Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

18.

Przez całą drogę Frank już się nie odezwał, ta cała sytuacja przerosła go i jego wszelakie oczekiwania. Pusto wpatrywał się w widoki za oknem. Zauważył, że coraz więcej ludzi opuściło swoje domy i chodzą normalnie po ulicach. Niektórzy rozmawiali, jakby coś ustalali. Po jakimś czasie, dojechali na miejsce. Okazało się, że Mikey i Donna powrócili do ich starego mieszkania, więc Frank pożegnał cicho Brendona, wysiadł i ruszył w stronę znanego budynku. Kiedy otworzył drzwi, zdziwiła go bardzo duża ilość ludzi, która znajdowała się na korytarzu i schodach. Lekko przestraszony, zaczął przepychać się przez kolejne osoby.

- Dlaczego omijasz kolejkę? - zapytała go jakaś kobieta.

- Jaką kolejkę? Chcę dostać się do... Mojej rodziny.

- To kolejka po jedzenie, pani, która tutaj mieszka ma urządzenie do podwajania jedzenia i może nam je rozdać i nie będzie już głodu - wyjaśniła.

- Yhmm, w porządku, już rozumiem... Nie idę po te jedzenie, więc nie zaburzę kolejki - odpowiedział szybko i poszedł dalej po schodach.

Przy wejściu do mieszkania zauważył Donnę, która rozdawała jedzenie innym, a za nią, Mikey wkładał po kolei różne produkty do urządzenia. Kiedy zauważyli Franka, natychmiastowo oderwali się od pracy i podbiegli do niego.

- Frank, ty żyjesz! - powiedziała Donna, a po chwili na jej policzkach pojawiły się łzy wzruszenia. Przytuliła mocno Franka, który zaśmiał się cicho i także ją objął. - Co z Gerardem? - zapytała po chwili.

- Też żyje. Ale na razie nie będzie go z nami...

- Jak to, co się stało? - oderwała się od złotookiego i spojrzała na niego ze strachem w oczach.

- Później ci opowiem - powiedział bardzo cicho. - Najważniejsze jest to, że żyje. - Odszedł od Donny i zakrył twarz dłońmi.

Zmartwiona, obejrzała się za nim, ale chłopak zniknął w swoim dawnym pokoju, a Mikey pobiegł za nim.

- Czy mogłaby pani wznowić rozdawanie jedzenia? - zapytał jakiś mężczyzna na przodzie kolejki.

Kobieta chciała już powiedzieć, że wytrzymali tyle bez jedzenia i picia, a teraz nie mogą dać jej spokoju na pięć minut, jednak słowa te przewinęły się tylko w jej myślach, a ona kiwnęła głową i wróciła do pracy.

•••

Mikey objął Franka, uradowany, że przeżył i znalazł się z powrotem w domu, cały i zdrowy. Martwił się jednak o swojego brata, ale nie pytał o niego czarnowłosego, który tylko na jego wspomnienie od Donny rozpłakał się. Chciał go pocieszyć, ale naprawdę nie wiedział jak, gdyż nie znał całej sytuacji. Siedzieli więc w ciszy, a blondyn co jakiś czas podawał niższemu chusteczki.

- Powinieneś wrócić do mamy, sama nie poradzi sobie z tym szalonym tłumem - powiedział w końcu Frank. - O mnie się nie martw, muszę po prostu... Zapomnieć. - Mikey popatrzył w złote oczy przyjaciela, po czym bez słowa wyszedł z pokoju, pozostawiając go samego.

Chłopak nadal nie rozumiał za bardzo, co wydarzyło się przez te parę dni, ale w jego umyśle tkwiła tylko myśl o tym, że nie wie, kiedy zobaczy teraz Gerarda. Był świadomy tego, że życie bez niego nie będzie takie same. Pomimo, że zielonooki spowodował zmianę w zachowaniu ludzi, musiał zapłacić za to cenę i okazała się to najboleśniejsza z możliwych. Frank martwił się, co będzie z jego cudownym chłopakiem, co będzie musiał przeżywać i przez co przechodzić. Bał się tego równie mocno jak uczucia tęsknoty, które już w niego uderzało, pomimo że widział się z nim dwie godziny wcześniej. Już sama świadomość tego, że nie będzie go obok powodowała kolejne łzy na policzkach Franka i ciężkość w sercu. Nie wiedział, jak później ma wyjaśnić to wszystko Mikey'emu i Donnie. Czuł, że przez najbliższe dni albo nawet tygodnie, a może i miesiące, będzie topił się we własnych łzach.

•••

- Jutro bierzemy ślub - stwierdziła szybko Lindsey. - Zaraz pójdziesz wybierać sobie garnitur z moimi stylistkami. Jednak, zanim to nastąpi powiem ci jeszcze, że jutro, po ślubie, jedziemy do Nowego Jorku. Ludzie prosili władzę o uwolnienie ciebie, a kiedy ogarnęli się, że nie ma ciebie w więzieniu, zaczęli ciebie szukać. Więc, kiedy pojedziemy od razu do Nowego Jorku, ułatwimy im sprawę. A teraz zrobię chwilę dobroci dla zwierząt, możesz mi zadać jakieś pytania, na które nie znasz odpowiedzi i chciałbyś je poznać.

- Czy uratowałabyś świat, gdybym nie mówił tego przemówienia?

- Oczywiście, że tak. Widzisz, mogłeś sobie to odpuścić, nie byłoby ciebie tutaj i po prostu cieszyłbyś się naprawionym społeczeństwem - odparła.

- Czyli wcześniej okłamałaś mnie, mówiąc, że jeśli nie zostanę twoim mężem to ludzie dalej będą żyć w przekonaniu, że lepiej się zabić? - kobieta zaśmiała się.

- Gdybyś nie wyraził zgody, byłbyś już nieżywy, a ja wymyśliłabym inny sposób, żeby osiągnąć to co chcę. Więc można powiedzieć, że tak, okłamałam cię.

- Co będę robił, kiedy ty będziesz podbijać świat? - na dwa ostatnie słowa podniósł palce do góry, robiąc cudzysłów.

- Będziesz siedział w swoim pokoju, jadł specjały przyrządzone przez moich kucharzy albo będziesz brał długie kąpiele. Możesz też leżeć na łóżku i rozmyślać o swojej marnej egzystencji - Gerard posłał jej znudzony wzrok.

- Dlaczego jedziemy do Nowego Jorku, a nie Waszyngtonu?

- Od jakiś kilkudziesięciu lat stolica jest w Nowym Jorku, w jakich czasach ty żyjesz? - zaśmiała się.

- Za dużo starych książek... - powiedział sam do siebie, jednak Lindsey usłyszała to.

- Czytałeś stare książki? Ale wiesz, że to zabronione?

- Więzienie ludzi w swoich wielkich domach też jest zabronione - odparł niewzruszony. - Dobrze, kolejne pytanie, będziesz mieszkała w Białym Domu?

- Odmówię ten przywilej, powiem, że cenię sobie prywatność i będę dalej mieszkać w swoim ukochanym domku, a nie jakimś, że wszyscy będą wiedzieli gdzie mnie znaleźć, to bez sensu - stwierdziła.

- Wypuścisz mnie z tego domu, kiedykolwiek? - zapytał lekko zirytowany tym, że w ogóle musiał rozmawiać z tą kobietą. Denerwowała go i nie wyobrażał sobie tego, że następnego dnia będzie jego żoną.

- Nie - odparła krótko i stanowczo. Gerard westchnął i oparł się o ścianę. - Coś jeszcze? - pokiwał tylko przecząco głową. - W takim razie, teraz ja ci coś powiem. Cieszę się, że to akurat ty powiedziałeś te przemówienie. Jesteś naprawdę bardzo śliczny i mi się podobasz - podeszła do jego ramienia, którym się nie opierał i przejechała po nim swoją dłonią, a później mrugnęła do chłopaka. - To idę przygotowywać się na jutro! Ty też powinieneś, więc pojedź windą na górę i otwórz te drzwi po prawej - powiedziała i zniknęła za oświetlanymi drzwiami.

Gerard westchnął niezliczony raz w bezradności i usiadł pod ścianą. Nie miał pojęcia, jak poradzić sobie z tą całą sytuacją. Nie spodziewał się, że wszystko potoczy się w taki sposób, i że naprawdę opuści Franka. To miała być głupia piosenka, a on naprawdę musiał odejść od złotookiego. Nienawidził siebie za to, co zrobił, ale już zastanawiał się, jak mógłby stąd uciec.

•••

Wieczorem, Frank opowiadał o wszystkim co się wydarzyło. Donna i Mikey patrzyli w niedowierzaniu na czarnowłosego i słuchali jego opowiadania. Pod koniec historii, chłopak znów się rozkleił i uwolnił łzy. Jego słuchacze zaczęli go uspokajać.

- On da sobie radę i jestem pewna, że z tego wyjdzie. Najważniejsze jednak jest to, że w ogóle żyjecie i świat powraca do normy...

- Ale w to wszystko wmieszani są jacyś wszechwiedzący ludzie, a ta kobieta jest nieobliczalna! Żeby zyskać władzę, doprowadziła do zabicia około sześciu miliardów ludzi! Boję się, co może stać się Gerardowi! - mówił zrozpaczony. - Byłem tam i to wszystko wygląda naprawdę niepokojąco....

- Ja nie wiem co powiedzieć, co na to poradzić - zaczęła znów Donna. - Musimy się z tym pogodzić, ale będziemy próbowali go odzyskać, mimo że to wszystko wydaje się takie skomplikowane - mówiła.

- Mój przyjaciel z dzieciństwa jest w to wmieszany - przypomniał sobie Frank - To ten, który uratował was z więzienia. Zawoził mnie z powrotem do domu i wszystko wyjaśnił. Mogłem przecież poprosić go o pomoc - westchnął.

•••

Później, Donna wróciła do rozdawania jedzenia, a w jej głowie cały czas tkwiło pytanie, jakie nieporozumienie zaszło, że ostatecznie ich cały dobytek nie został zniszczony. Martwiła się także o jej syna, który znalazł się w tak dziwnej i niespotykanej sytuacji, było to naprawdę zastanawiające. Pamiętała słowa Franka, o tym, że nie wiadomo, co mogą zrobić tam Gerardowi. Zaczęła niepokoić się o syna tak mocno, że drżały jej dłonie i próbowała jak najszybciej coś wymyślić, by go stamtąd wydostać. Zauważyła, że kolejka prawie dobiegła końca, i że tego dnia już raczej nikt do niej nie przyjdzie. Odetchnęła z ulgą i podała produkty ostatniej osobie w kolejce.

- Wygląda pani na zmartwioną - powiedział nagle. - Może mógłbym jakoś pomóc?

- Nic się nie stało, naprawdę- uśmiechnęła się do chłopaka.

- Widzę, że coś jest nie tak, proszę opowiedzieć mi, co się stało.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro