Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

You are not my friend, never

"Gdybym mógł wybrać kim chce być, chciałbym być odpowiedni dla ciebie"
Lucas



- Jesteś już zdrowy, Luke? - patrzę na niego pytająco, ale się nie odzywam.

- Sharon mówiła, że byłeś chory dlatego nie było cię w pracy, co swoją drogą jest bardzo nieodpowiedzialne i nie wiem czy zdajesz sobie sprawę, że powinieneś zostać za to zwolniony - kurwa.

- Tak, przepraszam - nie obchodzi mnie to. Co jedyne o czym mogę myśleć, to dlaczego mi pomogła? Nawet po tym wszystkim, co jej zrobiłem, kurwa. Sharon jest najbardziej naiwną dziewczyną jaką znam. Najszczerszą, najmądrzejszą, ale i cholernie naiwną.

- Chciałbym, żebyś rozdzielał przyjaźń z moją córką, a pracę - cóż gdyby nie ona, nie miałbym już pracy.

- Dobrze, proszę pana - wyjątkowo trochę pokory mi nie zaszkodzi. Chociaż cholera potrzebuje jej dużo więcej.

- I pamiętaj nic po za przyjaźnią - kiwam głową, gdyby on tylko wiedział.

- Dziękuje, że dzięki tobie wychodzi i się uśmiecha. Jesteście dobrymi dzieciakami - nie słucham go dalej. Moja głowa zatrzymuje się na słowach uśmiecha i zdaje sobie sprawę jak spieprzyłem. Powinienem go na początku posłuchać i nie zbliżać się do jego córki. A teraz mogę przez to stracić pracę.





- Co tutaj robisz, kurwa? - patrzę na Chloe, która pojawiła się w mojej pracy.

- Przyszłam po ciebie - ta dziewczyna to jeden z moich najczęściej powtarzających się błędów. Z każdym jej kolejnym uśmiechem zdaje sobie sprawę, co zrobiłem Sharon.

- Nigdy więcej tutaj nie przychodź - jest zdziwiona, ale dlaczego do cholery?

- Dlaczego?

- Nie podobało ci się wczoraj? - każdy popełnia błędy prawda? Widzicie mnie zdystansowanego, odpornego, a tak naprawdę rozpadam się przez to, że jestem popsuty. Rozpadam się przez to, że zniszczyłem jedyne dobro w moim życiu.

- Masz rację nie podobało - podchodzi do mnie i dotyka mojej klatki piersiowej.

- Mogę sprawić, żeby było lepiej - kiedyś podniecała mnie jej chęć ciągłego zadowalania, a potem spotkałem Sharon i to ja chciałem ją zadowolić.

I wtedy widzę Sharon, która wchodzi do warsztatu i nie ma innego wyjścia jak przejść obok nas. Omija nas jakbyśmy byli niewidzialni, ale Chloe bardzo chce zwrócić jej uwagę. Kładzie rękę nisko na moim brzuchu, bardzo nisko. Kiedyś przesunąłbym ją jeszcze niżej, ale teraz nie podoba mi się wizja jej rąk na mnie. Nie dziś, nie nigdy? Ta, nie mówiłem tak wczoraj wieczorem.

- Wzbudź w niej zazdrość - powinienem odmówić, nie dawać Chloe satysfakcje, ale jestem tylko głupim gnojkiem, który wszystko pieprzy w przenośni i dosłownie. Nie odpycham jej, ale też nie reaguje. Stoję tak przerażony i obezwładniony, bo Sharon mną zawładnęła.

Przede wszystkim jestem też w jakiś sposób zraniony.

Oko za oko. Ząb za ząb.

Nie umiem funkcjonować w normalnym związku. Umiem pieprzyć, pić i wszystkich bić, ale nie być dobrym chłopakiem. Powinienem zostać przy Chloe. To jest znajome i bezpieczne.

Chloe wkłada rękę do mojej kieszeni i wiem czego dokładnie szuka, ale ona nie zdaje sobie sprawy, że oprócz wściekłości nie ma we mnie żadnych emocji.

A powinna być skrucha, jedynie jest złość, że tym razem naprawdę mnie sobie odpuściła, kurwa.

Jeśli tego byłoby mało z gabinetu wychodzi jej ojciec.

- Jesteś do cholery w pracy! - krzyczy na mnie.

- Co się z tobą dzieje, ostatnio? - Sharon patrzy na mnie, a potem przed siebie. Uśmiecha się do cholery, więc ja też tam patrze.

Micheal.

Kurwa.

- Przepraszam - mówię i odpycham od siebie Chloe.

- Powinnaś mieć do siebie trochę szacunku dziewczyno, zajmiecie się tym po pracy - Chloe całuje mnie. Ona naprawdę robi to przy nich wszystkich, szepcze do mnie, ale nie na tyle cicho, żeby inni nie słyszeli, że spotkamy się u mnie.

- Gotowa? - Mike pyta Sharon, a jej ojciec się do nich uśmiecha.

- Puściłbym cię szybciej, żebyś mógł iść z nimi, ale ostatnio nieźle sobie pogrywasz - kiwam głową, bo ma racje.

- Wracaj do pracy - i z powrotem kieruje się do swojego gabinetu.

- Co ty tu kurwa robisz? - krzyczę do Mika.

- Przyszedłem po Sharon - co ona robi? Wróciła do zwodzenia Mika? Powiedziałem, żadnego kurwa Mika, a ona powiedziała, żadnej Chloe. Mam dziewiętnaście lat, a gram w najbardziej prymitywną grę na świecie.

- Zabieram ją na imprezę w hali - to tam pozwoliła mi się zniszczyć, to tam wszystko zaczęło się od nowa.

- Jesteś kurwa poważna, Sharon? - to pierwsze co wypowiadam do niej od kilku dni, niedługo minie tydzień od tego jak wszystko spieprzyłem i nie umiem się do tego przed nią ponownie przyznać. Ona nawet nie przyjęła mojego prezentu. Leży kurwa w schowku w samochodzie i czeka aż może ona się obudzi, chociaż wiem, że to ja powinienem się zmienić. A potem przychodzi mnie myśl, że nie chce się zmieniać, a skoro ona mnie takiego nie chce, to dobrze się stało.

Nic do mnie nie dociera, co?

- Wyraziłeś swoje zdanie dosyć wyraźnie, panie pieprze wszystko i wszystkich - Mike się uśmiecha. W tej chwili nienawidzę tego kutasa. On naprawdę chce ją mieć, widzę to w jego oczach. A co gorsza mam ochotę mu pozwolić i zaczekać, aż ją zrani i przybiegnie do mnie, żeby zobaczyć, że wcale nie jestem taki zły.

Moja logika jest popieprzona, ale gdy nie ma jej w moim życiu, nagle jestem tylko jebanym kutasem, śmieciem, który nie ma tutaj celu i czeka na wyjazd stąd. Zarabiając gówniane pieniądze, żebyśmy przeżyli z Jackiem te kilka ostatnich miesięcy.

- Do zobaczenia na miejscu - włączam mój sarkastyczny uśmiech.

- Szukajcie mnie z Chloe przy barze! - jej oczy ciemnieją, a Mike uśmiecha się jeszcze szerzej. Może powinienem to rozegrać inaczej? Ale nie potrafię, nawet nie wiem, co miałbym zrobić.

- Myślę, że powinieneś lepiej zostać i dobrze ją wypierzyć u siebie w mieszkaniu - uśmiech mi blednie gdy Sharon wypowiada te słowa.

W ogóle jej nie obchodzę? Kurwa, kurwa, kurwa.

Podobało mi się gdy o mnie walczyła, czułem, że jestem kimś, że jestem dla kogoś coś wart, a teraz czuję się jak podwójny śmieć. Pierwszy raz sprawiła, że tak się czuje. Pokazała mi gdzie moje miejsce.

Gdzie sam je sobie wyznaczyłem, przekreślając nas.

- Chodźmy - obejmuje ją ramieniem i odchodzą. Nienawidzę ich. Nienawidzę wszystkich.





Dwie godziny potem kończę pracę i odbieram Chloe od niej z domu, żeby bez odpowiedzi na żadne jej pytania pojechać do hali. Na samą myśl, że mogę zobaczyć ich razem, chce mi się rzygać.

Mam ochotę zabrać ją od niego i krzyczeć, że jest moja.

Ale chyba dokładnie pokazałem, że jej nie chce prawda? Problem jest w tym, że chce jej za bardzo, że chce być dla niej dobry, a wszystko co robię to pokazuję jej jak zły jestem.

Chloe ciągnie mnie za rękę do środka, ale szybko ją puszczam. Nie jestem typem splecionych paluszków. Dlaczego nie mogę nim być? Dlaczego rodzice musieli mi spieprzyć życie?

- Chodźmy tańczyć!

- Muszę się, kurwa napić jebanego alkoholu - kiwa głową i idziemy do baru. Od razu odpalam papierosa i wypalam go w ekspresowym tempie, od razu też sięgam po kolejnego i po kolejne trzy shoty.

- Jesteś - mówi do mnie Calum, który pojawia się znikąd, ze Scarlett u boku.

- Ta - podaje mu shota, a on od razu go wypija.

- Zobacz co narobiłeś - mówi do mnie Scarlett i wskazuje na parkiet, gdzie Mike tańczy z Sharon. Nie jest to co ja jej pokazałem. Ona oplata ręce w okół jego szyi, a on lekko trzyma ją za biodra. Jakby była najcenniejszą rzeczą jaką kiedykolwiek trzymał w swoich ramionach. Pieprz się, Mike.

- Nie pił i wyrzucił papierosy - dodaje po chwili.

- On ją naprawdę, kurwa chce - po moim trupie. Nie oglądam się za siebie, ani nawet nie reaguję na Chloe, która za mną krzyczy. Biegnę na parkiet, żeby zabrać to, co moje. To co powinno takie być.

- Hej! - krzyczy Sharon. Jednak nie jest to powitanie, a jedynie sprzeciw, że odciągam ją od jej idealnego partnera.

- Luke! - krzyczy Mike, ale nie reaguje. Przerzucam sobie ją przez ramię i wychodzę z nią stamtąd.

- Puść mnie do cholery!

- Luke!

- Puść mnie, kurwa! - w końcu to robię. Jednak nie daje jej uciec. Przyszpilam ją do ściany.

- Tego chcesz? - warczę na nią.

- Go chcesz? - powinna być przerażona. Jednak nie jest.

- A ty? Czego ty chcesz, Luke? - w moim imieniu słyszę pełnie żalu.

- Chcesz być wiecznym dupkiem i od czasu do czasu udawać, że jesteś normalny? Chcesz dać mi się traktować jak mojego chłopaka, jeśli twój humor jest odpowiedni? Czego chcesz? - uderza mnie w klatkę piersiową, ale to na mnie nie działa. Nie odsuwam się ani na milimetr.

- Ciebie, chce kurwa ciebie! - odsuwa się ode mnie, wbijając plecy w ścianę.

- Ale ja nie wiem czy chce ciebie, to mnie przerasta, Luke - łapię ją za kark, ale ona się wzdryga i odsuwa moją dłoń.

- Nigdy nie dotykaj mnie w ten sposób - puszcza moją rękę.

- Nie chce twojej czułości, bo to gówno potem bardzo boli. Chcesz mną poniewierać czy chce być ze mną? - nie mogą zrobić tych obu rzeczy, prawda?

- Chcesz, Mika? - pytam ją spokojnie.

- Nie wiem czego chce, ale ty też tego nie wiesz - przykładam swoje czoło do jej.

- Nie możemy nie wiedzieć tego razem? - jestem żałośnie popieprzony i wcale nic nie zmieniłem.

- Już nie, Luke - przechodzi pod moim ramieniem i idzie do wejścia.

- Wracasz do niego? - krzyczę za nią.

- Nie jestem tobą, Luke nie sypiam z kim innym od razu gdy wszystko się pieprzy - wchodzi z powrotem na halę, a ja opadam na ziemię.

Po chwili pojawia się obok mnie Chloe.

- Pomóc ci? - i chyba wy rozumiecie o czym mówi.

- Tak, kurwa! - wciągam ją na swoje kolana i zapominam, że nigdy nie będę wystarczająco dobry.

*****

cóż zdecydowanie ten rozdział jest popieprzony, a Luke zdecydowanie nie wie jak być kimś lepszym dla samego siebie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro