30.
Następnego ranka Donna obudziła wszystkich chłopców, którzy niechętnie wstali ze swoich łóżek. Wrócili ze swojej podróży po północy i wciąż byli okropnie zmęczeni. Pomimo tego, kobieta kazała iść Mikey'emu i Frankowi do szkoły, ich tłumaczenia, że umieją czytać i liczyć, a właśnie tego uczą, zdały się na marne. Donna nie zmieniła swojego zdania, więc wciąż zmęczeni, zjedli śniadanie i przygotowali się do wyjścia. Kobieta poprosiła Brendona, żeby podwiózł ją do pracy, a chłopców do szkoły. Chłopak zgodził się i w tej sytuacji, Gerard zdecydował się jechać z nimi.
•••
Brunet wraz z zielonookim planowali tego dnia odnaleźć rodzinę młodszego. Gerard chciał też znaleźć pracę, z tego względu, że do szkoły nie przyjmowali już osób z jego rocznika. Jedenaście lat temu, prawdopodobnie nauczyły się już czytać i rozwiązywać łatwe kalkulacje matematyczne, a nauczenie tego młodszych nastolatków było najważniejszym celem, aby wszyscy mieli chociaż taką podstawową wiedzę. Brendon, pomimo tego, że miał siedemnaście lat, umiał czytać i całkiem dobrze liczyć, z tego względu, że tych umiejętności nauczyła go jego mama, kiedy miał jeszcze pięć lat.
Zawieźli Donnę do pracy, a później wysadzili Franka i Mikey'ego przy szkole, wcześniej żegnając się z nimi i życząc powodzenia. Brendon jechał jeszcze jakiś kawałek czasu, po czym zatrzymał się na parkingu przed jednym z bloków. Wyszedł z samochodu, to samo zrobił jego przyjaciel.
- Tu niedaleko mieszkał Frank - brunet wskazał na jeden z budynków, który znajdował się gdzieś w oddali. Zielonooki pokiwał głową ze zrozumieniem, ale też niepokojem. Zastanawiał się, co stało się z rodzicami jego chłopaka. - Cały czas, kiedy będę u ojca i rodzeństwa, zamierzasz szukać pracy?
- Tak, mam nadzieję, że znajdzie się dla mnie jakieś miejsce... Tyle ludzi teraz wraca do wypełniania swoich zawodów.
- Jakim cudem masz nie znaleźć pracy? Większość ludzi na świecie się zabiło, w tym też w tym mieście, więc szukanie zajmie ci parę minutek - powiedział, wpatrując się w zielonookiego.
-Może masz rację... Z resztą, zaraz się przekonam.
Pożegnali się i ustalili, że spotkają się przy samochodzie za piętnaście minut, w razie gdyby rodzina Brendona nie chciałaby go przyjąć, ale chłopak miał ogromną nadzieję, że tak się nie stanie.
W tej sytuacji, Gerard postanowił wykorzystać te piętnaście minut na krótki spacer i ewentualne rozejrzenie się, gdzie później mógłby pójść z zapytaniem o wolne miejsce pracy, które chciałby zapełnić.
Przeszedł przez parę uliczek i uznał, że już powinien zawrócić się do miejsca, gdzie miał znowu spotkać się z Brendonem po krótkim upływie czasu. Dotarł do samochodu, przy którym już stał brunet.
- I jak? - zapytał zielonooki, pełny nadziei.
- W porządku - brunet uśmiechnął się. - Chcą ze mną rozmawiać, cieszą się, że tu przyszedłem - odpowiedział.
- To świetnie! W takim razie, kiedy widzimy się ponownie?
- Kiedy uda ci się coś znaleźć to wróć tutaj, jeśli jeszcze nie będzie mnie w samochodzie, pójdź do bloku na przeciwko, do mieszkania pod dziesiątką. Jednak, jak niczego nie znajdziesz w czasie kilku godzin, też tutaj wróć, ale wątpię, że zdarzy się coś takiego. Do później.
- Do później - odpowiedział zielonooki i obaj rozeszli się w przeciwne strony.
•••
Po około dwudziestu minutach spacerowania, Gerard znalazł otwarty sklep spożywczy i udał się tam. Budynek był niewielki, w środku, przy biurku siedziała znudzona kobieta. Jednak, kiedy zauważyła, że ktoś wszedł do sklepiku, odwróciła się do Gerarda i uśmiechnęła się do niego. Czarnowłosy chciał odwzajemnić gest, ale nieuzasadniony stres nie pozwolił mu na to. Ledwo powiedział dzień dobry i wszedł do alejki z pieczywem, chwilowo zupełnie zapominając, po co tu przyszedł. Zawrócił się i ruszył w stronę kasy, przy której siedziała kobieta.
- Czy szuka pani może kogoś do pomocy? Chętnie rozpocząłbym tutaj pracę - powiedział, wciąż lekko zestresowany.
- Gerard Way? - przyjrzała się mu, a zielonooki kiwnął głową. - Chwila... Wczoraj byłeś w Nowym Jorku, wyznałeś prawdę o Lindsey, miałeś zostać prezydentem. A dziś jesteś w tym mieście i chcesz zatrudnić się w tym malutkim sklepie? Osiągnąłeś tak wiele, ludzie ciebie pokochali... Powinieneś robić coś zupełnie innego! - odparła.
- Po tym wszystkim co przeżyłem, chcę mieć spokój. Nigdy nie chciałem być kimś niezmiernie ważnym. Chcę nadal być zwykłym chłopakiem, który żyje ze swoją rodziną, pracuje w sklepie i żyje bardzo zwyczajnie... Jeśli chodzi o tamtą przemowę, to nie chciałem uzyskać sławy, po prostu miałem potrzebę przekazania ludziom tego, że źle robią, bo każdy przez to cierpi. No i jestem z tego miasta i akurat trafiłem na ten sklep i tak wyszło... - mówił.
- To naprawdę zaszczyt dla mnie, że chcesz tu pracować! - uśmiechnęła się. - Jednak nadal uważam, że się tu zmarnujesz.
- Mówiłem, chcę żyć normalnie, może później znajdę lepszą pracę, ale aktualnie jestem jeszcze młody i chcę to wykorzystać. Kiedy będę starszy, wtedy mogę narażać się na stres, na razie mam dość, potrzebuję odpoczynku.
- Dobrze, rozumiem, w takim razie, bardzo miło mi ciebie poznać, mów mi Mary - wyciągnęła dłoń w stronę chłopca, a on podał jej swoją. - Kiedy chcesz zacząć?
- Jutro. W sumie mógłbym dzisiaj, ale za parę godzin muszę wrócić do mojego przyjaciela i... - nie zdążył dokończyć, bo Mary przerwała mu.
- Jeśli chcesz, zostań tutaj tyle czasu ile chcesz i wrócisz do swojego przyjaciela i zaczniesz od jutra.
- W porządku - Gerard cieszył się, że kobieta mu to zaproponowała, ze względu, że nie miał pojęcia, gdzie miałby się podziać przez te parę godzin, zanim Brendon wróciłby od swojej rodziny.
•••
Chłopak usiadł obok kobiety na krześle, po czym rozpoczęli swoją konwersację. Rozmawiali ze sobą bardzo długi czas, Mary opowiadała Gerardowi, co działo się na świecie, kiedy on był uwięziony. Jak ludzie zaczęli powoli wracać do pracy, wprowadzono ponownie prawa i obowiązki, postanowiono od września otworzyć szkoły. Ludzie zaczęli powracać do swoich starych zawodów, jednakże wiadome było, że przez te jedenaście lat ubyło im wiele wiedzy, ale musieli wrócić, mimo to. Opowiadała jak zaczęto siać i sadzić rośliny, remontować przeróżne budynki. Najciekawsze w tym wszystkim było to, że pieniądze nie zostały ponownie wprowadzone i każdy pracował tylko dla zysku innych.
- Chwila, czyli ludzie przychodzą sobie tutaj, biorą produkty i wychodzą? - zapytał zdziwiony.
- Dokładnie tak.
- I wszystko jest za darmo?
- Tak, chyba, że twój przyjaciel coś zmieni w związku z tym.
- W takim razie, na czym ma polegać nasza praca, skoro niczego tak naprawdę nie sprzedajemy? - zapytał okropnie zdziwiony.
- Musimy pilnować ogólnego porządku sklepu, witać się z klientami, życzyć im miłego dnia, czy też wieczoru, albo czasami po prostu z nimi porozmawiać - Gerard uznał, że w takim wypadku nie może być tak nudno, może pozna nawet nowych przyjaciół.
Kobieta opowiadała jak wszystkie placówki i miejsca publiczne zaczęły powracać do funkcjonowania i jak maszyny podwajające jedzenie, które posiadało parę osób na świecie, w tym mama Gerarda, usunęły powszechny głód i także ona, dzięki nim, mogła wrócić do prowadzenia sklepu. Mówiła także, że ludzie przestali zabijać zwierzęta, wiele gatunków i tak zginęło.
Rozmawiali naprawdę długo, Gerard po pewnym czasie zapytał swoją nową współpracowniczkę o godzinę i kiedy usłyszał odpowiedź, zerwał się z krzesła, pożegnał się i jak najszybciej wrócił do samochodu Brendona.
•••
Brunet już siedział w środku, robiąc coś na telefonie. Gerard gwałtownym ruchem otworzył drzwi do samochodu.
- Długo czekałeś?
- Nie, niecałe dwadzieścia minut - odparł brązowooki, a Gerard popatrzył na urządzenie, które trzymał w dłoni.
- Powinienem kupić sobie telefon. Albo chociaż zegarek - stwierdził.
- Raczej wziąć, ojciec powiedział mi, że teraz, dosłownie wszystko jest za darmo...
- Tak, też to słyszałem. Nie wierzę, że to wszystko się tak potoczyło i teraz żyjemy w takim dziwnym świecie, mam wrażenie, że to jakiś śmieszny sen. Nie ma pieniędzy, wszyscy wydają się tacy mili, nasz przyjaciel został prezydentem, a najpierw to ja miałem nim być... Będę pracował w sklepie, w którym się nie sprzedaje, tylko daje i życzy miłego dnia lub rozmawia się z klientami. Czy to w ogóle można nazwać sklepem? To wszystko jest pojebane i nielogiczne. Ale, już nie narzekam. O milion razy wolę to od tego co było wcześniej - zaśmiał się cicho. Wsiadł do samochodu i zamknął drzwi, a Brendon wyjechał z parkingu. - A jak udało się twoje spotkanie z rodziną?
- Było świetnie - powiedział cicho, jakby cały czas był zachwycony wszystkim co się wydarzyło.
Opowiedział szybko o czym rozmawiał z rodzeństwem i ojcem, że są z niego dumni, że wyszedł ze wszystkiego przez co przechodził w domu Lindsey i że ogromnie się cieszą, że w ogóle żyje.
- I chcesz ich opuścić, wyjechać do Raya i mu pomagać i już tam zostać? Nie wolisz być z rodziną? - zapytał Gerard.
- Nie cieszę się z tego, że ich opuszczę, ale pożegnałem się z nimi. Życzyli mi powodzenia. Wiesz, uważam, że muszę wykorzystać swoje życie na sto procent. Chyba wysnułem to, kiedy byłem więziony razem z tobą, Pete'em i Ray'em w domu Lynz. Chcę brać każdą okazję, jaka zostanie mi dana, z resztą... Nie sądzisz, że zostaliśmy wplątani w to wszystko? W te wszystkie tajemnice, śmierć Petera, a nawet i Lynz, sprawę z Wszechwiedzącymi? Uważam, że jeśli miałem w życiu z tym styczność, muszę dążyć do prawdy. A sadzę, że bycie takim pomocnikiem mi w tym pomoże. Dziwię się, że ty chcesz to wszystko zostawić za sobą i zachowywać się, jakby przeszłość nie miała miejsca. Rozumiesz, że to nas w pewien sposób połączyło? I powinniśmy odkryć kolejną prawdę i uświadamiać o niej cały świat, jak wczoraj...
- Bren... Wiem, że może zachowuję się nie fair w stosunku do ciebie i Raya, ale okropnie tęskniłem za Frankiem i nie zamierzam go opuszczać, ani wkręcać w te wszystkie niewyjaśnione sprawy i sekrety. Może kiedyś wrócę, razem coś odkryjemy, ale na razie... Nie.
- Dobrze, rozumiem - chłopak zaparkował przed blokiem, w którym mieszkał Gee. Za chwilę wysiedli z samochodu. - Sam mówiłem, że wrócisz do Franka i będziesz z nim szczęśliwy. Więc, okej, dam ci spokój, ale... Obiecaj, że za jakiś czas się odezwiesz... Podam Frankowi swój numer, dzwońcie kiedy chcecie - zielonooki pokiwał głową, po czym weszli do budynku i schodami skierowali się do mieszkania.
•••
Mikey i Frank wrócili już ze szkoły i kiedy zobaczyli, że Gerard i Brendon także są z powrotem, przywitali ich, a najniższy podbiegł do zielonookiego i go pocałował. Starszy chłopak nie umiał opanować uśmiechu, widząc radość czarnowłosego na to, że wrócił. Odwzajemnił pocałunek, po czym ujął twarz Franka w swoje dłonie i oderwał usta od warg chłopaka. Popatrzył na niego z czułością i serdecznym uśmiechem, a niższy objął go w pasie.
- Spokojnie, tym razem nikt mnie nie porwał i już nigdy nie zniknę, obiecuję. Chociaż nie wiem czy to tak dobrze, wytrzymasz ze mną? - zapytał żartobliwie, ale bał się, że któregoś dnia Frank po prostu od niego odejdzie, bo będzie miał go dosyć.
- Co? Jak możesz w ogóle o to pytać? Oczywiście, że tak! Cholernie wysychałem z tęsknoty i teraz zrobię wszystko, byleby z tobą być... Kocham cię i nic tego nie zmieni - Gerard zarumienił się bardzo i w chwili, kiedy uświadomił sobie, że Mikey i Brendon nadal tu są, położył czoło na ramieniu czarnowłosego i cichutko powiedział, że też go kocha.
- Możecie już przestać? Jestem głodny - odparł naburmuszony blondyn, który siedział na kanapie z założonymi rękoma, jakby oczekiwał, że zaraz ktoś w jedną minutkę ugotuje mu obiad.
- Oh, serio Mikey? Nie psuj im tych pięknych chwil i nie wiem, zrób sobie tosty czy coś - odpowiedział mu zdenerwowany Brendon. - Nie wiem o co ci chodzi, powinieneś cieszyć się szczęściem swojego brata i przyjaciela. Przecież jak na nich się patrzy, to wyglądają na takich szczęśliwych i zakochanych, że sam mam ochotę wyjść gdzieś i poznać jakąś piękną dziewczynę... A może i chłopaka? Nieważne, gadam głupoty, ale jak coś, to błagam... Zaproście mnie na wasz ślub - powiedział śmiertelnie poważnym tonem do dwójki wciąż przytulających się chłopaków, którzy po usłyszeniu jego słów zaśmiali się serdecznie. - Właśnie, przypomniało mi się, że miałem dać swój numer telefonu.
Brunet poprosił Franka, żeby zapisał jego numer w swoim telefonie, przez co czarnowłosy niechętnie odszedł od Gerarda i ruszył do swojego pokoju po odpowiedni przedmiot. Kiedy wrócił, Brendon zaczął dyktować mu ciąg cyfr, a złotooki zapisał jego numer. Później, Gerard zdecydował się zrobić naleśniki, żeby Mikey już nie narzekał, ale też, żeby Bren zjadł coś w miarę pożywnego przed swoją podróżą.
- Naleśniki na obiad? - zapytał zawiedziony jasnowłosy.
- Jeśli ci nie pasuje, sam zrób coś innego. Ja wolę nie ryzykować, bo jeszcze spalę kuchnię, a naleśniki robiłem tyle razy, że raczej przy ich przygotowaniu nie stanie się nic złego - Mikey nadal był niezadowolony, ale musiał znieść fakt, że Gerard nie zrobi mu wybitnego dania, a sam nie umiał gotować lepiej.
•••
Po trzydziestu minutach, kiedy zajadali się już naleśnikami, wróciła Donna.
- Ooo, naleśniki! Jestem okropnie głodna, dobrze, że coś przygotowaliście - uśmiechnęła się do każdego z nich, po czym wyjęła z szafki talerz, nóż i widelec i nałożyła sobie sporą porcję.
- Mamo, tyle godzin spędzasz w pracy, a dzisiaj dowiedziałem się, że nie masz z tego w ogóle zysku... Musisz tam być tyle czasu? - zapytał Gerard, po zjedzeniu swoich naleśników.
- Daje mi to satysfakcję! Wiesz, że niedługo może nawet wyjadę do innych krajów rozdawać potrzebującym jedzenie? Już się tym ekscytuję...
Donna pracowała... W sumie nikt nie wiedział do końca jak to nazwać. Używała ich sprawdzonej maszyny do podwajania jedzenia, dzięki czemu można było zabrać je do sklepów. Cały dzień spędzała na wrzucaniu produktów spożywczych do maszyny i ich wyciąganiu. Wydawało się to nudne, ale kobieta zapewniała, że tak nie jest, do tego poznała tam parę ciekawych osób. W sumie, w tej sytuacji nowa praca Gerarda wydawała się o wiele nudniejsza, biorąc pod uwagę to, że będzie musiał siedzieć na krześle parę godzin, tak naprawdę bezcelowo... No chyba, że ktoś wparuje tam z zamiarem zrzucenia produktów z półek, wtedy musi działać.
•••
Kiedy wszyscy już zjedli, Brendon zdecydował, że będzie już wyjeżdżać. Wszyscy zeszli przed blok, żeby się z nim pożegnać.
- Pamiętajcie, żeby do mnie dzwonić - powiedział z uśmiechem, po czym wsiadł do auta i odjechał.
Wszyscy stali jeszcze jakiś czas na chodniku, obserwując oddalający się samochód.
- Przypomniało mi się coś... Ta informacja mogłaby przydać się Brendonowi! - stwierdziła nagle Donna, kiedy nadal znajdowali się przed blokiem.
- O co chodzi, mamo? - zapytał zaciekawiony czarnowłosy.
- Niedługo po twoim... Emm... Porwaniu? Przyszedł do nas pewien chłopak. Nie chciał się przedstawić, mówił, że to ściśle tajne i powiedział, że pomoże nam ciebie odzyskać...
- Hmm, nie spotkałem na swojej drodze żadnego chłopaka. Jednak, brzmi to podejrzanie, więc już jutro zadzwonię do Brendona i mu to opowiem.
- Pamiętam to i naprawdę było to podejrzane - stwierdził Frank. - A mi, przypomniało się, że nadal mam gitarę po dawnym kochanku Lindsey, czy też waszym ojcu i pani mężu - powiedział. - Mam ochotę ją rozwalić, po tym, możemy zacząć zupełnie inny rozdział w naszym życiu. Szczęśliwszy, lepszy - Gerard wiedział, że jest jeszcze tyle nierozwiązanych spraw, a oni na pewno otrą się jeszcze nie raz o przeróżne problemy, jednak próbował się łudzić, że Frank rzeczywiście ma rację. - Pójdę po nią i razem ją rozwalimy, co wy na to? Wyrzucimy z siebie ostatnie resztki złości i nienawiści do wszystkiego co nas spotkało - wszyscy pokiwali zgodnie głowami. Chłopak uśmiechnął się szeroko i zniknął za drzwiami prowadzącymi do wnętrza bloku, w którym mieszkali.
Po chwili, wyszedł z powrotem, trzymając gitarę. Rzucił ją na podłogę i zaczął agresywnie kopać. Za niedługi czas dołączyli do niego Mikey i Gerard. Kiedy odsunęli się od instrumentu, Donna odeszła do niego i chwyciła za gryf. Sprawnie podniosła gitarę, po czym całą siłą uderzyła nią o grunt. Powtórzyła czynność parę razy, a odłamki przedmiotu spadały na chodnik.
- Mogłam to zrobić, wcześniej, ale wtedy jeszcze nie wiedziałam, że okaże się takim skurwielem i kłamcą - powiedziała i rzuciła oderwany gryf na ziemię. - Wracajmy do środka.
•••
Kiedy byli znów w mieszkaniu, Frank poprosił Gerarda, żeby poszli do schowka. Wyższy zgodził się i po chwili znaleźli się w pomieszczeniu.
- Kiedy podniosłem gitarę, zobaczyłem coś pod nią i mnie to zaciekawiło - wskazał palcem na podłużną torbę. - Co tam jest? Nigdy mi tego nie pokazywałeś...
- W środku jest namiot, zapomniałem w ogóle, że on tu jest... To jakby taki materiałowy domek do rozstawienia i można w nim spać poza domem, na podwórku. Mam pomysł...
- Hmm?
- Jest wrzesień, więc jeszcze nie jest jeszcze zimno. Moglibyśmy na weekend wyjechać nad jakieś jezioro i nocować w tym namiocie. Co o tym sądzisz?
- To brzmi ciekawie, ale jak gdziekolwiek pojedziemy? Nie mamy samochodu, z resztą żaden z nas nie umie prowadzić.
- Wydaje mi się, że powinny być już autobusy, pociągi, a może nawet taksówki, w sensie nie takie typowe, tylko zwyczajne samochody, a w nich człowiek, który chce cię podwieźć gdziekolwiek chcesz. Zapytam się jutro w pracy mojej współpracowniczki, bo wie praktycznie wszystko o tym co dzieje się w mieście i poza nim. Przy okazji poproszę też o wolny weekend. A teraz chodźmy stąd, mam ochotę poleżeć na łóżku, wtulony w ciebie. Jak po naszym pierwszym pocałunku - stwierdził i cmoknął niższego w nos.
- Spełnię twoją zachciankę - zachichotał cicho, zakrywając usta dłonią, po czym wyszli ze schowka i udali się do swojej sypialni.
•••
Gdy znaleźli się już w pokoju, Gerard zamknął drzwi i zachłannie pocałował Franka. Niższy nie spodziewał się tego, ale pogłębił pocałunek. Położył się na łóżku, ciągnąc za sobą zielonookiego. Oderwali się od siebie, żeby zaczerpnąć powietrza i zaczęli się śmiać, zupełnie bez powodu. Powrócili do pasjonujących pocałunków, jednak nie na długo. Po paru minutach zaprzestali i po prostu położyli się obok siebie. Frank ułożył swoją głowę na klatce piersiowej czarnowłosego i wsłuchiwał się w bicie jego serca.
- Kocham cię - powiedział wyższy i pogłaskał złotookiego po ciemnych włosach. Młodszy uśmiechnął się uroczo.
- Ja ciebie też, Gee. Nie wiem, czym sobie zasłużyłem, żeby być z tobą.
- A ja nie wiem, czym zasłużyłem, żeby mieć ciebie. Jesteś wspaniałym, wyjątkowym, niepowtarzalnym i najsłodszym człowiekiem na tym świecie i będę ci to powtarzał jeszcze wiele razy. Nadal ciężko mi uwierzyć, że w końcu uciekłem i teraz w końcu jestem z tobą i już nic nas nie rozdzieli... - Frank mocniej wtulił się w Gerarda, uśmiechając się. - Nie mogę doczekać się naszego wyjazdu. Pójdziemy nad jezioro, kiedyś byłem tam z całą rodziną i jechaliśmy tam pociągiem, jeśli ta droga jest nadal dostępna, dostaniemy się tam bez problemu. Do tego jest to na takim bezludziu, nikt tam nas nie znajdzie. Odpoczniemy od wszystkiego i w końcu będziemy sami.
- Z dala od wiecznie naburmuszonego Mikey'ego i twojej ciekawskiej mamy.
- Dokładnie tak, jeszcze gdybym wiedział o co chodzi Mikey'owi, ale oczywiście nie chce mi powiedzieć. To już raczej naprawdę nie chodzi o Pete'a
Rozmawiali jeszcze parę minut, po czym zamilkli i leżeli wtuleni w siebie w ciszy. Przypominało im to dzień, kiedy wyznali sobie miłość, brakowało jedynie deszczu dudniącego o szyby, dach, ulicę i chodnik. Po jakimś czasie zasnęli zmęczeni całym dniem.
To najdłuższy rozdział jaki napisałam, ale kolejny będzie jeszcze dłuższy, więc mam nadzieję, że to nie przeszkadza.
Proszę, napiszcie, czy chcecie poznać alternatywny epilog, który wymyśliły ze mną siostry cioteczne, kiedy byłyśmy jakieś naćpane, no nie wiem, może was to zainteresuje, więc czekam na wasze zdanie
no i ostatnia sprawa, co sądzicie o smucie?
Częściowo już go napisałam, niczego nie będę ukrywać, ale też chcę poznać waszą opinię. Ale jeny to jest taki cringe że ughhh. Nie no ale najgorzej chyba nie jest... I na jakieś 99% to jednak to wstawię...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro