Bad Day
- Za udany jeden rzut, to jeden towar na imprezę. - powiedziałam do białowłosego przyjaciela, uśmiechając się sarkastycznie. - Nigdy w ciebie nie zwątpiłam. Dawaj!
- Akurat. - prychnął zirytowany. - Następnym razem
Pogoda na zewnątrz nie dopisywała za bardzo. Było zimno, pochmurno. Co chwilę była mżawka, która zostawiała małe plamki. Przy okazji odczuwalna była woń deszczu. Może to zabrzmi dziwnie, ale uwielbiam taką pogodę niż gdy świeci słońce. Nie lubię ciepła przenoszonego od promieni słonecznych. Zamieniłabym to na deszcz czy burzę.
- Dobrze wiesz, że nie umiem grać w kosza. - marudził Quentin. - Poza tym miałaś mi pomóc urządzić imprezę.
- Dlatego cię tutaj przyprowadziłam. - uniosłam kąciki ust, poprawiając swoje rude włosy. Zaczęłam się rozglądać wokół siebie czy nikt mnie czasem nie obserwuję. Często mam takie odczucie i mam nadzieję, że to tylko moja wyobraźnia. Choć raz byłam obserwowana przez stalkera. Jednak to inny temat. - Wiem, że nie umiesz grać ani rzucać piłką do kosza, więc to będzie dobra alternatywa.
- Powiedziała grzeczna dziewczynka. - prychnął po raz kolejny. - To jakby wilk chciałby się stać potulną owcą.
- Po pierwsze. - wstałam ze schodów, nakładając kaptur na głowę, gdyż mocno wieje. Oparłam się o poręcz schodów, przyglądając się wszystkiemu wokół. - Kiedy twoi starzy dowiedzą się o dragach na twojej imprezie to ja będę mieć przejebane. Co najgorzsze, ich przekonania będą słuszne.
Quentin odłożył piłkę na ziemię i podszedł do mnie rozbawiony. Szereg białych zębów był widoczny nawet z daleka, a także jego urocze dołeczki. Nie jedna dziewczyna słyszała jego śmiech, która zaraz rozpływała się. O tuż nie pozwolę, aby mój przyjaciel miał pierwszą lepszą laske. Mi również ma się ona podobać. Oczywiście z charakteru. Po kilku sekundach Quentin stał oparty o barierkę, spoglądając raz na mnie, a raz na inne rzeczy. Jego białe włosy rozwiewały się na wszystkie strony przez wiatr, co było przesłodkie moim zdaniem.
- Boisz się? - zaśmiał się triumfalnie. Przymrużyłam oczy i wlepiłam wzrok w jego gałki oczne. - Cykasz się moich rodziców?
- Znajdź w słowniku definicję wyrazu troska.
- Takiego słowa nie ma w moim słowniku.
Wzrokiem wróciłam na schody, a następnie na niego. Przyjaciel zaśmiał się po raz kolejny przez grymas na mojej twarzy. Przewróciłam oczami, wzdychając ciężko, po czym usiadłam na chłodnym podłożu. Nie musiałam długo czekać na niego, gdyż od razu zrobił to samo. Siedzieliśmy chwilę w ciszy, nasłuchując gwizd wiatru.
- Dziewczyna? - zapytałam z nienacka, na co on spojrzał na mnie jak na wariatkę? - Podoba ci się ta zołza ze szkoły?
Ta zołza to nikt inny jak dawna przyjaciółka z ławki. Byłyśmy sobie naprawdę bliskie. Znałyśmy swoje nawet najskrytsze sekrety. Co tydzień wychodziliśmy na rolki do parku albo na lody. Czasem nocowała u mnie, kiedy rodzice wyjechali w delegacje za granicę. Zrobiłyśmy wiele głupich rzeczy. Na jedno z nich niestety ucierpiał mój kot i koc. Hope chciała włożyć mu do ust lampkę świąteczną, co było bardzo bezmyślnym pomysłem. Mówiłam jej, żeby przestała, ale nie słuchała. Była pijana. Niestety skończyło się tak, że kot zwymiotował swój obiad na jej spodnie i koc. Na szczęście wszystko jest z nim dobrze. Może i był przypał, lecz wspominenia zostały.
- Nie znajdziesz drugiej takiej- przyjaciel uderzył się w udo, kiedy gwałtowanie wstałam z miejsca.
- Głupszej nie.
- Wiem, że kiedyś się przyjaźniliście. - zerknął na mnie wystraszony, gdyż bał się mojej reakcji na to stwierdzenie. - Zrobiła ci świństwo, ale warto czasem odpuścić.
- Jak pułapkę na mysz i jej naiwną ofiarę.
- Daj jej szanse. Hope się zmieniła. - jęknął zrezygnowany.
- Ludzie się nie zmieniają. Wbij sobie to do swojego głupiego móżdżka. - wskazałam palcem na głowę. - Zabójca nie stanie się świętym, a złodziej uczciwy.
- Ale Hope... - przerwałam mu.
- A wredna suka nie stanie się pudelkiem.
- Jesteś okropna. - oznajmił, szturchając mnie. - Z kim ja się zadaje? - westchnął ciężko, chowając twarz w dłonie.
- Nadzieja umiera ostatnia. - uśmiechnęłam się jak psychopata, po czym wybuchnęłam śmiechem. Niestety chłopakowi nie było za bardzo do śmiechu.
- Dlaczego kobita kobicie wilkiem? Zamiast się pogodzić to wskakujecie sobie nawzajem do gardeł. - powiedział naburmuszony, na co prychnęłam rozbawiona.
Czy on myśli, że nie próbowałam się z nią pogodzić? Oczywiście. Próbowałam. Niestety za każdym razem ona mnie upokarzała przed znajomymi z popularnej ligi szkolnej albo nawet przed swoimi rodzicami. Gdy powiedziałam pierwsza słowo przepraszam, ta wcelowała we mnie ciastem wiśniowym. Połowa szkoły miała ze mnie polewkę, lecz nie wiedzieli kto tak naprawdę jest tu wredną zołzą. Większość społeczeństwa uważa mnie za chamską, rozpuszczoną sukę z bogatego domu. Dla osób, które lepiej mnie poznają, zdanie ich diametralnie się zmienia. Są zapatrzeni w uroczą blondynkę, która uwielbia podcinać skrzydła. Jednak wracając, te wydarzenie miało miejsce dwa lata temu na balu w halloween. Tego dnia także rozerwała mój strój z zazdrości. Wyglądałam lepiej niż ona i to nawet przyznali jej koleżanki. Przebrałam się za Harley Queen. Szkoda, że nie wykorzystałam szansy i nie przywaliłam jej kijem bejsbolowym w głowę. W końcu ten przedmiot to główny wizerunek Harley.
- Nie oceniaj książki po okładce. Niesamowicie jak piękna będzie, ale w środku może być żałosna.
***
- To ty jesteś Adrianne? - zapytał nieznajomy głos. Brzmiał na dziewczęcy, więc już przygotowałam się na krytykę. Możliwe, iż to Hope, a jej głos mógł brzmieć inaczej przez moje słuchawki.
W tym momencie siedziałam na parapecie słuchając metalu z lat dziewięćdziesiątych. Wpatrywałam się na boisko szkolne, gdzie chłopcy grali w koszykówkę. Dołączyłabym do nich, ale moja kondycja jest zerowa. Po kilku metrach, bym zdychała jak żółw po kilometrze. Po chwili poczułam dłoń na moim ramieniu. Skierowałam wzrok w górę, zdejmując słuchawki z uszu.
- Nie przeszkadzam? - zapytała niepewnie brunetka o brązowych oczach.
- Znamy się? - odrzekłam, biorąc czarny plecak do ręki.
- Emma Grey. - uśmiechnęła się szeroko, podając dłoń na przywitanie, choć nie odwzajemniłam gestu. - Chodzę do pierwszej klasy.
- Trudno nie zauważyć.
Zeszłam z parapetu i w ostatniej chwili zadzwonił dzwonek na koniec przerwy. Westchnęłam ciężko na ten traumatyczny dźwięk, po czym zmierzyłam w kierunki sali tortur dla mózgów. Do sali matematycznej. Co mnie podkusiło, żeby rozszerzyć matmę to nie wiem. Musiałam być nieźle nachlana w trzy dupy.
- Poczekaj. - złapała mnie za nadgarstek. - Mam tyle samo lat co ty. Tylko, że dwa razy nie zdałam. Miałam sprawę w sądzie za brutalne pobicie chłopaka. Przystawiał się do mnie i do mojej przyjaciółki. Obrony oraz ataku nauczyłam się dzięki mamie, bo prowadzi zajęcia z boksu. - zrobiła pauzę. - Bójkę zaczął on. Nie ja. Ale nikt nie chciał w to uwierzyć. Miejscu, gdzie byliśmy nie było kamer. Jedynym światkiem była przyjaciółka, lecz straciła przytomność przez silne uderzenie kijem w głowę.
- I co w związku z tym?
- Jesteś pewnie jedyną dziewczyną co mnie zrozumie. Adrenalina, życie bez zasad i te sprawy. - chciałam wydobyć z siebie słowo, lecz ona mi przerwała. Zamknęłam oczy i wsłuchiwałam się w nią. - Mam wolną chatę. Będzie alkohol, trawka, starsi chłopcy.
- Zapraszasz mnie? - zaśmiałam się. - Emma, posłuchaj. Fajna jesteś, ale imprezy tylko w piątek lub weekend. W dodatku, ja cię nie znam.
Rzecz biorąc, poszłabym chętnie na imprezkę, ale nie z osobami z klas pierwszych. Założę się, że na niej znajdzie się taka gra jak słoneczko albo picie shota z pewnej części ciała. Jest to nudne. Wolę bardziej szalone akcje, niż takie. Moja reputacja spadnie, a nie zamierzam jej zaprzepaścić. Spotykanie się z małolatami to nie moja liga. Wolę domówki, gdzie jest mój rocznik. Dzieje się o wiele więcej, ponieważ wszyscy są pełnoletni.
- Laska, starsi chłopcy będą. - szturchnęła mnie w ramię, na co odpowiedziałam zabójczym wzrokiem. Brunetka odsunęła się ode mnie lekko zakłopotana.
W między czasie z daleka dostrzegłam Hope z swoimi koleżaneczkami. Trójca święta zmierza korytarzem jak święte krowy. Gdybym była w Indiach to bez problemu ustąpiłabym im miejsce. Szpileczki, brak rozumeczka, szykuje się wielka wpadeczka.
- Myślę, że spodobasz się mojemu znajomemu. Takiej osoby właśnie szuka.
- W takim razie zmień tok myślenia. - odwróciłam się na pięcie, chcąc iść, gdzie reszta patologicznej klasy. - Daj mi spokój! - krzyknęłam.
- Prześle ci adres! - odkrzyknęła, kiedy trzasnęłam drzwiami. Westchnęłam ciężko, lecz to nie dość moich kłopotów na dziś. Niech ten dzień się już skończy. Błagam.
- Adrainne? - usłyszałam głos Pani profesor jędzy. Największa zołza w szkole. Gorsza niż wytapetowana lala z bogatego domu co na śniadanie zjada ploteczki, a później je wyrzuca na światło dzienne. Nic innego jak typowa kobieta bez faceta. Wyżywa się na innych.
- Czego? - burknęłam i w ostatniej chwili tego pożałowałam.
Starsza Pani spojrzała się na mnie jak spod byka, a do dłoni złapała czerwony długopis. Krótkie, szare włosy spadły na jej zmarszczki na policzkach, a kilka kosmyków wpadły na zaschnięte usta. Jeśli znowu przeze mnie zrobi kartkówkę, a klasa mnie bardziej znienawidzi, to przysięgam, że przeklne ten dzień i się zemszcze.
- Co to za zachowanie? Do odpowiedzi!
- Kurwa.- szepnęłam, spuszczając plecak z ramienia na ziemię. Po chwili usłyszałam huk rozbiającego się szkła na kawałki, na co po raz kolejny wydobywałam z siebie przekleństwo, patrząc na siebie zmurowana.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro