni? - zapytałem z wyrzutem.
- Ponieważ nie miałeś takich spodni, by można było rozciąć nogawkę. Większość ludzi tutaj jest tak samo jak ty ubranych. Nie będziesz się wyróżniał. Gotowy?
- Ta- westchnąłem ciężko i cierpiętniczo.
Uśmiechnęła się do mnie i stanąwszy z tyłu, poprowadziła w stronę drzwi.
Poczułem się dziwnie. Trochę się obawiałem je przekroczyć, ale nic nie powiedziałem. Drzwi przed nami się otworzyły, jakby były automatyczne.
- Przekazuję ci go. Macie godzinę. Jest jeszcze bardzo słaby i dłuższe przebywanie w takiej pozycji może spowodować, że biodra i żebra zaczną go bardzo boleć - powiedziała, odsuwając się i przekazując mnie Aniołkowi.
- Dobrze. Będziemy się pilnować - odpowiedział, uśmiechając się do niej.
Wtedy dotarło do mnie, dlaczego ją lubię. Uśmiechała się w ten sam sposób, co Iruka. To było takie głupie, ale niestety prawdziwe. Westchnąłem do swoich myśli.
- Cześć, Kakashi. Naprawdę wyglądasz okropnie. Mamuś powiedziała, że jakbyś czegoś potrzebował, to możesz do niej uderzać - powiedział znajomy głos, witając się ze mną.
- No dzięki. A ty wciąż jak boczek wyglądasz - prychnałem, nie żebym chciał go jakoś bardzo obrażać, czy coś.- Szkoda, że Iruka cię nie po przeganiał trochę - dodałem, krzywiąc się w uśmiechu, a bynajmniej tak miało to wyglądać.
- Kakashi wrócił! - zakrzyknął, zamiast się obrażać.
- Nigdzie nie wyjechałem żeby wracać - burknąłem pod nosem.
- Jak straciłeś pamięć, to dziwnie było z tobą rozmawiać - powiedział, uśmiechając się radośnie i ruszyliśmy do windy.
Zjechaliśmy na dół i przedostaliśmy się przez zatłoczony korytarz na zewnątrz. Jasność porannego słońca uderzyła mnie w oczy. Zasłoniłem oko. Czułem na twarzy jego ciepłe promienie. Nie mogłem się zdecydować czy to było przyjemne, czy nie.
- W porządku, Kashi? - zapytał Iruka.
- Tak. Sztuczne światło jest jednak zupełnie inne - powiedziałem spokojnie i powoli zdjąłem dłoń z oka.
Zamrugałem chyba z kilkanaście razy, żeby przyzwyczaić oko do takiego rodzaju światła.
- No. Opowiadajcie, co tam w wielkim świecie słychać, bo się czuję jak zamknięty w jaskini.
Koemi pierwszy się ożywił i zaczął nadawać jak najęty, opowiadając równocześnie kilka wątków na raz. Jak to dobrze, że jestem inteligentny, bo inaczej zgubiłbym się po kilku sekundach. Kiedy Iruka zaczął go besztać, że mówi zbyt szybko i chaotycznie, i nic nie można go zrozumieć, to nie wytrzymałem i zacząłem się śmiać. Doprawdy. Poziom mentalny tej dwójki mnie rozbawiał. W sumie cieszę się, że nie są takimi geniuszami jak ja. Nie zniósłbym ich towarzystwa, tych sztywnych, mądrych dysput...
Głowa mi opadła, ale zaraz zamrugałem oczami i podniosłem ją. Przetarłem oczy.
Jednak mnogość kolorów, zapachów i nagły szum oraz natłok ludzi spowodował, że wszystko zaczynało mi się zlewać w jedną wirującą masę.
- Kashi? W porządku? Jesteś zmęczony? Boli cię coś?- pytał, nie wiem który. W tej chwili brzmieli tak samo, w tej kakofonii doznań.
- Nie. Muszę iść umyć ręce. Za... za dużo zarazków. Brudni! - krzyknąłem, czując to niekomfortowe uczucie.
- Hej, hej, to może załączymy nitro w twoim lamborghini i sprawdzimy jak się nowe opony sprawdzają na szybkiej trasie?- zawołał radośnie i zrobił gwałtowny zwrot, od którego zrobiło mi się niedobrze.
- Co ty wyrabiasz, idioto! Zaraz się zrzygam! - warknąłem na niego, zaciskając oczy i rękę na podłokietniku.
- Czekajcie chłopaki!- usłyszałem za nami.
Wcale nie chciałem się tak szybko poruszać. Chciałem tylko umyć ręce. Chociaż ręce. Wokół tyle zarazków. Tak strasznie brudno. Na korytarzu było duszno od smrodu takiej ilości spoconych ludzi. Nie wiadomo ile syfu mieli na sobie i rozsiewali wokół, a ja nie miałem nawet maseczki. Miałem wrażenie, że zaraz albo się zrzygam, albo uduszę, albo udławię własnymi rzygami. Ledwo powstrzymywałem się od krzyku. Miałem wrażenie, że się trzęsę i wszystko znów zaczynało mnie boleć. Wreszcie ten szalony rajd dobiegł końca.
- Ota-san! Szybko! - krzyknął gdzieś w eter i myślałem, że zniknął, zostawił mnie.
Miałem wrażenie, że zostałem sam na samym środku jakiegoś pustkowia.
Nie wiem ile to trwało, ale nagle pojawiły się jakieś głosy. Spojrzałem na nich. Rozmazywali mi się. Rozróżniałem trzy osoby. Jedna z nich na pewno była dużym mężczyzną, potem szczupła kobieta i... dziecko? Jęknąłem. Co to ja jestem? Eksponat w muzeum? Mężczyzna nachylił się nade mną. Pochwycił mnie i uniósł. Krzyknąłem zaskoczony z bólu. Przeszył niespodzianie chyba wszystkie komórki mojego ciała.
- Puszczaj! Nie! Brudny! Zostaw mnie! - darłem się, próbując szarpać się, ale nie wiem, czy chociaż palcem ruszyłem.
Wszystko mnie tak bardzo bolało, a ten ktoś dotykał mnie brudnymi łapami. Zaczynało mi brakować powietrza. Łapałem oddech jak ryba wyjęta z wody. Boże, jeśli istniejesz, obiecuję, że już żadnej nie wyjmę z wody! Tylko niech to się wreszcie skończy! Wołałem w myślach.
Nagle ku swemu zaskoczeniu poczułem, że otacza mnie spokój i ta kojąca woń.
- Iruka.... ratuj mnie...- załkałem i pogrążyłem się w lepkiej, zimnej nicości.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro