forever for never
" Granica udawania jest wtedy gdy kłamstwo staje się prawdą"
Sharon
- Dzień dobry - czuję jak uścisk Luka zaciska się dookoła mojej talii.
- Dzień dobry - nic nie mogę poradzić na to, że się uśmiecham. Jeszcze tylko jeden dzień i jutro wracamy do Mission Beach. Można kochać jeszcze bardziej za marzenia? Zdecydowanie można.
- Co chcesz dzisiaj robić? - pytam go, delektując się tym, że nie musi wyskakiwać jak poparzony z mojego łóżka zanim się wszyscy obudzą. Takie dni nie zdarzają się często. Policzę na palcach jeden ręki ile razy to się zdarzyło.
- Zostać w łóżku - szepcze w moje włosy. Mi także podobałby się taki pomysł, gdyby nie to, że jesteśmy w Sydney.
- Poleżymy w łóżku jak wrócimy - jego mięśnie się spinają.
- Musimy wracać? - ja muszę, ty nie koniecznie.
- Hej, jeszcze tylko kilka miesięcy - obracam się, tak, żeby leżeć z nim twarzą w twarz.
- Zawsze za długo - nie będę się tym przejmować. Niektóre rzeczy są nieuniknione.
- Wstawajcie! - Jack wali w drzwi, a Luke jęczy z niezadowolenia. Klepie go po ramieniu, żeby mnie wypuścił z objęć, ale on nie zamierza tego robić i po chwili znowu znajduję się pod nim.
- Chyba zapomniałaś się ze mną przywitać - oplatam go nogami w pasie, a rękoma wokół szyi.
- Chyba mamy wstawać - nie jest mi dane powiedzieć nic więcej gdyż jego usta lądują na moim w powolnym pocałunku.
- Śniadanie! - chociaż raz Jack mógłby odpuścić.
- Dokończymy później - całuje mnie w czoło i wstaje ze mnie. Szybko się ubieramy i wychodzimy do pary zakochanych.
- Pomyślałam, że moglibyśmy zrobić coś razem. Jak podoba wam się pomysł plaży?
- Wiem, że macie ją w Mission Beach, ale...
- Mi pasuje - mówi Luke, gdy gryzie tosta.
- Zrobimy grilla, poznamy się lepiej - dziwie się, że Jack nie chce mieć jej tylko dla siebie.
- Jestem na tak - Luke ściska moje kolano pod stołem. Po chwili jesteśmy świadkami wymiany gorących pocałunków między jego bratem, a jego dziewczyną.
- Jeszcze tylko trochę - szepcze April i chyba nie zdaje sobie sprawy, że ja i Luke też to słyszymy.
- Bierzemy jeden samochód?
- Nie, później chce cię gdzieś zabrać - Luke wydaje się tutaj nierealny. Chociaż to jest rzeczywistość, której tak pragnie. Nie wiem czy uda mu się odłączyć to kim był w Mission Beach od tego kim wyobraża sobie, że może być. Ja uważam, że wcale nie musi. Po prostu musi się pogodzić z tym czego nie może zmienić. Lubię jego wybuchowy charakter, jego przekleństwa, przeklinam jego nałogi i sposób w jaki radzi sobie z problemami, ale on wcale nie jest taki zły jak mu się wydaje.
Myślę, że o wiele większym problemem są ludzie, którzy mają za wysoką samoocenę, a nie ci, którzy ciągle muszą walczyć, żeby być lepszymi. Nawet jeśli tego nienawidzą i tak to robią.
Dojeżdżamy na plażę. Jack z Lukiem rozkładają wszystkie rzeczy, a my z April leżymy na ręcznikach w pełni ubrane, bo zdecydowanie można powiedzieć, że lato już odeszło.
- Jak poważnie jest między wami? On nigdy nikogo tu nie przywiózł - to nic nie zmienia.
- Myślę, że sobie pomagamy.
- To widać.. - uśmiecha się do mnie, a ja zadaje jej pytanie, które mnie nurtuje odkąd termin przydatności naprawdę jest bliski końca.
- Jak wam się udało wytrzymać z dala od siebie tyle czasu? - uśmiech April na chwile blednie, żeby potem rozświetlić całą jej twarz.
- Aż tak poważnie, co? - kocham go, ale..
- Na początku studiów nie było tak źle, wiesz miałam tyle do roboty, że nawet nie miałam czasu się tym przejmować, że widzę go raz w miesiącu, on pracował, żeby móc utrzymywać mieszkanie i Luka, ale potem było, co raz trudniej. On przyjeżdżał, co raz rzadziej aż w końcu pękliśmy - patrzę na nią pytająco, a ona od razu mnie oświeca.
- Ostatnio znowu był tu co raz częściej , ale wiem, że to wiesz, bo przez to wy mieliście mieszkanie dla siebie - posyła mi słaby uśmiech.
- Czułam się samotna i wyszłam z kimś - o boże..
- To nie było nic poważnego, nawet mi się specjalnie nie podobał, ale pocałowaliśmy się..
- Od razu powiedziałam Jackowi, a on od razu przyjechał - obydwie się uśmiechamy.
- Powiedział mi, że może rzucić wszystko w Mission Beach spakować im manatki i tu przyjechać od razu, że tak bardzo mnie kocha, że postawi mnie ponad brata, ale wtedy powiedział coś jeszcze.
- Powiedział, że wtedy to ja będę siebie nienawidzić, za to, że kazałam mu wybierać i miał racje. Nigdy więcej nie spojrzałam na tego faceta, ani na innego po za Jackiem, to dlatego on tu jest częściej - nasuwa mi się jedno pytanie, więc po prostu je zadaje.
- Dlaczego ty nie przyjeżdżasz tam?
- On chce się stamtąd wyrwać, a ja sama wcale nie pałam miłością do mojego rodzinnego miasta, nie muszę tam wracać, odkąd moja matka zmarła nic mnie tam nie trzyma.
- Przykro mi - znowu się do mnie uśmiecha.
- Jest w porządku. W każdym razie to jest trudne, bardzo trudne.
- Dlaczego oni po prostu nie wyjadą? Dlaczego Jackowi tak zależy, żeby on skończył tam szkołę?
- Myślę, że chodzi o poczucie stabilności, którą Jack mu tam zbudował, że wie, czego się spodziewać do kogo się zwrócić, więc nie ucieka tak bardzo - Jack ma trochę racji, ale tylko trochę.
- Jack powiedział, że nie chce też wam odbierać siebie, bo wydaje mu się, że to prawdziwe - spuszczam wzrok na piasek.
- Sharon, jeśli to jest prawdziwe, a ja też tak uważam, dacie radę - ściska moje kolano, a ja dalej na nią nie patrzę.
- Znam Luka. Widziałam go w najgorszej sytuacji, widziałam jak mnie rani. Nie ufam mu na tyle, żeby być od niego oddzielona o tyle kilometrów - i proszę przyznałam się do tego.
- Co robi gdy ma zły dzień? Kogo spotyka na swojej drodze? Jestem pewna, że ty nie miałaś tak z Jackiem.
- Masz racje - teraz i ona spuszcza wzrok.
- Wiesz, boje się, że nigdy nie byłby w stanie kochać mnie bardziej niż nienawidzić Mission Beach - jakie to nieporównywalne miłość do osoby, do nienawiści do przyszłości, szkoda, że tak prawdziwe.
Kilka godzin później zostajemy z Lukiem sami i jedziemy do jego niespodzianki.
- Na pewno mi nie powiesz? - obraca głowę, żeby na mnie spojrzeć, czule ściskając mój kark.
- Lepiej to zobaczyć, masz swój aparat prawda? - od razu podoba mi się to, co zaplanował.
Dojeżdżamy pod jeden z tarasów widokowych. Byłam w Sydney kilka razy, ale nigdy nie tutaj.
- Chodź - otwiera mi drzwi od samochodu i bierze mnie za rękę. Wchodzę po drabinie, a on idzie za mną, co jakiś czas klepiąc mnie w tyłek.
Staję przy wysokim murku, a Luke staje za mną mocno mnie obejmując. Wiem kiedy wyjmuje z kieszeni papierosa, bo wtedy jedna z jego rąk znika z mojej talii, a potem czuję już zapach dymu.
- Gdy byłem pierwszy raz w Sydney, Jack mnie tutaj zabrał - naprawdę Jack jest najlepszym bratem na świecie.
- Od razu mi się tutaj spodobało i postanowiłem sobie, że gdy tylko będę mógł zamieszkam w tym mieście - tak to ma sens.
- Jest pięknie - mówię mocniej przywierając do jego klatki piersiowej.
- To może być nasze miejsce - szepcze do mojego ucha, a mnie przechodzą ciarki po całym ciele.
- Miejsce dwóch niesamowicie popieprzonych osób? - obracam się do niego twarzą.
- Sharon, tutaj możemy być kimkolwiek chcemy - po prostu go całuję, nie czekając na nic, nie odpowiadając, ani słowem.
- Czy ktoś może tu przyjść? - pytam go, a on szeroko się uśmiecha jakby wiedział, co mi chodzi po głowie.
- Zrób zdjęcia, a potem wrócimy do Jacka - cóż tyle by było z gorącego numerka na dworze.
- Dlaczego? - pytam go, a on pochyla się, żeby szepnąć mi do ucha.
- Bo dzisiaj zamierzam się z tobą kochać, Sharon - czy mogę zostać w tym mieście na zawsze? Całuje go pośpiesznie i sięgam do torby, żeby wyjąć aparat.
Robię tysiące zdjęć miejsca, które zamierzam zapamiętać na zawsze. Przy okazji uwieczniając na paru ujęciach Luka.
- Chodź tu - mówi i przyciąga mnie do siebie.
- Zróbmy sobie zdjęcie - przyciąga mnie do swojego boku. Czuję jego usta przy swojej skroni, ale mnie nie całuje. Robi zdjęcie, jedno, drugie, aż w końcu obraca mnie i przywiera swoimi ustami do moich.
- Chce odbitkę - mówi i oddaje mi aparat.
- Da się zrobić - klepie mnie w tyłek i ruszamy z powrotem do drabiny.
- Jedź szybko - mówię gdy wskakuje do samochodu, a on zaczyna głośno się śmiać.
Rozumiem dlaczego tak kocha Sydney.
A może rozumiem dlaczego tak kocham go?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro