25.
- W ogóle, jak tam w szkole? Miałam zapytać was wcześniej, ale ciągle mi to gdzieś umykało - Pete po przebudzeniu usłyszał z oddali głos kobiety.
Znajdował się w zupełnie innym miejscu, leżał pod świeżo malowanym budynkiem, nieopodal którego zasiano trawę i posadzono parę drzew. Słońce zachodziło, powodując, że chmury wydawały się różowe i wyglądały niczym wata cukrowa. Wiał lekki, ale zimny wiatr, przez co chłopak marzł, mając na sobie lekką koszulkę z krótkim rękawem. Niepewnie podniósł się do siadu.
- W porządku. Nie zaczęliśmy się jeszcze czegokolwiek uczyć, przez te parę dni były jeszcze sprawy formalne, między innymi przydzielali nas do klas - czarnowłosy słyszał głosy co raz bliżej, przez co zaczął panikować. Wiedział, że to już na pewno nie dzieje się w jego głowie. Nie miał pojęcia, jak się tu znalazł i okropnie się bał. Nagle, zza rogu wyszła trójka ludzi, prawie potykając się o nogi Petera.
- Przepraszam! - powiedział najniższy, który prawie nastąpił na but chłopaka.
Czarnowłosy kojarzył skądś ten głos. Odwrócił się w jego stronę, napotykając złote oczy wpatrujące się w niego.
- Pete? - zapytał zszokowany złotooki.
- Yhmm, tak, to ja, cześć Frank.
- Co ty tu robisz? - nadal wyglądał na bardzo zdziwionego, ale też podekscytowanego.
- Frank, znasz go? - odezwała się kobieta, która stała obok razem z dosyć wysokim blondynem.
- Jestem Peter, pomocnik Lindsey - odparł, by złotooki nie musiał odpowiadać za niego. - I jeśli mam być szczery... - chciał mówić, że znalazł się tu jakąś magiczną siłą, że sam nie wiedział co się stało, ale w jego umyśle znów pojawiły się okropne głosy. - Uciekłem, chcę wam przekazać, że wszystko jest dobrze, że Gerard niedługo wróci.
- Nie mógł uciec z tobą? - Frank zadał kolejne pytanie.
- Niestety, nie było to możliwe do zrealizowania - Pete znów nie wiedział co mówi, głosy wszystko zagłuszały.
- Uhm, w porządku, chcesz się u nas zatrzymać? - po tym pytaniu, głosy ucichły, a niby-uciekinier odetchnął z ulgą i ucieszył się z zadanego zapytania.
- Jeśli to nie problem...
- Oczywiście, że nie - Donna uśmiechnęła się do chłopaka. - Opowiesz nam, jak jest i co z Gee?
- Tak, co prawda, rzadko bywałem w tym domu, bo zazwyczaj podróżowałem z Lindsey, ale wiem o niektórych istotnych rzeczach.
- W takim razie, chodź z nami.
•••
Czarnowłosy ruszył za rodziną Gerarda i Frankiem. Mikey i Donna przedstawili mu się, jeszcze zanim weszli do bloku. Po niecałej minucie znaleźli się na najwyższym piętrze i przekroczyli próg mieszkania. Pete przyjrzał się pomieszczeniu z zaciekawieniem, gdyż nie wiedział jak wyglądają normalne pokoje, nie takie jak w domu Lindsey. Jedna z tajemnic, jakiej nigdy nikomu nie zdradził, była taka, że od zawsze z nią mieszkał. Kiedy jego matka była w ciąży, poznała ojca Lindsey i zakochali się. Pete nigdy nie poznał swojego taty. Urodził się w ogromnym domu i nie za często przekraczał jego progi. Od swoich dziecięcych lat, czuł i wiedział, że w przyszłości szykuje się coś złego, coś czego nie może powstrzymać. Na własnych oczach widział, jak Lindsey zabiła swojego ojca i przyszywaną matkę w wyniku furii. Jak śmiała się, robiąc to, kalecząc ich ciała nożem. Stał przerażony, przyglądając się temu w strachu i ogromnym niepokoju. Widział, jak jego mama leży martwa we własnej krwi, a Lynz cieszy się z tego, jakby było to jej największe osiągnięcie.
- Rodzice mnie nie rozumieli. Chcę rządzić światem, a ci ludzie za dziwnymi drzwiami powiedzieli, że muszę się sprężać, bo nie będę mieć czasu - powiedziała, kiedy zobaczyła Petera zza rogu. - Będziesz mi pomagał, prawda? - był tak przestraszony, że tylko pokiwał niepewnie głową.
Miał wtedy pięć lat, a Lindsey piętnaście. Już za rok wdała swój chory plan w życie.
•••
Pete szybko odciął się od okropnych wspomnień, kiedy zobaczył, jak trójka domowników siada na kanapie i patrzy na niego wyczekująco.
- Opowiadaj nam, jak z Gerardem, jak sobie radzi i ogólnie, co tylko przyjdzie ci na myśl - poprosiła Donna.
Chłopak zaczął opowiadać, że Gerard razem z Brendonem i Rayem układają tyle czasu różne plany ucieczki, więc niedługo powinni odnaleźć ten odpowiedni. Poza tym, jest bezpieczny, jednak bardzo przybity i martwi się o rodzinę.
- Wydarzyło się też coś bardzo niemiłego i niespodziewanego, przez co z Lindsey musieliśmy wracać do domu, jednak nie jestem pewien, czy jesteście gotowi na taką szokującą wiadomość.
- Opowiadaj, już chyba nic nas nie zdziwi - tym razem odezwał się Mikey, a Pete, mimo że usłyszał go tylko dwa razy, bo jeszcze wcześniej, kiedy się przedstawiał, mógł stwierdzić, że chłopak ma cudowny głos i mógłby słuchać go godzinami.
- Więc... Pani mąż - skierował się do Donny. - On żył. Był partnerem Lindsey, mają dziecko, ale wdał się w pewne niezrozumienie z Gerardem, przez co pani syn go zabił - kobieta chyba nigdy w życiu nie była tak zdziwiona.
- Ale, ale jak to - zaśmiała się nerwowo. -Nie żartujesz?
- Nie żartuję, w takich wypadkach byłoby to bardzo niekulturalne.
- O Boże... Przepraszam, ale muszę to sobie wszystko... - nie dokończyła, bo w jej oczach pojawiły się łzy, a ona pobiegła do swojej sypialni.
- Mamo - Mikey podszedł do drzwi prowadzących do pokoju, do którego weszła.
- Synku, zaraz wyjdę, dajcie mi chwilę - powiedziała przez łzy.
Mikey i Frank pozostali z kamiennymi twarzami, jednak coś w nich pękło po usłyszeniu tej informacji.
- A ja cały czas mam jego gitarę... - przypomniał sobie Frank.
- Jaką gitarę?
- No, twojego ojca. Jaki z niego skurwiel, żeby spierdolić do takiej psychopatki z własnej woli i zostawić kobietę z dziećmi, którzy myślą, że umarł? - zaśmiał się pod nosem. - Wiesz co spowodowało, że Gee go zabił? - tym razem skierował się do Petera.
- Prawdopodobnie, ojciec zaczął go dusić, bo syn nie spełnił jego zachcianki, jaką było zastrzelenie go. Gerard zrobił to, jednak tym razem w samoobronie - Frank westchnął.
- Mówił coś, co chce nam przekazać? - czarnowłosy odszedł od tematu.
- Że bardzo tęskni - odparł krótko.
•••
Po jakimś czasie, Donna wyszła z sypialni, przeprosiła wszystkich za to, co się stało, a chłopcy zaczęli ją pocieszać. Pete przedstawiał jej wszystko jeszcze raz w takim świetle, jakby Donald był winny, a Gerard nie zrobił nic złego.
- Czy mógłbyś zaprowadzić nas do tej Lindsey, żebyśmy jakoś odzyskali Gee? - zapytała Donna.
Chłopak chciał odpowiedzieć, że pomógłby im, ale znowu pojawiły się głosy.
- Niestety, nie jest to możliwe, możecie jedynie zaszkodzić Gerardowi jeszcze bardziej i w ogóle się stamtąd nie wydostanie. Nigdzie was nie zaprowadzę - Donna posmutniała. - Naprawdę przepraszam, ale to prawda i nic nie mogę na to poradzić. To cud, że uciekłem - kobieta pokiwała głową. - Proszę się nie smucić, wiem, że będzie dobrze.
•••
Parę godzin później, Peter leżał na materacu, w pokoju Franka. Zakładał, że było już grubo po północy, kiedy jego współlokator odezwał się do niego.
- Zamierzasz tam wracać? W sensie, że do Lindsey. Na twoim miejscu bym tego nie zrobił - chłopak chciał odpowiedzieć, że wcale nie uciekł, że zaprowadziły go tu jakieś magiczne siły, najprawdopodobniej Wszechwiedzących, którzy mają w związku z nim jakieś złe intencje. Jednak, znów w jego głowie pojawiły się głosy, o tym, że nie może zdradzać swojej tajemnicy.
- Zobaczę jeszcze - odpowiedział i ponownie, nie słyszał nawet tego, co mówił.
- W takim razie, możesz powiedzieć mi coś jeszcze o Gerardzie? Bardzo za nim tęsknię i chciałbym się dowiedzieć czegoś jeszcze, oprócz tego, co mówiłeś.
- Niestety nie wiem za dużo, bo rozmawiałem z nim tylko parę razy - przy czym, podczas jednej rozmowy nie słyszał nawet tego, co mówił, bo głosy zajmowały jego głowę, a parę chwil później obudził się obok bloku, w którym mieszka rodzina Gerarda.
- Pamięta mnie jeszcze?
- Oczywiście! Ciągle mówił, że za wami tęskni i pamiętał o jutrzejszych... W sumie już dzisiejszych urodzinach Mikey'ego - po tych słowach, Pete usłyszał westchnięcie Franka. - O co chodzi?
- Myślałem, że może mówił coś jeszcze, ale nieważne - uciszył się na parę minut, jakby już poszedł spać, ale było to błędne przypuszczenie, gdyż znowu się odezwał. Wybudził tym Petera ze snu, w który ledwo co zapadł. - Jeśli jednak zdecydujesz się wrócić do Lindsey... To powiedz mu, że... Pomimo tych wszystkich głupot, jakie zrobił, ja nadal go kocham i czekam.
Pete miał ochotę wstać z łóżka i jak głupi cieszyć się z tego, co powiedział złotooki. Momentalnie zaczął bardzo mocno kibicować ich miłości. Ta sytuacja była tak okropna, bo zdawało się, że Gerard może wrócić w każdej chwili, jest od swojego domu tylko trochę ponad sto mil, a jednak nie może uciec. Chłopak, pomimo swojej ekscytacji, po chwili zapadł w sen.
•••
Następnego dnia, Frank i Pete obudzili się dosyć wcześnie. Prawie od razu wstali i wykonali typową poranną rutynę, po czym udali się jeszcze do kuchni, na śniadanie. Zastali tam uszczęśliwioną Donnę i nieśmiało uśmiechającego się Mikey'ego. Kobieta zaczęła śpiewać swojemu synowi 'Sto lat', a Pete nie mógł powstrzymać uśmiechu, który wkradał mu się na usta, kiedy oglądał tę scenę. Sam nie wiedział, czy to dlatego, że Gerard miał taką wspaniałą i kochającą rodzinę, czy dlatego, że jasnowłosy wyglądał tak uroczo, że chłopakowi topniało serce. Solenizant działał na niego jakąś dziwną siłą, Pete nie wiedział co to, ale nie przeczuwał, że to miłość. Jego mama opowiadała mu o niej i wiedział, że to za krótki czas, żeby poczuć coś takiego. Jednak, coś ciągnęło go do chłopaka, jakby chęć poczucia bezpieczeństwa i chwilowej troski. Pomimo, że blondyn nie przekazywał mu żadnych uczuć, Pete podświadomie wiedział, że odnalazłby w nim chociaż chwilowe wsparcie albo on mógłby być pomocą dla niego. Cholernie brakowało mu jakiejś osoby u boku, która mogłaby go wspierać, której zaufałby i wszystko powiedział. Ale i tak wiedział, że nie mógłby, bo znów nawiedziłyby go te głosy.
•••
Sobota mijała dosyć powoli, dzień upływał głównie na pieczeniu ciasta dla Mikey'ego. Gdy zostało już przygotowane, przed zjedzeniem, każdy po kolei składał mu życzenia. Ostatni był Pete.
- A więc, chciałbym przekazać ci życzenia od Gerarda - tak naprawdę nie dostał informacji od zielonookiego, jakie powinien przekazać życzenia, ale musiał jakoś udawać, żeby nie sprawić przykrości blondynowi. - Życzy ci zdrowia, szczęścia, znalezienia miłości, spełnienia marzeń, wiary w to, że ucieknie, uzyskania nowych przyjaciół w tym odnowionym świecie.
- Dzięki - odparł cicho. Wyglądał na bardzo przybitego.
- Co jest?- zapytał. Frank i Donna poszli już do kuchni kroić ciasto.
- Bardzo doceniam to, że przekazałeś mi te życzenia, że ogólnie powiedziałeś, co u Gerarda, ale i tak mi go brakuje. Po prostu za nim tęsknię i nie wiem co z nim będzie... Ta cała Lindsey ciebie nie szuka?
- Ma lepsze zajęcia, o mnie się nie martw... Znam to uczucie tęsknoty, tylko, że ja jestem w jeszcze gorszej sytuacji. Tęsknię za mamą, ale ona już nie żyje. Ty masz praktycznie stuprocentową szansę zobaczenia go całego i zdrowego.
- Naprawdę? Tak sądzisz?
- Jestem nawet przekonany - Mikey uśmiechnął się do niego i przytulił. Pete miał wrażenie, jakby ta chwila trwała wieczność, ale zdecydowanie nie narzekał.
Niedługo później, kobieta zawołała chłopców na pyszne ciasto, więc posłusznie skierowali się do kuchni, wymieniając się małymi uśmiechami.
•••
Dochodziła północ, kiedy Pete przypomniał sobie, że właściwie nie złożył Mikey'emu swoich życzeń. Ktoś inny uznałby to za błahostkę i zrobił to rankiem, ale czarnowłosy zerwał się z podłogi i po chwili, cicho zapukał w drzwi do pokoju. Usłyszał kroki i zaraz później dźwięk otwieranych drzwi. Zobaczył zaspanego już blondyna, który wyglądał jeszcze bardziej uroczo, niż przedtem.
- Hmm? - mruknął.
- Zapomniałem złożyć ci swoich życzeń - uśmiechnął się. - Mogę zrobić to teraz?
- Skoro chcesz, to tak. Wejdź do środka, bo jeszcze tym gadaniem obudzimy mamę - przekroczyli próg pokoju, po czym usiedli na krawędzi łóżka. Pete w sumie nie wiedział, co ma powiedzieć. Sam dziwił się, że przekazanie zmyślonych życzeń, jakie mógł powiedzieć Gerard przyszło mu łatwiej niż wymyślenie własnych.
- Życzę ci, żebyś uśmiechał się częściej, bo twój uśmiech jest jedną z cudowniejszych rzeczy, jakie kiedykolwiek widziałem. Nie smuć się, nawet jeśli jesteś w tej trudnej sytuacji, jak mówiłem, to wszystko się rozwiąże - na te słowa, Mikey jak na życzenie, uśmiechnął się do rozmówcy.
- Dziękuję, że do nas przyszedłeś. Ciekawi mnie tylko, jak tu trafiłeś? - Pete nie myślał nawet o mówieniu prawdy, bo głosy pojawiłyby się znów i piękna chwila w towarzystwie jasnowłosego chłopaka, zmieniłaby się w koszmar.
- Uciekłem parę kilometrów od domu Lindsey, po czym pokazywałem kierowcom, żeby się zatrzymali i wzięli mnie ze sobą. Wyszło tak, że jeden z nich podwiózł mnie właśnie do tego miasta, a ja nie wiedziałem co ze sobą zrobić, więc po prostu bezradnie siedziałem na ulicy. Jak dobrze, że los sprawił, że na was wpadłem... Albo raczej wy na mnie - zaśmiał się.
Pete miał zamiar wstał już z łóżka i miał zamiar się żegnać, kiedy Mikey podszedł do niego i złapał za nadgarstek.
- Poczekaj...
- O co chodzi? - zapytał niższy. Nie uzyskał odpowiedzi, a blondyn wciąż trzymał go za rękę i zawstydzony patrzył gdzieś na bok.
Pete stanął na palcach i szybko pocałował Mikey'ego, zanim on odwróciłby na niego swój wzrok. Wyższy był tak zszokowany, że puścił rękę Petera i popatrzył na niego ze zdziwieniem. Czarnowłosy uśmiechnął się tylko i opuścił pokój. Jasnowłosy też się uśmiechnął, serce biło mu szybciej i czuł się lepiej niż kiedykolwiek wcześniej.
pytanie do was na dziś:
peterick vs. petekey?
Tak w ogóle, dziękuję za ponad 300 gwiazdek, zrobiłam nawet imprezę w ogródku z tej okazji xD
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro