Rozdział 3
Unosiłem się w słodkiej Nirvanie. Nic nie czułem. Nie widziałem. Nie słyszałem. Nic mnie nie bolało. Nic mnie nie obchodziło. Błogi stan idealny.
Nagle usłyszałem daleki, słodki głos. Łkał. Wołał mnie. Otworzyłem niechętnie oczy. Tuż przede mną pojawił się piękny, mały świetlik. Poczułem od niego dziwne ciepło. Było w nim coś znajomego. Coś, co spowodowało, że poczułem jakby tęsknotę. Dziwny, tępy ból. I coś na kształt wyrzutów sumienia albo głębokiego poczucia winy.
Świetlik nagle zawirował mi przed oczami i ruszył gdzieś. A ja zapragnąłem iść za nim.
Biegłem, więc za świetlikiem przez otaczające mnie ciemności.
Nagle potknąłem się i zacząłem lecieć w stronę niepokojącej jasnej plamy. Im byłem jej bliżej tym jaśniejsza się stawała. Od jej jaskrawego blasku zaczynały boleć mnie oczy. Musiałem je zamknąć. Leciałem tak jeszcze przez chwilę. Nagle owionął mnie znajomy zapach, jakby wilgotnego lasu.
Poczułem się tak jakbym wynurzał się dość gwałtownie z lodowato zimnej wody. Chciałem zaczerpnąć powietrza, ale nie mogłem. Miałem coś w ustach.
To coś strasznie mnie drapało od środka w gardło. Dusiło. Sięgnąłem ręką do ust, by się uwolnić. Wtedy czyjaś ciepła dłoń chwyciła mnie i przycisnęła rękę do łóżka.
- Już dobrze, skarbie. Nie walcz z tym. Spokojnie. Pan doktor zaraz ci to wyciągnie.
Jego spokojny, choć dziwnie drżący głos próbował mnie uspokoić. Nie wiem co się działo, gdzie się znalazłem, kim był właściciel tego głosu? Nie widziałem go. Nic nie widziałem, co tylko wzmagało we mnie irracjonalne uczucie paniki.
- O, Boru Wszechlistny, co oni mi robią?!- krzyczałem w myślach.
Chciałem ugryźć to, co mnie dusiło, ale było zbyt twarde. Walczyłem o każdy łyk powietrza, ale powoli zaczynałem z tym czymś przegrywać. Dusiłem się. Odpływałem znów w nieznane. Pojawiły się nade mną jakieś głosy. Ciepła dłoń, która mnie trzymała nagle znikła. Wszystko stawało się znów bardzo rozmyte, coraz odleglejsze.
Nagle to coś zaczęło powoli ze mnie wychodzić. Boleśnie drapało. Zaczęło mnie mdlić. Miałem ochotę zwymiotować. Zupełnie jakby mi ktoś za głęboko włożył i za długo przytrzymał. Chociaż nawet to nie mogło być aż tak nieprzyjemne. No i spokojnie mógłbym go użreć. Wreszcie ze mnie wyszło, a ja zacząłem łapać powietrze jak ryba wyjęta z wody.
Zaraz też założono mi coś na twarz. Poczułem tchnienie przyjemnie czystego powietrza i wziąwszy parę głębokich oddechów zacząłem się uspokajać. Mogłem oddychać swobodnie, chociaż czułem w ustach istną pustynię. Głosy nade mną oddaliły się. Zniknęły. Po chwili ciepła dłoń wróciła. I nie tylko dłoń. Poczułem jak ktoś niemal się na mnie kładzie. Obejmuje. Przytula jakoś tak czule. To było w sumie nawet przyjemne.
- Jak ja się cieszę, że cię odzyskałem, Kashi. Tak bardzo się bałem, że cię dorwali.
Poruszyłem ustami chcąc coś odpowiedzieć, ale za bardzo bolało mnie gardło, żeby coś z siebie wydusić. W odpowiedzi więc, niepewnie go przytuliłem. Czułem się tak bardzo zmęczony. I było mi cholernie gorąco. Odpłynąłem nawet nie wiem kiedy.
********
Obudziłem się, a bynajmniej tak mi się zdawało, gdyż dalej widziałem tylko ciemność. Skupiałem się, więc na dźwiękach. odgłosy kroków, szmery rozmów, pikanie czegoś tuż nade mną. Coś ciepłego i dość ciężkiego leżało na moim brzuchu. Ręką, która zdawała mi się dziwnie ciężka, zacząłem badać, cóż to takiego może być. Pod palcami miałem coś co przypominało mi... futro, tylko przyjemniejsze w dotyku. Szedłem z palcami ostrożnie dalej. Poczułem ciepłą, gładką i miękką skórę. Tak. zdecydowanie to była skóra. Zbadałem wszelkie zagłębienia i wniesienia. I właściwie byłem pewien, że to czyjaś głowa. Tylko kto by sobie tak bezczelnie na mnie spał? Poruszyłem się chcąc trochę zmienić pozycję.
- Och, obudziłeś się, Kashi?- zapytał zaspany, słodki głos.
- Chyba... tak...- wychrypiałem krzywiąc się na dźwięk własnego głosu.
- Tak się cieszę, że żyjesz. Kashi?
- Tak?
- Pamiętasz wypadek? Wiesz co się stało, gdzie jesteś?
- Mmm... nie. Przepraszam... ja... nic nie... pamiętam. Czasem tylko... jakieś nakładające się.... na siebie... puste... obrazy...
- A co pamiętasz? ostatnie co pamiętasz? Wiesz kim ja jestem? Jak ty się nazywasz? Cokolwiek?
- Świetlik... pamiętam świetlika... przyleciał po mnie. I twój głos pamiętam. wołał mnie... a potem, że coś mnie dusiło. miałem coś w ustach... twój głos...kim jesteś? Aniołem moim?- zapytałem tracąc poczucie realności. Ciemności znów mnie wołały.
- Eeee... Kakashi? Ty się dobrze czujesz?
- Gorąco... zmęczony... spać...- wymamrotałem.
Nie wiem czy zasnąłem czy zemdlałem. Aktualnie oba stany zdają mi się wyglądać podobnie. Niemal identycznie. Nie odróżniam ich od siebie.
********
Znów miałem wrażenie, że się wynurzam spod wody. Odległe zniekształcone głosy nabierały kształtu i barwy. Rozprawiały nade mną, ale tak szybko, że nie byłem w stanie ich zrozumieć. Zupełnie jakby porwali mnie obcy i chcieli przeprowadzić jakieś eksperymenty rozprawiając obok jakie i ile. Nie poczułem znajomego ciepła, które mimo wszystko dawało mi jakąś odrobinę poczucia bezpieczeństwa. Zerwałem się dysząc ciężko. Wciąż nic nie widziałem, co powoli zaczynało się robić irytujące.
- Spokojnie. Nic już panu nie grozi. Tu jest pan bezpieczny.- jakiś głos próbował mnie uspokoić, ale to nie był słodki głos mojego Anioła Stróża.
- Gdzie on jest?- zapytałem niemal rozpaczliwie.
- Musiał wyjść na czas badania. Zaraz wróci. Nic mu nie jest. Proszę się uspokoić.
Zabrakło mi sił. Opadłem na poduszkę. Pozwoliłem im robić, co do nich należało. Miałem wrażenie, że znowu powoli odpływam.
Moją świadomość i przytomność umysłu przed oddaniem się w lepkie i jakże przyjemne macki nicości powstrzymały czyjeś szybkie kroki. Zatrzymały się obok mojego łóżka. Ktoś nerwowo rozprawiał. Jednego głosu nie znałem. Był niemal namolny i dość niski. Miał nieprzyjemne zabarwienie. Drugim był głos mojego Aniołka. A bynajmniej chwilowo tak go roboczo nazywam, bo ciągle tu nade mną czuwa. Skupiłem się na ich słowach.
- On potrzebuje teraz spokoju i odpoczynku a nie przesłuchania!- powiedział Aniołek wzburzonym, protestującym głosem.
- Ale to bardzo ważne. Może coś pamięta. Wszystko może się przydać.- nieprzyjemny głos upierał się przy swoim.
Ten typ człowieka nigdy nie daje za wygraną, póki nie osiągnie swojego celu. Ja to wiedziałem i wolałem rozmówić się z nim teraz niż żeby miał nas nachodzić i dręczyć każdego kolejnego dnia.
- Nie....- zaczął chcąc znów zaprotestować.
- Aniołku?- przerwałem mu dziwnie słabym głosem.
- No słucham cię.- zapytał, choć czułem w jego głosie jakby poirytowanie.
- Daj nam 10 minut. Pomożesz mi usiąść?- powiedziałem starając się nadać głosowi chłodnego zdecydowania.
- No dobrze. jak chcesz. 10 minut i ani sekundy dłużej.- powiedział burmusząc się.
Ustawił mi łóżko tak, że w sumie siedziałem. Poczułem, że trochę kręci mi się w głowie od zmiany pozycji. Zamknąłbym oczy, by przeczekać ten stan ale chyba i tak już miałem je zamknięte. Nie jestem pewien. I tak i tak w sumie była tylko ciemność.
- W porządku, Kakashi?- zapytał Aniołek, a w jego głosie była troska i zaniepokojenie.
Pewnie zbladłem, albo gdzieś to pikające coś mu powiedziało, że coś nie do końca jest w porządku.
- Tak. Mógłbyś zostawić nas samych?- powiedziałem cicho, próbując opanować drżenie głosu i dziwną słabość. Obym tylko nie zemdlał teraz.
- Ale....- zaczął znów
- Po prostu zrób to.- przerwałem mu tym razem zdecydowanie twardszym i bardziej władczym głosem. Miałem wrażenie, że też był nieco mocniejszy niż poprzednio.
- Jasne.- burknął i usłyszałem oddalające się kroki.
- Będziesz pan tak stał? Może się łaskawie przedstawi i powie czego chce ode mnie?- warknąłem na intruza.
- Czy ty wiesz kim jestem?- zaczął od pretensji czym wyprowadził mnie z i tak kruchej równowagi.
Nie dość, że czuję się strasznie słabo, nic nie pamiętam, nie widzę, więc jestem wyjątkowo poirytowany to jeszcze z pretensją, no!
- A pan wiesz kim JA jestem? Nie widzisz, że nie widzę?!- krzyknąłem na niego wyładowując swoje zdenerwowanie. Nie powiem. Trochę mi nawet ulżyło.
Zapanowała chwilę nieco niezręcznej ciszy. Po chwili natręt spuścił z tonu. Usłyszałem szurnięcie krzesła tuż przy łóżku. Jakiś kolejny szelest, chyba kartek. Kliknięcie długopisu.
- Proszę wybaczyć, panie Hatake. Jestem detektyw Yoshi Kazuma z Głównej Komendy Policji. Czy mógłbym zadać parę pytań?- odezwał się wreszcie trochę grzeczniej, co mnie odrobinę uspokoiło.
- Niech pan pyta.- rzuciłem pozwalająco, ale też z dozą łaski pańskiej.
- Dobrze. Zacznijmy od czegoś prostego. Czy pamiętasz jak się nazywasz?
- Hatake Kakashi i dla obcych... pan.- warknąłem. Co on mnie za idiotę uważa? Może i straciłem pamięć, mam nadzieję , że tylko chwilowo, ale do diaska nie stałem się jakimś niedorozwiniętym półgłówkiem!
- Dobrze, więc. Czy pamięta pan moment wypadku? Co się wtedy wydarzyło? Co się działo po tym?- zarzucił mnie serią pytań, na które nie miałem ochoty odpowiadać.
- Inny zestaw pytań... proszę.- mruknąłem siląc się na chociaż tyle uprzejmości.
- Co ostatnie pan pamięta. Cokolwiek?- zapytał z głupią nadzieją w głosie.
Nie będę mu ułatwiał roboty, zwłaszcza, że zdecydowanie go nie polubiłem.
- Ostatnie, hm? To w niczym wam nie pomoże.- powiedziałem okrutnym i wręcz znudzonym głosem. Ech... jakże bym chciał zobaczyć jego minę w tym momencie.
- Proszę mówić. Wszystko może być ważne.- zachęcał mnie. Jednak to idiota.
- Mhm...- westchnąłem ciężko zrezygnowany.- Było ciemno. Nie mogłem się ruszyć. Potem... nie wiem jak długo to trwało... poczułem jak coś mnie dusi, że coś mam w ustach i gardle. Dalej widziałem tylko ciemność. Wtedy usłyszałem głos, który mnie próbował uspokoić. Ten koleś, któremu kazałem wyjść. potem odpłynąłem, a potem się ocknąłem tuż przed tym jak przylazłeś mnie dręczyć. Możesz zostawić numer czy coś, gdybym sobie jednak coś przypomniał na dniach. Jego pytaj o szczegóły. Może coś wie. A teraz wybacz, ale jestem wykończony.- chciałem jak najszybciej zakończyć tą wręcz żenującą rozmowę.
- Rozumiem. Zostawię tutaj moja wizytówkę w razie czego. Nawet jeśli według pana będzie to nieistotny szczegół, to mógłby nam bardzo pomóc, by przybliżyć nas do odnalezienia sprawcy.- wyrzucił z siebie długa serię słów nie niosących treści.
- Mhm...- mruknąłem udając straszną senność.
- Do widzenia i życzę szybkiego powrotu do zdrowia.- powiedział wciąż jeszcze nade mną niemal wisząc. Szczęściem się nie pochylał, bo bym się chyba porzygał na niego przez ten zapach wody toaletowej. W sumie to dobre określenie. Walił jak zapchany kibel w tak zwanym miejscu publicznym.
Zignorowałem go. W tym stanie nawet nie musiałem udawać, że zamykam oczy i śpię. Po prostu nie było tego widać pod tymi irytującymi bandażami. Wystarczyło się nie odzywać i nie ruszać. Cóż chociaż jeden plus w nieszczęściu. Z drugiej strony jednak wolałbym jeszcze coś widzieć, chociaż na jedno oko.
Usłyszałem jak wychodził. Wokół mnie szumiał szmer czyiś głosów. Nikt już ode mnie nic nie chciał. Nareszcie trochę świętego spokoju. Przed oczami pojawiły mi się dwa nakładające się na siebie obrazy twarzy. Brązowookiego bruneta i szarookiego blondyna. Obaj się do mnie uśmiechali. Obaj mieli niemal tak samo długie włosy. Obaj musieli być dla mnie naprawdę ważni, skoro to jedyne, co pamiętam. Znów zmorzył mnie sen i nie słyszałem czy wrócił.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro