Go away, RUN!
"Nienawiść do Mission Beach jest o wiele prostsza gdy niszczy się jedyną rzecz, która sprawiała, że kochałeś to miasto"
Lucas
- Chciałaś być wolna! - krzyczę starając się nie pokazać emocji.
- Uwalniam cię! - dodaje.
- Poddajesz się, znowu! - krzyczy, wrzeszczy, nie panuje nad tym.
- Termin przydatności się po prostu skrócił - odpowiadam bez emocji.
- Chcesz mi powiedzieć, że źle się przetrzymywaliśmy? - prycha.
- Chyba obydwoje nie mamy, co do tego wątpliwości, Sharon - przynajmniej jestem szczery.
- Ale było dobrze.. - płacze? sam nie wiem.
- Po prostu stworzyliśmy nową bańkę, a bańki pękają - pieprzony ze mnie filozof.
- Mogliśmy ją odnowić - żadne z nas to nie wierzy. Kiedyś burza zniszczy wszystko.
- Za dużo niewiadomych - teraz zostałem fizykiem.
- Ale ja cię kocham! - krzyczy przez łzy, a ja na chwilę zamieram. Mam dwie możliwości, zostać z nią i męczyć się w tym mieście i też się w niej zakochać i potem męczyć się na nowej drodze bez niej albo zostawić ją taką i nie zostawić tutaj nic za czym mógłbym tęsknić do czego miałbym wracać.
Zawsze wiedziałem, że jak tylko będę mógł wyjadę stąd. Sharon sprawiła, że nie byłem tego taki pewien. Jej ojciec wczoraj sprawił, że byłem tego pewien, dzisiaj znowu pozbawił mnie tego. Jednak Jack mówiący, że wyjeżdża, a Sharon wyznająca mi miłość. Jack jest moją jedyną rodziną, Sharon jest dziewczynką, która chciała niegrzecznego chłopca. Chciała dać się trochę zgorszyć..
- Mówiłem ci, żebyś się we mnie nie zakochała - puszczam ją i odrywam się od niej.
- Nie rób tego, nie uciekaj - kiwam przecząco głową.
- Kocham cię, Luku Hemmingsie - wierzę jej, kurwa naprawdę w to wierze, ale nie zostanę tu i nie będę tu przyjeżdżał. Chciałem czegoś lepszego od życia, Sharon też na to zasługuje. Jeśli nie będziemy mogli być obok siebie dwadzieścia cztery godziny na dobę wszystko się spieprzy. Obydwoje jesteśmy za dużymi zazdrośnikami. Obydwoje mamy ograniczone zaufanie, ale przede wszystkim Sharon nie zna niczego innego.
Zna tylko to gówno, które jej zafundowałem. Taka dziewczyna jak ona zasługuje na coś więcej i jakkolwiek mocno by mi na niej nie zależało, nigdy nie będę kochać jej bardziej niż nienawidzić Mission Beach.
- Nie, kurwa - prawie tupie nogą, kura ta sytuacja jest popieprzona. Chciałbym, żeby Jack nie stracił pracy, żeby Sharon mnie nie kochała, żeby rodzice mnie nienawidzili. Chciałbym być dobrym dzieciakiem, który będzie mógł zrobić wszystko bez żadnego żalu i uczucia, że mogłem być lepszy.
- Czego chcesz ode mnie? - płacze jeszcze mocniej.
- Żebym został, żebym cię odwiedzał? A może, żebym cię kochał?Czy wyglądam na takiego kolesia, Sharon? - pochylam się nad nią i mimo, ze mam ochotę ją pocałować, nie robię tego.
- Nie sprawisz, że cię znienawidzę - sprawię.
- Nie kocham cię - nie wiem czy to wystarczy.
- Żałuję, że się we mnie zakochałaś, że musiałem się dla ciebie powstrzymać, że byłem tobie wierny, że robiłem to wszystko, żeby tobie zaimponować i być tym kogo potrzebowałaś - nie wiem czy ona kiedykolwiek skończy płakać.
- A teraz się kurwa wynoś i daj tą swoją miłość komuś kto jej chce - obraca się, bez słowa.
- Jesteś wolna! - nie zamyka nawet za sobą drzwi, a ja jej nie gonie, nie robię nic, żeby pokazać, że mamy szansę, nie mogę.
- Jesteś nieźle pojebany - mówi Jack, który wiedziałem, że wszystko słyszy.
- Tak będzie lepiej - nie wiem czy am w to wierzę.
- Kochasz ją, prawda? - nie, kurwa i żałuję, że tak nie jest, może wtedy potrafiłbym tu przyjeżdżać, dzwonić, ufać, nie wybuchać, ale nie potrafię.
Może mi na niej kurewsko mocno zależeć, ale nie kocham jej i czuję, że ona też nie kocha całego mnie.
Sharon:
Trzy dni później
-Jack - wiem, że Luka tu nie ma, nie wróciłby po tym do domu.
- Zrobisz coś dla mnie? - nie czekam na cześć, dzień dobry czy cokolwiek innego. Nie mam siły na uprzejmości.
- Sharon - niech nie patrzy na mnie jakbym to ja była problemem.
- Nie nie chce go zatrzymać - mówię szybko.
- Więc mów - widzę za drzwiami spakowane torby, więc dlaczego nie widzę uśmiechu Jacka?
- Wypełniłam dla niego podanie o stypendium muzyczne i wysłałam im plik z jego piosenka - nie wiem dlaczego to zrobiłam, ale czułam, że muszę. Dla niego i jego przyszłości.
- Co zrobiłaś? - dokładnie takiej reakcji się spodziewałam.
- To stypendium mu pomoże, a on kocha muzykę, może to będzie jego celem... - mówię szybko i trochę nieskładnie.
- Sharon nie jestem na ciebie zły, bardziej na siebie, że sam na to nie wpadłem - ja też go kocham Jack.
- Dostał to stypendium.
- Co? - podaje mu kartkę.
- Powiesz mu, że to załatwiłeś? - to kolejna rzecz o, którą zamierzam go prosić.
- Ty nie możesz? - jego zdziwienie cały czas się pogłębia.
- Wolałabym gdybyś to był ty - mam nadzieje, że zrozumie.
- Tu masz zasady
- nawet nie musi mieć wysokiej średniej, ale musi mieć chociaż muzykę jako drugi kierunek i występować w jednym wydarzeniu szkolnym, chyba, że robi coś po za szkoła - Jack kiwa w zrozumieniu.
- Kochasz go - to wszystko, co odpowiada.
- Kocham - a to wszystko, co ja dodaje.
- Ale to nic nie zmienia. Ciebie i April to prawie zniszczyło... - powinnam już iść.
- Z resztą powiedział, że puszcza mnie wolno. - obojętność przy wypowiadaniu tego mi nie wychodzi.
- On wcale tak nie myśli, on tez, cię kocha... - mówi bez przekonania.
- Sam w to nie wierzysz.
- Dziękuję za to - macha papierami przed naszymi twarzami.
- Mam nadzieję, że wszystko tam pójdzie po waszej myśli - Jack składa pocałunek na moim policzku.
- A ja mam nadzieję, że dołączysz do nas za dwa lata - całe życie czekałam na coś.
- Zobaczymy - i zamykam za sobą drzwi gdy wychodzę.
Zostawiam Luka z Mission Beach za sobą, a Luka z Sydney zdecydowanie nie znam i nie wiem czy kiedykolwiek poznam.
Chciałam mu nie uwierzyć, ale to jak krzyczał, jego puste oczy, to wszystko wydawało się szczere. Tak chciałam go zatrzymać moimi słowami, chciałam, żeby został ze mną z nami, ale nie byłam dla niego na tyle ważna.
Wolność przez niego tak pożądana jest czymś czego potrzebuje bardziej od mojej miłości.
A ja próbuje się z tym pogodzić. Próbuje zrozumieć, że przez te kilka miesięcy zrobiłam coś dobrego, dostałam coś dobrego. Coś mi pokazał, czegoś się nauczyłam, ale potem zastanawiam się jaki to miało sens, gdy on wybrał taką samą drogę jak na początku mojej znajomości, a ja znowu jestem sama?
Czasem jesteśmy zbyt zaintrygowani chwilą, daną osobą, tym co nam czasami daje, że zapominamy o tym, co będzie gdy ktoś odejdzie. Nie liczymy się z niczym, bo wszystko zamyka się w naszym sercu.
Ja oddałam moje serce, dlatego nie wiem czy samotność przeraża mnie teraz tak samo jak wtedy, ponieważ nie mam już nic do zaoferowania.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro