Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2.

Następnego ranka, Frank próbował podjąć decyzję, o tym jak powinien postąpić. Całodzienny spacer po mieście jak i pójście do szkoły były tak samo ryzykownymi posunięciami, ale musiał wybrać jedną z tych opcji. Wiedział, że z każdym dniem, w szkole może być coraz gorzej. Pomimo to, postanowił pójść do tego miejsca. Wstał z łóżka, zmienił szybko ubranie i włożył buty, po czym wyszedł z domu. Mimo, że droga do szkoły nie była długa, chłopak pokonał ją aż w pół godziny. Nadal nie mógł się zdecydować do końca, co powinien ze sobą zrobić, więc kilka razy chciał zawrócić, skręcić, nawet przystawał i zastanawiał się, czy aby na pewno dobrze robi, czy na pewno chce znaleźć się w szkole. Argument, który ostatecznie ułatwił mu decyzję był taki, że może w stołówce znajdzie jakieś jedzenie. Szanse okazywały się nikłe, jednak większe, że znajdzie coś do spożycia tam, niż na zwykłej ulicy. Każdy dzień był dla niego walką o przetrwanie.

Podobnie, jak poprzedniego ranka, spóźnił się. Tym razem wszedł do sali, która znajdowała się w przeciwnym kierunku do klasopracowni, w jakiej znalazł się dzień wcześniej, w ławkach siedzieli inni uczniowie. Frank udał się do jakiegoś stolika i usiadł przy nim. Modlił się, żeby sytuacja podobna do tej z wczorajszego dnia nie wydarzyła się, chociaż wiedział, że było to praktycznie niemożliwe. Ostatnio, wszyscy jeszcze bardziej zapragnęli śmierci, więc jeśli ktoś ginął w szkole, okazywało się to zupełnie normalne. Frank położył głowę na ławce, a osoby w okół niego rozmawiały o jakiś nieistotnych rzeczach lub o sposobach zdobycia broni. Wyjątkowo, nawet nikt się nie okaleczał.

Upłynęła pierwsza lekcja. Nie zasygnalizował tego dzwonek, gdyż nie działał. Frank stwierdził to dzięki wiszącemu nad drzwiami zegarowi. Dziwił się, że jeszcze ma sprawne baterie i normalnie działa. Nikt nie ruszał się ze swojego miejsca, ale czarnowłosy postanowił wyjść z sali. Korytarz świecił pustkami, a przynajmniej tak wydawało się Frankowi, dopóki nie zauważył drobnej dziewczyny z krótkimi blond włosami, która siedziała w kącie. Chłopak jednak zignorował ją i poszedł dalej. Spacerował po całej szkole. Cisza, jaka w niej panowała była wręcz przerażająca, jakby zwiastowała jakieś nieszczęście. Frank postanowił skierować się z powrotem do sali. Gdy przekroczył jej próg, okropnie pożałował swojej decyzji. W pomieszczeniu znajdował się jeden z pseudo nauczycieli, który dotkliwie wyzywał wszystkich po kolei. Frank stanął przy tablicy, a mężczyzna nawet go nie zauważył, będąc zajętym krzyczeniem na podopiecznych. Chłopak popatrzył na twarze znajomych. Próbowali udawać, że ich to nie rusza, ale wyglądali,  jakby tak naprawdę, w głębi serca byli zrozpaczeni tym, co mówił im ten niezrównoważony facet. Frank zauważył to, więc uznał, że te osoby mają w sobie jeszcze trochę ludzkości. Uszczęśliwiło go to i zasmuciło jednocześnie. To dobrze, że mają uczucia, ale pewnie próbują się ich pozbyć i być jak reszta. W tym momencie, nauczyciel zauważył go i odwrócił się, by spojrzeć mu w oczy. Przez niewielkie ciało czarnowłosego przeszedł dreszcz, kiedy wzrok mężczyzny badał każdy skrawek jego osoby.

- Wiesz, że to niekulturalnie spóźniać się na lekcję? - powiedział oschle.

- T-tak. Przepraszam za spóźnienie - odparł przestraszony, po czym próbował dostać się z powrotem do ławki, ale mężczyzna zatrzymał go swoją ręką.

- Bardzo zdenerwowałeś mnie swoim zachowaniem. Nikt nigdy nie przychodzi na moje lekcje później. Nikt - zbliżał się coraz bliżej Franka, a ten oddalał się, aż uderzył plecami o ścianę. Z przerażeniem w oczach spojrzał na wyższą od niego postać.

- Robię dla ciebie przysługę, tak będzie lepiej dla nas wszystkich - Frank nie rozumiał tych słów, dopóki nauczyciel nie wyjął z kieszeni małego noża - Mam nadzieję, że to cię ucieszy - powiedział.

Chciał zadać już cios w brzuch niższego, ale chłopak w odpowiedniej chwili chwycił dłoń mężczyzny, przekręcił ją i z całej siły jaką w sobie miał, wbił nóż w klatkę piersiową niedoszłego mordercy, w miejsce gdzie znajduje się serce. Frank patrzył, jak ciało mężczyzny upada na podłogę, a z rany wylewa się duża ilość krwi. Zszokowany, nie mógł pojąć, że naprawdę to zrobił. Oczy wszystkich osób były skierowane na niego. Poczuł ogromne wyrzuty sumienia, więc po chwili uciekł z klasy. Na korytarzu, postanowił jednak, że nie wyjdzie ze szkoły. Nadal był przerażony tym, co uczynił, nigdy nie sądził, że będzie w stanie zabić kogokolwiek. Powtarzał sobie, że musiał zrobić to w obronie własnej, inaczej już by nie żył. Wmawiał sobie, że jeszcze znajdzie sens życia w tym okropnym świecie.

Szedł szybko, znów przez te same korytarze, co przed spotkaniem nauczyciela. W końcu zatrzymał się i zrezygnowany usiadł na podłodze i oparł się o ścianę. Spojrzał na kolejny o dziwo działający zegar, który wskazywał na to, że powinien zostać jeszcze w tym miejscu około pięciu godzin. Nie miał pojęcia, czy jeszcze tyle wytrzyma. Kiedyś mu się to udawało, ale z każdym dniem było coraz gorzej, brutalniej i krwawiej. Po chwili, zauważył jakieś osoby na końcu korytarza. Kilkoro chłopaków goniło dziewczynę, która jeszcze jakiś czas temu siedziała skulona w kącie. Po chwili jeden z nich wyjął pistolet i skierował go na jasnowłosą.

- Po-poczekaj chwilę! - krzyknęła. Wykorzystując zdziwienie chłopaka na jej słowa, podeszła do niego i mocnym szarpnięciem wyrwała mu broń. - Wolę sama to zrobić - przyłożyła zabójczy przedmiot do swojej głowy. - Nie chcę żyć tu ani minuty dłużej. Naprawdę, nie rozumiem tu nikogo. Dlaczego wszyscy nienawidzicie siebie, innych i świata, przecież życie mogłoby być takie piękne... - po tych słowach, z jej oczu wypłynęły strumyki łez, a po chwili nacisnęła spust. Słyszeli już tylko krótki hałas, a nieduże i wychudzone ciało dziewczyny upadło bezwładnie na podłogę. Chłopacy spojrzeli porozumiewawczo na siebie i odeszli na inne piętro.

Frank, po oglądaniu tego widowiska udał się jak najdalej i próbował wybić sobie z myśli wszystkie widoki, które jeszcze tak niedawno miał przed oczami. Uciekł do niby bezpiecznego kąta, gdzie rzadko kto chodzi i miał nadzieję, że już nikt go nie znajdzie, i że nie zobaczy już dziś żadnej śmierci lub też nie będzie musiał się do żadnej przyczyniać. Przetarł swoje zmęczone oczy i uświadomił sobie, że znów płakał. Już nie miał tego robić, chciał być silny, nie stać się bezdusznym człowiekiem jak każdy inny, ale też nie być nazbyt wrażliwy.

Nie wiedział, ile czasu przesiedział w tym miejscu, ale szacował, iż nie minęła jeszcze godzina, do której powinien być w szkole. Burczenie w jego brzuchu przypomniało mu, że jego jedynym planem na dzisiaj było przeszukanie stołówki w celu znalezienia czegoś jadalnego. Powoli wstał z podłogi i ostrożnie udał się do zamierzonego miejsca. Ku jego zdziwieniu, znajdowało się tam kilka osób, siedzieli przy jednym ze stolików. Jedna z nich cały czas coś opowiadała, a reszta udawała, że słuchała, a przynajmniej Frank tak to odebrał. Chłopak, który zawzięcie coś mówił miał wymalowany smutek w oczach i widać było, że jest czymś okropnie przejęty. Czarnowłosy dyskretnie zbliżył się do stolika, by usłyszeć o czym mówi. Gdy podszedł, rozpoznał, że postać o smutnych oczach to jego dawny kolega z wczesnego dzieciństwa - Brendon. Bawili się razem na podwórku nawet całymi dniami. Wtedy, było jeszcze normalnie, media nie namawiały jeszcze do zabicia siebie. Frank dokładnie pamiętał dzień, w którym wszystko się zmieniło, przez jakąś młodą kobietę, która głosiła propagandę, że lepiej będzie, jeśli cała ludzkość opuści Ziemię w jakikolwiek sposób, bo to wszystko nie ma sensu. Po kilku dniach miała już sporo zwolenników jej słów i postanowień, więc po kolei zaczęto odbierać sobie życia i zniechęcać się do wszystkiego. Frank pamiętał, że od dnia przemowy tej kobiety, już nigdy nie spotkał się ze swoim przyjacielem. Potem, widział go jedynie w szkole lub jak przechadzał się po ulicach niedaleko ich mieszkań.

Czarnowłosy usiadł przy jakimś stoliku, aby podsłuchać, co opowiada Brendon.

- Podjąłem już decyzję, więc jak coś... To nie oczekujcie mnie tu jutro - mówił powoli, zachrypniętym głosem. - Już dziś nie stchórzę. Za wiele widziałem, żeby jeszcze tu zostać. Nie chcę tu zostawać - mówił, a w jego oczach świeciły łzy rozpaczy.

Frank wiedział, co miał na myśli Brendon. Chciał usiąść obok niego i powiedzieć, żeby tego nie robił. Może wtedy, razem staraliby się przeciwdziałać złu wszystkich innych ludzi. Chłopak wiedział, że Bren też był dobry. Nigdy nie skrzywdziłby nikogo, nie mając powodu, już jako dziecko odznaczał się dobrodusznością i wielkim sercem. Frankie momentalnie posmutniał i zaczął przypominać sobie ich wspólne zabawy sprzed kilkunastu lat. Nie mógł już dalej słuchać, co opowiadał jego dawny przyjaciel, bo czuł, że jest bliski płaczu, więc postanowił udać się do kuchni, bo właśnie przybył tu przecież by znaleźć jedzenie.

Przeszedł ostrożnie do części stołówki, gdzie dawniej gotowały kucharki. Zaczął przeszukiwać różne kąty i zakamarki. Znalazł porozrzucany nieugotowanych makaron, który zaczął zbierać i chować do swoich kieszeni. Znalazł też kawałek marchewki i od razu go zjadł. Próbował dojrzeć jeszcze innych resztek, ale nic już nie widział. Pozostało mu tylko chodzenie po mieście, sprawdzanie, czy może jest otwarty jakiś sklep i kradnięcie, a potem modlenie się, żeby jedzenie nie było zatrute. Frank wyszedł z kuchni. Spojrzał w stronę stolika, przy którym siedział Brendon. Nie otaczały go już żadne osoby, znajdował się tam samotnie, wpatrzony nieobecnym wzrokiem w jakiś punkt daleko przed siebie. Nagle zauważył, że Frankie się mu przygląda i spojrzał na niego. Brendon, napotykając wzrokiem sylwetkę dawnego przyjaciela, posłał mu smutny uśmiech. Niższy ledwo powstrzymywał się od uwolnienia łez, widział ogromny ból wymalowany w czekoladowych oczach chłopaka. Pragnął z całego serca usiąść obok niego i porozmawiać. Powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, chociaż to kłamstwo. Jednak, strach nie pozwolił mu na to i szybko wyszedł ze stołówki.

- Nie odchodź z Ziemi Brendon.. - Frank wyszeptał do siebie, jednocześnie pragnąc,  żeby jego znajomy jakimś cudem też to usłyszał.

Udał się w miejsce na korytarzu, gdzie wisiał działający zegar. Rzucił na niego okiem, zobaczył godzinę i opuścił budynek.

Wracał do domu jak najbardziej krętą drogą, nie chciał szybko znaleźć się z powrotem w swoim mieszkaniu.
Rozmyślał o Brendonie. Miał ogromną nadzieję, że następnego dnia znowu pojawi się w szkole, że odrzuci od siebie swój plan. Prawdopodobieństwo tego było małe, ale Frank starał się mocno w to wierzyć. Miał motywację, żeby pójść kolejnego ranka do szkoły, ale wiedział, że jeśli nie zastanie tam Brendona, będzie bardzo zrozpaczony, ale musiał się dowiedzieć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro