Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

11.

Z samego rana, Gerard poszedł do Donny, pokazać jej list. Był wyczerpany po niewielu przespanych godzinach. Zjawił się w kuchni i położył kartkę na blat, obok jego matki, która robiła śniadanie. Popatrzyła na niego ze zdziwieniem, a kiedy zobaczyła przed sobą okropnie zmęczonego syna, który wyglądał na bezsilnego i jakby zaraz miał się rozpłakać, bez słowa podniosła skrawek papieru i zaczęła czytać.

- Skąd to masz? - zapytała zszokowana.

- Znalazłem w schowku, w jakiejś szufladzie z innymi kartkami, mamo wiedziałaś o tym?

- Nie, nie miałam pojęcia! - powiedziała słabym głosem.

- Myślisz, że to prawda? A nie to, że ktoś go zastrzelił?

- Pamiętam ten dzień jak dziś... - odparła nagle. - Jakaś osoba wpadła do naszego mieszkania. Nie pamiętam kompletnie jak wyglądała. Powiedziała wtedy, że Donald został zastrzelony przez kogoś... Czy to nie jest podejrzane...? Przecież tak normalnie, chyba nikt by o tym nas nie informował? A skoro teraz odnalazłeś ten list, to wszystko staje się jeszcze bardziej dziwne... Czy ktoś mówiłby nam o jego samobójstwie? Przecież to nikogo nie obchodziło! I skąd ten człowiek wiedział, że tu mieszkamy? - kobieta zadała potok pytań, na które i tak nie znaleźliby odpowiedzi, ale po przeanalizowaniu całej sytuacji, wydawało się to dosyć niepokojące, mimo, że wszystko wydarzyło się dziesięć lat temu. - Myślę, że powinniśmy po prostu o tym zapomnieć. Nie przejmuj się, taty nie ma i musimy sobie radzić, nieważne co się dzieje i co się stało.

- W porządku. Bardzo przeraziłem się tym listem...

- Domyślam się... Lepiej idź jeszcze spać, wyglądasz na bardzo zmęczonego. Poza tym, już nic nie zmienimy, nieważne w jaki sposób umarł tata...

•••

Kolejne dni mijały dosyć powoli, chłopcy pogodzili się już z Donną, która zaczęła uczyć Franka grać na gitarze. Za to Gerard, nauczył go płynnie czytać w parę dni i postanowił, że zajmą się teraz podstawami matematyki.

Pewnego poranka, złotooki jak co dzień, przyszedł do schowka na lekcje czarnowłosego, który czekał na niego już od paru minut. Przed nim, leżały kartki z napisanymi działaniami, które Frankie miał rozwiązać na rozgrzewkę. Niższy, bez słowa usiadł i zaczął rozwiązywać przykłady.

- Wyglądasz na zmęczonego i smutnego, stało się coś? - wypalił Gerard, widząc ponury wyraz twarzy Franka.

- Nic się nie stało, ale po prostu nie chce mi się tego dzisiaj robić... Możemy dziś to odwołać? - zapytał, patrząc na rozmówcę błagalnym wzrokiem.

- Dobrze, i tak nauczyłem cię wielu rzeczy w dość krótki okres czasu - zgodził się.

- Dziękuję - chłopak wstał i wyszedł z pomieszczenia, za to zielonooki postanowił zostać i poczytać książki.

Po niecałej godzinie, do schowka zawitał Mikey.

- Wiesz gdzie jest Frank? Myślałem, że jest z tobą.

- Szukałeś w całym mieszkaniu? Mama nigdzie go nie widziała?

- Mama wyszła z psem - stwierdził. - Nie mam pojęcia gdzie jest, chodź pomóc mi szukać! - mówił w panice, a Gee momentalnie podniósł się i wyszedł z pomieszczenia razem z Mikey'm.

Chłopak przejrzał dokładnie wszystkie pokoje, ale nigdzie nie znalazł niskiego chłopaka. Zaczął być naprawdę przerażony, kiedy przypomniał sobie, że nie sprawdzili jeszcze łazienki. Ruszył w stronę pomieszczenia i kiedy był już przy nim, nacisnął na klamkę, ale drzwi nie otworzyły się.

- Frank? Co się dzieje? - mówił drżącym głosem, jednak nie usłyszał żadnej odpowiedzi, tylko płacz. - Błagam, otwórz! - krzyknął, stukając pięścią w drzwi.

- N-nie - usłyszał słaby głos przyjaciela.

- Mikey, daj mi szybko nóż albo śrubokręt! - prosił brata, okropnie przerażony.

Chłopak w mgnieniu oka udał się do kuchni, z której przyniósł niewielki nóż i podał Gerardowi. On, drżącymi rękoma, włożył ostrze w zamek, aby przykręcić go i otworzyć drzwi. Jednym ruchem udało mu się tego dokonać, wbiegł do pomieszczenia, gdzie na podłodze leżał zapłakany Frank, otoczony własną krwią, która wylewała się z jego nadgarstków.

- W-wyjdź stąd - powiedział przez szloch.

Gerard nic nie odpowiedział, tylko szybko podniósł go do siadu i skierował jego ręce pod strumień zimnej wody, którą odkręcił w kranie. Złotooki okropnie się wyrywał i powtarzał ciągle, żeby czarnowłosy go zostawił, ale Gee nie dawał za wygraną i kiedy pozbył się znacznej ilości krwi z górnych kończyn przyjaciela, zaczął bandażować ręce zapełnione cięciami. Frank nadal się wyrywał, szturchał zielonookiego, płakał i mówił, żeby go puścić. Gdy czarnowłosy skończył, nadal mocno trzymał za dłonie niższego, który nie dawał za wygraną i ciągle się wiercił.

- Frank! O co chodzi, co się stało!? - zapytał go.

- Nic się nie stało! Po prostu to wszystko nie ma sensu, ja nie chcę tu żyć! - próbował krzyczeć, ale był w tak mizernym stanie, że wypowiedział słowa głośnym szeptem.

Gerard był w totalnym szoku, nie miał pojęcia jak postąpić w tej sytuacji, ani skąd Frank wziął żyletkę, która leżała gdzieś obok nich.

- Powiedz mi, co jest nie tak, czemu to zrobiłeś? - chciał wyciągnąć od niego jakieś informacje, był naprawdę przerażony tym wszystkim i niesamowicie martwił się o Franka. Chciał wiedzieć dlaczego sobie to zrobił, skoro nic złego się nie stało, był bezpieczny i obdarzony opieką.

- Ja mam dosyć, nie chcę tu być, zostaw mnie - powtarzał. - Nie widzę sensu, żeby tu być i tak nic nie osiągnę, nie spełnię swoich niewypowiedzianych marzeń. Po co uczę się tych literek i liczenia, to na nic mi się nie przyda...- mówił, płacząc. - Chcę być sam, możesz odejść?

- Znowu przyjdą ci jakieś głupie pomysły do głowy! Nie możesz się kaleczyć, rozumiesz? - Frank nic nie odpowiedział, tylko odwrócił głowę, żeby uniknąć kontaktu wzrokowego z wyższym.

- Błagam, zostaw mnie samego - powiedział, po czym lekko odepchnął zielonookiego, który wstał szybko z podłogi i poszedł do ich pokoju. Zabrał z niego wszystkie przedmioty, którymi czarnowłosy mógłby wyrządzić sobie krzywdę. Położył rzeczy na stoliku w salonie i wrócił do Franka.

- Chodź do swojego pokoju, tam dam ci spokój - Frank jednak był tak bezsilny, że nie dał rady się podnieść. Wyższy szybko mu pomógł i po chwili zostawił samego w pokoju obok.

Całą sytuację, z boku obserwował Mikey, który nie odezwał się ani słowem, aż do tej chwili.

- Dlaczego zostawiłeś go samego?

- Chciał tego... Po za tym, musi ochłonąć. Jakieś okropnie złe myśli przejęły jego umysł, powodując u niego taką reakcję. Jak mogłem do tego dopuścić? Dlaczego nie domyśliłem się, że jest coś nie tak? Musimy mu teraz zapewnić, że nam na nim zależy. Zaraz powinna wrócić mama i doprowadzić wszystko do porządku- mówił bardzo zdenerwowany, ale mimo wszystko próbował zachować spokój.

- Gerard, cały się trzęsiesz...

- To z nerwów. Bardzo martwię się o Franka.

•••

Mikey próbował uspokoić brata i ominąć na chwilę ten przykry temat i porozmawiać o czymś przyjemniejszym, jednak na czarnowłosego to nie działało i nadal wyglądał na bardzo zaniepokojonego. Na szczęście, chwilę później wróciła Donna. Gerard od razu podbiegł do drzwi i opowiedział matce w skrócie, co się stało. Kobieta na początku przeraziła się, ale kiedy dokończył mówić, uspokoiła się trochę.

- Myślę, że powinniśmy do niego zajrzeć, raczej już nic się nie stanie i nie będzie nas od siebie odganiać. Pewnie uświadomił już sobie, że popełnił błąd - powiedziała, po czym pokazała Gerardowi, żeby szedł za nią do pokoju, gdzie znajdował się Frank.

Kobieta delikatnie zapukała w drzwi, ale nie usłyszała żadnej odpowiedzi. Mimo to, otworzyła je i razem z zielonookim ujrzeli czarnowłosego siedzącego na podłodze przed łóżkiem. Patrzył nieprzytomnie w jakiś nieokreślony punkt na ścianie pokoju, ale kiedy zauważył, że nie jest sam, oderwał wzrok i spojrzał na nich.

- Przepraszam - wyszeptał szybko. - Nie wiem, co się ze mną stało, ja nie chciałem tego naprawdę zrobić - łzy zaczęły znów spływać mu po policzkach, więc automatycznie zakrył oczy dłońmi.

Donna znalazła się po chwili obok płaczącego i bez słowa przytuliła. Gerard nadal stał przed wejściem do pomieszczenia i przyglądał się całej sytuacji. Wciąż był okropnie zdenerwowany, przez co trzęsły mu się dłonie i drżały kolana. Frankowi już przeszło, ale mimo to ciągle czuł nieprzemijający niepokój. Kobieta odeszła od niskiego chłopca i powiedziała, że powinien położyć się już spać, bo miał męczący, pełen niespodziewanych emocji dzień. Złotooki pokiwał tylko twierdząco głową i wytarł ostatnie łzy. Później, to Gee wszedł do pokoju i usiadł obok czarnowłosego. Po chwili przytulił go, tak jak zrobiła to Donna. Ciepło bijące od jego ciała, powodowało, że zdenerwowanie wyższego zniknęło. W końcu był pewien, że nic się nie stało, że ma przy sobie tę cudowną osobę, która rozpromieniła jego życie i sprawiła, że nie było takie nudne. Oparł swoją głowę o klatkę piersiową Franka i dokładnie usłyszał jego bicie serca. Ten dźwięk uspokoił go, przestał się stresować. Chciał trwać w tej pozycji jak najdłużej, ale czuł, że raczej nie powinien. Cieszył się, że udało im się przejść przez tyle trudności, ale wiedział też, że to nie koniec z przeszkodami. Był pewny tylko tego, że nie może nigdy stracić Franka. Po jakimś czasie oderwał się od niego i posłał mu najserdeczniejszy uśmiech, jaki w tamtej chwili potrafił zrobić. Za moment wstał i wyszedł z pomieszczenia. Mikey czekał na progu, aż Gerard wyjdzie, bo też chciał zobaczyć Franka po tym wszystkim.

•••

Zielonooki udał się do salonu, gdzie znajdowała się jego rodzicielka. Nie wiedział za bardzo co ze sobą zrobić, był trochę roztrzęsiony po tym zdarzeniu, ale jednocześnie uśmiechał się od ucha do ucha, gdy tylko pomyślał o tym, że Frank żyje i nic mu się nie stało. Donna kątem oka zauważyła zachowanie swojego syna i zaczęła rozmowę.

- Gerard... - kiedy chłopak usłyszał swoją matkę, przestał się uśmiechać i spojrzał na nią. - Wszystko w porządku? - zapytała. - Jakiś czas temu Mikey, teraz Frank... I ty ich uratowałeś, jesteś bohaterem - zielonooki uśmiechnął się słabo na te słowa. - A więc jak się czujesz?

- Dobrze... Naprawdę cieszę, że uratowałem Franka, że nadal tu jest. Nie wiem co bym zrobił, gdyby mi się nie udało, a on pod wpływem tak mocnych, zgromadzonych i niewyrażonych emocji mógłby już nie żyć. Czuję, że nie poradziłbym sobie bez niego, jest taką wspaniałą osobą i zasługuje na wszystko co najlepsze, naprawdę go uwielbiam - Donna zaśmiała się. - O co chodzi?

- Jesteś w nim zakochany - nie było to nawet pytanie, a stwierdzenie. Gerard zarumienił się.

- O czym ty mówisz? Nieprawda - wymamrotał.

W tamtej chwili zdał sobie sprawę, że rzeczywiście, chciałby być kimś więcej z niższym niż tylko przyjaciółmi. Wcześniej zabijał te myśli, nie pozwalał im przebywać w jego głowie. Czuł, że to nie wypali, że Frank go odrzuci albo nigdy się już do niego nie odezwie, nawet jeśli cały czas będą w tym samym mieszkaniu a nawet pokoju. Jednak, jak widać, nie umiał długo ukrywać uczuć, które wyczytała jego matka ze słów, które wypowiedział.

- Powinieneś mu o tym powiedzieć - dodała jeszcze, po czym wstała z miejsca i poszła do sypialni, zostawiając Gerarda samego ze swoimi myślami i uczuciami.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro