Prolog
Przetarłem oczy i zacząłem się pakować. Niesamowite jak szybko mija czas, gdy nauczyciele co chwila wymyślają jakieś zadanie do zrobienia. A to zanieść papiery do sekretariatu albo podrzucenie czegoś gdzieś. I jak fajnie przy tym unika się ludzi z klasy. Po prostu żyć nie umierać.
Wstałem i zarzuciłem torbę na ramię i skierowałem się na korytarz, który powoli stawał się pusty. Taki stan rzeczy mi najbardziej odpowiadał. Samotnia jaką stawała się szkoła o tej porze była wprost z moich marzeń. Mogłem tylko żałować, że nie ma miejsca na ewolucje. Chociaż jakby przystosować salę gimnastyczną, to może by coś z tego mogło być... Zdecydowanie przydałby się tutaj jakiś obiekt do tego typu wyczynów. Z przyjemnością nawet poprowadziłbym zajęcia z tego! A ciężko mnie nawet za uszy do tablicy wyciągnąć, więc nauczyciele byliby w siódmym, a może i którymś tam dalszym, niebie... Prościej mówiąc, byli by mega szczęśliwi, że się sam udzielam na lekcjach. Jednak takowego obiektu nie było, więc moja aktywność była utrzymana na wymaganym minimum. Chyba że zaczynało brakować osób, które zazwyczaj są aktywne, to wtedy poświęcam się dla dobra ogółu. Czasem żałuję tego, ale znając nauczycieli, lepiej jest się zgłosić i później pluć sobie w brodę, niż dawać nauczycielom pretekst do awantury...
- Umino-kun! – Ja nie mogę, dlaczego musiały tutaj czekać? I dlaczego mnie wołają? A tak się ładnie zapowiadało popołudnie. Zero ludzi, opuszczony budynek oraz moje wygodne i rozchodzone adidasy. Czego chcieć więcej? No właśnie niczego, ale, po jakiegoś gluta, te dwie przeurocze koleżanki zaczęły mi plany psuć. Ekstra!
- Tak? – Uśmiechnąłem się, obracając głowę w ich stronę. Szczerze, miałem ochotę wygarnąć im, że powinny dawno już sobie pójść i pozwolić mi na cichy powrót do domu. – W czym mogę pomóc?
- No bo wiesz... – Zielonooka dziewczyna, widocznie zawstydzona, zaczęła bawić się trzymaną w dłoniach kopertą. – Nie było dzisiaj Kakashi'ego. – Który to był? W sumie mało ważne, ważniejszą sprawą było to, kiedy się tak z nim spoufaliły! Przewodnicząca będzie wniebowzięta, jak usłyszy tą ploteczkę. – I mam dla niego notatki z lekcji, ale wstydzę się mu je dać, bo widzisz... – Nie, nie widzę. Czymże ja sobie zasłużyłem, że ona chce mnie wysłać z tymi notatkami do jakiegoś Kakashi'ego? No czym? – On mi się bardzo podoba. I pomyślałam, że mógłbyś mu je zanieść, bo przecież jesteście dobrymi znajomymi, nie? – Czy mnie coś ominęło przez ostatnie dwa lata, czy co? Ja nawet nie wiem, o kim do cholery ona mówi, a się dowiaduję, że jestem jego „dobrym znajomym". – Ostatnio Ise-chan widziała was razem w tym parku, co jest tam dużo schodów. – Spojrzałem na niebieskooką, która chyba miała być tą całą „Ise-chan". Kiwała tak gorliwie głową, że jej kasztanowa grzywka zlała się w jedną smugę.
- Mhm... – mruknąłem niezbyt zadowolony, że ktoś wziął, że moglibyśmy razem spędzać czas.
Przynajmniej wiedziałem już o kogo im chodzi. Hatake Kakashi, obiekt westchnień praktycznie każdej dziewczyny w szkole i nie jednego chłopaka, prymus i w nauce, i w sporcie. I wszystko fajnie by było, nie miałbym nawet najmniejszego kontaktu z nim, bo aż taki to ja nie jestem, ale... No czy w życiu zawsze musi być jakieś „ale"?! Ja się pytam. Tym przeklętym „ale" jest hobby, którym się dzielimy. A raczej przypadek, że obaj kochamy parkour. Ciężko to przełknąć, bo dużo osób bierze nas za znajomych, a my ledwo kojarzymy nasze twarze, co z tego, że chodzimy ze sobą trzeci rok. A tego się nie da uniknąć, jeśli szuka się odpowiedniego miejsca, w którym jest dużo obiektów i w miarę mało ludzi, którzy nie zaczną zaraz narzekać na „drobnych cwaniaczków, którzy myślą, że są fajni, bo biegają i skaczą jak małpy".
- To jak, mógłbyś mu podrzucić te notatki? – Zielonooka wcisnęła mi kopertę w dłonie i nie czekając na odpowiedź, dodała. – Wielkie dzięki!
Zanim cokolwiek zdążyłem zrobić, wyszły ze szkoły, zostawiając mnie sam na sam z problemem. Westchnąwszy, spojrzałem na kopertę, która roiła się od „uroczych" naklejek i rysunków. Nie wiem, czy ten cały Hatake gustuje w stylu „Oh, this is so cute!", ale wiem, że mi się to totalnie nie spodobało. No ale cóż, zostałem wepchnięty w to bagno, a ja nie miałem kogo za sobą pociągnąć dalej. Jedynym wyjściem teraz było wydobycie od przewodniczącej adresu odbiorcy paczki. Westchnąłem i powłóczyłem nogami w kierunku pokoju gospodarzy. Mam nadzieję, że Isobe-san nadal jest w szkole, bo inaczej w życiu nie zdobędę potrzebnych danych, chociaż może to byłoby wtedy łatwiejsze...
***
- A co dostanę w zamian? – Na moje szczęście, bądź nieszczęście, Isobe była w pokoju gospodarzy i teraz targowała się o informacje. Gdybym nie znał jej od podstawówki, to bym podszedł do kogoś innego, ale niestety znałem ją i nie pozwoliła mi do nikogo innego podejść.
- Akane-san i Yoshihara-san się spoufaliły z odbiorcą – burknąłem cicho, by jakiś trzecioklasista, nastawiający ucho podczas sortowania papierów na drugim końcu pokoju, nie usłyszał. – A teraz dawaj ten cholerny adres, bo mi się trochę spieszy.
- Hm... Niech ci będzie, ale wiesz, że następnym razem będzie to więcej kosztować? – Poprawiła okulary, zza których było widać bystre, szare oczy.
- Zdaję sobie z tego sprawę. – Wziąłem od niej kartkę z przepisanym adresem. – Ale dzięki za dzisiejszą zniżkę! – Pokręciła głową i zabrała się za dalszą pracę.
Ja bym tak nie mógł. Tyle papierkowej roboty, zdecydowanie wolałbym biegać codziennie maraton niż kisić się nad kartkami. Ale Kazue była inna. Nie wyróżniała się w sporcie, w nauce też nie. Była przeciętną dziewczyną zaczytaną w dziełach Szekspira i Osamu Dazaia. Trochę z niej taki got. Gdyby nie mundurek, chodziłaby na czarno i z odpowiednim makijażem. I tutaj pojawia się pytanie... Z kim ja się, do diaska, zadaję. Odpowiedź jest prostsza, niż zdawać by się mogła. Z każdym, kto jest w miarę „normalny" i nie zadaje zbędnych pytań typu: „po co?"; „dlaczego?".
***
Spojrzałem na kartkę z adresem. Niby nie zabłądziłem, ale mam takie wrażenie. Jestem aktualnie na przedmieściu, dokładniej na jego końcu, przed jakąś willą. JAKIM CUDEM ON MOŻE TAM MIESZKAĆ?! No jak? Nie dość, że dobry w sporcie, w nauce, ma powodzenie u dziewczyn, to jest jeszcze bogaty! Jest jak typowy chłopak z tych wszystkich romansów, które czyta dziewczyna Hiroshiego. I-d-e-a-l-n-y. Brakuje mu tylko dużego, białego psa, pięknej i uroczej dziewczyny oraz uprzejmych rodziców. Obym nie wykrakał, bo będę wściekle zazdrosny. Nie no, nie będę zazdrosny, ale wściekły już tak. Jak jeden człowiek może mieć tyle szczęścia w życiu? Jak? Zdecydowanie powinienem teraz wrzucić kopertę do skrzynki na listy i dać drapaka do domu. Ale notatki się nie mieściły w otworze. A tak mało brakowało, eh... JEDEN CENTYMETR! Westchnąłem i spojrzałem na furtkę. Zero ostrzeżeń o niebezpiecznych psach, czyli można wchodzić.
Nienawidzę takiego ogromu niezagospodarowanego miejsca. Dużo trawy i mało obiektów. Kilka drzew, jakaś altanka i trochę murków. Te murki wydawały mi się niemalże rajem. Jak dostrzegłem tam trzepak, zachciało mi się rzucić wszystko i zacząć skakać. Ale nie po to tu byłem. Wzdychając co jakiś czas, poszurałem nogami w kierunku drzwi wejściowych. W sumie jestem zaskoczony, że nie mają psa, a furtka tak sobie stoi niezabezpieczona. Dziwni ludzie, wzruszyłem ramionami i przyjrzałem się kostce, po której stąpałem. Niby taka zwykła, a jednak pewnie kosztowała cholernie dużo. Nagle usłyszałem ujadanie. Mógłbym obstawiać, że to nie był pojedynczy „psiak". Spojrzałem w stronę, z której biegło ku mnie, co najmniej, pięć psów. Zmrużyłem oczy i poderwałem się do biegu. Nie to, że się bałem, ale wolałem uniknąć spotkania z nimi. Zdecydowanie.
Dopadłem do drzwi i zadzwoniłem domofonem. Czułem już praktycznie na karku ich oddech. Tak na dziewięćdziesiąt procent byłem pewny, że są w definitywnie za małej odległości od moich pleców.
- Halo? – Nareszcie się ktoś odezwał! Ile można?
- Uh. Dzień dobry tutaj Umino Iruka, kolega Kakashi'ego. Mam dla niego notatki – powiedziałem to tak szybko, że sam mało co z tego pojąłem.
- Jak miło. Już cię wpuszczam. – Na to liczyłem.
Usłyszałem szczęk blokad i w drzwiach stanął wysoki blondyn. Zbierał, dość długie, włosy w kucyk i próbował zgarnąć niesforne kosmyki. Jasna skóra odcinała się wyraźnie od czerwonej koszuli w kratę. Czarne spodnie zasłaniały, zapewne bardzo długie, nogi. Wyglądał jak współczesny anioł. Trochę taki typowy mieszkaniec Skandynawii. Może ma meble z Ikea?
- Proszę, zapraszam do środka. – Uśmiechnął się gościnnie. – Shiba, co robisz? Siad! Przepraszam za psy.
- Nic się nie dzieje – powiedziałem wchodząc do środka i z automatu się rozejrzałem.
Biel. Wszędzie biel. Białe płytki, białe ściany. Zgadnijcie jakie były meble! Białe! Aż ciężko mi uwierzyć, komu chciałoby się tu sprzątać, skoro ledwo zrobi się krok i już widać nowe plamy. Jeszcze przy takiej ilości psów, o ile wchodzą do wnętrza.
- Kakashi jest na górze. – Zostałem pokierowany na... schody z jasnego drewna. Tak, nie białe. Cud. – Zapukaj głośno i poczekaj, aż odblokuje drzwi.
- Mhm. Jasne. – Patrzyłem jak jasne włosy znikały za łukiem, zza którego było widać fragment kuchni.
Westchnąłem i zacząłem wędrówkę ku pokojowi odbiorcy przesyłki. Czułem się przytłoczony bielą, która mnie otaczała. Na myśl przywodziła mi tylko jedno miejsce, szpital. Brakowało mi tylko niewygodnych siedzeń na korytarzach i pielęgniarek w wyblakłych fartuchach. Brr... Aż poczułem dreszcze na plecach. Jeśli mają dezynfekujące środki myjące w łazienkach obok albo zamiast mydła jakieś płyny do dezynfekcji na bazie alkoholu salicydowego,to moja noga nie postanie tutaj więcej!
Stanąłem w wąskim korytarzu. Było tu raptem troje drzwi. Cholera, nie zapytałem się, które mogłyby prowadzić do pokoju Kakashi'ego. Westchnąłem i ruszyłem do tych naprzeciwko. Raz kozie śmierć, najwyżej wejdę do łazienki albo gdzieś tam. Zapukałem trzykrotnie i zacząłem czekać. Z nudy, która mnie od razu ogarnęła, zacząłem oglądać fotografie na ścianach. Przedstawiały Kakashi'ego, faceta z wcześniej i jakąś kobietę. Wyglądali jak idealna rodzina. Teraz mogę kląć, bo ten farciarz ma wszystko, chyba, bo nie wiem, czy jest w związku. Usłyszałem nagle jak ktoś odblokowywał blokadę. Takie pytanie... Czy wszystkie drzwi tutaj mają zamki i blokady?
- Naru, mówiłem, że nie chcę nic do jedzenia... – Zostałem zamordowany szafirowym spojrzeniem należącym do platynowowłosego chłopaka, który poprawiał maskę medyczną. – O, sorry. Myślałem, że to mój brat. Jesteś...
Miał taką minę, jakby zastanawiał się nad tym, czy czasem to,co widzi nie jest tylko jego wyobrażeniem, które zaraz zniknie. Poczułem się urażony. Aż tak miło mnie mógł zaskoczyć i znać moje imię.
- Umino Iruka, chodzimy razem do klasy, już trzeci rok – mruknąłem.
- Umino – powtórzył i pokiwał głową jakby załapał o kim mówimy. – Co cię tu sprowadza?
- Akane-san przesyła ci notatki z lekcji. – Wygrzebałem z torby kopertę i mu ją podałem. Wstyd mi było się z nią pokazywać.
- Eh... – wypuścił ciężko powietrze. – Mogłaby sobie dać w końcu spokój. Przecież wie, że nic z tego nie będzie.
Wyglądał na zmęczonego całą osobą dziewczyny. W sumie, kiedy tak nie wyglądał? Chyba tylko kiedy uprawiał parkour. I tylko wtedy. Otworzył kopertę i zaczął przeglądać notatki. Kilka kartek zostawił, tak jakby miał im poświęcić więcej uwagi.
- No to ja już może sobie pójdę. – Spróbowałem się wycofać, ale jak na złość zostałem zatrzymany. Za jakie grzechy muszę tutaj być?
- Poczekaj, mógłbyś mi wytłumaczyć kilka zagadnień? - zapytał dziwnie niepewnie? On?
- Które? – Wziąłem od niego tych kilka kartek i przyjrzałem im się. Banalne, no w sumie literatura zagraniczna, to coś, co nawet mi podchodziło.
- Nie jestem fanem Oscara Wilde'a. – Zrobiłem wielkie oczy. Ja też nie jestem jego fanem, ale jego dzieła pojmowałem wprost.
- Dobra – zgodziłem się. Na altruistę mi się zebrało...
***
- No i koniec. – Przeciągnąłem się tak, że mi aż coś strzeliło. – Będę się już zbierać.
- Dzięki, odprowadzę cię do drzwi. – Kakashi podniósł się i również przeciągnął.
Wyszliśmy z pokoju i zeszliśmy po schodach. Miło gawędząc, przeszliśmy przez cały dom. Ubrałem buty i już się żegnałem, otwierając drzwi. Zaniemówiłem, gdy za nimi zastała mnie ulewa. Lało jak z cebra. A do najbliższego przystanku miałem dobry kawałek drogi.
- Podwieźć was gdzieś? – Obróciliśmy się i zobaczyliśmy Narusawę, który machał kluczykami od auta.
- Jakbyś mógł podrzucić Irukę do domu, byłbym wdzięczny. – Kakashi spojrzał nieufnie na ciemniejszego blondyna.
- Dobra, ale ty też jedziesz. – Starszy z braci uśmiechnął się złowieszczo, a jego ton sprawiał wrażenie nieuznającego sprzeciwu.
- Niech będzie. – Cierpiętnicze westchnienie platynowłosego mnie rozbroiło. – Ale nie jedziemy po Anko-san.
- Czemu? – Nieszczęśliwa mina Narusawy wywołała u mnie salwę śmiechu, do której dołączył się Kakashi, który skończył się ubierać. – Z czego się śmiejecie, co?
- Z ciebie – rzucił właściciel szafirowych tęczówek.
- Bo was nie podwiozę nigdzie! – Dostaliśmy chyba jeszcze większego ataku śmiechu, niż przed chwilą. – Idźcie już do samochodu, bo nie wytrzymam z wami.
Obróciłem się i chciałem wyjść za rówieśnikiem, ale zostałem zatrzymany i usłyszałem cichy szept.
- Jeśli chcesz, to możesz tutaj częściej przychodzić.
Uśmiechnąłem się i pokiwałem głową. Mimo iż, pierwotnie myślałem, że zmarnuję tu tylko czas, to muszę się przyznać, że nawet miło mi się gadało z Kakashim. Jego brat, choć deczko zakręcony, też jest ciekawą personą. Wszystko byłoby jeszcze piękniej, gdyby nie przeczulenie szafirowookiego na punkcie zarazków i chorób.
No ale nie mogłem powiedzieć, że nie mógłbym się z nim zaprzyjaźnić. To nawet byłoby lepsze, bo nie trzeba byłoby tłumaczyć, że się nie znamy... Całkiem duży plus jak na tyle drobnych minusów, którym był, na przykład, tłum jaki się gromadził przy nim na przerwach. Zastanawiam się, jakim cudem on jeszcze nie dostał kręćka. Ja bym już dawno oszalał.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro