who can we be together?
"O ironio, ale to dziewczyna z miasta, którego nienawidzę, sprawia, że kocham Sydney jeszcze bardziej"
Lucas
- Dzieciaki! Wrócicie przed północą! - Jak nabija się z nas gdy kierujemy się z Sharon do drzwi. Pokazuje mu środkowy palec, a on jeszcze szczerzej się uśmiecha.
- Nie chcesz prywatności? - sugestywnie poruszam brwiami.
- Cholera, nie wracajcie - April szturcha go w ramię, a on w zamian mocno ją całuje. Rozumiem jak bardzo tęskni gdy go tu nie ma. Dlatego nie rozumiem czemu postawił mnie przed nią i dlaczego ona to toleruje i toleruje mnie.
- Jak ci się tu podoba? - Sharon pyta mnie jakbyśmy byli normalnymi dzieciakami, marzącymi o pójściu tu na studia, a obydwoje wiemy, że to wcale nie o to chodzi. Jednak to sprawia, że się uśmiecham i czuję, że przez ten weekend mój uśmiech nie zniknie, ani na chwile. Ale skoro jestem tu i mój humor jest prawie tak dobry jak będzie gdy będę tu na co dzień, postanawiam zabawić się w normalnego studenta.
- Kochanie! To jest niesamowite! O zobacz tutaj jest kawiarnia! Będę rano przynosił ci kawę przed zajęciami! - Sharon chichocze i ciaśniej mnie obejmuje.
- Co jeszcze będziemy robić? - widzę, że podłapała grę. Ta dziewczyna podłapuje wszystko, co robię w najlepszym możliwy sposób.
- Będziemy świętować w restauracji po za kampusem każdą pieprzoną rocznicę - wiem, że to daleko idące plany, ale to wszystko jest tylko wyobrażeniem. Czymś czym nigdy nie będziemy, bo nie jesteśmy przeciętni, normalni, czy gotowi. W między czasie dochodzimy pod akademik.
- Będziesz miała cholernie wkurzającą współlokatorkę, która wiecznie będzie nam wpadać w najmniej odpowiednich momentach - Sharon mnie szturcha, a ja zatrzymuje jej rękę i splatam z moją przerzuconą przez jej barki.
- U mnie w mieszkaniu też będzie tłoczno, Calum i Scarlett nie będą się krępować, więc wiecznie będziemy ich słyszeć, ale żadne z nas nie będzie miało ochoty na konkurs kto głośniej krzyczy - wybucha śmiechem, a ja razem z nią.
- Zostanie nam tylko tylne siedzenie w samochodzie i ewentualnie tanie motele gdy, któreś z nas dostanie jakąś dodatkową kasę - kasa nasz największy problem.
- Zacznę robić karierę muzyczną, a ty będziesz dostawać zlecenia na ślubne zdjęcia - śmieje się jeszcze głośniej.
- Będziesz przychodzić na moje próby i śmiać się jakiego kretyna z siebie robię, po to, żeby potem mocno pokłócić się o brak czasu dla siebie - cały czas słucha uważnie i liczy na więcej, a ja właśnie to jej daje.
- Potem pójdziemy do baru świętować twoją pierwszą wystawę - przysuwam usta do jej ucha.
- A potem zabiorę cię do łóżka i bardzo powoli rozbiorę - jej oddech zaczyna przyśpieszać.
- Będziesz leżeć pode mną i krzyczeć moje imię.
- Już to robię - obraca się i całuje mnie w brodę, kurewsko to uwielbiam.
- Dzisiaj będziemy musieli być cicho - nie wiem, co powie na to, żeby pieprzyć się w mieszkaniu dziewczyny mojego brata. Albo wiem, bo nie słyszę sprzeciwu.
- Opowiedz mi coś jeszcze - prosi uśmiechnięta.
- Zrobisz wystawę moich zdjęć i każda moja zagorzała fanka będzie chciała je kupić - szturcha mnie łokciem.
- Cóż przyzwoitych zdjęć - dodaje ona. Lubię gdy jest trochę zazdrosna. Tak wiele rzeczy w niej lubię, kurwa.
- Przestaniemy mieć dla siebie czas - moje życie nigdy nie było idealne, więc wplatam do tego też trochę mojego czarnego serca.
- Ja pogrążę się w muzyce, pisząc piosenki o złamanym sercu - znowu wybucha śmiechem.
- Ty?
- Cii to wizja idealnego życia - bo nie usłyszała jeszcze reszty.
- Złamane serce? - kiwam przecząco głową.
- Nie, moje hity na listach przebojów - tylko się z nią droczę, a ona nic nie mówi. Jest cichsza niż zazwyczaj, więc próbuje ją rozruszać.
- A potem usłyszysz mojej piosenki i przybiegniesz do mnie, błagając o wybaczenie - to jest chyba problem tego, że jestem złamany i chce, żeby ktoś za mną biegał. Przyznaje się, jestem winny. Potrzebuje zainteresowania.
- A ja będę najlepszym chłopakiem na świecie i przyjmę cię z powrotem, bo będzie mi cię żal.
- Ha ha - całuję ją w policzek i kontynuuje.
- Wprowadzisz się do mnie po latach, ale moje mieszkanie nie będzie ci pasować, bo będzie za surowe - to kiedyś powiedziała o moim i Jacka miejscu.
- Więc udekorujesz je swoimi gównami, właściwie to zagracisz całe mieszkanie swoimi rzeczami i zdjęciami - zatrzymuje się i oplata mnie rękami w pasie. Stoimy po środku kampusu i wyglądamy jak normalni studenci. Lubię tą pozorność, która nas łączy.
Nie jest prawdziwa, ale my w nią wierzymy.
- Wszędzie się będą walać twoje majtki, które będę z ciebie zrywał w każdej części mieszkania - kładę ręce pod jej koszulką, cały czas to jest niewinny dotyk.
- Będę kurewsko szczęśliwy mając cię w swoim łóżku - żałujcie, że nie możecie zobaczyć jej uśmiechu. Pochylam się i składam miękki pocałunek na jej ustach.
- W swoim mieszkaniu - kolejny całuj.
- W swojej łazience, kuchni, samochodzie - kolejne poczucie własności, które noszę. Kolejny całus, gdy Sharon szepcze:
- Wszędzie?
- Wszędzie, Sharon? - i bez większej ilości słów ponownie opadam ustami na jej usta. Wszystko, co powiedziałem nigdy się nie wydarzy, ale można pomarzyć, prawda? Pocałunek jest inny, nie składam w nim obietnicy, jest tak samo nierzeczywisty jak cała ta historia, ale tak bardzo oddany. W tym momencie wiem, że obydwoje chcemy czegoś czego nie dostaniemy. Nigdy.
Jedną dłoń kładę na jej karku, przyciągając ją jeszcze bliżej do siebie, pokazując całemu kampusowi, że jest moja. Co nie ma większego znaczenia, dla nikogo.
- Dziękuje - szepcze, a ja nic nie opowiadam. Obejmuje ją ramieniem i kontynuujemy drogę wyimaginowanego szczęścia.
To to pieprzone miasto tak na mnie zadziałało. Nie, cholera kogo ja oszukuje, to ona. To wszystko dla niej.
Im więcej czasu z Sharon tym nie mogę powstrzymać wrażenia, że po mimo, że jestem pijaną mieszanką wybuchową jestem chociaż trochę szczęśliwy, cholera bardzo.
Siedzimy właśnie w pizzerii, którą odwiedzam z parą zakochanych ilekroć tu jestem. Chciałem pokazać Sharon moje ulubione miejsce w Sydney, na razie.
- Nie myślałeś o stypendium? - marszczę brwi, bo nie za bardzo rozumiem o co jej chodzi.
- Muzycznym, wiesz, że mógłbyś je dostać? - nie, nie mam pojęcia, bo nikt nigdy nie pofatygował się w szkole, żeby zwrócić na nas uwagę.
- Naprawdę?
- Tak, ale musiał byś złożyć papiery i wysłać im coś co nagrałeś - krzywię się, nie robię tego dla czegoś, a tylko dla siebie.
- Powinieneś to zrobić, to całkiem niezła kasa, co miesiąc - pieniądze to coś o co już powinienem zacząć się martwić. Nie wiem ile Jack wydaje z tego, co co miesiąc mu daje, bo ja zatrzymuje z tego jedną czwartą albo i nawet mniej. W każdym razie trochę mi zostaje, właśnie na Sydney i nowe życie.
- Nie chce znowu usłyszeć, że to co robię to za mało. Kocham muzykę i nie chce się do niej zrazić - to najszczersza prawda.
- Rozumiem, ale.. - nie przekona mnie do tego. To coś co jest moje i nie chce się tym dzielić.
- Jedz, Sharon - posyła mi słaby uśmiech i zaczyna jeść pizzę. Już po pierwszym gryzie widzę, że jej smakuje.
- To jest przepyszne!
- Dlaczego u nas takiej nie ma? - właśnie dlatego tu przychodzę, bo nie ma nic wspólnego z Mission Beach.
- Jedz i wracamy do domu - kiwa głową i jemy w ciszy, która wcale nie jest niekomfortowa. No może trochę, widzę, że Sharon szuka w mojej twarzy odpowiedzi, mam nadzieję, że jej nie znajduje.
Mission Beach, kontra Sydney.
Mission Beach plus Sharon, kontra Sydney.
Poczucie własnej wartości, kontra wolność.
Co, kurwa wybrać?
******
Możecie powiedzieć, że ten rozdział jest o niczym, ale wtedy zdecydowanie nie znacie tego opowiadania za dobrze.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro