19.
Gerard siedział na tylnym siedzeniu samochodu z przyciemnionymi szybami. Autem kierował Brendon, zielonooki jeszcze go nie poznał, podobnie jak Raya i Petera. Obok bruneta siedziała Lindsey i robiła coś na swoim telefonie.
Wszystko działo się parę godzin po szybkim ślubie kobiety z Gerardem. Odbyło się to w jakimś malutkim pomieszczeniu znajdującym się w ogromnej posiadłości Lindsey. Oprócz nich, był tam mężczyzna, który udzielił im małżeństwa. Najpierw mówił słowa, których czarnowłosy i tak nie słuchał. Później, chłopak wymienił się obrączkami ze znienawidzoną przez siebie kobietą.
Byli w drodze do Nowego Jorku, zielonooki nie miał pojęcia, ile czasu zajmie im jeszcze dojazd. Bardzo się stresował, wiedział, że będzie znów mówić do całego świata, ale tym razem kłamstwa. Robiło mu się niedobrze tylko na samą myśl, że podczas swojej mowy będzie musiał przekazać władzę tej wariatce.
•••
Po paru godzinach, dotarli na miejsce. Kiedy Gerard wysiadł z samochodu, od razu zauważyło go kilka osób. Zaczęli przychodzić do niego i mówić, że powinien pójść na jakąś scenę, ale Lindsey pociągnęła go za rękę w przeciwną stronę, powodując, że ominął te osoby.
- Zaprowadzę cię tam, zapewne już wszyscy byli przygotowani na to, że możesz przyjść w każdym momencie - powiedziała, idąc przed siebie, a czarnowłosy podążał za nią. - Pamiętaj, że jeśli nie powiesz tego, co powinieneś, zginiesz na miejscu i twoja rodzina także - dodała.
Po chwili wepchnęła go na niewielką scenę, tłum przed nią był nie mały, co oznaczało, że wieści o nim rozchodziły się bardzo szybko i ludzie w tak krótkiej chwili przybyli, by posłuchać tego, co ma do powiedzenia chłopak, który zmienił ich światopogląd. Stał przed nim mikrofon i chciał już zacząć mówić, żeby mieć wszystko za sobą, ale nie mógł wyrzucić z siebie ani słowa. Rozglądał się nerwowo na boki, by przekonać się czy zaraz za kurtyną zjawi się Lindsey, która będzie groziła mu śmiercią. Nie zauważył jej, więc postanowił zaryzykować i powiedzieć całą prawdę i nakazać, by zamknęli ją w więzieniu.
- Witajcie, nazywam się Gerard Way i... - powiedział drżącym ze strachu głosem.
Aby się upewnić, czy na pewno nikogo nie ma, zerknął jeszcze raz w prawo, za kurtynę. Zobaczył dokładnie znanego mu mężczyznę, który trzymał broń skierowaną prosto na niego, obok niego stała Lindsey. Chłopaka opanowało ogromne przerażenie, miał wrażenie, że na parę sekund zatrzymało mu się serce. Nie mógł też złapać oddechu, zaczął panikować, ale musiał zachować zimną krew, bo znajdował się przed publicznością. Odwrócił się w końcu w jej stronę i próbował się uspokoić. Uśmiechnął się słabo w stronę ludności i zaczął mówić.
- Cieszę się, że przekonałem was swoim przemówieniem, nie sądziłem, że mi się to uda. Jednakże, chciałbym przekazać władzę, jaką chcecie mi dać, mojej cudownej żonie. Gdyby nie ona, nie powiedziałbym tych słów, to w większości jej zasługa - próbował mówić jak najbardziej przekonująco - Poza tym, mam dwadzieścia trzy lata, nie nadaję się na to i nie chcę tego robić, ona jest trochę starsza. Jest świetnym człowiekiem i uważam, że będziemy bardzo szczęśliwym państwem pod jej dowództwem - machnął ręką na znak, że Lindsey powinna wyjść teraz zza kurtyny. Znów spotkał się ze wzrokiem mężczyzny, który trzymał skierowaną na niego broń i w tamtym momencie przeszły przez niego dreszcze. - To Allie Way, moja żona - kontynuował. - Jest bliźniaczką Leilii Bowl, nigdy się nie dogadywały, po tylu latach o wspólnych siłach postanowiliśmy zakończyć to, co zaczęła Leila, bo było to okropne.
Czarnowłosa podeszła do Gerarda i przytuliła go, a później pocałowała w policzek. Zielonookiego ogarnęło obrzydzenie, ale musiał udawać, że wszystko jest w jak najlepszym porządku.
- Dziękuję ci, Gerard - odkleiła się od niego i podeszła do mikrofonu. - A więc teraz jeszcze parę słów ode mnie...
- To ja już pójdę - odparł Gerard i zbiegł ze sceny z lewej strony, gdzie nie było mężczyzny z bronią.
Kiedy znalazł się już za sceną, na ulicy, rozejrzał się dokładnie i nie zauważając nikogo, zdjął z palca obrączkę i rzucił ją gdzieś przed siebie. Złość i strach mieszały się w jego umyśle i toczyły walkę ze sobą, które emocje mają przejąć przewagę w tej sytuacji. Strach wygrał i chłopak w całej bezradności i dręczącą go myślą o mężczyźnie widzianym za kurtyną, postanowił usiąść na ławce obok i na chwilę zapomnieć o tym, co dzieje się w jego życiu, i że nie ma na to żadnego wpływu. Uciekłby pewnie z tego miejsca, bo nikt go nie pilnował, ale zanim poszedł spać poprzedniego wieczoru, Lindsey bez ostrzeżenia i jakiegokolwiek komunikatu, wstrzyknęła mu pod skórę chip. Stwierdziła potem, że nigdzie jej nie ucieknie, bo na swoim telefonie może w każdej chwili sprawdzić, gdzie się znajduje. Plan ucieczki, który Gerard już próbował obmyślać, musiał być jeszcze bardziej skomplikowany i zawierać w sobie zniszczenie urządzenia czarnowłosej.
Nagle, na ławce, obok zielonookiego usiadł Brendon.
- Jeszcze ci się nie przedstawiłem, więc jestem Brendon i jak wiesz jestem pomocnikiem Lindsey. Najczęściej pełnię rolę jej kierowcy - po tych słowach, Gee w ogóle się nie odezwał, wpatrywał się przed siebie z rozpaczą wymalowaną na oczach. - Byłem kiedyś dobrym kolegą twojego przyjaciela Franka - odparł jeszcze brunet, powodując to, że zielonooki spojrzał na niego z pogardą.
- Nie mów nic o nim, muszę zapomnieć o mojej rodzinie i o Franku - powiedział zdenerwowany. - Będę tu uwięziony do końca życia! Chyba, że chciałbyś pomóc mi się stąd wydostać? - spojrzał na niego, tym razem z nadzieją i wyczekiwaniem na twierdzącą odpowiedź.
- Będę starał się coś wymyślić, sam jestem tu więziony, więc może wspólnie wpadniemy na pomysł jak uwolnić nas wszystkich? Nie wiem jak z Peterem, ale ja i Ray jesteśmy tutaj już jakieś dwa miesiące i jeszcze niczego nie udało nam się wykombinować - powiedział. Gerard uspokoił się trochę, bo dowiedział się, że trójka pomocników Lindsey jest po jego stronie i razem będą próbowali uciec. Bardzo uszczęśliwiła go ta informacja, ale nie pokazał tego po sobie.
W stronę chłopaków zaczęła podążać jakaś mała dziewczynka, co zdziwiło starszego. Najmłodsze dzieci miały jakieś jedenaście albo dziesięć lat, bo ludzie przestali powiększać swoje rodziny ze względu na przekonania o beznadziejności życia, a ona wyglądała na najwięcej osiem lat.
- Bren, gdzie jest mój tata? - zapytała brązowookiego. Gerard popatrzył na niego, czując jeszcze większe zaskoczenie.
- Jest niedaleko mamy, za parę godzin wróci, jeśli znudziło ci się spacerowanie, możesz usiąść z nami.
- Kto to jest? - wypalił czarnowłosy.
- Lindsey ci nie mówiła? To jej córka - chłopaka zamurowało. Myślał, że po incydencie ze znajomym mu mężczyzną, który trzymał broń skierowaną wprost na niego, już nic go nie zaskoczy, ale nie wiedział, że to dopiero początek niespodzianek. - Ma na imię Bandit.
- Z kim ją ma? - zapytał, a później zorientował się, jak prymitywnie zabrzmiało to pytanie.
- Nie wiem nawet jak ma na imię ten typ, ale praktycznie tylko on wychowuje Bandit, mają swoje pokoje w ogromnym domu Lindsey i tam żyją na co dzień - Gerard kiwnął głową na znak, że rozumie.
•••
Siedzieli tam jeszcze jakiś czas, Brendon rozmawiał z dziewczynką, a zielonooki rozmyślał nad wszystkim co go spotkało do tej pory. Chciał już wrócić do domu Lindsey i w spokoju obmyślać plan ucieczki. W pewnym momencie, obok ławki zjawiła się nowa pani prezydent. Bandit podbiegła do niej i przytuliła ją, ale czarnowłosa nie zwróciła na to żadnej uwagi, przyszła przekazać Gerardowi pewną wiadomość.
- Zapraszają mnie i ciebie na uroczysty obiad, więc chodź ze mną. Ciekawi mnie, skąd wytrzasnęli jedzenie - zaśmiała się.
Czarnowłosy przybrał na usta fałszywy uśmiech, który miał okazywać radość i przyjazne nastawienie do członków obiadu. Wszedł z Lindsey do jakiegoś niewielkiego budynku, znaleźli się później w sali, w której stał duży, szklany stół. Przy nim znajdowały się czarne krzesła, na których siedzieli jacyś mężczyźni. Czarnowłosa przekraczając próg, posłała im serdeczny uśmiech, a Gerard kulturalnie się przywitał i po chwili wszyscy usiedli do stołu. Potrawy były bardzo skromne, ale pyszne. Chłopak skupił się na jedzeniu, nie słuchając rozmów innych.
-Panie Gerardzie? - usłyszał nagle i wyrwał się z rozmyśleń. - Czekamy na odpowiedź.
- Hm? Przepraszam, zamyśliłem się, mógłby pan powtórzyć pytanie? - Lindsey posłała mu zdenerwowany wzrok.
- Ależ oczywiście, jak poznaliście się z Allie i kiedy ty było? - Gerarda zdziwiło to, że jego rozmówca zadał tak osobiste pytanie.
Nie wiedział nawet kim są ci ludzie. Spojrzał na swoją żonę, oczekując od niej pomocy w odpowiedzi na to zapytanie, ale czarnowłosa spojrzała na niego zalotnie i w rozmarzeniu podparła swoją głowę dłońmi. Zielonooki westchnął w bezradności, po czym zaczął już mówić, bo długie nieodpowiadanie mogło wywołać pewne podejrzenia.
- Poznaliśmy się kilka lat temu, wyszedłem na ulicę pospacerować i wtedy ją zauważyłem. Wyglądała... Cudownie. Zaczęliśmy rozmawiać i no... Dosłownie, PORWAŁA MNIE - zaakcentował mocno ostatnie słowa, a czarnowłosa wyrwała się z zamyślenia i spojrzała na Gerarda z wyraźną złością i wyrzutem. - To chyba tyle.
Panowie spojrzeli na Lindsey, która natychmiastowo musiała zmienić swój wyraz twarzy, by nie wywołać podejrzeń. Zadali im jeszcze parę pytań i obiad dobiegł końca. Kobieta stwierdziła, że musi podpisać jeszcze jakieś papiery, odnośnie objęcia przez nią władzy.
- Wracaj na tamtą ławkę, kiedy skończę, poznasz jeszcze mojego dawnego chłopaka, który u mnie mieszka. Ale spokojnie, nic już nas nie łączy, tylko dziecko. Nie wiem jak to wyszło, że nie poznałeś go wcześniej, w naszym domu - powiedziała szybko i odeszła.
Gerard, według jej zalecenia, udał się z powrotem na ławkę, gdzie dalej przebywał Brendon z córką Lindsey. Nie chciał siadać koło nich, bo automatycznie zmuszony był do rozmawiania z nimi, a tego w tamtej chwili chciał jak najbardziej uniknąć. Brunet był miły i stanął po stronie zielonookiego, ale on mimo wszystko wolał siedzieć w ciszy i spokojnie przyswoić do siebie pewne informacje, których wcześniej nie mógł pojąć. Brendon prawdopodobnie zauważył zamyślenie i smutek znajomego i postanowił się do niego nie odzywać. Później poszedł z Bandit na kolejny krótki spacer po okolicy.
•••
Minęły jakieś dwie godziny, kiedy przed prawie zasypiającym Gerardem zjawiła się Lynz. Obok niej stał mężczyzna, do którego po chwili podbiegła dziewczynka, która była pod ciągłą opieką Brendona.
- Tęskniłam tato! - powiedziała, a mężczyzna objął ją lekko.
Gerard przetarł oczy i nie dowierzał. Znów miał wrażenie, że jego serce zatrzymało się na kilkanaście sekund, nie mógł normalnie oddychać i zrobiło mu się niedobrze.
To niemożliwe, on nie żyje, on by tego nie zrobił, myślałem, że na scenie miałem zwidy ze stresu, ale teraz...? - myśli przepływały przez jego głowę podczas wpatrywania się w mężczyznę.
- Zostawiam was tu samych, poznajcie się, a my wracamy z Bandit do samochodu, tylko pospieszcie się, bo zaraz chcemy wracać - rzuciła czarnowłosa i poszła przed siebie ze swoją córką i pomocnikiem.
Gerard nadal siedział na ławce, czekając aż osoba znajdująca się przed nim, napotka się z jego oczyma. Mężczyzna odwrócił się, zielonooki miał pewność, że nie są to żadne zwidy. Mierzyli się wzrokiem nieokreślony czas, chłopak stwierdziłby, że minęła ponad godzina, czas dłużył się okropnie, a żaden z nich nie był w stanie wypowiedzieć ani jednego słowa. Czarnowłosy drżał ze strachu, nie wiedział co ma zrobić, gapił się tylko na tego faceta, aż pod nagłym przypływem odwagi, postanowił się odezwać.
- Tato, co ma znaczyć to wszystko? Myślałem, że nie żyjesz.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro