Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Prolog

Sydney nie było dla mnie łaskawe, odkąd tutaj przyjechałam. Gdybym miała użyć przysłowia do opisania mojego życia tutaj to byłoby to „Raz na wozie raz pod wozem", tylko, że wiecznie byłam pod tym mitycznym wozem.

Aż do dziś.

Gdy dostałam propozycje wystawienia moich zdjęć na wystawie studenckiej, nie mogłam w to uwierzyć. Nie byłam przekonana, co do tego pomysłu. Zaniedbałam fotografię, pomimo, że to ją właśnie studiowałam. Przestałam widzieć sens w robieniu zdjęć. Zawsze uważałam, że ktoś robił je lepiej. Znajdował ciekawsze ujęcie, wykorzystywał lepiej otoczenie, które go otaczało czy potrafił lepiej je ze edytować. Sydney było pod tym względem dla mnie brutalne. W Mission Beach byłam jedyną osobą z aparatem. Wszyscy chwalili moje zdjęcia, a mnie to cieszyło. Jakoś wtedy nie dotarło do mnie, że właściwie nikt się na tym nie znał. Tutaj była o wiele większa konkurencja. Każdy robił zdjęcia. Każdy był w tym dobry. Ludzie robi smartphonami takie zdjęcia, jakich ja nie potrafiłam bezlusterkowcem, którego zakupiłam, bo moje zdjęcia z filmu przestały być dla mnie wystarczające.

Dostałam możliwość wystawienia dwóch zdjęć. Wystawa miała konkretny temat 'Morze czy może'. Niemal się roześmiałam, gdy to usłyszałam. Zostałam wybrana na podstawie zdjęć, dzięki którym dostałam się do szkoły artystycznej w Sydney.

Nie byłam nad oceanem, odkąd tu zamieszkałam.

Jak absurdalnie to brzmiało?

Nie wiedząc, czy jeszcze potrafiłam robić zdjęcia wybrałam takie, których nie użyłam przy aplikacji do szkoły. Bardzo się spodobały. Czy skłamałam, że zostały zrobione ostatnio? Że były nowe? Że dalej miałam dobre oko? Tak.

Stałam właśnie naprzeciw jednego ze swoich zdjęć, próbując sobie przypomnieć, jak i kiedy je zrobiłam. Było zmieszane z innymi zdjęciami, które udało mi się uratować z przenośnego dysku, który zalałam, mniej lub bardziej celowo. Gdy otrzeźwiałam, stwierdziłam, że wcale nie chciałam stracić tych zdjęć. Były zrobione pierwszą lustrzanką, którą dostałam w prezencie. Przeszły mnie ciarki na wspomnienie chociażby tego momentu.

– Nie wiem, które podoba mi się bardziej. – Henry stanął obok mnie. – Obydwa wyglądają, jakby wszystko zlało się w jedno, ale jednocześnie mają miliony kolorów.

Poczułam jego dłoń na swoim biodrze.

– Wymiatasz. – Pocałował mnie w skroń.

Nic nie odpowiedziałam. Moje myśli uciekły do tamtej chwili. Czułam jego ręce masujące moje biodra, ale wtedy moje myśli przeniosły mnie do chwili, gdy robiłam to zdjęcie, a może raczej powinnam powiedzieć 'robiliśmy'. Moje dłonie były na jego dłoniach, ustawiając parametry. Nie miałam pojęcia, co wyjdzie. To był tak samo mój pierwszy raz, jak i jego.

Dlaczego wybrałam właśnie to zdjęcie.

Obróciłam się do Henry'ego, jednocześnie powoli zdejmując jego dłonie z moich bioder.

– Sprzedadzą się. To pewne.

Nie chodziło o kasę. Nie w tym wypadku. Nie wiedziałam, o co w ogóle mi chodziło. Kasa była ważnym czynnikiem w życiu, kto mówi inaczej po prostu ją miał. Nie, najważniejszym, ale w jakiś sposób decydującym. Nigdy jednak nie potrafiłam traktować fotografii jako źródła zarobku, co utrudniało mi całe studiowanie tutaj i obracanie się w towarzystwie.

Robiłam sztukę.

Chciałam na niej zarabiać!

Czy cokolwiek w ogóle z tego było prawdą?

Henry dalej mnie zachwalał, ale ja słuchałam tego jednym uchem. Jego aprobata była niewystarczająca.

Wyjrzałam przez jego ramię. Czekałam, aż ludzie zaczną oglądać moje fotografie, a ja będę mogła ich podsłuchiwać. Tylko, że zamiast zobaczyć tłum ludzi kierujący się w stronę fotografii zobaczyłam go.

To było niemożliwe.

Musiało mi się wydawać.

To fatamorgana przez te wszystkie wspomnienia, które przeleciały mi właśnie prze głowę.

Cała się spięłam.

To nie mógł być on.

Stał do mnie tyłem, a ja i tak wiedziałam.

Miałam wrażenie, że serce wyskoczy mi zaraz z piersi.

Obróć się.

Proszę.

Zniknij.

Nic pomiędzy.

Spełnił jednak moją pierwszą prośbę. Może poczuł, że ktoś wypalał mu dziurę w plecach?

Ubrany był w czarną koszulę, która przylegała do jego sylwetki, podkreślając każdy muskuł ciała. Czarne spodnie, opadające swobodnie ku dołowi, tworzyły kontrast z nieskazitelną bielą skóry. Jego postać emanowała pewnością siebie i zmysłowym magnetyzmem, który przyciągał wzrok, jak cień pociąga światło.

Logan rozglądał się wokół, jakby wiedział, że jest obserwowany, ale jednocześnie utrzymywał dystans, który sprawiał, że wydawał się niedostępny. Jego uśmiech był subtelny, ale piękny, zawierał nutę enigmy i obietnicy, jakby skrywał tajemnicę, do której dostęp był ograniczony jedynie dla wybranych.

Nasze spojrzenia się skrzyżowały.

Te oczy.

Niemal czarne.

Jak bardzo banalne porównanie było do czarnej dziury?

Czarnej dziury, która wchłonęła moje serce.

Pomachał mi.

Nie byłam w stanie odmachać.

Co tu robił?

Nagle interesowała go sztuka?

Był niezaprzeczalnym artystą, ale z kompletnie innej dziedziny.

Wgapialiśmy się w siebie.

Otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć, ale nic nie wyleciało z moich ust.

– Co się dzieje? – Usłyszałam głos Henry'ego. Obrócił się przez ramię, aby zobaczyć, co mnie tak rozproszyło. – Kto to? – zapytał niemal od razu.

Ruszył w naszym kierunku.

Ja byłam gotowa uciec.

– Kto to, Sharon?

Duch mojej przeszłości.

Tym razem trwało to mniej niż sekundę, a przynajmniej według mojej głowy.

– Cześć. – Ten głos. Tak dobrze mi znany. Głęboki, ale nie za głęboki. Z chrypką, której nie słychać tylko o poranku, a przez cały czas. Głos, który najlepiej brzmiał, gdy słyszałam go milimetry od swojego ucha, szepczący piękne słowa.

Tak po prostu?

Po tylu latach?

Siedemset dziewięćdziesięciu czterech dniach.

Dziewiętnaście tysięcy pięćdziesiąt sześć godzin.

– Cześć.

Henry wyciągnął nawet do niego rękę.

– Nie znamy się. Jestem Henry. Chłopak Sharon.

– Cześć – powtórzył Logan.

– A ty? – Nie odpuszczał.

– To Logan Hensley – poinformowałam mojego chłopaka.

– Ten Logan Hensley?

– Opowiadałaś o mnie, jak słodko.

– Co? – Było to skierowane do mojego chłopaka.

– Znasz tego Logan Hensley'a? – Henry spojrzał na mnie, jakbym nie powiedziała mu o czymś bardzo ważnym i w jakiś sposób tak było, ale nie sądziłam, że o to mu chodziło. – Stary, wasza muzyka wymiata.

Miałam ochotę przewrócić oczami. Najwidoczniej dla Henry'ego wymiatało wszystko. Może było to jego ulubione słowo.

– Dzięki. – Na twarzy Logana pojawił się mały uśmieszek. – To twoje? – zapytał i wskazał na moje zdjęcie.

Nie byłam pewna, czy zobaczyłam coś w jego oczach czy mi się wydawało. Czy wiedział skąd tu zdjęcie i kiedy zostało zrobione? Wiedział, że właściwie był jego współautorem?

– Moje. – Ledwo przeszło mi to przez gardło.

Lubiłam to zdjęcie. Wiązały się z nim wspomnienia, ale teraz wolałabym je zamienić na jakiekolwiek inne, które nie miało nic wspólnego z nim. Nie chciałam mu dawać tej satysfakcji. Ale czy on w ogóle pamiętał?

Wyminął nas, aby podejść bliżej do zdjęcia.

Nic nie powiedziałam. Henry rzucał mi pytające spojrzenia.

Loganowi spojrzenie przypominało niezbadane głębiny nocnego nieba, w których ukryte były tajemnice i wspomnienia. Jego oczy, przenikliwe niemal jakby chciały przenikać przez moją duszę, były głębokie i intensywne, jakby zawierały całą gamę uczuć, których nie był w stanie wyrazić słowami. Czarne jak noc, ale jednocześnie odbijające światło w taki sposób, że zdawało się, jakby w nich migotały gwiazdy.

Oglądał mnie z nieuchwytną mieszaniną powagi i tajemniczej delikatności. Jego spojrzenie było jak labirynt, a ja próbowałam odnaleźć ścieżkę prowadzącą do ukrytych zakamarków jego duszy. Raz, gdy obracał się, aby na mnie spojrzeć, zdawało się, że przez chwilę mogę dostrzec iskierki wspomnień w jego oczach. Ale zaraz potem, jakby zamykał przed nimi drzwi, stając się nieczytelnym jak zamglony obraz w dal.

Te niemal czarne oczy były enigmatycznym oknem do świata jego duszy, pełnej nieodkrytych historii i skomplikowanych emocji. Próbowałam zgłębić ich tajemnicę, lecz one pozostawały nieuchwytne, jakby skrywały coś, co nie było przeznaczone do odkrycia.

Miałam ochotę uciec.

Co, jeśli mu się nie podobało?

Dlaczego to akurat miałoby znaczenie?

Zobaczyłam, jak kiwa głową. Czy to było kiwnięcie pełne aprobaty? Jak miałam to rozumieć? Dlaczego nie mógł mi po prostu powiedzieć, co myślał?

– Logan. – Usłyszałam damski głos. – Chodź muszę ci kogoś przestawić.

Znałam ją.

To była Harriet.

Jej prace także tu były.

Logan odsunął się od obrazu. Spojrzał to na mnie to na Harriet.

– Harriet pozwól, że ja ci najpierw kogoś przedstawię. To Sharon Stone. Sharon Stone, to Harriet moja dziewczyna.

Nie lubiłyśmy się.

Nie podobały mi się jej prace.

Ona nie lubiła moich zdjęć.

– My się już znamy.

Bez większych grzeczności odciągnęła go od nas.

Spojrzałam na Henry'ego, który wyglądał, jakby nie dowierzał.

– Znasz Logana Hensley'a, a jego dziewczyną jest znienawidzona Harriet?

– Wcale nie jest znienawidzona! – Oburzyłam się.

Nie chciałam wodzić za nim wzrokiem.

Szukać go.

Musiałam być silna.

Tylko to mi pozostało.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro