26.
W poranek po zniknięciu Pete'a do pokoju Gerarda wpadła rozwścieczona Lynz i zaczęła pytać nerwowo chłopaka, jak uciekinier wydostał się z budynku.
- Nie mam pojęcia! - mówił prawdę. Brendon i Ray nie wrócili do niego po tym, gdy próbowali odciągnąć Pete'a od jego niedorzecznego pomysłu.
- Nie mogę go teraz szukać... Jutro mija jedenaście lat od mojej przemowy, która zmieniła świat. Z tego powodu, robię imprezę ze znajomymi, aby uczcić mój sukces. Znalezienie i ukaranie Petera może poczekać - powiedziała i nie czekając na odpowiedź zielonookiego, wyszła.
Widział, jak była zdenerwowana, więc przeczuwał, że Pete'a spotkają pewnie srogie konsekwencje, a on nie miał pojęcia co zrobić. Miał nadzieję, że Brendon i Ray niedługo się u niego zjawią, bo o nich Lindsey nic nie wspomniała. Tak jak myślał, za jakiś czas do jego pokoju zagościli wspomniani wcześniej chłopacy.
- Mamy pomysł jak się stąd wydostaniesz! - powiedział ucieszony Brendon. - Co prawda, sami nie wiemy, jak my możemy uciec, ale dla ciebie mamy ciekawą propozycję.
- Co z Peterem? - zapytał podekscytowany czarnowłosy tym, że jego przyjaciele coś wymyślili, ale zdenerwowało go to, że opuścili tak ważny temat. - Niedługo Lynz zamierza go szukać, ale najpierw ma imprezę z okazji jedenastolecia swojej przemowy.
- Nie zdołaliśmy go powstrzymać, nie wnikaj w szczegóły, najpierw musimy zrealizować nasz plan, Pete na razie będzie bezpieczny. Lindsey jeszcze się po niego nie wybiera. No więc słuchaj, udamy, że umrzesz - Gerard patrzył na niego zmieszany. - Twój ojciec oszukał ciebie i twoją rodzinę i żyliście w przekonaniu, że się zabił, Lindsey tak samo, oszukała tyle ludzi. Ty też możesz udać, że się zastrzeliłeś. Pochowają cię, a ty wymkniesz się z podziemi i uciekniesz gdzie tylko chcesz - pomysł nie brzmiał bardzo głupio, jednak było kilka zagwozdek, o jakie chciał zapytać zielonooki, jednak Bden wyprzedził go swoim tłumaczeniem. - Poszedłem wczoraj do kucharzy, przygotowali ciecz, która przypomina kolorem i konsystencją ludzką krew. W zamian, też obiecałem im ucieczkę... Ciekawe, jak to wykombinuję... Ale, nie odchodząc od tematu, dali nam też specjalne usypiające pigułki. Możesz spać nawet tydzień, o ile ktoś nie poda ci antidotum, czyli tabletkę odsypiającą, którą też nam dali - pokazał na pudełeczko, które trzymał w dłoni. - Są tutaj. Żółta to usypiająca, różowa odsypiająca. Ray znalazł pistolet na stoliku na korytarzu, czy Lindsey naprawdę jest aż taka głupia? Nieważne, więc... nasz plan realizujemy jutro, po tej całej imprezie Lindsey. Kiedy już się wydostaniesz, spróbujesz odnaleźć Pete'a i może pomożecie uciec mi i Rayowi.
•••
Pete obudził się następnego dnia z myślą o tym, co zrobił tuż po północy. Potrzebował jakiejkolwiek bliskości i uznał, że tak cudownie będzie zbliżyć się do uroczego blondyna, który nieświadomie szarpał jego sercem i uczuciami. Jednak tego poranka uznał, że całowanie Mikey'ego było błędem. Sądził, że z tej relacji nic nie wyjdzie, a nie chce bawić się uczuciami chłopaka, bo sam nie jest pewny, czy to wszystko jest szczere. Czy nie miał chwili słabości, bo w końcu otoczył się innymi ludźmi, niż tymi, których spotykał w podróżach z Lindsey albo w jej ogromnym domu. Poczuł się okropnie z tym, że prawdopodobnie będzie musiał zniszczyć nadzieje młodszego, ale nie miał wyjścia. Obwiniał się za to i trzymał kciuki, za to, że wyższy nie wziął do serca tego głupiego pocałunku. Jego słowa powinien zapamiętać, bo były prawdziwe, ale to co zdarzyło się po wypowiedzeniu ich, nie miało mieć miejsca.
Gdy wszyscy byli już po śniadaniu, Mikey z dużym uśmiechem powiedział, żeby Pete poszedł za nim do jego pokoju. Czarnowłosy spełnił jego prośbę, jednak zanim blondyn powiedział cokolwiek, niższy zaczął mówić:
- Mikey, posłuchaj... Przepraszam za to, co zrobiłem, ale wydaje mi się, że to był błąd... - uśmiech momentalnie zszedł z twarzy Mikey'ego. - Tak długo nie miałem przy sobie nikogo bliskiego... Wtedy tak jakby odpłynąłem i zastanowiłem się nad tym... I raczej nic do ciebie nie czuję... Jeszcze raz bardzo cię przepraszam, to była... Chwila słabości - jasnowłosego zaskoczyły te słowa i czuł pewien żal, ale jednak pozostał wyrozumiały. Zasmuciło go to, ale sam czuł, że na zakochanie jeszcze przyjdzie czas, a Petera znał niecałe dwa dni.
- W porządku, rozumiem to. Cieszę się, że jesteś ze mną szczery - odpowiedział, po czym usłyszeli, jak ktoś puka do drzwi, a po chwili je otwiera.
- Pete, mam do ciebie pytanie - do pomieszczenia weszła Donna. - Skoro już tu jesteś, to pójdziesz jutro z Frankiem i Mikey'm do szkoły? - zapytała.
- Myślę, że byłoby to pewne niebezpieczeństwo... Ale Lindsey i tak kiedyś mnie znajdzie...
- Ohh, to lepiej się stąd nie ruszaj, chociaż może gdy będziesz się przemieszczał, trudniej będzie jej ciebie znaleźć?
- Znajdzie mnie i tak, prędzej czy później - westchnął.
- W takim razie, zrób jak chcesz - uśmiechnęła się do niego i opuściła pokój.
•••
Po południu, Lindsey znalazła się w odpowiedniej części swojego ogromnego domu, trzymając kilka butelek szampana. Zapukała głośno w drzwi, które zaraz otworzyła znajoma jej kobieta.
- Hejka Bel! - czarnowłosa zdrobniła imię swojej znajomej, co najwyraźniej jej się nie spodobało. - Czy wiesz jaki dzisiaj jest dzień? - mówiła podekscytowana.
- Oczywiście, że tak, wchodź - powiedziała lekko poddenerwowana i wpuściła Lindsey do środka.
- Witam wszystkich - przywitała się z dwudziestoma osobami, które siedziały przy dość dużym stole. - Czemu jesteście tacy spięci? Dzisiaj jest wielki dzień, to już jedenaście lat. To wasza zasługa, powinniście świętować ze mną - postawiła na stole butelki, które trzymała. - Zapewniam wam dom, to chociaż bądźcie dla mnie choć troszkę mili, hm?
- Tak właściwie, to zamierzamy ci ten dom odebr... -zaczął mąż wspomnianej wcześniej Bel.
- Nic nie zamierzamy - przerwała mu jego żona.
- Że co, proszę? - Lindsey złapała się za biodra, wpatrując się z wyrzutem w mężczyznę.
- Spokojnie, żartowałem - zaśmiał się drwiąco. - Ale nie znasz mocy naszych sił. A poza tym, pamiętaj, że twoje rządzenie za długo nie potrwa, bo wiesz co zdarzy się za mniej niż sześć lat.
- Skoro jesteście tacy niby wszechwiedzący, to dlaczego nie wiecie, która osoba będzie tego przyczyną? - Lindsey chciała już dawno zadać im to pytanie, ale nigdy nie nadarzyła się taka okazja.
- Niektórych spraw po prostu nie umiemy przewidzieć, ale to niewystarczający powód aby odbierać nam naszą nazwę, bo wiemy i jesteśmy kimś więcej niż zwykłymi ludźmi. Z resztą, ty o tym bardzo dobrze wiesz - odpowiedziała Bel. W tej chwili, drzwi prowadzące do wyjścia z pomieszczenia z dużym stołem otworzyły się, a do pokoju weszła Bandit.
- Mama! - krzyknęła i podbiegła do czarnowłosej, która udała, że odwiedziny córki chociaż trochę ją obchodzą i lekko ją objęła. Po chwili zwróciła się do całego zebranego grona:
- Swoją postawą i tak nie zepsujecie mi dobrej zabawy - powiedziała i odeszła do dziewczynki.
Otworzyła pierwszą butelkę z szampanem, trochę piany spłynęło na duży stół, ale nikt nie robił z tego problemu. Lindsey wypiła z butelki parę łyków.
- Uhh, naprawdę będziecie tylko siedzieć i się na mnie gapić? - zapytała po chwili.
- A czego się spodziewałaś? - jakiś mężczyzna odpowiedział jej kolejnym pytaniem.
- Że będziecie to ze mną świętować w jakiś sposób.
- Słuchaj, nie obchodzą nas twoje interesy, mamy gdzieś, że upłynęło ileś tam lat, po prostu dbamy o to, aby nasze projekty się udawały. Do tego, mój syn uciekł i nie pojawia się tu już od paru miesięcy. Więc jeśli byś mogła, nie przychodź do nas, bo tylko przeszkadzasz nam w planowaniu i realizowaniu tego, co chcemy uzyskać - powiedział mąż Bel. Lynz wyglądała na bardzo zdenerwowaną.
- W porządku - powiedziała zdenerwowana. Skoro tak, to okej, jasne - miała już odchodzić, kiedy coś jej się przypomniało. Wzięła z powrotem wszystkie butelki.
- To możesz nam zostawić - mężczyzna uśmiechnął się.
Czarnowłosa nie miała zamiaru się go posłuchać. Opuściła wszystkie butelki, które spotykając się z twardą powierzchnią, rozbiły się, a szampan rozlał się, mocząc niektórym buty. Lindsey z szerokim uśmiechem pomachała wszystkim na pożegnanie i opuściła pomieszczenie.
- Zachowuje się gorzej od swojej córki, ludzie naprawdę jej ufają i jest prezydentem? - jakaś kobieta zadała retoryczne pytanie i zaśmiała się z postępowania czarnowłosej.
•••
Gerard dokładnie zasłonił wszystkie monitoringi w jego pokoju i dziwne przedmioty, które też mogły się pod to zaliczać. Kiedy to zrobił, wziął do dłoni pistolet i przyłożył go do swojej głowy. Miał wiele obaw odnośnie planu Brendona, ale musiał zaryzykować. Ze strachem połknął żółtą tabletkę i natychmiastowo padł na podłogę, a broń wypadła z jego ręki. Ray zjawił się w jego pokoju, sztuczną krwią wykonał na jego głowie fałszywą ranę po zastrzeleniu i resztę wylał obok. Chłopak wyszedł z pokoju, zadowolony z efektu, jaki dała czerwona ciecz.
Tymczasem, Brendon szukał Lindsey, którą o dziwo dość szybko znalazł.
- Lynz! - krzyknął, biegnąc do niej.
- Czego chcesz? Miałam jechać po Pete'a, mam nadzieję, że to coś ważnego, bo jak nie to masz kło...
- Gerard nie żyje.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro