Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

51. Jutro, pojutrze, tysiąc dni później

"Gdybym mógł zabrać jedną osobę z Mission Beach byłbym to ja sam,                                                        bo chcę walczyć o samego siebie"                                                                                                                                Lucas

Gdybym mógł oszukać świat nie wiedziałbym nawet, jak to zrobić, ponieważ czasem przerastają mnie najprostsze czynności, jak cieszenie się z urodzin przyjaciela. Odkąd z nimi mieszkam dostrzegam, że funkcjonowanie wśród ludzi dwadzieścia cztery godziny na dobę jest cholernie trudne. Zawsze myślałem tylko o sobie. Przez większość czasu nie liczyłem się, nawet z bratem. Byłem jego balastem u nogi, a teraz gdy mieszkam z chłopakami muszę liczyć się z uczuciami innych, z ich potrzebami i oczekiwaniami. Mój brat schodził mi z drogi, ja schodziłem z drogi mu. Tutaj nie ma na to miejsca. czuję, jakby było nas za dużo. To doświadczenie dużo mnie uczy, ale też bardzo frustruje. Wszyscy mamy silne charaktery i wszyscy w jakiś sposób jesteśmy mniej lub bardziej popsuci. Przyjaźnimy się, ale też patrzymy sobie na ręce. Oceniamy zachodzące w nas zmiany i myślimy o przyszłości, o której nie mamy odwagi rozmawiać. Przyglądamy się naszym umiejętnościom, kto umie gotować, kto dobrze sprząta kibel i kto pamięta o powieszeniu papieru albo o odkurzeniu podłogi. Wiem, że są to zupełnie zwyczajne rzeczy, ale każdy z nas ma własny sposób na robienie ich albo nie robienie ich. Próbuję powiedzieć, że posiadanie przyjaciół jest ważne i od zawsze myślałem, że po wyprowadzce z Mission Beach będę mieszkał z nimi, w Sydney, w jakiejś norze, ale teraz nie jestem przekonany do tego pomysłu. Tęsknię za przestrzenią. Za możliwością grania na gitarze w ciszy, spędzania czasu sam na sam z Sharon. Nie wiem, czy nadaję się do mieszkania z tyloma ludźmi albo w ogóle z kimkolwiek kto nie jest tak cichy i nieobecny, jak mój brat. Może też tęsknie za nim bardziej, niż przyznaje. Może nie radzę sobie ze zmianami, a tak gdybym sobie radził to dobrze byłoby mieć przyjaciół tak blisko. Wydaje mi się, że oni denerwują mnie bardziej, niż ja ich. Może sprawą z nich, przykrywam też inne problemy, na przykład jak spotkanie własnej matki w Cairns albo jak rozmowa z matką Sharon. Czemu moje życie nie może polegać tylko na upalaniu się i nienawidzeniu wszystkiego? Okazuje się, że to było o wiele prostsze, niż to ciągłe poruszanie się do przodu, a przynajmniej podejmowanie takich prób. Cholerne spotkanie z matką. Cholerne wszystko.

Wstaję z łóżka. Przesadziłem wczoraj z alkoholem, dlatego nie dziwi mnie, że nie ma obok mnie Sharon. Zastanawiam się, czy jest gdzieś może w salonie albo kuchni albo gdziekolwiek w pobliżu, ale gdy wchodzę do kuchni jest tam tylko Mike.

– Siema – wita się, po czym pije mleko z kartonu. Tyle razy mu mówiłem, żeby tego nie robił. Przewracam oczami.

– Cześć. Widziałeś gdzieś Sharon? – jedyne, co mnie teraz interesuje. No i może trochę mój ból głowy. Próbuję rozmasować skronie, ale to nie pomaga.

– Mama po nią przyjechała w środku nocy – fantastycznie, na pewno zapunktowałem u tej kobiety – Dziwnie się patrzy na Sharon – więc ma ochotę na pogaduszki, ja za nimi z rana nie przepadam – Chcesz ją udusić za to, że jest taką dobrą osobą, a jednocześnie cieszysz się, że ktoś taki robi dla ciebie coś dobrego. Ten pieprzony tort... – kręci głową, jakby nie mógł w to uwierzyć.

Jestem nieco zaskoczony. Myślałem, że tylko ja tak o niej myślę, a okazuje się, że każdy to dostrzega. Obracam się, żeby na niego spojrzeć. On obraca się, aby spojrzeć na mnie.

– Powiesz mi zaraz, że mam się trzymać od niej z daleka? – uśmiecha się, zaraz nie wytrzymam – Szkoda mojego czasu, jest zbyt zapatrzona w ciebie.

Ale jej tu nie ma. Wiem czemu, ale czasem strasznie mnie wkurza tym swoim niedawaniem sobie w kaszę dmuchać. Czasem chciałbym, żeby się nade mną poużalała. Wiem, że pewnie wiele osób nie uzna tego za normalne, ale po prostu czasem nie chce mi się walczyć o siebie i chciałbym, żeby mnie w tym wsparła. Jednak samo jej spojrzenie na moją osobą nie pozwala mi na poddawanie się. To męczące i chyba, co raz bardziej rozumiem Jacka w kwestii jego sporów z April. Przy tych dziewczynach chce się być kimś, kim nie wiemy, czy w ogóle potrafimy, a chcenie tego to zdecydowanie za mało. Ten kto powiedział, że wystarczy tylko chcieć, żył w jakimś małym światku, z ograniczonym dostępem do przeszłości, problemów i wielu innych czynników.

– Cieszę się, że ją polubiłeś – mówię tylko – I przestań do cholery pić to mleko z butelki – wychodzę z kuchni, a on krzyczy za mną.

– Jesteś okropnym wrzodem na dupie! – on też, dlatego w odpowiedzi pokazuję mu środkowy palec.

*

Pokonywanie trasy do domu Sharon stało się moją codziennością. Odnajdywanie jej, gdy coś spieprzę także. Wiem, że nie powinienem się wczoraj upić i powinienem poświęcić jej chociaż chwile uwagi. Sharon zawsze powtarza, że w tym wszystkim jestem ja, ona i my i że każdą z tych grup trzeba rozdzielić osobno, aby w ogóle było można mówić o nas. Czaję, że wyszła dla siebie. Nawet, jeśli chciałem, żeby została dla mnie. Czy powinna dla mnie zostać? Pewnie nie. Nie po tym, jak się cały dzień zachowywałem.

Czasem chciałbym być lepszy, a czasem nie chciałbym być nikim. O tym też już dzisiaj wspominałem, ale przede wszystkim chodzi mi o to, że gdy chcę być lepszy ktoś musi pokazać mi jak. Tort na urodziny? Sam bym na to nie wpadł, a teraz mam ochotę na jej upiec jej dwa. Tak, dobrze słyszycie upiec.

Jej rodzina po raz pierwszy od lat sprawiła, że poczułem, jakbym jakąś w ogóle miał. To dziwne i niewyobrażalne, że obcy ludzie martwią się o mnie bardziej niż obcy. Walczą o mnie i o moich przyjaciół. Chcą, żebym się rozwijał i stawał lepszą wersją siebie i wcale nie odpychają mnie od swojej córki.

Pieprzone wariactwo.

Gdy docieram pod dom Sharon dostrzegam jej rodziców na ganku. Piją kawę i toczą między sobą rozmowę.

– Dzień dobry.

Witam się z nimi, jak każdego innego dnia.

– Jest Sharon?

Jej mama odebrała ją w środku nocy i pewnie nie była zachwycona z tego powodu. Jest szansa, że dostanę teraz reprymendę. Powinienem być lepszym chłopakiem. Zdecydowanie.

– Chodź, Luke, usiądź z nami na chwile – proponuje jej mama.

O nie.

Czy my znów będziemy rozmawiać o tej cholernej szkole? To kolejny z powodów, przez który byłem nieobecny. Nie wiem, ile jeszcze Sharon jest w stanie znieść mojego bycia nieobecnym bez większego powodu, a raczej przez powody, którymi nie chcę ją obarczać. Jest wolne miejsce na wiklinowej ławce, bo oni zajmują fotele. Posłusznie siadam, jakbym nie miał prawa się im sprzeciwić. Zastanawiam się czy widać po mnie, że piłem całą noc. Jest dwunasta, a ja dopiero wstałem, co na pewno nie gra na moją korzyść. Nigdy nie musiałem myśleć o tym, jak widzą mnie inni, bo zawsze widzieli mnie, jak śmiecia.

– Jeśli chodzi o wczorajszą noc... – nerwowo przeczesuję włosy, gdy spoglądam to na jej mamę, to na jej ojca – Wiem, że zawsze powinienem opiekować się państwa córką i...

Teraz to oni patrzą na siebie, jakby nie rozumieli, co się tu dzieje albo jakby wydarzyło się coś złego na imprezie.

– Na tej imprezie wydarzyło się coś złego? – pyta wprost jej ojciec. Mam wrażenie, że zaraz wybuchnie, jeśli mu nie odpowiem.

Nawet, gdyby wydarzyło się coś złego to prawdopodobnie bym o tym nie wiedział, tak najebany byłem. Czuję to z resztą w kościach po spacerze od siebie tutaj.

– Nie, nie – mówię bez przekonania – Po prostu wiem, że pani ją odebrała, a nie sądzę, żeby miała pani ochotę wstawać w środku nocy, aby to robić.

– To moja córka zawsze po nią przyjadę.

Mówi to z taką oczywistością w głosie, że dopiero teraz przypominam sobie z kim rozmawiam i jakimi ludźmi są rodzice Sharon.

– Przemyślałeś to, co powiedziałam?

Więc wracamy do tej rozmowy. Nie przemyślałem, bo w ogóle nie biorę tego jako opcji. Nie mogę być wobec nich tak zobowiązany. Nie chcę, żeby Sharon kiedykolwiek czuła, że musi ze mną być. Może właśnie to powinienem im powiedzieć.

– Nie każdy musi studiować – żyłem latami z przekonaniem, że nie skończę nawet liceum i pewnie, gdyby nie fakt, że matka Sharon wróciła do nauczania miałbym z tym o wiele większy problem niż wcześniej. Odkąd ona uczy moje oceny się poprawiły i to nie dlatego, że nie chce, żeby jej córka była z nieudacznikiem. Ostatnio kazała mi napisać test, który miał ocenić moje potencjalne wyniki z tegorocznych egzaminów. Była pozytywnie zaskoczona i powiedziała, że z takimi liczbami mam szansę na studia w Sydney. Przez chwile pomyślałem wtedy o dziewczynie, która miała uczęszczać na pieprzony Harvard i tym, że ona też to we mnie zobaczyła, zanim sam to wiedziałem. Wiem, że oni chcą, żebym studiował nie tylko dla siebie, ale i dla Sharon. Z jakiegoś powodu wierzą w nas i nie chcą, żebym wykonywał fizyczną pracę do końca swoich dni. Powiedziała mi to wprost. Twierdząc, że jestem za bystry, żeby próbować zrobić ze mnie głupka.

– Dlatego mam inną propozycję. Mamy wolny pokój. Możesz zostać rok u nas i zarobić na czesne na swoje studia.

Co za pierdolone wariactwo.

Ten gość...

– Pracując u pana? – niemal pcham.

– Skoro nie chcesz przyjąć pieniędzy, możesz je zarobić. Pewnie i tak będziesz musiał wziąć kredyt studencki, ale nie tak duży. Albo za rok w ogóle nie pójdziesz na studia. Albo możesz u nas zostać i rok studiować w Cairns. To nie jest tak daleko, żeby nie móc dojeżdżać.

Znajdują dla mnie tyle rozwiązań, jakbym był ich dzieckiem.

Co jest z tymi ludźmi nie tak?

Chcą być dla mnie, jak rodzice, których od lat nie miałem. Czego dowodem było spotkanie z moją matką, która chciała rozmawiać o tym, że teraz spotykam się z Sharon. Nie chciałem, żeby wypowiadała chociażby jej imię.

Jestem oniemiały i nie wiem, co miałbym powiedzieć.

Cenię sobie niezależność, czego dowodem jest nieumiejętność mieszkania z moimi przyjaciółmi. Zawsze radziłem sobie sam. Wiem, że z marnym efektem, ale nie wyobrażam sobie mieszkać w tym domu. Nie wspominając już o tym, że nie chcę trzymać rąk przy sobie, jeśli chodzi o Sharon. Nie powinienem teraz myśleć o seksie, ale proszę właśnie to stało się argumentem na to, żeby się nie zgodzić na ten absurdalny pomysł.

Chcę być wolny i ekscytuje mnie myśl o przeprowadzce do Sydney. Zawsze tak było, ale sam fakt, że ludzie mnie tam nie znają, że widzą mnie jako kogoś lepszego w ogólnym rozrachunku jest dobre. Nawet, jeśli nie umiałbym z kimś takim być, bo zbyt kocham Sharon to i tak chciałbym stąd wyjechać.

Nie rozumiem jak w ogóle mogą proponować mi pieniądze.

– Poradzę sobie sam. Dziękuję. Nie mogę uwierzyć, że w ogóle mi to wszystko państwo proponują, ale poradzę sobie sam – próbuję przekonać ich i może i dodać sobie samemu otuchy – W Sydney zacznę od nowa i nie chcę myśleć, że jestem komuś coś winny.

Chcę studiować.

Chcę robić muzykę, bo okazuje się, że ludziom się to podoba i mi się to podoba.

Chcę mieszkać w Sydney.

No i chcę być z Sharon.

– Nie przyjmę od państwa ani dolara – teraz już na pewno słyszą pewność w moim głosie – Bardzo dziękuję za wiarę we mnie.

Wtedy przed dom wychodzi Sharon.

– Co ty tu robisz? – już po jej tonie głosu słyszę, że jest zła.

– Przyszedłem do ciebie – nie sądzę, że ust wiedzieć o mojej rozmowie ze swoimi rodzicami. Pewnie próbowałaby mnie przekonać, abym przyjął te pieniądze, ale nic mnie do tego nie przekona – A co innego mógłbym tu robić, kochanie?

Trzyma aparat w dłoni.

– Idę robić zdjęcia – to chyba zaproszenie, żebym poszedł z nią, a więc ruszam za nią.

Gdy tylko wychodzimy na chodnik chcę złapać ją za rękę, ale ona mi na to nie pozwala.

– No już. Powiedz, co ci siedzi w głowie i miejmy to za sobą – proszę.

– Jesteś taką sinusoidą – stwierdza, pomimo swojego braku zamiłowania do matematyki – To nawet już nudne, bo twoja powtarzalność jest męcząca. Dobry dzień, zły dzień, dobry, zły i tak w kółko. Nie wyobrażam sobie, że gdy już wyjedziesz będziesz się tak zachowywał, wiesz? – po raz pierwszy na mnie spogląda – Że na przykład nie będziesz odpisywał na wiadomości albo odbierał telefonu. I nie chodzi mi tu o to, że się obrażę, bo nie odpisałeś po pięciu minutach na pytanie, jak mija ci dzień, ale, że nie będę wiedziała, co z tobą. Czy przypomniałeś sobie coś z przeszłości, co wpędziło cię w ciąg nienawiści do samego siebie czy cholera wie, co.

– Sharon... – szczerze to nie wiem, co powiedzieć, bo ona ma trochę racji.

– Nie będę mogła tam być przy tobie, wiesz?

Chryste.

Nie chcę, żeby martwiły ją takie rzeczy. Nie chcę, żeby czuła, że wiecznie musi mnie naprawiać czy przy mnie być. Wiem, że ostatnio się tak zachowuję, jakbym nie radził sobie z wyjazdem i tym kim jestem. Wiem, że ona widzi siebie, jako kogoś kto mi w tym pomaga, ale wiem, że ona nie chce, żebym był wiecznym projektem do naprawienia.

– Uważasz, że sobie bez ciebie nie poradzę?

– A myślisz, że mi bez ciebie będzie tu fajnie? – więc chodzi też o nią. Rzadko chodzi o nią – Nie przyjaźnię się już Allison, która była mi najbliższa w całym mieście zanim się pojawiłeś. Zostanę tu sama, Luke.

Chcę ją przytulić i powiedzieć, ze to tylko rok, ale wiem, że dla niej tak naprawdę to będzie odwrotna zależność, bo jest nią też dla mnie. Nasz rok to tylko rok w stosunku do tych wszystkich osobnych, okropnych lat, pełnych samotności i braku zrozumienia.

– Nie chcę, żebyś wyjeżdżał – mówi szczerze – Nie chcę – łzy pojawiają się w jej oczach znikąd.

– Hej, Sharon... – obejmuję ją.

– Dlaczego płaczę? Ty się wczoraj upiłeś i zachowywałeś, jakbym nie istniała i może problemem moim jest to, że boję się, że właśnie to zrobisz w Sydney. Nie będę istniała, bo Mission Beach będzie tylko okropnym wspomnieniem. Będziesz się upijał na myśl o nim i o mnie.

– Nie mogę tu zostać – uświadamiam jej – Nie mogę i nie chcę.

To rzecz, która na pewno ją zaboli, ale to ona zawsze kazała mi walczyć o siebie.

Ona tylko mocniej płacze.

– Sharon... – co mam powiedzieć? Przepraszam? Przepraszam, że nie jestem w stanie tu zostać? Że nie chcę żyć w Cairns? Może i to rozważałem, ale spotkanie mojej matki ostatecznie odwiodło mnie od tego pomysłu. Nie chcę na nią patrzeć. Nigdy.

– Czy możesz mi obiecać, że za rok od tej chwili będziemy razem? Że nie będę się musiała o ciebie bać w Sydney? Że zrobisz to, co powinieneś, a nie to, co będziesz miał tak bardzo ochotę? Czyli spijał się do nieprzytomności i udawał, że problemów nie ma? Możesz mi obiecać, że będziesz lepszą wersją siebie?

Zawsze chce ode mnie tak, kurewsko, dużo.

Część mnie, ta która jest cholernie pojebana chce jej powiedzieć, że nie może nic ode mnie oczekiwać, a najlepszą wersję mnie ma teraz przed swoimi oczami. Ta część mnie, na którą ona otworzyła mi oczy chce jej powiedzieć, że jeszcze nie widziała najlepszego mnie, ale zobaczy. Tylko, że obie te części są nierówne, a ja muszę walczyć ze sobą, aby ta pierwsza nie wygrywała. Chcę jej powiedzieć, że musi zaakceptować to, że jestem popieprzony i czasem się odcinam, ale wiem, że nie musi. Wiem, że nie chcę tego robić. Wiem, że robię to ze złych powodów. Tylko, że nie mogę jej obiecać, że nigdy już tego nie zrobię.

– Wiem, że prowadziliśmy te rozmowę o tym, że chcesz kogoś kto zna całego ciebie, ale pytanie jest czy ty znasz całego siebie, żeby móc powiedzieć, że na pewno chcesz mnie i czy ja znam całego ciebie, żeby móc powiedzieć, że cię chcę. Czy za rok od tego miejsca nie będziesz tak inny, że nie będziemy potrafili przeskoczyć tych trzystu sześćdziesięciu pięciu dni – patrzy na mnie tak, jakby liczyła, że powiem, że jesteśmy, że się uda, że się postaramy. Widzę, że się boi. Ja też się boję. Właśnie, dlatego wczoraj się nachlałem, ale rozumiem, że ona ma tego już dosyć.

Jestem sinusoidą to prawda.

Chciałbym się zamienić w funkcje stale rosnącą, aż do nieskończoności.

Wiem, że ona też tego dla mnie chce i pewnie dlatego, że tego chce będzie jej jeszcze trudniej nie być obok mnie.

– Nie wiem, czy mogę cię o to prosić, Sharon.

Ale i tak zamierzam, bo dała mi tyle, że zamierzam wziąć więcej i jestem na siebie o to wściekły.

– Ale spróbujmy. Naprawdę spróbujmy, przebyć te drogę razem. Postaram się. Obiecuję postarać się o wiele bardziej niż tutaj – nie powinienem tego mówić, bo nawet nie wiem, co to znaczy – Wystąpię nawet o to głupie muzyczne stypendium – którego i tak nie dostanę, ale tego jej nie mówię, chcę, żeby we mnie uwierzyła, żeby zobaczyła, że chcę. Czy właśnie zacząłem nią manipulować? Chryste, co ja robię. Potrzebuję, że znów we mnie uwierzyła, żeby w nas uwierzyła.

Sharon patrzy na mnie, jakby nie wierzyła własnym uszom i nie winię jej za to spojrzenie. Dostawałem od niej coś odwrotnego zdecydowanie za długo. Jest zmęczona. Nie chce tu zostać sama. Rozumiem obie te rzeczy i tylko z jedną tak naprawdę mogę coś zrobić.

– Zasługujesz na to wszystko – wszyscy mi to w kółko powtarzają.

– A ty zasługujesz na to, żeby mieć chłopaka, który opiekuje się tobą, a nie takiego, którym wiecznie ty się opiekujesz. Zasługujesz na to, żeby się uśmiechać, bawić, tworzyć miłe wspomnienia, Sharon.

– Zasługuję – przyznaje. Cholernie ją za to kocham, ale jednocześnie wiem, że ona kocha mnie równie mocno albo i mocniej i dlatego nawet, jeśli wie, że zasługuje, nawet, jeśli teraz przede mną płacze to i tak ze mnie nie zrezygnuje, bo taką jest właśnie osobą.

Upiłem się wczoraj, bo wiedziałem, że wyjadę do Sydney i nic mnie nie zatrzyma. To byłem stary ja. Nowy ja powinien wykorzystać każdą chwilę z Sharon. Długa droga przede mną, żeby zawsze postępować jak nowy ja.

– Nie pozwolę ci ze mnie zrezygnować – mówię stanowczo – Bo sam nie zamierzam zrezygnować z siebie i chcę, żebyś była tego częścią.

– Wczoraj...

Nie chcę już gadać o wczoraj.

– Za wczoraj przepraszam. To się nie powtórzy.

– Ale dlaczego w ogóle się wydarzyło? – czasem zapominam, jaka jest uparta.

Mówię jej o spotkaniu matki, o tym, że nie wiem, czy jestem gotowy na mieszkanie z przyjaciółmi, o fakcie, że chcę studiować, ale i o tym, że Sydney jest tak daleko, że tylko tam potrafię myśleć jak nowy ja. Nawet, jeśli jej ojciec pokazał mi, że granice miasta nic nie znaczą, nawet jeśli się z tym gdzieś zgadzam to Sydney nie ma nic wspólnego ze starym mną i czuję tam, że mogę tam oddychać jako Luke Hemmings. Luke Hemmings, który może zostanie przyszłym muzykiem albo inżynierem albo kimś innym to jeszcze zależy.

***

W oryginalne to Luke rzuca Sharon i nawet nie obraca się za siebie tutaj to ona jest o krok od zostawienia go, a to on walczy o nich, o siebie, o swoją przyszłość i to myślę, że coś, co dobrze udało mi się wykreować w tym bohaterze. nie jest idealny, ale chce walczyć i tylko to może przekonać go i Sharon ze coś z nich będzie. wiem ze podziału nie było tu chyba od roku? za co przepraszam. obiecuje, że jeszcze 2 i będzie koniec. mam nadzieje, że doczytacie. 

dziękuję każdemu kto poświecił się swój czas na te historie, kto przeczytał te i stara wersje. dziękuję każdemu kto w ogóle czyta moje prace i mam nadzieję, że pomimo czasu, który minął dokończycie te historie. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro