Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Jealous type

"W dochodzeniu do porozumienia jest coś śmiesznego, szczególnie jeśli wszystko się psuje z powodu tego, że było za dobrze"

Sharon

- Rozumiem - mówię krótko i wycofuje się z jego objęć.

Nie można walczyć w walce, która z góry jest przegrana. Wiedziałam, że zdradzał Chloe, a był z nią od piętnastego roku życia, więc dlaczego nie miał by zdradzić mnie? Kogoś kto nawet nie umie go dotknąć. Powiedział mi to z wyrzutów sumienia czy gdy się upali nie kontroluje tego, co mówi? Dlatego trzymał się ode mnie na dystans? Normalnie bym płakała, jednak dzisiaj wywołuje to we mnie niepowstrzymywany śmiech i przypływ odwagi.

- Jesteś dupkiem! - krzyczę do niego.

- Nie pierwszy i nie ostatni raz, kochanie  - rzygać mi się chce na dźwięk tonu jego głosu.

- Jesteś zazdrosna? - co to za pytanie do cholery?

- Nienawidzę cię! - i wiem, że właśnie to chciał usłyszeć. Nigdy by mu tego nie powiedziała, gdyby mogła kontrolować to co wychodzi z moich ust.

- O to właśnie chodzi - mam dosyć tej gry.

- Jak mogłeś? - wyłączność, a brak związku i uczuć jest przytłaczająca. Zasługuje na coś lepszego, ale gdyby nie on w ogóle nie przeżyłabym nic. Wdzięczność miesza się z frustracją.

- To dlatego mnie nie dotykasz?

- To ty mnie nie dotykasz!

- Serio ludzie? - oczywiście teraz odezwał się Ashton, który aż pęka ze śmiechu.

- Pieprz się! - krzyczę.

- Grzeczna dziewczynka umie przeklinać - nienawidzę go i tego szyderczego uśmiechu.

- Do twarzy ci z tą zazdrością - gdy wydaje mi się, że już go zrozumiałam, znowu wracam do początku.

- Nienawidzę cię - odsuwam się o kolejny krok, a on robi krok do przodu. Ja robię kolejny krok w tył, potykając się o własną nogę, jak to mam w zwyczaju przy nim. Zawsze na niego wpadam. On sam chwieje się na nogach i upadamy na piasek. Ja prosto na niego.

- Wpadanie w moje ramiona jest przeciwieństwem nienawiści! - mówi przez śmiech, obejmując mnie ciasno ramionami.

- Pieprz się! - krzyczę ponownie i unosi biodra, żeby otrzeć się o moją nogę. Teraz obydwoje wybuchamy śmiechem. Chociaż nie ma w tym nic śmiesznego. Nigdy nie palcie tego gówna, bo stracicie jasność umysłu.

- Sharon - mówi przez śmiech.

- Znowu na mnie wpadłaś  - odgarnia z twarzy moje włosy i pieści kciukiem mój policzek.

- Nie mogę dłużej z tobą walczyć - mówię lgnąć do jego dłoni.

- Nie zdradziłem cię - czy tak naprawdę byłaby to zdrada?

- Nie wymawiaj więcej jej imienia, nie mogę być nią.

- A ja tym kogo potrzebujesz - zawsze utykamy w tym momencie.

- Nie do rozwiązania, co? - mówię.

- Pocałuj mnie - nie zastanawiając się czy mnie zdradził czy nie, po prostu się do niego przysuwam, a on znowu wybucha śmiechem, robię dokładnie to samo. Chodź w tej chwili nie ma nic śmiesznego, jest tylko autodestrukcja. Im bardziej siebie ranimy tym jesteśmy bliżej. To chore.

- Skończyłeś ze mną walczyć? - pytam go, szukając prawdy w jego oczach.

- Spróbuję - mówi cicho.


- Musimy ustalić jakieś zasady - mówię już spokojnie. Mimo, że wiem, że powinnam uciec gdzie pieprz rośnie.

- Nie mogę tak.

- Nie zakochaj się we mnie - to jest serio pierwsze, co przychodzi  mu na myśl?

- Nie zdradzaj mnie.

- Sharon - powstrzymuje go, przykładając mu dłoń do ust.

- Jeśli chcesz pieprzyć inne dziewczyny, nie będziesz pieprzył mnie, będziemy przyjaciółmi, co ty na to? - wyszczerzam do niego zęby, mam nadzieję, że się nie pomyliłam. Jeśli mu zależy, jeśli..

- Wkurwiałaś mnie Michealem, upiekłaś dla niego pieprzony tort - nie mogę powstrzymać się przed wybuchem śmiechem.

- Zachowywałeś się tak jak wcześniej - mówię siadając na jego kolanach.

-  Nie jestem dobry w tym czym to jest i nie mogę dać ci więcej niż to, teraz - opieram swoje czoło o jego.

- Wiem, że jesteśmy spisani na straty, ty wyjeżdżasz, ja tu zostaję - obejmuje mnie ramionami w ciasnym uścisku.

- Bawmy się dobrze, razem, okej? Proszę, Luke nie chce cię stracić - wiele mnie te słowa kosztują. Powstrzymuje się przed powiedzeniem, że nie chce być znowu sama.  Jak żałosne jest to, że przyjmę, cokolwiek on mi da?

- Jesteś tak samo popieprzona jak ja - mówi z małym uśmieszkiem.

- Rozmawiamy bez uciekania, panie zazdrośniku - jego uśmiech się poszerza.

- W porządku - dotyka swoimi ust moich, ale nie wykonuje żadnego więcej ruchu. W końcu to ja go całuje, jego ręce lądują pod moją koszulką, a potem przenosi się na biodro, żeby wedrzeć się do szortów i złapać za prawie goły tyłek.

- Zmywajmy się stąd, nie ma Jacka - kiwam głową i wstaje z jego kolan, tylko po to, żeby zostać przerzucona przez jego ramię.

- Nara! - krzyczy do swoich przyjaciół, a oni tylko odmachują.

Całą drogę do jego mieszkania jestem niesiona przez ramię. Cała moja krew znajduję się w głowie, a połączony z tym stan upalenia, daje ciągły śmiech.

- Nie pasujemy do siebie - mówi gdy kładzie mnie na swoim łóżku.

- Mam dosyć twojego użalania się nad sobą, koleś - on wybucha śmiechem i szybko zdejmuje ze mnie koszulkę.

- Laska - teraz to ja parskam śmiechem i go szybko całuje, po czym zdejmuje jego koszulkę.

Reszta ubrań ląduje na ziemi.

- Goło i wesoło - mówi gdy kładzie się na mnie. Jednak nie całuje mnie. Omija moje usta i wycałowuje każdy fragment mojej twarzy. Po czym całuje mnie miękko w brodę i przechodzi na podbródek. Podgryza moją szyję, nie zostawiając śladu. Liżę mój obojczyk, wkładając do środka język. Potem przechodzi na moją klatkę piersiową. Mam całą jego uwagę w tym momencie, a może moje ciało? Nie jednak ja. Dzisiaj znowu utrzymujemy kontakt wzrokowy.

Całuje każdą z moich piersi, żeby jedną z nich lekko ugryźć, cicho jęczę, przez przyjemność jaką mi sprawia. Całuje mój brzuch w dół i znowu wodzi językiem dookoła pępka, żeby potem włożyć go do środka. Śmieje się i wplatam palce w jego włosy.

- Mam pomysł - mówi z szalonym uśmiechem. Zamiast dokończyć to, co zaczął kładzie się obok, na nie wiele szerszym łóżku od mojego. Patrzymy przez chwile na siebie, a potem wciąga mnie na swój brzuch.

- Co robisz? - pytam go gdy łapię mnie za biodra.

- Nie wiem? - on śmieje się, gdy jego męskość dźga mnie w tyłek.

- Nie robiłam tego w ten sposób - jeszcze głośniej się śmieje.

- Wyobraź sobie, że mogę dokładnie opisać każdy sposób w jaki to robiłaś - dźgam go w pierś, a on unosi głowę i mnie całuje.

- Chciałaś lekcji? - kiwam głową.

- To masz lekcje - siadam trochę niżej, żeby ocierać się o niego. Obydwoje jęczymy od pierwszego dotyku. Poruszam się nad nim bez przyjmowania go do środka. W końcu bardzo powoli obadam na niego. Luke jęczy, przyciągając mnie za szyję do swoich ust.

- Porusz się - szepcze, a ja zaczynam się odchylać w przód i w tył.

- Tak dobrze - mówi i znowu posiada moje usta w pocałunku.

- Podoba ci się? - pytam go, a on zamiast odpowiedzieć zaczyna ugniatać moje piersi. To wywołuje mój jęk, a chwile potem zaciskam się wokół niego. Za każdym razem go to robię, on wybucha chwilę potem.

- Przepraszam, że nie potrafię - nie kontynuuje gdy on ucisza mnie pocałunkiem.

- Nie powiem jej imienia, ale przepraszam, za to co mówiłem - odgarnia mi włosy z twarzy gdy przytulam się do jego boku.

- Nie zdradzę cię, grzeczna dziewczyno - przerzucam przez niego nogę.

- Dlaczego?

- Bo kurwa nie i musisz w to uwierzyć.

- A ty musisz kurwa uwierzyć, że nie chce nikogo innego, lepszego, bogatszego tylko ciebie - słyszę jak zasysa oddech.

- Jesteś głupia.

- Chyba obydwoje jesteśmy skoro tutaj się znaleźliśmy - znowu się śmiejemy.

- Będę cię dotykać tak dużo aż będziesz miał dosyć - szepcze w jego pierś.

- Podoba mi się ten pomysł - wodzę palcami po jego klatce piersiowej, delektując się jego towarzystwem i tak po prostu jest. Nie jesteśmy idealni, normalni czy łatwi do określenia. Nie powinno mnie tu być i dobrze to wszyscy wiedzą, nawet my to wiemy. Jednak coś powstrzymuje nas, żeby przestać, żeby odejść.

Nic jednak nie powstrzymuje nas przed ciągłym ranieniem się gównianymi, nieszczerymi słowami. Cały czas udajmy, że wcale tak bardzo nam nie zależy. Jednak jego wybuch dzisiaj potwierdził to. On chce mnie chronić przed samym sobą, a ja zdecydowanie nie przyjmuje tego do wiadomości.

**********

rozczarowani, że jednak jej nie zdradził?

A więc mam trochę czasu i parę pomysłów na rozdziały, właściwie to ostatnio napisałam ostatni i mam dużą lukę. Ale chodzi o to, że wymyśliłam coś.

Każdy komentarz pod tym rozdziałem, ale jakiś treściwy to dodatkowy rozdział w sobotę. Czyli tyle ile komentarzy pod tym rozdziałem, tyle rozdziałów w sobotę.

jedna osoba = jeden komentarz

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro