7.
- Frank...? Halo, Frankie... - zielonooki zaczął szturchać chłopaka leżącego na ławce. - Błagam, obudź się... - Gerard nie wiedział co ma zrobić w tej sytuacji.
Wpadł w rozpacz, uświadamiając sobie, że wszystko co się zdarzyło to jego wina. Miał okropne wyrzuty sumienia, przez to, że zmusił Franka, żeby go zaprowadził do szkoły. Był bezsilny, a jego oczy wypełniły się łzami. Po chwili jednak otarł je, postanowił szybko działać, by zdążyć uratować czarnowłosego. Po sprawdzeniu, czy w ogóle jeszcze oddycha, zdjął z siebie bluzę i rękawami owinął nogę niższego, próbując zatamować krwawienie. Nie widział innej opcji, niż zaniesienie go do siebie i zaczekanie aż się obudzi. Sądził, że rana na udzie Franka nie jest duża ani głęboka, a tylko nagły ból sprawił u niego taką reakcję.
Na początku musiał zastanowić się, w jaką ma pójść stronę i jak dotrzeć do domu, wcześniej podążał za niższym i nie zwracał uwagi na to, którędy szli, mimo to, w swojej głowie już miał zarys jak mniej więcej może dostać się na miejsce. Zaczął poruszać się w stronę mieszkania. Co chwilę sprawdzał, czy Frank nadal oddychał i na szczęście nie przestał. Gdy znajdowali się bardzo niedaleko odpowiedniego bloku, Gerard poczuł, jak chłopak na jego rękach się kręci, zaraz później spojrzał na niego. Czarnowłosy otworzył oczy, wyglądał na bardzo wystraszonego. Zielonooki nie wiedział co mu powiedzieć. Czy przypomnieć mu co się stało, przeprosić, a może oznajmić, gdzie go niesie. Wpatrywali się w siebie jakąś chwilę, po czym Gerard odważył się odezwać.
- Zaniosę cię do mojego mieszkania, mam tam wodę utlenioną, bandaże, twoja rana się szybciej zagoi. Nawet nie wiesz jak się bałem, że może już się nie obudzisz... Przepraszam cię, bo przeze mnie tam poszliśmy... - Frank nic na to nie odpowiedział, więc zielonooki ruszył dalej.
Gdy weszli już po schodach prowadzących na najwyższe piętro budynku, Gerard postawił delikatnie Franka na podłodze.
- Dasz radę już iść, prawda? - zapytał z nadzieją. Nie chciał wnosić go do mieszkania, bo nie wyglądało to typowo i mogło wzbudzić podejrzenia Mikey'ego i Donny.
- Tak, dam już sobie radę - zapewnił, mówiąc słabym głosem.
- Dam ci też jedzenie i wodę, wszystko będzie dobrze - powiedział otwierając drzwi.
W salonie zauważyli siedzącego blondyna, który tylko na chwili podniósł wzrok znad czytanego komiksu i przywitał się. Gerard wykorzystując nieobecność rodzicielki, która zapewne wypytywałaby co się stało i denerwowała się, poprosił Franka by poszedł do łazienki. Sam zaś, poszedł do schowka, szukać opatrunków i wody utlenionej. Po paru minutach znalazł te przedmioty i wszedł znów do pomieszczenia, w którym znajdował się złotooki.
- Masz tutaj wszystkie potrzebne rzeczy, poradzisz sobie sam?
- Tak - odpowiedział, odwijając bluzę Gerarda ze swojej nogi.
- Jeśli chcesz, możesz oczywiście zmyć krew pod prysznicem - powiedział jeszcze i wyszedł z łazienki.
Odetchnął ciężko, martwił się o niższego i zastanawiał się co może zrobić, by go przeprosić. Nienawidził siebie za tą całą sytuację, chciał cofnąć czas i nie dopuścić do tego wydarzenia, ale wiedział, że to niemożliwe, i że blizna po ranie na zawsze zostanie na ciele Franka. Chłopak usiadł na ziemi, a swoją głowę oparł o dłonie. Miał ochotę płakać, ale czuł, że nie powinien. Odnosił też wrażenie, że zaraz obok niego pojawi się Mikey albo Donna. Nie chciał mówić im o tym wypadku, bał się ich reakcji. Przecież skłamał o tym gdzie zamierza być, miał wrażenie, że gdy wszystko im powie, nie zaufają już mu nigdy, a nawet zabronią spotykać się z niższym. Byłaby to dla niego najboleśniejsza kara, chociaż nie zdziwiłby się, gdyby po tym wszystkim, czarnowłosy sam zakończyłby ich znajomość. Po kilkunastu minutach, drzwi łazienki otworzyły się i Frank wyszedł z pomieszczenia. Na jego spodniach znajdowały się plamy zaschniętej krwi. Wyższy wstał, ale znów nie wiedział co powiedzieć, czuł się okropnie winny.
- Przepraszam cię, Frank... Nie wybaczę sobie tego do końca życia. Nadal nie wierzę, że to wszystko się wydarzyło. Czuję się tak głupio i okropnie. Jeśli po tym wszystkim mnie nienawidzisz, rozumiem to, możesz odejść. Sam siebie przez to nienawidzę. Chciałbym cofnąć czas, ale to oczywiście niemożliwe. Teraz, przeze mnie cierpisz i raczej nie mogę ci pomóc... Jeszcze raz przepraszam... - chłopak spuścił wzrok na podłogę, czekając na reakcję niższego.
W jego oczach znów zagościły przezroczyste łzy. Jednak zacisnął powieki, nie pozwalając wypłynąć kroplom smutku. Nie usłyszał żadnych słów od Franka. Chciał otworzyć już oczy, kiedy poczuł jak niższy obejmuje go delikatnie i opiera swoje czoło o ramię Gerarda.
- Nigdzie nie idę - zaczął. - To też moja wina, mogłem ci się sprzeciwić bardziej i nie zaprowadzać tam. Nie martw się o mnie, wyjdę z tego, to niewielkie cięcie. Wszystko będzie okej, wybaczam ci i też cię przepraszam. Jak już mówiłem mogłem cię tam nie zaprowadzać, a tak oboje najedliśmy się strachu, musieliśmy walczyć z tym pojebanym typem i no... Zostałem ranny. Ale to nic takiego, zagoi się. Wszystko mogło skończyć się o wiele gorzej - przestał przytulać zielonookiego i wpatrywał się w niego, chcąc spowodować by podniósł wzrok. W końcu Gerard otarł oczy i spojrzał w złote tęczówki Franka. Obaj, spotykając wzrok drugiego mimowolnie się uśmiechnęli.
- Dziękuję ci - odparł jeszcze cicho wyższy.
Usłyszeli, że w kuchni Donna zaczęła przygotowywać obiad, więc Gee zaprosił przyjaciela, by został dłużej i spożył z nimi posiłek. Frank zgodził się i ruszył do kuchni za chłopakiem. Pani Way, gdy tylko ujrzała swojego starszego syna i niskiego chłopaka rozpromieniła się.
- Widzę, że spacer się udał, więc teraz siadajcie do stołu, bo pewnie jesteście bardzo głodni - Gerard, słysząc pierwszą część zdania, miał ochotę zaprzeczyć, ale uświadomił sobie, że nie wyjdzie to na dobre.
Po chwili, siedzieli obok siebie przy stole, zaraz dołączył do nich Mikey, który nawiązał z nimi rozmowę. Później Gerard rozłożył na stole sztućce, kubki i talerze. Donna nałożyła wszystkim jedzenie i życzyła smacznego. Frank, zaczął uświadamiać sobie, że przez te dni przywiązał się do zielonookiego chłopaka i jego rodziny. Najchętniej zostałby tu i z chęcią spędzałby z nimi i z Beebo każdy dzień w czterech ścianach. Chłopak rozmyślał, kiedy zauważył, że już wszyscy zjedli, a to był znak dla niego, że powinien już wracać. Wstał więc od stołu, co spowodowało, że wszyscy zwrócili na niego swój wzrok.
- Będę już iść, bardzo dziękuję za obiad. Jesteście przemili i gościnni, do zobaczenia - powiedział i odwrócił się w stronę wyjścia. Gerard wstał z miejsca i podszedł do Franka.
- Może zostaniesz? - spojrzał na niego zatroskanym wzrokiem.
- Nie sądzę, chyba nie powinienem...
- Dobrze, w takim razie przyjdź w poniedziałek do nas, zamiast do szkoły, okej? Trzymaj się, cześć.
- Do zobaczenia - uśmiechnął się ostatni raz do rozmówcy, pomachał do Mikey'ego i Donny i wyszedł.
•••
Wracając do domu, obserwował zachód słońca. Było już dość późno, ten dzień trwał dla niego zdecydowanie zbyt długo. Szedł powolnym krokiem, ze względu na swoje uszkodzone udo. Po kilkudziesięciu minutach, które okropnie mu się dłużyły, znalazł się pod blokiem. Westchnął głośno i szybko wszedł do budynku, zauważając niedaleko siebie podejrzaną postać trzymającą broń. Chłopak wszedł kilka pięter po schodach, po czym otworzył delikatnie drzwi do mieszkania i wszedł do środka. Zdziwił go fakt, że słyszał, jak jego rodzice rozmawiają między sobą, przeczuwał, że to nie oznacza nic dobrego. Udał się bliżej pokoju, w którym odbywała się ta konwersacja, dokładnie słyszał słowa matki.
- Coś dzisiaj długo nie wraca... Może w końcu się zabił? Mam nadzieję, wyręczył nas.
- Oh, niestety, przed chwilą zdawało mi się, że ktoś otworzył drzwi i wszedł. To zapewne on - odezwał się jego ojciec.
- No nie... i co teraz zrobimy? W tej chwili wejdziemy mu do pokoju i go zastrzelimy? Czy może jutro? - Frank ledwo stał pod drzwiami i mówił sobie tylko, żeby nie panikować, bo może usłyszeliby jeszcze, że wcale nie jest w swoim pokoju, a podsłuchuje tuż za drzwiami.
- Im szybciej, tym lepiej. Chodźmy do jego pokoju.
Chłopak bez dłuższego myślenia odbiegł od drzwi i wydostał się jak najszybciej z mieszkania, zbiegł ze schodów prowadzących do wyjścia z bloku i słysząc kroki za nim, uciekał. Jego zranione udo nie pozwalało mu na bardzo szybki bieg, ale starał się pokonać jak najszybciej kawałek drogi, by tylko zgubić rodziców. Nagle usłyszał strzał, ale nic w niego nie trafiło, więc ucieszony, ale nadal śmiertelnie przestraszony podążał przez siebie. Gdy czuł, że zgubił już przeciwników, udał się w stronę bloku zamieszkanego przez Wayów. Nie widział innej opcji, gdzie mógłby się znaleźć, a wiedział, że dobroczynna rodzina zapewne go przyjmie. Po niecałej godzinie znalazł się przed drzwami do mieszkania. Wziął głęboki oddech i nadal przerażony, zapukał głośno w drzwi. Wciąż miał wrażenie, że ktoś go śledzi. Po niedługiej chwili, Gee otworzył i spojrzał na chłopaka spanikowany.
- Co się stało? Wyglądasz jakbyś czegoś się bał i uciekał...
- Moi rodzice... Oni chcieli... Mnie zabić- powiedział, nadal nie mogąc złapać oddechu. Gerard zasmucił się i wpuścił niższego do środka. - Mogę z wami zostać? - zapytał nieśmiało.
- Oczywiście, witaj w domu - powiedział zielonooki. - I nie martw się już, nie bój się, jesteś bezpieczny.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro