Rozdział 4
Walnąłem głową w biurko. Miałem dość tego, że jakiś debil w garniaku panoszył się wszędzie i wymachiwał odznaką na prawo i lewo. Narcystyczny palant w lakierkach. Sukinsyn używający nieodpowiedniej wody po goleniu. Powinien używać lekkich i rześkich zapachów, bo tak mocne tylko obrzydzają wszystkich i powodują, że pierwsza ocena jest dość niekorzystna. Zasrany detektyw bez pomysłu na życie.
- Iruka, możesz przestać kląć? – Koemi spojrzał na mnie. – Próbuję się skupić na pracy i jak matka to usłyszy, to obaj wylecimy stąd na zbity pysk.
- Mówiłem to na głos? – Zdziwiłem się. Byłem pewny, że milczałem. No, ale byłem kiedyś pewny wielu rzeczy, a teraz wiedziałem jedno. Z panią Hanketsu nie chciałem zadzierać. Pomijam fakt, że nie mogłem żyć bez jej kruchych, kakaowych ciasteczek z taką płynną czekoladą, a jeszcze jak były takie prosto z piekarnika... Niebo. Pomijając to, matka Koemiego była kobietą dominującą wszystkich. Nikt nie odważyłby się jej sprzeciwić, czy szepnąć uwagi na temat tego, że jest dość pulchna i niska.
- Tak, mówiłeś. – Wziął ciasteczko, które wylądowało w jego ustach. – A poza tym, skąd masz tak zajebistą zabawkę?
Spojrzałem na pendrive znaleziony gdzieś i kiedyś tam. Bardzo stare znalezisko mojego brata. Nie był to wielki przedmiot, ale ledwo żywy. Było na nim widać resztki czerwonej farby. Zastanawiałem się zawsze, skąd mój brat miał tle zaszyfrowanych skarbów. Sam się nie znał na takich rzeczach, natomiast Haruno-san nie bawiłaby się w szyfrowanie jakiś starych fanfików na temat da Vinciego i Caprotti'ego. Albo ktoś był na tyle bezwstydny, albo wdychał niezłe dragi, że wpadał na takie pomysły. Już nawet historie czytane przez Isobe były lepsze. W sumie może dlatego, że siedzieliśmy w tym samym fandomie od lat i sprzeczaliśmy się kto powinien dominować w konkretnych związkach... Ale nadal nie pojmuję jak Ezio mógłby być recesywem przy Vincim. Nie pojmuję i nie chcę tego pojmować... To jest zbyt straszne dla mnie.
- Brat ma tego całe pudło. I sam nie wie skąd – mruknąłem, odchylając się w tył i biorąc ciasteczko. Westchnąłem i wstałem. – Idę do szpitala, wrócę niedługo...
- Ta, jasne. W domyśle mam podjąć termin: „Wrócę kiedy mnie stamtąd wywalą"?
- Jak ty mnie dobrze znasz. – Uśmiechnąłem się i pożegnałem z nim.
Wychodząc, zajrzałem do kuchni, z której wywodziły się słodkie zapachy. Gdy Hanketsu-san mnie zobaczyła, z wielkim uśmiechem wcisnęła mi w ramiona sporą, papierową torbę z jeszcze ciepłymi ciasteczkami i słowami" „Zanieś je Kakashiemu. Na pewno poprawi mu się po nich humor". Ta kobieta była na wagę złota. Fakt, trochę rozpieszczała jedynego syna, ale tak się kończy jako samotna matka. Poza tym przygarnęła mnie i Kakashiego. I naturalnie w świecie życzyła nam szczęścia w związku, który wyczuła spod masek. Zatem dom Hanketsu był przyjazną przystanią między mną, a przedmieściami, w którym panowała jedna zasada – używamy poprawnej japońszczyzny. Zero slangów ulicy i zero przekleństw. Jedyny slang jaki dopuściła do użycia, to był ten związany z parkourem. Jako, że mamy zamiar zarabiać na tym, to mogliśmy tego używać.
Na ulicy przywitało mnie popołudniowe słońce, które ogrzało moją twarz. Zbliżał się koniec letnich wakacji, więc powinienem przygotować się do egzaminów. Pewnie znowu wyląduję razem z Kazume, Koemim i Kakashim w klasie. Lądowaliśmy tak od początku, więc dziwnym byłoby, gdyby to zmienili na ostatni trymestr. Tak samo pewnie będzie z Ise-chan oraz z Mazawa-san. Z tymi znałem się jeszcze z gimnazjum. Utrapienie życia. Ise wyraźnie leciała na Kakashiego, a jej koleżanka jakby udawała zainteresowanie platynowłosym, patrząc bardziej na naszego drogiego informatyka-hakera. Miła dziewczyna, która drugi rok prowadziła naszą żeńską reprezentację siatkarską do tytułu mistrzowskiego. Oddawała się swojej pasji całym sercem i poświęcała każdą wolną chwilę by doskonalić się w tym, co robiła na boisku. Jako rozgrywająca musiała ogarniać całe boisko. Często też przychodziła na dodatkowe, weekendowe treningi chłopaków, którzy nie popuszczali jej i traktowali na równi sobie. Podziwiam ją za to, że jeszcze nie rozpłakała się przy nich i nie wybiegła z sali. Zdawałem sobie sprawę z siły męskiej drużyny – nie raz miałem przyjemność pomagać im w treningach. Nigdy więcej...
Doszedłem do szpitala, który był rzut kamieniem, może dwa od domu hakera. No dobra, te dwa rzuty to jakiś mistrz olimpijski musiałby rzucać tymi kamieniami, ale zawsze to było bliżej niż ode mnie czy Kakashiego. Ten miał tyle, że jak się zakorkowało gdzieś po drodze, to się pół dnia jechało. Wszedłem do windy, wcześniej informując pielęgniarkę o swoim celu i wjechałem na któreś piętro. Nie miałem najmniejszej ochoty na schody, nie póki mój Kaszalot nie wróci do formy. Będę mu w tym pomagał i nikt mi w tym nie przeszkodzi. Nawet ten odpicowany laluś, który siedział nam na karku. Pierdolę to, że ma jakąś tam plakietkę. Nie położy łapy na moim chłopaku. Wyszedłem z windy i ruszyłem ku pokojowi ukochanego.
Gdy tam zajrzałem, zobaczyłem obraz jaki zazwyczaj widziałem. Leżący chłopak z zabandażowaną głową, klatką piersiową i nogą. Nogi nie było widać spod pościeli, ale była. Pomagałem raz zmienić opatrunek. Miła pielęgniarka, która miała na oko nie więcej niż trzydzieści lat, szepnęła mi raz, że raczej nie jestem tylko jego przyjacielem i pozwoliła mi sobie pomóc. W sumie to ona głównie się nim zajmowała i w wolnych chwilach siedziała przy nim i opowiadała, co się działo do tej pory. Spojrzałem na ciastka. Raczej nie pozwolą mi ich wnieść do niego, więc zaniosę je jej. Naprawdę sympatyczna kobieta. Jak postanowiłem, tak zrobiłem. Zajrzałem do dyżurki i, gdy tylko czarnowłosa kobieta mnie zobaczyła, uśmiechnęła się szeroko i przywitała. Na mój mały podarek zareagowała tak, jakby każdy o jej charakterze by się zachował – podziękowała i podzieliła się, obiecując, że podrzuci kilka Kakashiemu. Ta kobieta była dla nas zbyt miła. Zdecydowanie. Pożegnałem się z nią i ruszyłem ku mojemu pierwotnemu celowi. Stanąłem w drzwiach i uśmiechnąłem się widząc, że jego pierś dalej unosiła się tak miarowo, jak sprzęt wokół nas pikał. Podszedłem bliżej, przysiadłem na niewygodnym stołku i przekrzywiłem głowę. Zakląłem, kiedy pokój wypełnił dźwięk powiadomienia. Wyłowiłem z kieszeni telefon i spojrzałem na wyświetlacz. Narusawa wysłał mi SMS-a. „Cuda zaczęły się dziać". Zaintrygowany odblokowałem telefon i wyświetliłem wiadomość.
„Za niedługo przyjdzie Himura-san. Zostawisz go samego, by porozmawiał z Kakashim. To ważne. Dziś ja będę pełnić wartę, OK?"
Z bólem serca odpisałem, że się zgadzam. A miałem inne wyjście? No nie, nie miałem. On był osobą, która powinna być na moim miejscu. Ale on pracował, a ja miałem wakacje. Współpracowaliśmy na dobro osoby, którą kochaliśmy. Ciężko byłoby inaczej, skoro tak bardzo zależało nam na naszym mizofobikiem, który zaczynał zachowywać się w miarę normalnie. Choć był teraz nieco spięty na wzgląd, że nie miał możliwości się umyć, co nie znaczyło, że był brudny. Tutaj też czasem mogłem pomóc pielęgniarzowi, który się tym zajmował. Był wdzięczny, że to robię. No cóż, nie każdy dobrze się czuję, gdy narusza przestrzeń intymną innej osoby. Współczułem mu, że na niego padło, ale Ota-san, tamta pielęgniarka, nie mogła tego wykonywać na wzgląd na swoją płeć. Nie miałaby nic przeciwko i tak się prawie bez przerwy kręciła przy moim chłoptasiu i to poprawiała mu poduszki, czy pomagała jeść. Wszyscy podejrzewali, że próbuje go uwieść dopóki nie palnęła, że jej syn był w gorszym stanie i ktoś jej wtedy pomógł w opiece nad nim, więc to chyba oczywiste, że w jej mniemaniu każdy pacjent, który nawet nie może się ruszyć z łóżka powinien otrzymać podobną opiekę. I po tym wybuchu nikt nic nie mówił. Jednak ona zwiększyła swoje ruchy i robiła dwa razy więcej na oddziale, by nikt nie zarzucał jej, że zaniedbuje obowiązki. Po tym wszystkim na pewno użyjemy kontaktów z Kakahim, by wynagrodzić jej pomoc.
Ale teraz zastanawiało mnie, kim, do diaski, jest „Himura-san". Zmrużyłem oczy, próbując przypomnieć sobie kim on może być, gdy usłyszałem ciche pukanie. Odwróciłem się i zobaczyłem Kazume, która krzyczała swoimi szarymi oczami. Podeszła do mnie i szepnęła na ucho, że jakiś facet w czerni siedzi na korytarzu i pytał się ją o „panicza Kakashiego" oraz „Umino-san młodszego". Przymknąłem oczy i odetchnąłem z irytacją. Nikt tak do mnie nie mówił. Nawet pełnomocnik mojej matki, która ogarniała wszystko. Stwierdziła także, że nie podoba się jej to, że nie używał żadnego zapachu oraz to, że jego ubrania były dość luźne, a buty na tyle wygodne, że można było w nich nie tylko biegać, co nawet uprawiać parkour. Zmarszczyłem brwi i wstałem.
Przywitałem się z czarnowłosym mężczyzną, który przedstawił się jako Takahiro Himura. Czyli to był ten „Himura-san". W porównaniu z Naru, nie wiem dlaczego do niego go porównałem, był o ponad głowę niższy i o ile starszy brat Kakashiego na pierwszy rzut oka wydawał się aniołem, to ten wręcz przeciwnie wydał mi się diabłem w owczej skórze. Wygłosił mi i Isobe, która do nas dołączyła, monolog, który reasumując mówił o tym, że dopóki nie skończy rozmawiać z „paniczem" to mamy tam nie wchodzić. W sumie to była jego najdłuższa wypowiedź, chodź i tak naszpikowana szorstkimi zwrotami, które na myśl przywodziły starożytną Spartę.
- Facet wygląda na około trzydzieści, może czterdzieści lat. Nie ma zarostu, nie stosuje żadnych zapachów oprócz tych, których nie może uniknąć. – Rudowłosa zmarszczyła cienkie brwi i poprawiła okulary. Czyli próbowała wywiedzieć się o nim więcej, niż tylko jak się nazywa i po co przyszedł. – Ciemna karnacja wskazuje, że mógłby być z południa, może nawet z Kagoshimy. Ma lekki chód i nie robi zbędnego hałasu przy chodzeniu. Czyli totalne przeciwieństwo tego dupka w garniaku szytym na miarę.
- Świetne podsumowanie – mruknąłem siadając na krzesełku.
- Będziesz czekać, aż wyjdzie?
- A co mam zrobić? – Spojrzałem na nią ze zdziwieniem.
- Przyjąć moje zaproszenie na kawę i lody. – Pociągnęła mnie ku windom. No cóż, tego nigdy nie odmówię.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro