29.
Reszta chłopaków usłyszała komunikat i zjawiła się przed telewizorem. Ekran cały czas ukazywał leżącą Lindsey z raną postrzałową na głowie, obok niej znajdował się pistolet, a jeszcze parę metrów dalej ich przyjaciel.
- To Pete?! - zapytał zszokowany Brendon, chociaż dokładnie znał odpowiedź.
- Przez godzinę, policjanci ustalili następującą wersję zdarzeń; Allie Way zastrzeliła chłopca, a później popełniła samobójstwo, jednakże rzeczywisty przebieg zdarzeń jest oczywiście nieznany - mówiła dziennikarka. - Nie wiadomo także, jak kobieta znalazła się na pustkowiu. Wszyscy są ogromnie zdziwieni całą sytuacją. Aktualnie próbujemy odnaleźć miejsce zamieszkania zmarłej, gdyż nigdy nie zostało ujawnione. Może znajdziemy jakiś trop, czy coś co skłoniło ją do spowodowania śmierci kogoś i swojej. Możliwe jest też, że to przez jej męża, który odszedł z tego świata poprzedniego popołudnia. Nadal nie znamy przyczyny jego zgonu - podczas wywodu kobiety, zaczęto pokazywać dokładniej pustkowie, na jakim znaleźli się Pete i Lindsey.
- Przecież to miejsce, gdzie znajdował się jej dom, gdzie i my mieszkaliśmy - słusznie spostrzegł Ray. - Tam w dali nawet widać dziurę, w której leżał Gerard...
- O cholera, co się stało z tym budynkiem? - zapytał Brendon, nie oczekując na odpowiedź, bo zaraz znów się odezwał. - Czyżby moje tezy o tym, że Wszechwiedzący chcą zachować cały dom dla siebie były prawdą? - spojrzał wymownie na Gerarda, z którym niegdyś dzielił tę myśl.
- Rzeczywiście... - zielonooki odpowiedział krótko zdziwiony całym obrotem spraw.
•••
Lindsey nie żyła. W końcu byli stuprocentowo wolni, niby nie musieli się już niczym martwić, ale było to błędne stwierdzenie. Tak naprawdę nie znali tylu tajemnic, sekretów, zagadek i pozostali tego świadomi. Nawet śmierć ich największego wroga nie sprawiła im radości. Pete też umarł, w jakiś sposób znalazł się ponownie w miejsce gdzie stała posesja Lindsey. Wiedzieli, że to też po części sprawa Wszechwiedzących, ale w takim razie co skrywał czarnowłosy, skoro go to spotkało? Te pytanie, oraz wiele innych wkradało się do ich myśli, powodując niepokój i strach.
A co, jeśli tak naprawdę to Wszechwiedzący zabili Petera i Lindsey?
Co oni chcą? Czy pragną coś osiągnąć?
Jakie tajemnice skrywa ten dziwny, wręcz pojebany świat i Wszechwiedzący?
Kim oni w ogóle są?
- Słuchajcie, nie mamy bladego pojęcia, co tu się właśnie wydarzyło, jesteśmy w szoku i nie wiemy co zrobić. Proponuję, żebyśmy nagłośnili sprawę z Wszechwiedzącymi. Powiemy, że wcześniej stał tam dom, że mieszkali w nim z Lindsey i, że ona tam nas więziła. Przekażemy też całą prawdę o niej, każdy powinien się dowiedzieć o tym, co na serio zrobiła i przestać rozpaczać, że taka cudowna pani prezydent nie żyje. Wracając do Wszechwiedzących, powiemy, że mogą kierować ludźmi, że powinniśmy w jakiś sposób walczyć przeciwko nim. Chociaż... Tak naprawdę, nie wiemy, jakie mają intencje, ale możemy dążyć po prostu do tego, by ich odnaleźć albo, żeby sami się nam ujawnili. Co o tym sądzicie? - Gerard skończył swój monolog i spojrzał po kolei na każdego ze swoich przyjaciół.
- Zgadzam się - pierwszy odezwał się Brendon.
- Jestem za - powiedział Frank, podchodząc bliżej Gerarda. Po chwili, uśmiechnął się do niego i złapał go za rękę.
- Sądzę, że to dobry pomysł - na końcu odparł Ray.
- W takim razie, jesteśmy zgodni. Czyli, w tym układzie, jedziemy za chwilę do Nowego Jorku i już nie musimy się bać, że ona nas znajdzie i powstrzyma - uśmiechnął się promiennie. - Obudzę jeszcze Mikey'ego, skoro już niemożliwe jest to, że odnajdziemy Petera. Pojedzie z nami.
•••
Mikey nie mógł uwierzyć, że niski, czarnowłosy chłopak nie żyje. Nie miał ochoty z nikim rozmawiać, ale pomimo wszystko zdecydował się pojechać do Nowego Jorku. Uważał, że pozostanie z matką po usłyszeniu takiej wiadomości nie wyjdzie mu na dobre, gdyż rodzicielka mogłaby zacząć wypytywać się, dlaczego jest tak smutny, a on złamałby się i powiedział całą prawdę, ale nie wiedział jeszcze, że to i tak się stanie.
Początek jazdy spędził, milcząc. Jego brat i znajomi dokładnie to rozumieli, sami byli przygnębieni przez śmierć Pete'a. Mimo tego rozmawiali między sobą i snuli pomysły o tym, jakie dokładnie zdania wypłyną z ich ust podczas przemowy. Mikey myślał, że dadzą mu zupełny spokój przynajmniej do końca drogi, jednak mylił się.
- Tak bardzo zdążyłeś polubić Petera przez taki krótki okres czasu, że teraz jesteś tak smutny? A może chodzi o coś innego? - jego brat zapytał się go z troską w głosie. On jedynie westchnął i zdecydował się nie odpowiadać na te pytanie. - Mikey, ja się martwię - Gerard odwrócił się do blondyna, który siedział za nim.
- No... Zdążyłem się już z nim zaprzyjaźnić i... w ogóle się nie spodziewałem, że spotka go coś takiego...
- Rozumiem. Jednak, powinieneś zapomnieć. Wiem, że łatwo tak powiedzieć, ale uwierz, że my po tym też ledwo się trzymamy. Lecz, mimo wszystko musimy żyć dalej, mamy swoje cele i może mógłbyś nam pomóc...?
- Nie, Gerard... Przepraszam... - chłopak wlepił wzrok w szybę i pociągnął nosem. Czarnowłosy uznał, że później dowie się, co siedzi w głowie Mikey'ego i powoduje jego smutek. Uważał, że musiało być to coś więcej niż tylko śmierć Pete'a.
- Pamiętasz, którędy dojechać do tego miejsca, gdzie musiałem przekazać Lindsey władzę? - zapytał Gerard Brendona.
- Tak, chcesz, żebym tam jechał? - odpowiedział.
- Owszem.
Kiedy zdawało się, że już żaden z nich nie będzie miał czegoś do powiedzenia, Gerard odezwał się, przypominając sobie o realiach panujących w danej chwili na świecie.
- Przecież polityka nie istnieje... Ludzie będą chcieli zrobić ze mnie prezydenta przez moją czerwcową przemowę. Tyle, że ja nie chcę, nie mam zamiaru nim być - powiedział bardzo poważnie, wyglądając przez szybę samochodu z pewnym smutkiem. - Tak naprawdę każdy może nim zostać... - odezwał się ponownie po jakimś czasie. - Tylko kto mógłby pełnić tę rolę? Może któryś z was? - zaśmiał się cicho.
- To nie jest w sumie taki głupi pomysł - odpowiedział brunet za kierownicą. - Ray, zostań prezydentem.
- Kurwa, że co, proszę? - chłopak obruszył się i czekał, aż Brendon wyjaśni swoje słowa.
- No wiesz... Zostałbyś takim prezydentem, nawet w połowie dla żartów, ja byłbym twoim współpracownikiem, pomocnikiem, cokolwiek. Może wspólnie dojdziemy do jakiś sekretów i tajemnic? Nawet nie wiem w jaki sposób, ale coś się wymyśli, ja zawsze mam świetne pomysły. Póki ludzie się nie ogarną i nie przywrócą przez kolejne lata normalnego funkcjowania świata, w czym trochę im pomożesz, będziesz mieszkać sobie w pięknym domu, załatwiać jakieś sprawy. Ale zrobimy to głównie do uzyskania różnych informacji, a jeśli się nie uda, będziesz mógł chociaż w przyszłości opowiadać swoim dzieciom i wnukom, że w wieku osiemnastu lat dla żartów zostałeś prezydentem, a wcześniej byłeś więziony przez niezrównoważoną wariatkę.
- Taa - westchnął. - To do mnie nie przemawia.
- No proszę, będę cię wspierać, dobrze o tym wiesz. Nie masz żadnej rodziny ani w ogóle czegokolwiek, zaryzykuj, nie masz nic do stracenia. To mogłaby być twoja życiowa szansa - powiedział Brendon. - Przemyśl to szybko, bo niedługo będziemy już na miejscu.
Gerard, Frank i Mikey dołączyli się do namawiania Raya, który przestał się do nich odzywać i wyglądał jakby coś zawzięcie analizował.
- To będzie trudne, ja naprawdę nie chcę... - odezwał się po kilku minutach. - To ogromny obowiązek, z resztą, ja się na niczym nie znam!
- A myślisz, że Lindsey się znała? Ktoś powinien ci pomóc, poprowadzić cię - stwierdził Gerard.
- Dobra, zostawmy go już, nie chce, no to nie, co z tego, że może stracić swoją szansę i nawet zmienić coś w świecie... - mówił Brendon.
- Nie no... W sumie, mógłbym spróbować... - wszyscy ucieszyli się na te słowa. - Myślicie, że jeśli nie dam sobie rady, to szybko zmienią mnie na kogoś innego?
- Zapewne tak, nie martw się, naprawdę. Ludzie zaufają ci, bo żyłeś parę miesięcy u Lindsey i wiesz zdecydowanie więcej od przeciętnych osób na tematy, które dzisiaj rozgłośnimy podczas przemowy. Nie masz niczego do stracenia, a możesz coś zyskać. Możliwe, że dowiemy się jakiś informacji... Bo jak wspominałem, zamierzam ci pomagać. Jaka jest twoja ostateczna decyzja w tej kwestii? - brunet bardzo chciał poznać odpowiedź swojego przyjaciela i liczył, że będzie twierdząca.
- Okej... Kurwa, jak to brzmi. Tak, chcę zostać prezydentem. No świetnie - zaśmiał się. - Nigdy w życiu nie spodziewałem się czegoś takiego, i że ktoś będzie mnie do tego namawiał.
- W życiu dzieją się niespodziewane zdarzenia, które stawiają nas w różnych sytuacjach - tym razem odezwał się Frank. - Nie raz, są strasznie dziwne, jednocześnie przerażające, ale i śmieszne. Przez nie spotykamy ludzi, niekiedy takich, z którymi najchętniej spędzalibyśmy swój cały czas, ale też takich, którym na starcie pragniemy wydłubać oczy. Powinniśmy łapać wszystkie stawiane oferty, wykorzystywać swój potencjał i ogólnie żyć pełnią życia. Nauczyłem się, że życie to jeden wielki jebany żart, rozumiecie? - zaśmiał się. - Dlatego trzeba z niego korzystać, bo... Życie to pewnego rodzaju iluzja. Może zmienić się diametralnie przez decyzje innych i nie tylko. Nieważne jak jest źle albo dobrze, wszystko może ulec zmianie przez przeróżne czynniki. Prawda ukazuje się dopiero po śmierci i nie możesz jej zmienić. Zastanawialiście się, co może teraz dziać się z Pete'm? Albo innymi ludźmi, którzy kiedykolwiek stąpali po Ziemi, a teraz nie żyją? Nikt tak naprawdę nie wie, co się z nimi dzieje. Dlatego ja cieszę się, że jestem teraz tutaj, razem z wami i mogę korzystać z tego 'żartu'. Cieszę się, że żyjecie i prawie wszystko w jakimś stopniu się ułożyło - Ray postanowił zapamiętać słowa Franka, bo były bardzo szczere i prawdziwe. Zdecydował się ostatecznie podjąć się tego nagle postawionego mu wyzwania. - Byłbym za tym, żeby Gerard rządził w kraju, ale potrzebuję go po tym długim czasie, który spędziliśmy oddzielnie.
Zielonooki odwrócił się z przedniego siedzenia i złapał za dłoń czarnowłosego, który siedział z tyłu, na środku. Pogładził ją delikatnie drugą ręką, po czym spojrzał mu w oczy.
- Dziwię się, że się nie gniewasz na mnie, bo spowodowałem tę rozłąkę - powiedział starszy.
- Nie mam się na co gniewać, bo chciałeś dobrze i udało ci się czegoś osiągnąć, przekonałeś ludzi - uśmiechnął się. - Z resztą, jak wspominałem, prawie wszystko się ułożyło, zapomnijmy o tym co było. Już jest dobrze, znowu jesteśmy razem.
•••
Minęły kolejne minuty, zanim znaleźli się na wyznaczonym miejscu. Gerard ostrożnie wyszedł z pojazdu, rozglądając się na boki, czy przypadkiem ktoś mógłby go zauważyć. Nie widząc zastrzeżeń, ruszył do niewielkiego i znajomego mu już budynku, nie czekając na swoich towarzyszy i głośno zapukał. Drzwi otworzył mu mężczyzna, którego dokładnie pamiętał z obiadu, na który został zaproszony razem z Lindsey.
- Chwi-ila... Gerard Way? Pan żyje, czy to ja na starość już miewam zwidy? - zapytał, lustrując ze zdziwieniem sylwetkę i twarz chłopaka.
- Tak, żyję. Moja śmierć była kłamstwem, musiałem się uwolnić. Allie mnie więziła - powiedział to z ogromną powagą, aby mężczyzna przypadkiem nie wziął jego stwierdzenia za żart.
- Nic nie rozumiem...
- Czy mógłby pan poprosić, aby na żywo nadawali w telewizji, to co mówię? Chcę przekazać prawdę i wszystko wytłumaczyć...
- Oczywiście, że tak... - nadal był zaskoczony i zmieszany, ale postanowił spełnić prośbę chłopca i na chwilę zniknął za drzwiami. Po okołu dwóch minutach wrócił i oznajmił, żeby Gerard udał się na scenę, na której z resztą kiedyś już przemawiał. Jednak, wtedy były to kłamstwa, a teraz zamierzał wyznać prawdę.
Zanim udał się na scenę, wrócił po Franka, Brendona, Raya i Mikey'ego. Ostatni z nich wycofał się jednak i życzył pozostałym powodzenia. Gerard próbował go jeszcze przekonać, ale jasnowłosy pozostał nieugięty. Zielonooki poddał się po krótkim czasie namawiania swojego brata i udał się na scenę ze swoim chłopakiem i dwójką przyjaciół.
•••
Znowu znalazł się przed tyloma kamerami, ale nie stresował się tak jak ostatnio. Nie będzie mówił tego, co ktoś mu nakazał. Nikt nie będzie groził mu bronią i śmiercią. Czuł się w tamtej chwili cudownie, prawdziwie wolny i miał świadomość, że zaraz rozwieje wszelakie wątpliwości. Ludzie powoli zbierali się na widowni, a Gerard zaczynał mówić, to co chciał przekazać, gdyż zaczęto nagrywać go i pozostałych chłopaków.
Wyjawiali całą prawdę, zaczynając od wyjaśnienia sfałszowanej śmierci Gerarda, kończąc na informacji o Wszechwiedzących. Wszyscy dowiedzieli się o tym, że Leila i Allie była tak naprawdę jedną osobą i dziwnym podstępem, z niewiadomych przyczyn chciała rządzić USA, a nawet i światem. Każda osoba na widowni, słuchała uważnie słów chłopców i przyglądała się nim ze zdziwieniem i zawodem, szczególnie kiedy ujawnili prawdę o Lindsey. Po jakiś trzydziestu minutach skończyli swoją przemowę i uśmiechnęli się do siebie, czym chcieli sobie przekazać, że dobrze im poszło. Spojrzeli na niewielki tłum przed sobą, który zaczął klaskać i wiwatować. Na ten widok, uśmiechnęli się jeszcze szerzej, a na scenę przybiegł ten sam mężczyzna, z którym wcześniej rozmawiał Gerard i prosił go, by nagrano go na żywo, do telewizji.
- W takim razie, skoro żyjesz i masz się dobrze, chcesz rządzić naszym państwem? - zapytał. - Ludzie ci ufają.
- Nie, nie ma opcji.
- Dlaczego? Jesteś cudownym, szczerym i odważnym człowiekiem, kimś kogo ten kraj naprawdę potrzebuje - zielonooki uśmiechnął się nieśmiało na te słowa, jednak pokręcił przecząco głową.
- Ja się do tego nie nadaję. Chcę w końcu żyć spokojnie, nie mieć niczego na głowie, ale myślę, że ktoś sprawdziłby się w tej roli lepiej ode mnie - odparł i popatrzył na swoich towarzyszów. - Czy byłaby możliwość, żeby mój przyjaciel przyjął tę posadę? - zapytał z nadzieją. - Zależy nam na tym.
- Pewnie, to i tak będzie chwilowe, na razie musimy polegać na was, bo wiecie dużo na temat Lindsey. No więc, który z was?
- Ja - Ray odezwał się cicho. - Tylko nie mam pojęcia co robić...
- O to się nie martw, ja na początku musiałem po kolei wszystko wyjaśniać Allie... Znaczy Lindsey - powiedział mężczyzna.
Zapytał jeszcze Raya jak się nazywa i kiedy odzyskał odpowiedź, ogłosił, że to właśnie on podjął się jakże ważnej funkcji. Ludzie na widowni cieszyli się, podobnie jak chłopcy zadowoleni ze swojego sukcesu.
Chwilę później, wszyscy zeszli ze sceny, zdecydowali się, że pójdą gdzieś coś jeść, ze względu na to, że od ich śniadania minęło dość sporo czasu. Ray po wyjściu do restauracji miał już pożegnać się z przyjaciółmi i zacząć swoje nowe życie. Brendon planował jeszcze wrócić do swojego rodzinnego miasta, by odnaleźć swojego ojca, brata i siostrę i sprawdzić co u nich, czy coś zmieniło się w ich zachowaniu po czerwcowej przemowie Gerarda.
•••
Znaleźli gdzieś za rogiem nowo otwartą malutką restaurację i każdy z nich zamówił duże frytki i wodę. Usiedli przy największym stoliku.
- Mikey, już wszystko załatwiliśmy, wszystko się układa, a ty nadal jesteś smutny. Rozchmurz się, powinieneś cieszyć się z naszego sukcesu - powiedział Frank, po czym objął Gerarda. Wciąż czekali, aż zostanie do nich dostarczone ich zamówione jedzenie.
- Właśnie, miałem dowiedzieć się, o co mu chodzi - odezwał się zielonooki. - Czy to wszystko przez Pete'a? - blondyn pokiwał głową, po czym spuścił wzrok. - Nie kłamiesz? - znów pokiwał głową. - To co się stało? Zrobił ci coś, powiedział? Mikey, proszę powiedz!
- Pocałował mnie, teraz jesteś zadowolony?! - krzyknął.
Nikt się tego nie spodziewał, więc wszyscy bardzo się zdziwili, a blondyn znowu spuścił wzrok i uwolnił parę łez.
- A-ale, nadal nic nie rozu...
- To było tak, że rozmawialiśmy, był bardzo miły i później w nocy złożył mi życzenia, pocałował mnie i uciekł z pokoju, następnego dnia powiedział mi, że za to przeprasza, że po prostu potrzebował bliskości i między nami nic nie będzie. Ale mimo to, miałem jakąś nadzieję i teraz dowiedziałem się, że nie żyje... - Gerard już wszystko rozumiał.
Zawsze wiedział, że jego brat jest wrażliwy, ale nie sądził, że taka sytuacja zeszła między nim i Peterem. Chciał już go pocieszać, ale odezwał się Ray.
- Nie przejmuj się. Nawet gdyby żył, to tak jak powiedział, nic by z tego nie było. Nie warto zawracać sobie głowy osobą, która tak naprawdę niczego do ciebie nie czuła. Nam też jest przykro z powodu jego śmierci, ale nie zajmuj się rozmyślaniem o nim. Pocałował cię tylko dla własnych korzyści, nie licząc się z twoimi uczuciami, więc zapomnij - Mikey momentalnie się rozpromienił i cicho podziękował Rayowi za jego słowa. Po chwili, kelnerka dostarczyła im talerze z posiłkiem i życzyła smacznego oraz pogratulowała im odwagi, że powiedzieli prawdę o Lindsey. Prawie cały kraj słyszał, co mówili chłopcy. Oni podziękowali jej za dostarczenie jedzenia i zaczęli je spożywać.
•••
Gdy skończyli jeść, opuścili budynek i niestety musieli się pożegnać. Na Raya czekali już jacyś mężczyźni, więc Gerard i Frank przytulili się do przyjaciela i życzyli mu powodzenia.
- Niedługo ciebie odwiedzimy, mamy nadzieję, że nie będziesz miał nic przeciwko?
- Oczywiście, że nie, zawsze jesteście mile widziani - uśmiechnął się.
Mikey powiedział do niego tylko szybkie 'cześć', nadal ze spuszczonym wzrokiem, przez co Ray trochę posmutniał, myślał, że chłopak już przestał się smucić odejściem Pete'a. Brendon nawet się z nim nie żegnał, bo za niecałe dwa dni planował do niego wrócić.
Chłopak pomachał jeszcze swoim przyjaciołom, po czym ruszył do miejsca, gdzie czekały na niego jakieś osoby. Reszta skierowała się do samochodu, który niegdyś należał do Lindsey i już po chwili odjechali.
Nie mogę uwierzyć, ale nie wliczając tego rozdziału do końca zostały trzy. Prawdopodobnie najpierw napiszę wszystkie i dopiero potem opublikuję, ale jeszcze nie wiem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro