Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 9


- NIE !!!! - mój własny krzyk wyrwał mnie z i tak niespokojnego snu.

A raczej koszmaru. Zerwałem się do siadu. Nie miałem pojęcia jaka jest pora doby. Od czasu do czasu, pewnie kilku dni, wszystko wygląda tak samo. Wyglądało. Wtedy była tylko irytująca, ale bezpieczna czerń. Teraz patrzyłem na swoje zakrwawione dłonie.Nie mam pojęcia, czy naprawdę takie były, czy to tylko wytwór mojej wyobraźni pobudzonej napływającymi obrazy, które  w większości nie miały najmniejszego sensu. Nie byłem w stanie uspokoić oddechu. Serce waliło mi tak jakbym przebiegł co najmniej kilometr pod stromą górę i to z przeszkodami.
Nagle obok mnie pojawiły się jakieś postacie takie, jak z taniego horroru. Rozmazane, w białych fartuchach, zniekształcone. Poczułem ich dotyk. Palił jakby wbijali mi szpony z jakąś piekącą toksyną, w ręce. Szarpały mnie. Nie wiem czego chciały. Oganiało mnie uczucie jakby... paniki? Musiałem się uwolnić, uciec. Zacząłem się szarpać i krzyczeć sam nie wiem, co. Pewnie zacząłem kląć jak wściekły. W takich sytuacjach często, jak nie zawsze, mi się to załączało. Zwłaszcza, że byli brudni!

- Zostawcie! Brudni! Irukaaaaa! - darłem się jak opętany, czy jakoś tak się mówiło.

Zaczynało mi się robić niedobrze i słabo, ale myśl, że mam brudne ręce i mogą mnie czymś zarazić dodawała mi sił i wytrwałości.
Świat wokół zafalował się i zobaczyłem sufit. Oko zapiekło mnie jak wściekłe. Wciąż próbowałem się uwolnić, ale coś wysysało ze mnie te resztki sił i przytomności jakie mi jeszcze zostały.

- Nie ... brudny ... zarazki ... muszę ...- chrypiałem już tylko,  gdyż gardło zaczęło mnie boleć.

Przecież do niemożliwe, żebym tak tak długo krzyczał. To było takie ... upokarzające. Chciałbym się jeszcze szarpać, ale ciało przestawało mnie słuchać. Było mi słabo i zimno. Miałem ochotę zwymiotować, ale mój żołądek chyba się ze mną nie zgadzał. Zakrztusiłem się czymś. Wolałem nie wnikać czym.

Opanowała mnie ponownie miękka, spokojna ciemność. Nic nie śniłem i nic wokół nie istniało. Była tylko miękka ciemność i ja.

Kiedy się obudziłem poczułem najpierw zapach mojego aniołka. Spojrzałem na niego. Był rozmazaną ciemniejszą niż wszystko wokół plamą. Chyba miał na sobie jakąś ciemną koszulkę.

- Co to za żałoba? Jeszcze nie umarłem.- ledwo wychrypiałem, a każde słowo sprawiało nieprzyjemne drapanie w gardle.

- Och. Obudziłeś się. Lekarz powiedział, że dostałeś ataku paniki i pytał mnie czy masz jakieś choroby psychiczne.

- Sam jest psychiczny.- warknąłem, choć moje gardło nie było zadowolone z żadnego dźwięku jaki z siebie wydobywałem.

Aniołek zaśmiał się cudownie. Nie wiem, co go tak rozbawiło, ale jakoś nie potrafiłem się na niego gniewać. Chciałem po prostu słuchać jego śmiechu, głosu, czuć jego obecność i zapach.

- Jak się czujesz? Boli cię coś?

- Tylko gardło. I chyba.... nie widzę na lewe oko. Jeśli to można w ogóle nazwać „widzeniem" – burknąłem, czując jak z każdym słowem drapanie zamienia się w ból.

 - Powiem lekarzowi. Potrzebujesz czegoś?

 - Oprócz ciebie? 

- Tak. 

- Chyba.... coś mi się przypomniało. Zadzwonisz po śmierdziela?

 - Naprawdę? W tym stanie to chyba nie powinieneś. Wyglądasz strasznie blado... 

- Proszę? Chce mieć to za sobą.

- Dobrze, ale jak uznam, że masz dość, do skończysz rozmowę.

Kiwnąłem mu głową, że się zgadzam. Nie wiem, o co tu chodzi, ale coś jakby blokowało każdą silniejszą emocję we mnie. Czułem się taki zmęczony. Zamknąłem oczy, a na pewno jedno, bo drugie chyba i tak było zamknięte. Zabrał wizytówkę i wyszedł z pokoju. Coś długo go nie było. Może się obraził za to? Kto wie?
Już mi się znowu zaczęło przysypiać, pewnie od tych leków, które mi wmusili, kiedy drzwi otworzyły się i ktoś wszedł. Cóż. Jakąś sekundę później wiedziałem dokładnie kto. I domyśliłem się, dlaczego to trwało tak długo. 

- Pański przyjaciel poinformował mnie, że chce pan ze mną rozmawiać. 

- Przypomniałem coś sobie, ale chcę żeby pan zadzwonił do swojego szefa i go tu ściągnął. To grubsza sprawa. I chcę, żeby przyjechał tu z tym waszym... psychologiem. Oni chociaż wiedzą jak zadawać pytania. 

- Jeszcze jakieś życzenia, jaśnie pana? 

- Tak. Wyjdź stąd. Skończyliśmy rozmowę.-  Plama smrodu trwała tak jeszcze chwilę, ale z ociąganiem poszła sobie. 

Westchnąłem ciężko. Nie wiem, czy to był dobry pomysł,jednak tak na świeżo znów to sobie przypominać.

- Kashi? W porządku? Zbladłeś - powiedział mój Aniołek. 

- Nie wiem. Chyba nie za bardzo. Może powinienem się zdrzemnąć do ich przyjazdu?

 - To dobry pomysł, skarbie. 

- Ale posiedzisz tu trochę, chociaż zanim porządnie nie zasnę?- zapytałem, czując się strasznie głupio jak dziecko, które boi się spać przy zgaszonym świetle. 

- Oczywiście - powiedział takim tonem głosu, że przysiągłbym, że się uśmiechnął. 

- Kocham cię, wiesz? – wymamrotałem zamykając oko. 

- Wiem. I ja ciebie też, Kashi – wyszeptał 

Wyciągnąłem do niego rękę, a kiedy tylko poczułem ciepło jego dłoni, zasnąłem spokojny, że tu jestem bezpieczny i żaden koszmar mnie nie dopadnie.
 Obudziło mnie dopiero spore zamieszanie przy moim łóżku. Głosy, zapachy, ktoś mi coś robił. Poczułem uderzenie paniki i gwałtownie otworzyłem oko. Jakaś postać się nade mną pochylała. Chciałem się szarpnąć, ale gwałtowny ruch spowodował, że poczułem ból wędrujący od tyłka aż do czubka głowy. Jęknąłem z bólu. 

- Co się dzieje? – zapytał obcy głos.

 - Zabolało, a muszę wytrzymać, żeby odpowiedzieć na pytania policji, która pewnie niedługo przyjedzie. Przecież nie będę leżał, jęcząc z bólu. 

- Podam panu leki. Gdyby jednak działo się coś niepokojącego, albo mimo wszystko ból się nasilał, proszę natychmiast mnie wezwać. 

- Dobrze. Wnioskuję, że jest źle? Nie Powinno tak się dziać? 

- Cóż... w pana stanie to i tak nieprawdopodobne, że się pan tak szybko obudził i regeneruje, ale to wiąże się właśnie z większym bólem i możliwością niepokojących zdarzeń, odczuć. Musimy stale monitorować wszystko, by nic się nie działo, ale o każdej bzdurze powinien nas pan informować i przede wszystkim nie próbować więcej zdzierać sobie opatrunków, czy próbować wstać, bo to się może skończyć naprawdę tragicznie. No chyba, że nie chce pan już więcej chodzić o własnych siłach... 

- Chcę – warknąłem. 

- W takim razie żadnych prób wstania, dobrze? Usiąść tak, tylko powoli, ale kategorycznie nie wstajemy, rozumiemy się? 

- Tak, tak. Inaczej będę kaleką do końca życia – zironizowałem. 

- Cieszę się, że zrozumiał pan powagę sytuacji.

 Prychnąłem tylko, już czując się jak bezwładny kloc wymagający całodobowej opieki.

 - Zaraz poczuje się pan lepiej. Jakieś życzenia? 

- Chciałbym usiąść – burknąłem. 

Lekarz pogmerał coś za moim łóżkiem i podniosło się wraz ze mną. 

- Tak dobrze? 

- Tak. Dziękuję – mruknąłem. 

Naprawdę czułem się jak bezwładna kaleka, która nie da rady sama nic zrobić. To było frustrujące. Zapomniałem zapytać, jak długo jeszcze potrwa ta katorga, ale kroki lekarza szybko ucichły za drzwiami. Ciekawe czy są szklane, z drewna czy tworzywa? 

- Niebiosa! O czym ja rozmyślam?! Musi być naprawdę źle z moja głową. 

Westchnąłem tak ciężko, jak tylko mogłem. Drzwi do pokoju otworzyły się i usłyszałem charakterystyczne kroki mojego Aniołka, który aktualnie był tylko ruchoma plamą. 

- Obudziłeś się? Lepiej po drzemce? Chyba trochę ci kolorki wróciły. Nie boli cię oko? 

- Lepiej. Coś z nim nie tak? A dziady kiedy przylezą? 

- Nie, tylko zaczerwienione. Lekarz nic nie mówił? Może powinieneś jeszcze trochę je po oszczędzać? Powiedzieli, że będą za kwadrans, może niecały. 

- Tylko, że mam o każdej pierdole ich zawiadamiać i nie wstawać – burknąłem. 

- Możesz mówić mi, jeśli tak wolisz, a ja powiem lekarzowi, jeśli to będzie coś niepokojącego, zgoda? 

- Mhm. 

- Jak przyjadą, to mam wyjść? 

- Wolałbym, żebyś przy mnie siedział. Będę się czuł bezpieczniej. 

W odpowiedzi dostałem buziaka w czoło jak małe dziecko, więc zrobiłem focha, na co on się zaśmiał. Niebiosa. Jak ja uwielbiam ten śmiech. Wszystko w nim uwielbiam. Chyba....
 Drzwi do pokoju otworzyły się i weszły trzy nowe plamy, w tym jedna wysoka jak Narusawa, ale tak szeroka, że za nią zmieściłoby się ich dwóch. Pozostałe dwie były szczuplejsze i co najmniej o głowę niższe. 

- Dzień dobry. Asuma Sarutobi komendant Policji Miejskiej. Podobno młody Hatake coś sobie przypomniał i prosił żebym przyjechał z psychologiem. 

Kiwnąłem w odpowiedzi. Czułem się dziwnie niekomfortowo przy takiej ilości osób. 

- To Kurenai Juuhi. Jest naszym najlepszym psychologiem i zgodziła się przyjechać. 

 - Miło mi panią poznać – powiedziałem w stronę tych szczuplejszych plam. 

- Mnie również. Dużo dobrego słyszałam o twojej rodzinie. 

Przemieliłem uwagę, że na pewno nie o mnie i tylko kiwnąłem głową. 

- Jest z nami detektyw Shisui Uchiha. Będzie notował, jeśli to panu nie przeszkadza. 

- Dobrze. Niech sobie usiądzie gdzieś z tyłu – powiedziałem tonem łaskawcy. 

Powstał ruch i zobaczyłem, że jedna z plam faktycznie się cofnęła i zniknęła za wielkoludem.Poczułem znów uderzenie paniki, które odezwało się mdlącym ściśnięciem głowy i żołądka. 

- Możemy zaczynać? 

Kiwnąłem głową, czując jak zaschło mi w ustach, a gardło ścisnęła panika. Ostatnio straszny panikarz się ze mnie zrobił, co zaczynało mnie irytować. 

- Dobrze. Co udało się panu przypomnieć? 

- Wypadek. A właściwie to jestem przekonany, że to nie był... taki zwykły wypadek. Oni musieli wiedzieć...

 - Skąd to przypuszczenie? Jacy: oni? 

- Mężczyźni w ciężarówce za nami. Jak na nich spojrzałem, to miałem wrażenie, że specjalnie przyspieszyli. 

- Domyślasz się dlaczego? 

- Nie wiem. Chcieli zabić? Ludzi, mnie...  Nie mam zielonego pojęcia, może jechał ze mną jakiś typ, co im wisiał szmal za prochy, no.....- warknąłem zły, bo to ich działka miała być wymyślanie powodu tego chorego zachowania. Gdyby nie byli martwi sam bym ich na strzępy rozerwał, za to, co mi zrobili i przez co teraz muszę przechodzić.-  nie wiem, a może coś ktoś znalazł i im nie oddał? Do ciężkiej cholery nie mam już kompletnie żadnego pomysłu!- dodałem ze złością. 

- Dlaczego mogli chcieć cię zabić?- kontynuowała dalej spokojnie, jakby moje zachowanie było totalną normą w takich sytuacjach i przerobiła ich już setki. 

- Kurwa, nie wiem! – krzyknąłem i skuliłem się na łóżku, jeśli to w ogóle można było tak szumnie nazwać. 

Dłonią zasłaniałem oko, a palce zaciskając na grzywce. Pochyliłem się do przodu i podciągnąłem w miarę zdrową nogę. Wszystko zaczynało mnie boleć. Znowu. Robiło mi się duszno i niedobrze. Jednak musiałem to dokończyć. Inaczej to się nigdy nie skończy. 

- Chcesz przerwać? Potrzebujesz przerwy? Mamy wyjść? Może wrócę tu jutro, dobrze? – zapytała psycholożka, tym swoim niemal hipnotycznym głosem. 

- Nie. Muszę skończyć – powiedziałem, mimo że czułem, że zaraz zacznę się trząść jak w delirce. 

- Może jednak zrobisz sobie przerwę? - zapytała w sposób, któremu ciężko było się oprzeć. Ta opcja naprawdę kusiła, ale nie chciałem tego. 

- Nie! – krzyknąłem i spojrzałem gniewnie na plamy wokół mnie. – Ciężarówka uderzyła w nas jak poszedłem do przodu. Mieli jakieś takie dzikie spojrzenia. Potem było uderzenie i wybuch – powiedziałem to niemal ze złością. 

- Możesz podać więcej szczegółów? Pamiętasz coś więcej? Jak wyglądali, co robili?-

 Ugh... obrazy, niewyraźne, tak bardzo brudno... Zgrzytanie zmiażdżonego metalu. Gorąco. Śmierdzi. Ludzie krzyczeli. Krew. Wszędzie była krew. I flaki. Strasznie śmierdzi, jak ten żałosny szambonurek, co udaje detektywa. Wszędzie to było. Tyle zarazków. Nie mogę umrzeć. Nie mogę... niedobrze mi...- jęknąłem, kompletnie nie ogarniając już, co się ze mną i wokół mnie dzieje. 

- On już ma dosyć. Dzisiaj już nic wam nie powie. - Usłyszałem głos mojego Aniołka. 

- Jestem tego samego zdania. Proszę opuścić pokój. Umówię panią na kolejną wizytę, kiedy panicz będzie się lepiej czuł – powiedział, a ja ledwo poznałem jego głos. 

Usłyszałem jeszcze szum głosów i kroków. Po chwili został tylko zapach Aniołka i jego czuły dotyk. 

- Uratuj mnie... Iruka... – wymamrotałem i już kompletnie odpłynąłem w słodki, bezpieczny niezbyt.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro