Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

forever for never

" Granica udawania jest wtedy gdy kłamstwo staje się prawdą"

Sharon

- Dzień dobry - czuję jak uścisk Luka zaciska się dookoła mojej talii.

- Dzień dobry - nic nie mogę poradzić na to, że się uśmiecham. Jeszcze tylko jeden dzień i jutro wracamy do Mission Beach. Można kochać jeszcze bardziej za marzenia? Zdecydowanie można.

- Co chcesz dzisiaj robić? - pytam go, delektując się tym, że nie musi wyskakiwać jak poparzony z mojego łóżka zanim się wszyscy obudzą. Takie dni nie zdarzają się często. Policzę na palcach jeden ręki ile razy to się zdarzyło.

- Zostać w łóżku - szepcze w moje włosy. Mi także podobałby się taki pomysł, gdyby nie to, że jesteśmy w Sydney.

- Poleżymy w łóżku jak wrócimy - jego mięśnie się spinają.

- Musimy wracać? - ja muszę, ty nie koniecznie.

- Hej, jeszcze tylko kilka miesięcy - obracam się, tak, żeby leżeć z nim twarzą w twarz.

- Zawsze za długo - nie będę się tym przejmować. Niektóre rzeczy są nieuniknione.

- Wstawajcie! - Jack wali w drzwi, a Luke jęczy z niezadowolenia. Klepie go po ramieniu, żeby mnie wypuścił z objęć, ale on nie zamierza tego robić i po chwili znowu znajduję się pod nim.

- Chyba zapomniałaś się ze mną przywitać - oplatam go nogami w pasie, a rękoma wokół szyi.

- Chyba mamy wstawać - nie jest mi dane powiedzieć nic więcej gdyż jego usta lądują na moim w powolnym pocałunku.

- Śniadanie! - chociaż raz Jack mógłby odpuścić.

- Dokończymy później - całuje mnie w czoło i wstaje ze mnie. Szybko się ubieramy i wychodzimy do pary zakochanych.

- Pomyślałam, że moglibyśmy zrobić coś razem. Jak podoba wam się pomysł plaży?

- Wiem, że macie ją w Mission Beach, ale...

- Mi pasuje - mówi Luke, gdy gryzie tosta.

- Zrobimy grilla, poznamy się lepiej - dziwie się, że Jack nie chce mieć jej tylko dla siebie.

- Jestem na tak - Luke ściska moje kolano pod stołem. Po chwili jesteśmy świadkami wymiany gorących pocałunków między jego bratem, a jego dziewczyną.

- Jeszcze tylko trochę - szepcze April i chyba nie zdaje sobie sprawy, że ja i Luke też to słyszymy.

- Bierzemy jeden samochód?

- Nie, później chce cię gdzieś zabrać - Luke wydaje się tutaj nierealny. Chociaż to jest rzeczywistość, której tak pragnie. Nie wiem czy uda mu się odłączyć to kim był w Mission Beach od tego kim wyobraża sobie, że może być. Ja uważam, że wcale nie musi. Po prostu musi się pogodzić z tym czego nie może zmienić. Lubię jego wybuchowy charakter, jego przekleństwa, przeklinam jego nałogi i sposób w jaki radzi sobie z problemami, ale on wcale nie jest taki zły jak mu się wydaje.

Myślę, że o wiele większym problemem są ludzie, którzy mają za wysoką samoocenę, a nie ci, którzy ciągle muszą walczyć, żeby być lepszymi. Nawet jeśli tego nienawidzą i tak to robią.




Dojeżdżamy na plażę. Jack z Lukiem rozkładają wszystkie rzeczy, a my z April leżymy na ręcznikach w pełni ubrane, bo zdecydowanie można powiedzieć, że lato już odeszło.

- Jak poważnie jest między wami? On nigdy nikogo tu nie przywiózł - to nic nie zmienia.

- Myślę, że sobie pomagamy.

- To widać.. - uśmiecha się do mnie, a ja zadaje jej pytanie, które mnie nurtuje odkąd termin przydatności naprawdę jest bliski końca.

- Jak wam się udało wytrzymać z dala od siebie tyle czasu? - uśmiech April na chwile blednie, żeby potem rozświetlić całą jej twarz.

- Aż tak poważnie, co? - kocham go, ale..

- Na początku studiów nie było tak źle, wiesz miałam tyle do roboty, że nawet nie miałam czasu się tym przejmować, że widzę go raz w miesiącu, on pracował, żeby móc utrzymywać mieszkanie i Luka, ale potem było, co raz trudniej. On przyjeżdżał, co raz rzadziej aż w końcu pękliśmy - patrzę na nią pytająco, a ona od razu mnie oświeca.

- Ostatnio znowu był tu co raz częściej , ale wiem, że to wiesz, bo przez to wy mieliście mieszkanie dla siebie - posyła mi słaby uśmiech.

- Czułam się samotna i wyszłam z kimś - o boże..

- To nie było nic poważnego, nawet mi się specjalnie nie podobał, ale pocałowaliśmy się..

- Od razu powiedziałam Jackowi, a on od razu przyjechał - obydwie się uśmiechamy.

- Powiedział mi, że może rzucić wszystko w Mission Beach spakować im manatki i tu przyjechać od razu, że tak bardzo mnie kocha, że postawi mnie ponad brata, ale wtedy powiedział coś jeszcze.

- Powiedział, że wtedy to ja będę siebie nienawidzić, za to, że kazałam mu wybierać i miał racje. Nigdy więcej nie spojrzałam na tego faceta, ani na innego po za Jackiem, to dlatego on tu jest częściej - nasuwa mi się jedno pytanie, więc po prostu je zadaje.

- Dlaczego ty nie przyjeżdżasz tam?

- On chce się stamtąd wyrwać, a ja sama wcale nie pałam miłością do mojego rodzinnego miasta, nie muszę tam wracać, odkąd moja matka zmarła nic mnie tam nie trzyma.

- Przykro mi - znowu się do mnie uśmiecha.

- Jest w porządku. W każdym razie to jest trudne, bardzo trudne.

- Dlaczego oni po prostu nie wyjadą? Dlaczego Jackowi tak zależy, żeby on skończył tam szkołę?

- Myślę, że chodzi o poczucie stabilności, którą Jack mu tam zbudował, że wie, czego się spodziewać do kogo się zwrócić, więc nie ucieka tak bardzo - Jack ma trochę racji, ale tylko trochę.

- Jack powiedział, że nie chce też wam odbierać siebie, bo wydaje mu się, że to prawdziwe - spuszczam wzrok na piasek.

- Sharon, jeśli to jest prawdziwe, a ja też tak uważam, dacie radę - ściska moje kolano, a ja dalej na nią nie patrzę.

- Znam Luka. Widziałam go w najgorszej sytuacji, widziałam jak mnie rani. Nie ufam mu na tyle, żeby być od niego oddzielona o tyle kilometrów - i proszę przyznałam się do tego.

- Co robi gdy ma zły dzień? Kogo spotyka na swojej drodze? Jestem pewna, że ty nie miałaś tak z Jackiem.

- Masz racje - teraz i ona spuszcza wzrok.

- Wiesz, boje się, że nigdy nie byłby w stanie kochać mnie bardziej niż nienawidzić Mission Beach - jakie to nieporównywalne miłość do osoby, do nienawiści do przyszłości, szkoda, że tak prawdziwe.


Kilka godzin później zostajemy z Lukiem sami i jedziemy do jego niespodzianki.

- Na pewno mi nie powiesz? - obraca głowę, żeby na mnie spojrzeć, czule ściskając mój kark.

- Lepiej to zobaczyć, masz swój aparat prawda? - od razu podoba mi się to, co zaplanował.

Dojeżdżamy pod jeden z tarasów widokowych. Byłam w Sydney kilka razy, ale nigdy nie tutaj.

- Chodź - otwiera mi drzwi od samochodu i bierze mnie za rękę. Wchodzę po drabinie, a on idzie za mną, co jakiś czas klepiąc mnie w tyłek.

Staję przy wysokim murku, a Luke staje za mną mocno mnie obejmując. Wiem kiedy wyjmuje z kieszeni papierosa, bo wtedy jedna z jego rąk znika z mojej talii, a potem czuję już zapach dymu.

- Gdy byłem pierwszy raz w Sydney, Jack mnie tutaj zabrał - naprawdę Jack jest najlepszym bratem na świecie.

- Od razu mi się tutaj spodobało i postanowiłem sobie, że gdy tylko będę mógł zamieszkam w tym mieście - tak to ma sens.

- Jest pięknie - mówię mocniej przywierając do jego klatki piersiowej.

- To może być nasze miejsce - szepcze do mojego ucha, a mnie przechodzą ciarki po całym ciele.

- Miejsce dwóch niesamowicie popieprzonych osób? - obracam się do niego twarzą.

- Sharon, tutaj możemy być kimkolwiek chcemy - po prostu go całuję, nie czekając na nic, nie odpowiadając, ani słowem.

- Czy ktoś może tu przyjść? - pytam go, a on szeroko się uśmiecha jakby wiedział, co mi chodzi po głowie.

- Zrób zdjęcia, a potem wrócimy do Jacka - cóż tyle by było z gorącego numerka na dworze.

- Dlaczego? - pytam go, a on pochyla się, żeby szepnąć mi do ucha.

- Bo dzisiaj zamierzam się z tobą kochać, Sharon - czy mogę zostać w tym mieście na zawsze? Całuje go pośpiesznie i sięgam do torby, żeby wyjąć aparat.

Robię tysiące zdjęć miejsca, które zamierzam zapamiętać na zawsze. Przy okazji uwieczniając na paru ujęciach Luka.

- Chodź tu - mówi i przyciąga mnie do siebie.

- Zróbmy sobie zdjęcie - przyciąga mnie do swojego boku. Czuję jego usta przy swojej skroni, ale mnie nie całuje. Robi zdjęcie, jedno, drugie, aż w końcu obraca mnie i przywiera swoimi ustami do moich.

- Chce odbitkę - mówi i oddaje mi aparat.

- Da się zrobić - klepie mnie w tyłek i ruszamy z powrotem do drabiny.

- Jedź szybko - mówię gdy wskakuje do samochodu, a on zaczyna głośno się śmiać.

Rozumiem dlaczego tak kocha Sydney.

A może rozumiem dlaczego tak kocham go?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro