Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

48. Nie wierzę w dwie twarze

"Przychodzi taki moment, że musisz zrozumieć, że nawet to, co myślą o tobie najbliżsi nie zawsze jest prawdą i musisz pamiętać, aby samemu znać swoją wartość"

Lucas

Nie wierzę, że znalazłem się w tej sytuacji. Robiłem naprawdę dużo głupie rzeczy i nie raz przekraczałem granice, chociażby przyzwoitości, ale nigdy nie na tyle, żeby to się zdarzyło. Uderzam w zieloną ścianę, z której odpada tynk.

– Po prostu, kurwa, nie wierzę! – wrzeszczę do Ashtona i ponownie uderzam w ścianę sprawiając, że odpada z niej więcej tynku.

– Spokój tam! – krzyczy facet, który znajduje się po przeciwnej stronie.

– Mówiłem ci, żebyś z tym skończył – nieregularnie, bo nikt nie lubi pouczania. Nie, jakoś stanowczo, bo wcale nie uważam, żebym miał na niego taki wpływ ani na kogokolwiek – Kurwa, mówiłem! – teraz kopię te pieprzoną ścianę.

– Klient się nawet nie zjawił – wyrzuca przez zaciśnięte usta – Stwierdziłem, więc, że sam zapalę.

Zapalił tyle, że nie był nawet w stanie wrócić do domu i zadzwonił do mnie.

– Mówiłem./. – zaczynam znowu.

– Przestań pierdolić. Podobało ci się to, póki sam z tego korzystałeś – mówi kpiąco – A pojawiła się dziewczyna...

– Prawie ją, przez to gówno straciłem! – nie, żebym uważał je za koniec świata, ale prowadzenie po ziole nie jest najlepszym pomysłem – A ciebie dla niego wykorzystano! – mówię tu o Allison, która dostała więcej darmowego zioła niż ktokolwiek inny. Czasem myślę, że to była jedyna rzecz, do której go użyła.

– Nie miałem, nawet dużo tego gówna! – cóż, nie ma to znaczenia, bo tutaj jest całkowicie zakazane. Prosił się o to od lat, ale szeryf w naszym mieście miał to gdzieś.

– No i co? I tak tu jesteśmy! – powinienem przestać uderzać w te ścianę – W pieprzonym areszcie, na pieprzonym posterunku, bo nie możesz zająć się realną robotą! – jestem tak wściekły, że nie filtruje już swoich słów w stosunku do niego – Co zrobimy, jak postawią nas w akt oskarżenia?

– Panikujesz – on jest zaskakująco spokojny – Nie za taką ilość... – ja tylko siedziałem w jego samochodzie, nie paliłem, nie trzymałem tego gówna, a i tak tu wylądowałem – Wiem, że masz zaplanowane to swoje idealne życie – chyba nie wkręciłby mnie w to celowo. Jego Allison może byłaby do tego zdolna, ale nie on – Nic się nie stanie, wypuszczą nas stąd – jest zaskakująco optymistyczny – Muszą – syczy przez zaciśnięte zęby, więc może jednak nie jest tego taki pewny.

– Skończ z tym – mój głos przypomina błaganie – Jack stąd wyjechał, co najmniej dwie prace potrzebują pracownika.

– Pierdol się! – wrzeszczy – Ile jeszcze rzeczy mam po nim wziąć?! Ile rzeczy mam brać po wszystkich?!

– Więc, więzienie będzie twoją rzeczą?!?! – stajemy naprzeciw siebie, gotowi do bójki, nie byłaby to nasza pierwsza, ale obiecałam sobie, że tamta będzie ostatnia.

– Wal się – popycha mnie. Nie chcę mu oddawać, nie wiem, czy za bójkę w areszcie można dostać kolejne zarzuty. W ogóle nie znam się na prawie.

– Nie wierzę, że tu jestem – siadam na obskurnej ławce, chowam głowę w dłoniach i nerwowo podryguję nogą.

– Oczywiście, że nie wierzysz, kurwa.

 Dam mu zaraz w mordę, za bycie głupim chujem.

– I chuj da ci ta cała zazdrość? – pytam go w końcu – Co w twoim jebanym życiu zmieni, oprócz tego, że nie będziesz zadowolony z naszej przyjaźni? Że będziesz mnie tak wkurwiał, że będę się nad nią zastanawiał czy ma sens się tak frustrować.

– Proszę bardzo! To może być koniec naszej przyjaźni, kto cię, kurwa, zmusza! – nie to miałem na myśli, chyba nie to – Pierdol się! – to chyba nasz ulubiony zwrot.

– Sam się pierdol! – rzucam sfrustrowany.

Szef sąsiedniego miasteczka podchodzi do krat. Cóż, życie zza krat, to pewnego rodzaju definicja Mission Beach. Jesteśmy tu razem ja i Ashton, to zdecydowanie definicja zamknięcia i ograniczenia.

– Jeden telefon – wyciąg do nas moją komórkę.

Patrzy na siebie z Ashtonem. Do kogo, kurwa, mamy zadzwonić? Nie wmieszam w to reszty ekipy, Jack jest na drugim końcu kraju. Do kogo niby mogę zadzwonić? Sharon? Sharon, mnie, kurwa, zabije. Nie wiem, co sobie pomyśli i wolałbym tego uniknąć. Mimo to wybieram numer.

*

Siedzimy w oczekiwaniu na wybawienie i na kogoś kto rozwiążę te sytuacje. Siedzę po jednej stronie ławki, a on na jej końcu. Chyba nie spodziewał się, że ktoś nas odbierze, bo od czasu tego telefonu się uspokoił.

– Chciałbym mieć do kogo zadzwonić. Wiedzieć, że cokolwiek nie zrobię, kimkolwiek nie będę... 

To wcale tak nie działa.

– Możesz zadzwonić do mnie, kurwa – albo do Caluma, Mike'a, czy nawet Scarlett.

– Ty nie musisz tego znosić – to pokręcona logika.

– Wiesz, Sharon też nie musi tego znosić ani jej rodzina, a tym bardziej jej ojciec, do którego zadzwoniłem. Znoszą to, bo widzą, że się zmieniam, że ruszam do przodu – nie wiem, czy tłumaczenie mu tego ma sens – Nie zmieniłbym wielu rzeczy bez Sharon – kontynuuję – Ale tak naprawdę to nie zmieniłbym wielu rzeczy, gdybym nie zobaczył, że mogę, że po prostu, kurwa, mogę! – wyrzucam ręce do góry – I ty też możesz, nie musisz zadowalać się gównem ani dziewczyną, dla której nie jesteś jedyny. Czaisz, kurwa?

– Łatwo powiedzieć, gdy już się to ma. 

Chcę coś jeszcze dodać, ale wtedy dostrzegam szeryfa obok, którego stoi ojciec Sharon. Rozmawiają ze sobą, jakby się znali od lat.

– No dobrze chłopcy, wychodzimy – facet był gotowy nas zostawić tu skutych kajdankami, a teraz mówi do nas, jak byśmy rzeczywiście byli ludźmi.

*

Wychodzimy przed posterunek. Już mam porosić ojca Sharon, aby odwiózł Ashtona, a ja pojadę jego samochodem, ale wtedy dostrzegam Sharon.

– Sharon, nie teraz – mówi do niej ojciec, który nie odezwał się do nas, ani jednym słowem – Ten facet – wskazuje na posterunek – Jest moim przyjacielem i był mi coś winny – no proszę prawdziwy stróż prawa – Facet w Mission Beach też jest moim dobrym znajomym – co on gada – Dlatego, jeśli chociaż raz – pokazuje jeden palec – Jeden cholerny raz, zobaczę was z ziołem albo czymkolwiek przypominającym pieprzone zioło, sam osobiście do niego zadzwonię albo was zawiozę i wsadzi was do aresztu. Nie chcecie stanąć przed sędzią w Cairns.

– A co tam też pan ma znajomych? – Ashton nie wie, kiedy się zamknąć.

– Nie znam cię – wymachuje palcem w jego stronę – Zrobiłem to tylko dlatego, że Luke zaufał mi na tyle, żeby do mnie zadzwonić. Nie musiałem tego robić. To tylko i wyłącznie gest mojej dobrej woli.

– Dziękuję – nie jestem z tych, co dziękują, ale dziękuję – Naprawdę dziękuję – spuszczam wzrok, bo nie czuję się komfortowo.

– Myślałem, że jesteś od tego mądrzejszy – zwraca się do mnie – Ty też. Zostały wam cztery miesiące, a wy co? – czuję na sobie wzrok Ashton i Sharon.

– Dzięki – w końcu to on się odzywa.

– Sharon poprowadzi samochód, a wy jedziecie ze mną – więc, nie jest przekonany, co do tego czy powinienem spędzać czas z jego córką. Nie wiem dlaczego się nie bronię. Nie tłumaczę, że tego nie zrobiłem, że tylko odebrałem kumpla. Jest środek nocy, a oni są tu dla mnie, a raczej przeze mnie. Zasługują na prawdę. Tylko czy muszę ją zdradzać przy Ashtonie?

– Tato, Luke może jechać ze mną.

– Nie ma mowy, Sharon. Nie pojedziesz z naćpanym chłopakiem – wyrzuca z siebie wściekły.

Zaciskam szczękę, żeby się nie odezwać. Ashton też nie postanawia mnie bronić. Chcę, jak najszybciej być w domu.

*

Docieramy pod moje mieszkanie. Sharon wysiada z samochodu Ashtona, bo mój został tam, gdzie po niego pojechałem. Jej ojciec nie odezwał się do nas, ani jednym słowem. Nie wiem, czy pozwoli mi w ogóle porozmawiać z Sharon.

– Sharon, jedziemy do domu – mówi do niej, gdy my wysiadamy z samochodu.

– Pięć minut, tato – prosi go. Więc tylko tyle potrzebuje?

Ashton idzie do budynku. Opieram się plecami o jego samochód. Nie wiem, co powiedzieć, bo ona zaczyna płakać, tak po prostu płakać.

– Sharon.. – ściskam jej ramię, ale ona zrzuca moją dłoń.

– Chodzi o studia? O to, że nie możesz konkurować z przyjacielem? O to, że ja tu muszę zostać? Że ty nie wiesz, co zrobić? Zachowywałeś się dziwnie, ale myślałam, że dlatego, że się denerwujesz tym, ale nie myślałam, że.. – ociera własne łzy – Jesteśmy młodzi, mamy tyle lat, żeby to rozwikłać, żeby coś znaleźć, świat nie skończy się za cztery miesiące.. – kręci głową – Nie musisz wracać do starych zwyczajów..

– Nawet nie pomyślałaś, że mogłem tego nie robić, kurwa – obracam się przodem do auta i podpieram ramionami o dach – Za kogoś takiego mnie masz?

– Nie trafia się do aresztu za nie robienie czegoś! – syczy przez zaciśnięte zęby.

– Mam w dupie te studia! Nie zrobiłbym czegoś tak głupiego z powodu uczelni! – uderzam dłońmi o dach – Za kogo mnie masz?! – chyba za kogoś innego, niż myślałem.

– Sharon! – woła ją ojciec.

– Nie zrobiłem tego! – wrzeszczę – Pojechałem tylko po niego! Miał to sprzedać, a palił, wsiadłem do samochodu, podjechał policjant.. – ściskam dach, a może próbuję go wdusić nie wiem, co robię – Po co miałbym to wszystko zaprzepaścić, do cholery?! – wrzeszczę – Dla zioła?! – nie jestem ćpunem, kurwa, nie jestem.

Sharon prostuje się, ocierając ostatnie łzy. Patrzy na mnie, jakby we mnie nie wierzyła albo w siebie. Nie wiem. Chyba nie znam jej tak dobrze, jak myślałem, ani ona mnie. Jestem rozczarowany. Teraz to ona chce mnie dotknąć, ale to ja zrzucam jej ramię.

– Wracaj do domu – próbuję się nie wściec, nie wrzeszczeć, nie prowadzić dyskusji, która do niczego nie prowadzi i którą słyszy jej ojciec – Wracaj do domu – powtarzam.

– Luke, ja.. – zaplata ręce pod piersiami, a jej twarz przybiera coraz żałośniejszy wyraz.

– Sharon, jedziemy – powtarza jej ojciec.

– Jedź do domu i tak nie chcę teraz z tobą gadać – wyciągam papierosa. Coś mi jednak zostało ze złych nawyków – Ani na ciebie patrzeć – powinienem się zamknąć.

Bez słowa idzie do samochodu ojca.

Odjeżdżają, a ja stoję tam zastanawiając się, co się do cholery wydarzyło. Za kogo ona mnie ma? Pieprzyć studia. Pieprzyć całe to bycie lepszym. Nie zrobiłem nic złego, oprócz tego, że byłem tam dla przyjaciela, a ona.. teraz faktycznie bym zapalił, żeby o tym zapomnieć, ale nie zrobię tego, bo wcale nie ma, co do mnie racji. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro