3.
Frank wracał do domu zagubiony w krętych drogach swoich myśli. Przypomniał mu się widok zakrwawionego nauczyciela, którego wcześniej śmiertelnie skaleczył nożem. Brzydził się siebie, za to co zrobił, nie mógł patrzeć na swoje ręce, które przyczyniły się się do tego czynu.
- Lepiej byłoby, gdyby mnie zabił... - odparł sam do siebie zdenerwowany. Był bardzo przerażony swoim zachowaniem.
Gdy jeszcze znajdował się w szkole, nie zwracał na to zbytniej uwagi, zachowywał ostrożność, byle by nikt go nie zobaczył. Nie miał odpowiednich warunków do rozważań o swoim postępowaniu. Teraz, gdy czuł się w miarę bezpiecznie i jeszcze bardziej samotnie, myśli kłębiły się w jego głowie, powodując, że było mu niedobrze i sam chciał pozbawić się życia. Strach przed samym sobą ściskał mu brzuch, a łzy wypływały mu bezwładnie z przekrwionych oczu. Oddychał ciężko, kręciło mu się w głowie. Był bardzo spragniony i liczył na to, że może zaraz rozpada się deszcz. Ledwo dotarł do domu i poszedł do łazienki. Podstawił pod kran mały kubek i z nadzieją odkręcił kurek. Jakimś cudem, do naczynia wypłynął mały strumyk wody. Chłopak poczekał jeszcze chwilę, ale na marne, gdyż do naczynia nie spadła już ani kropelka cieczy. Frank podniósł kubek i wypił jego całą zawartość. Poczuł się trochę lepiej. Przez chwilę zastanawiał się, jakim cudem jego rodzice, a nawet inni, nieznani mu ludzie jeszcze żyją, skoro nie ma nawet normalnego dostępu do wody. Jednak odsunął od siebie te myśli i poszedł do swojego pokoju. Był bardzo wyczerpany, więc położył się na łóżku. Pomimo okropnego zmęczenia, nie mógł nawet zmrużyć oczu, w jego umyśle powstawały obrazy, które zostały mu w pamięci po prawie minionym dniu. Po pewnym czasie, mocno zacisnął powieki i próbował zapaść w sen. Niestety nic to nie dawało i dopiero po paru godzinach bezczynnego leżenia, zasnął.
•••
Następnego ranka, Frank znów wybierał się do szkoły. Na wszelki wypadek wziął z kuchni nóż i schwał go w szeroką kieszeń bluzy. Pomyślał, że skoro dokonał się już pierwszego zabójstwa, teraz będzie mu coraz łatwiej stawać w swojej obronie i przedmiot ten może mu się przydać. Następnie wyszedł z domu i jak poprzedniego dnia skierował się do budynku, którego pierwotną funkcją było gromadzenie uczniów, których wykształceni ludzie nauczali o danych przedmiotach.
Gdy był już w szkole znowu poszedł do miejsca, gdzie wcześniejszego dnia przesiedział większość czasu. Spędził tam zupełnie bezczynnie kilka dłużących się godzin. Potem przemknął na główny korytarz, mając nadzieję, że nikt go nie widzi. Po drodze rzucił okiem na zegar i zobaczył, że już dwunasta, więc ruszył do stołówki. Zobaczył tę samą grupkę co wczoraj, prawie wszyscy siedzieli i wpatrywali się w ekrany swoich telefonów. Frank zaczął się im przyglądać, ale nie zauważył nigdzie znajomej twarzy Brendona. Przez jego ciało przeszedł dreszcz i dziwne zimno. Prawda uderzyła w niego z całą siłą, przeklinał siebie w myślach, przypominając sobie wczorajszy dzień i swoją szansę zagadania do chłopaka i pocieszenia. Wspomnienia z nim przewijały się w jego głowie jak slajdy, zalał go zimny pot i zaczął drżeć. Już powoli przekraczał próg pomieszczenia, w którym się znajdował, kiedy usłyszał głos jednej z osób siedzącej przy stole.
- Zauważyliście, że dziś nie ma tego, no jak
mu tam... Brandona?
- No rzeczywiście, nie ma go tu - odpowiedział ktoś, nie podnosząc nawet wzroku znad telefonu.
- Wczoraj przecież mówił, że zamierza się zabić, więc to logiczne, że dziś go nie ma. Aż tak bardzo go nie słuchaliście? - odezwał się ktoś inny.
- Ja słuchałam. Tylko nie rozumiem, czemu aż tak bardzo się przejmował i to przeżywał? Przecież tylko skacze się z budynku i po wszystkim - odparła jakaś dziewczyna.
Frank nie mógł dalej tego słuchać i cały zezłoszczony oraz nadal w strachu, wyszedł z budynku. Stracił już resztki nadziei na jakiekolwiek lepsze życie. Nie miał już nawet siły płakać za swoim starym przyjacielem. Jednakże w jego sercu pozostała pustka, żałość, uczucie paraliżującego zimna i nieokreślonego strachu przed prawdą. Postanowił udać się do różnych sklepów i przekonać się czy są otwarte, a jeśli tak, to ukraść wodę i jakieś jedzenie.
Może... wezmę akurat zatrute jedzenie i nie będę musiał się już męczyć... - pomyślał.
•••
W tym samym czasie, Gerard siedział na wygodnym fotelu i wyglądał za okno, na tę samą ulicę, gdzie nie tak dawno temu widział Franka. Już wiele razy rozmyślał o tym ciekawym, według niego chłopaku. Skrycie pragnął, by niewysoka postać znów pojawiła się na ulicy przed jego domem. Jednakże, zamiast jego, zobaczył pieska, z którym się bawił. Pomyślał, że to wręcz niezwykłe, że ten zwierzak jeszcze w ogóle żył.
- Mamo, Mikey, chodźcie tu! - w głowie Gerarda zarysował się pewien pomysł, o którym oczywiście musiał poinformować rodzinę. Po chwili jego brat i mama pojawili się przy oknie.
- O co chodzi? - zapytała Donna.
- Widzicie tego psa?
- Tak, o jejciu, jak on się tu znalazł? To cud, że jeszcze nikt go nie dorwał! - odparła mama chłopców.
- Bo pomyślałem, że może... Weźmiemy go do siebie? Będziemy z nim wychodzić na spacery, ale ostrożnie, żeby nikt nas nie zauważył, zapewnimy mu bezpieczny dom, jedzenie, picie.
- Uważam, że to wspaniała myśl, ale... Mam pewne wątpliwości, jednak mimo wszystko myślę, że powinniśmy go wziąć - odparła Donna, po czym lekko się uśmiechnęła.
- To schodzimy po niego? - wtrącił się Mikey.
- Ja pójdę- powiedział Gerard.
- Dasz radę sam? - zapytała mama chłopców.
- Tak, tak. Za chwilkę wrócę.
Gee wstał z fotelu i ruszył w stronę wyjścia z mieszkania, założył jeszcze buty i wyszedł. Zszedł po wszystkich schodach, aż na sam dół. Otworzył skrzypiące drzwi i znalazł się na ulicy. Szybkim krokiem podszedł do czworonoga i zaczął go głaskać. Piesek szybko mu zaufał i zaczął radośnie lizać go po dłoniach.
- Ciekawe skąd masz tyle energii? Zapewne bardzo mało jesz i pijesz. Z resztą jesteś bardzo chudziutki - powiedział do niego. Po chwili wziął swojego nowego przyjaciela na ręce i zaniósł do mieszkania. Wkrótce potem, Mikey i Donna zaczęli głaskać nowego członka ich niewielkiej rodziny.
- Gee, masz pomysł jak go nazwiemy? - dopytywał się Mikey.
- Jeszcze nie wiem. Chyba przekartkuję moje ulubione książki i komiksy i z nich wybiorę jakieś imię dla naszego przyjaciela - odparł. - Ale najpierw, musimy dać mu coś do jedzenia i picia.
•••
Frank chodził między półkami w sklepie, cieszył się, że w ogóle był jakiś otwarty. Ilość produktów, jaka się tu znajdowała była oczywiście bardzo niewielka, jednakże chłopak znalazł kilka butelek wody, herbatniki, rogalika w opakowaniu i paluszki. Jak na te warunki i tak było to dużo. Chłopak, przechodząc przez sklep zauważył też na jednym z regałów paczkę papierosów, a obok nich zapalniczkę. Pomyślał, że w papierosie dodane są na pewno mocno trujące substancje, które mogą nawet spowodować natychmiastową śmierć po zapaleniu, więc wziął ze sobą także te dwa przedmioty. Schował kilka rzeczy do kieszeni, a resztę po prostu niósł w rękach. Wyszedł ze sklepu i postanowił pójść w kolejne odludne miejsce, które znał i tam w spokoju zjeść i zapalić i może już nigdy nie wrócić do domu.
•••
Rodzina Gerarda była już po obiedzie, każdy zniknął w swoim małym pokoju. Chłopak kartkował właśnie którąś z kolei książkę, ale imiona, które znajdowały się na stronach nie pasowały do nowego przyjaciela rodziny. Zielonooki gwałtownie zamknął lekturę, powodując tym krótki hałas i wyszedł do salonu, gdzie znajdował się kundelek. Stał przy drzwiach, które prowadziły do wyjścia z mieszkania.
- Chcesz wyjść? - zapytał Gerard, oczywiście nie oczekując odpowiedzi. Włożył szybko trampki, otworzył drzwi i po chwili znaleźli się na dole. - Miejmy tylko nadzieję, że w domu nie zauważą naszego zniknięcia, ani nikt nie zobaczy ciebie na ulicy. Postaram się, żebyśmy szli samymi mało znanymi ulicami, ale tak dawno nie było mnie w mieście... Tylko nie uciekaj ode mnie daleko - mówił, mając nadzieję, że piesek może coś zrozumie.
Wyszli na podwórko, Gerard szedł przez dane uliczki, a czworonóg grzecznie podążał za nim. Spacerowali już jakiś czas, słońce zaszło za chmury i zaczęło zbierać się na deszcz. Po niedługiej chwili Gerard zauważył, że kropi, więc zarzucił na głowę kaptur od bluzy. Przeszkodził mu on w małym stopniu widoczność, przez co nie zauważył człowieka siedzącego gdzieś z boku na murku. Gerard obrócił się i uświadomił sobie, jaki głupi błąd popełnił. Myślał, że zaraz będzie już po nim i jego psie, tym bardziej, że usłyszał jak osoba zeskakuje z murku i idzie w ich kierunku. Chłopak zaczął biec, ale zauważył kątem oka, że nie ma obok niego czworonoga. Gwałtownie zatrzymał się i ze strachem odwrócił się. Jego pupil bez wahania podszedł do niewielkiej istoty, która ukucnęła i po prostu pogłaskała psinę. Gerard podchodził coraz bliżej do tej osoby, nadal niepewny i bardzo zdenerwowany.
- To twój pies - usłyszał głos chłopaka. Nie było to raczej pytanie, a stwierdzenie.
- No tak... - odparł zdezorientowany i zmieszany. Człowiek, który bawił się z jego pupilem kogoś mu przypominał, a poza tym był bardzo spokojny i nie zapowiadało się na to, by cokolwiek im zrobił. Nieznajomy podniósł wzrok na twarz Gerarda i chwilę się w nią wpatrywał.
- Ahhh, czyli wtedy wyszedłeś z tego bloku po swojego psa... A ja myślałem, że chcesz mi coś zrobić, bo bawię się z jakimkolwiek zwierzęciem! - powiedział i uśmiechnął się, wracając do głaskania. Gerard wiedział już dokładnie, że to chłopak, który pod jego blokiem bawił się z tym samym psem. - Dlaczego puściłeś go wtedy samego? - kontynuował. - Co jeśli coś by mu się stało? Czemu go nie pilnowałeś? Jesteś bardzo nieodpowiedzialny. A co jeśli to nie ja byłbym wtedy na tej ulicy, a ktoś inny? - nieznajomy zadał potok pytań i pomimo, że zarzucały one nieodpowiedzialność Gerardowi, wypowiadał je ze spokojem, opanowaniem i uśmiechem.
- Wtedy, to jeszcze nie był moim psem... - odparł szybko Gee.
- Czyli, że wziąłeś go do siebie? No nie wierzę, czy właśnie poznaję kogoś kto jest taki dobroduszny i bierze pod swoją opiekę zwierzątko? Nawet nie wiesz jak się cieszę! Ja tak kocham zwierzęta, ale gdybym komukolwiek to powiedział, zapewne już długo bym nie pożył. Cieszę się, że na ciebie natrafiłem. Nazywam się Frank Iero - powiedział, po czym wstał i wyciągnął rękę.
- Gerard Way - przedstawił się krótko i podał dłoń. - Miło mi ciebie poznać.
- Mi ciebie także! Masz bardzo ładne imię, w mojej szkole jeszcze nie słyszałem, by ktokolwiek takie miał - mówił bardzo uszczęśliwiony. - A jak ma na imię twój przyjaciel? - dodał.
- Właściwie, to nie miałem jeszcze pomysłu jak go nazwać... Może ty masz jakąś propozycję?
Frank zastanawiał się przez jakiś czas, gdy nagle wpadł na pewną myśl.
- Może... Beebo? Pasuje do niego, a poza tym, nazywałem tak mojego kolegę, który prawdopodobnie popełnił samobójstwo... On wyglądał czasami jak taki szczeniaczek - Gerard pokiwał głową z aprobatą, jednak zachował powagę, po usłyszeniu smutnej informacji.
Gdy nadali psiakowi imię, pomimo że byli cali przemoczeni przez deszcz, który nadal lał, usiedli na murku i kontynuowali rozmowę. Frank nie pamiętał, kiedy ostatnio z kimkolwiek konwersował, ale nie przejmował się tym i po prostu mówił, to co chciał przekazać i cieszył się chwilą. Niestety po jakimś czasie Gerard uznał, że musi wracać, bo jego rodzina zacznie się niepokoić. Frank pożegnał się z nim i obiecał mu, że niedługo znów przyjdzie pod jego blok.
Gdy Gerard i Beebo odeszli od chłopaka, ruszył on w stronę swojego domu. W jego kieszeni nadal znajdowały się papierosy i zapalniczka. Wyjął je i wyrzucił na ulicę. Uśmiechnął się pod nosem, cieszył się ze spotkania z Gerardem i czuł, że odzyskał nadzieję i chęci do życia.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro