tick tack for us
"Zamknięci w czterech ścianach, niestety z oknem na świat"
Sharon
Kiedy jesteś szczęśliwy czas ucieka niespostrzeżenie. Minął miesiąc, a potem kolejny i to chyba najdłuższy czas gdy udało nam się z Lukiem zachowywać na tyle przyzwoicie, że nie wynikły z tego żadne większe kłótnie. Cóż oprócz kłótni w mojej głowie czy powiedzieć, mu że go kocham czy nie.
Podjęłam decyzje, że nie. Zdaje sobie sprawę, że nawet jeśli jest jakaś mała szansa, że on mógłby czuć to samo, bardziej by go to przeraziło, więc pozwalam mu mieć kontrole nad naszą relacją. Chociaż nie całkiem, staram się, małymi kroczakami czasem mu ją zabierać. Chociaż na chwile.
Nie wiem ile weekendów Luke spędził u nas w domu zamiast na upijaniu się ze swoimi przyjaciółmi. Cam traktuje go jak swojego kumpla, ale czasem widzę, że patrzy na niego z podziwem.
Lubię tego Luka.
Ale tak samo lubię Luka z jego przyjaciółmi.
Tylko tutaj wydaje odcinać się od świata to jest właściwie to, co wychodzi nam najlepiej.
- Musimy w końcu wyjść do znajomych - mówi gdy kolejne popołudnie spędzamy w ciemni wywołując moje zdjęcia. Cóż lubię go tutaj testować i sprawdzać jak wiele ciuchów mogę z niego zdjąć w moim domu, aż powie stop. Każdy czasem lubi mieć kontrole prawda?
- To ty w kółko mówisz - przygotowuje się do udawania go.
- Sharon, zostańmy u ciebie albo chodźmy do mnie, walić ich wszystkich - Luke śmieje się i przyciąga mnie do swojej klatki piersiowej. Opieram się o niego plecami.
- Cóż w końcu powiedzieli, że jeśli nie przyjdziemy to oni przyjdą do nas - to nie tak, że w ogóle nie spędzamy z nimi czas. Ale ja w szczególności po za moim niesamowicie aroganckim chłopakiem większość czasu spędzam z Allison i Scarlett, cóż Allison spędza też dużo czasu z naszą dwójką
- Pomyślałem - teraz zaczynam rozumieć, o co chodzi z tym nagłym wyjściem. Obracam się do niego i kładę ręce na jego klatce piersiowej.
- Cóż mogłam się tego od razu domyślić - uśmiecha się do mnie i w tym momencie myślę, że przeżyliśmy już wszystkie kryzysy, ale czasem są takie dni, że nie jestem tego pewna, w szczególności gdy idziemy do świata zewnętrznego.
Dalej łączenie jego świata z moim światem nam nie wychodzi, więc żyjemy osobno. Gdy jesteśmy tutaj nie ma tego, co jest tam i wcale nie jest to takie dobre i chyba możecie zrozumieć dlaczego.
Nie można mieć części życia i to wtedy kiedy się chce, trzeba przyjąć całość, a my mimo, że z Lukiem tego nie mówimy wiem, że gdybyśmy spróbowali zmierzyć się z całością to już nie było by takie proste.
A więc chwile przed pójściem na imprezę zawsze jest nerwowo.
- Powiedz, że śpisz u Scarlett - cóż przez ostatnie dwa miesiące spaliśmy tutaj, nie, żeby rodzice wiedzieli, ale znowu wróciliśmy do początku.
Jestem taka naiwna, że nie zadaje pytań czy mu czegoś nie brakuje, czy się nie hamuje. Ciesze się tym, co mi daje i to jest samolubne.
Obydwoje jesteśmy samolubni.
Kocham samolubną miłością, prawda?
- Nie wiem czy Scarlett chce, żebym u niej spała - droczę się z nim.
- Wiesz o co mi chodzi - uśmiecham się do niego, ale droczę dalej.
- Poproś - przyciąga mnie jeszcze bliżej siebie o ile to w ogóle możliwe.
- Czy moja wspaniała dziewczyna spędzi ze mną noc?
- Robię to codziennie - pochyla się, żeby mnie pocałować.
- Czy moja dziewczyna, która jest grzeczną dziewczynką spędzi noc w moim mieszkaniu, gdyż Jack znowu wyjechał? - robi to co raz częściej. Luke martwi się o niego i o to jak bardzo chciałby być już w Sydney. Albo raczej o to, czy nie zniszczy kolejnego związku tym, że po prostu jest. Nie mówi o tym, ale widzę to w jego spojrzeniu gdy prosi tatę o dodatkowe zmiany, żeby Jack mógł częściej tam jeździć. Jego brat powiedział mi raz, że cokolwiek by się nie działo, nie zostawi go tutaj samego i nie mam, co do tego wątpliwości, gorzej z Lukiem.
- Cóż rozumiem, że ta grzeczna dziewczynka ma mnie sprowokować - mówię skubiąc jego dolną wargę.
- Powiedz, tak, Sharon - nie odpowiadam całuję go szybko, po czym pędzimy do mojego pokoju, żebym mogła przygotować się na imprezę. Cóż, raczej nie nazwę tego imprezą, bo idziemy na grilla na polu kempingowym. Właściwie to pędzę tylko po jego kurtkę, a potem wychodzę z mojego domu z plecakiem, pełnym rzeczy na zmianę.
Nie czuję się źle z okłamywaniem rodziców, a powinnam, bo robię to pod ich nosem od miesięcy. Tylko, że to by była kolejna rzecz z, która musielibyśmy się zmierzyć, a wydaje mi się, że mamy ich zdecydowanie za dużo.
Zamieść kłopoty pod dywan, jesteśmy w tym specjalistami.
Luke przerzuca rękę przez moje barki i idziemy na imprezę, która tak naprawdę nie jest imprezą. Tylko spotkaniem paru więcej osób, niż tylko jego przyjaciół i nas.
- Co pijesz? - pyta mnie Mike, którego Luke cały czas obserwuje. Cóż ich przyjaźń już nie cierpi na naszej relacji, co jedynie na skupieniu Luka na czymś innym niż mnie.
- Piwo - mówię i zostawiam go pod grillem, gdy wracam do mojego chłopaka, który pali papierosa. Temat, którego chyba nigdy nie pokonam, ani nie uda mi się go przezwyciężyć. Zabieram mu papierosa i dopalam go do końca, udając, że to on ma na tym kontrole.
- Wiem, co robisz - szepcze mi na ucho, a ja tylko wzruszam ramionami i odbieram od Mika piwo.
- Steki, udka czy same ziemniaki? - pytam go zmieniając temat.
- Jestem mięsożercom - mówi i gryzie mnie w szyję. Calum i Scarlett stoją obok nas.
- Nie jedziemy do Sydney - Luke prawie wypluwa piwo, więc kładę mu rękę na ramieniu, żeby go uspokoić.
- Co do, kurwy? - cóż przeklinać też stara się mnie, co czasem doprowadza mnie do szału, bo wole, żeby użył pięćdziesiąt razy słowa "kurwa" niż zacisnął mocno pięści, aż zbieleją mu kostki.
- Nie jedziemy oglądać kampusu, bo jedziemy na weekend pod namioty do parku - Luke uspokaja się i wyciąga kolejnego papierosa. Naprawdę nie wiem jak go przed tym powstrzymać. Musi mieć coś innego na stres, a ja nie wystarczam. Próbowałam, uwierzcie.
- Wystraszyliście mnie do cholery - może on tego nigdy nie mówi, ale ja wiem jak na nich polega. Są jego rodziną i kimś bez kogo by sobie nie poradził.
- A wy? - Mike i Ashton wzruszają ramionami.
- Nie chce jechać taki kawał, żeby obejrzeć pieprzony kampus, będziemy tam za kilka miesięcy. - Luke jest widocznie rozczarowany. Ten weekend miał być dla nich czymś w rodzaju przypomnienia o lepszym życiu, teraz wiem, że wszyscy się boją, że wcale go nie dostaną.
- Ja z tobą pojadę - mówię tak po prostu i spojrzenia wszystkich kierują się na mnie.
- I co chcesz oglądać kampus na który nie będziesz uczęszczać? - on nigdy o to nie zapytał, ale ja też tam będę, tylko trochę później, wiecie, różnica wieku.
- Będzie fajnie! Zabierzemy się z Jackiem gdy pojedzie do April - Luke marszczy na mnie brwi.
- Co powiesz rodzicom? - myślę chwilę.
- Wszyscy wyjeżdżają z miasta, więc powiem, że wszyscy jedziemy - przyciąga mnie do siebie.
- To jest dla mnie kurewsko ważne - przeczesuje palcami jego włosy.
- Wiem to, wiem wszystko, robię to dla ciebie - uśmiecha się i całuje mnie w czoło, żeby objąć mnie następnie ramieniem. Sam z siebie gasi ledwo odpalonego papierosa. Sukces dla nas.
- Nie rozumiesz czemu, kurwa nie chcecie jechać - kiwa głową w niedowierzaniu.
- Delektujemy się naszymi parkami narodowymi - wszyscy wybuchają śmiechem. Wszyscy oprócz mnie. Ja zdaje sobie sprawę, że zegar tyCóka.
- Sprawdzasz mnie czy cię nie zdradzę? - wow tego się nie spodziewałam. Siedzę na leżaku, a raczej na kolanach Luka, który siedzi na leżaku.
- O czym ty znowu mówisz? - czasem się kłócimy do dla nas zbyt typowe.
- O Sydney - tak ja bym tego tak nie odebrała. Raczej: "kocham cię, chce być tam z tobą, pozwól mi", ale to jest Luke i nie wie, że go kocham. Naprawdę w takich chwila sądzę, że to lepiej..
- Chciałam po prostu być tam z tobą, nawet nie pomyślałam o zdradzie - przygląda mi się uważnie, a potem ostrzegawczo łapię mnie za kark, żeby spojrzała na niego i powtórzyła to jeszcze raz.
- Chciałeś mnie zdradzić w Sydney?
- Oczywiście, kurwa, że nie - odpowiada, a ja przesuwam się na nim, żeby być bliżej.
- Cóż najwidoczniej kwestionujesz moje zaufanie, gdy to ja miałam podstawy do tego - wyszliśmy raz z domu. Tak nie umiemy żyć.
- Przepraszam - zazwyczaj to się tak kończy. Przyciąga mnie do siebie i całuje w ramach przeprosin, wkładając w to uczucie i obietnicę.
Coś się w nas zmienia.
******
Przepraszam, że nie było rozdziału, ale wena, wena, wena.
Na szczęście wróciła.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro