4. Rodzina = zobowiązania
„Czuję, jakby mój cień był zawsze o krok przede mną,
jakby to on podejmował wszystkie złe decyzje za mnie.
Tak usprawiedliwiam sobie spieprzone życie"
Lucas
Odkąd skończyłem osiemnaście lat, mieszkam z moim bratem Jackiem, na dwóch malutkich pokojach. Od razu widać, że to przejściowe mieszkanie, bo nie widać tu śladów naszego mieszkania. Meble są stare, a ściany, czy okna w żaden sposób nie udekorowane. Surowe mieszkanie, jak faceci, którzy tutaj mieszkają. Z jednego pokoju zrobiliśmy wspólną sypialnie, oczywiście z dwoma osobnymi łóżkami. Całe życie dzieliliśmy jeden pokój, ale nie zawsze było kolorowo, więc może dlatego teraz chcemy stworzyć dobre wspomnienia. Jesteśmy, jednak już dorośli, więc gdy jedno ma dosyć drugiego albo potrzebuje prywatności to śpi w salonie. Ah, ten nasz salon z kuchnią. Jego rozmiar także nie powala, ale to Jack zarabia tutaj pieniądze.
Trzymam w ręce całą masę niezapłaconych rachunków z ostatnich trzech miesięcy. Jack zawsze mówił, że mam skończyć szkołę i nie martwić się o rachunki, ale chyba właśnie zacząłem. Nigdy nie było tego tyle albo nigdy nie zostawiał tego na widoku. Jack uparł się, abym skończył szkołę tutaj, wraz z przyjaciółmi, bo skoro on miał taką możliwość to ja także na nią zasługuję. Uważa, że rodzice wyrządzili mi już dosyć, jeśli chodzi o nierówne traktowanie. Jack chce dla mnie, chociaż cienia normalności, ale to niemożliwe. Nie tutaj. Mój brat to moja jedyna prawdziwa rodzina i nienawidzę tego, że jestem dla niego takim ciężarem.
Jack właśnie wpada do mieszkania.
– Co to jest, do cholery, Jack? – macha mu rachunkami przed twarzą.
– Skąd to masz? – wyrywa mi je z ręki i chowa do swojej kieszeni.
– Leżało tutaj. Odpowiedz mi! – wstaję, aby być z nim na równi, chociaż to kłamstwo, bo jestem od niego wyższy.
– To nic takiego – idzie do kuchni i otwiera lodówkę, gdy orientuje się, że jest pusta, pośpiesznie ją zamyka. Ogląda się przez ramię, aby sprawdzić, czy to widziałem. Widziałem.
– To skoro nic takiego, to może dasz mi kasę, abym uzupełnił lodówkę..
– Pieprz się – odpowiada Jack – Musiałem naprawić samochód, a potem wydałem za dużo na benzynę – i tutaj dochodzimy do kluczowej kwestii gdzie można wydać za dużo na benzynę w Mission Beach? Jack jeździ do swojej dziewczyny do Sydney. Nie pozwala sobie na to zbyt często, ale ostatnio trzeba przyznać, że z jednego razu w miesiącu, zrobiły się trzy.
– Pójdę do pracy - oznajmiam. Powinien zrobić to już dawno, gdy tylko skończyłam osiemnaście lat, ale może czułem, że Jack jest mi coś winny, bo on nie był tak traktowany.
– I gdzie cię przyjmą? – Jack po chwili wyrywa mnie z moich marzeń.
Moja własna rodzina sprawiła, że nienawidzą mnie w tym mieście. Nie wiem, jak można zrobić coś takiego dziecku. Jestem czarną owcą własnej rodziny. Zniszczyłem ją, bo się urodziłem.
Mój brat nigdy nie powiedział tego na głos, ale wiem, że czeka aż skończę szkołę i będzie mógł stąd wyjechać.
– Zajmij się szkołą – mówi jakby był moim ojcem, chociaż nie, ojciec nie powiedział mi tego odkąd skończyłem dziesięć lat – Albo idź się upij wszystko mi jedno...
– Jaki masz problem? - krzyczę do niego, wchodząc od małej kuchni. To za mała przestrzeń dla nas dwóch, szczególnie gdy jesteśmy w takim nastroju.
– Taki sam, co ty! – nie sądzę, abyśmy tu się zgodzili – Nienawidzę tego miasta - mówi cicho, ale i tak go słyszę.
– To wyjedź – tylko o tym marzy.
– Nie bez ciebie, bracie - mówi to bez przekonania, jest tym zmęczony i nie rozumiem, czemu musimy się tak męczyć.
– Możemy jechać, teraz – próbuję go przekonać do tego od miesięcy.
– Nie póki nie skończysz szkoły. I co zostawisz tak po prostu dziewczynę, przyjaciół? - chłopaki i tak stąd wyjadą, jak tylko dostaną swoje dyplomy do ręki. A dziewczyna? To nie tak, że ona nią naprawdę jest.
– Ty zostawiłeś dziewczynę. Ty jesteś tutaj, a ona w Sydney.
To go wkurza.
– Wiesz, co? Robię dla ciebie wszystko! Staram się za dwóch, abyś nie czuł się śmieciem, jak traktuje cię to miasto! Zostałem tu dla ciebie, a ty... jesteś niewdzięczny..
– Wcale cię o to nie prosiłem!
– Wiem, że rodzice zrobili ci krzywdę, ale do cholery, przestań widzieć wszystko w czarnych kolorach!
Mimo, że to ja go wkurzyłem, to ja wychodzę z mieszkania z trzaśnięciem drzwiami. Nigdy go o to nie prosiłem, a on nigdy nie narzekał. Poradziłbym sobie, gdyby wyjechał. Wyjechałbym z nim, bo dlaczego niby nie? Jakoś byśmy sobie tam poradzili bez mojej skończonej szkoły. Ta szkoła to nie taki koniec świata..
Może ma trochę racji. Został tu dla mnie, a ja nic nie robię, aby mu to ułatwić. Wtedy przypominam sobie propozycje Stone'a. Może powinienem ją przyjąć. Moje nogi niosą mnie do jego warsztatu. Staję w drzwiach biura i waham się, czy zapukać. Jednak nie ma takiej potrzeby, bo go tam nie ma. A wiem to, ponieważ stoi za mną.
– Jednak, postanowiłeś przyjąć moją propozycję?
– A jest dalej aktualna? – pytam, już nie taki pewny siebie.
– Miałeś posprzątać tego papierosa, gdybyś w końcu przyszedł, ale Sharon nie mogła na to patrzeć i zrobiła to za ciebie. Chodź do środka, porozmawiamy o warunkach.
Czemu ten facet jest taki dziwny?
Nie wiem, kiedy ostatni raz rozmawiałem z dorosłym człowiekiem, jakbym ja też był człowiekiem. Może na wycieczce w Sydney, bo tam czuję, że jestem innym człowiekiem.
– Obowiązuję tu pare zasad – mówi, siadając za biurkiem. Nie są to jakieś luksusy. Mały gabinecik, może nawet typowego mechanika – Przede wszystkim, nie spóźniasz się, nie przychodzi pijany, naćpany, nie palisz tutaj... – nigdy nie miałem pracy, ale to chyba nie codzienne warunki.
– Jasne, bo taki ze mnie ćpun? – pytam, całkiem rozbawiony.
– To małe miasto. Wszyscy wiedzą, kto tu sprzedaje trawkę.
Nie jestem to ja.
– Jeszcze, jakieś warunki? – rozsiadam się na siedzeniu, czekając na kolejny warunek, który obowiązywałby tylko moją osobę.
– Nie zbliżasz się do Sharon. Nie traktujesz najlepiej swojej dziewczyn. Sharon może być twoją przyjaciółką, pokierować cię trochę w życiu, bo tego potrzebujesz, ale ani mi się waż.. – na tym nie kończy – Ona nie daje sobie w kaszę dmuchać.
– Ale musi jej pan bronić? – śmieję się, ale mu wcale nie jest do śmiechu.
– To moja córka. Może nauczy cię, jak traktować kobiety i następnym razem, nie zachowasz się tak, jak do tej, z którą tu przyjechałeś..
– To nie do końca moja dziewczyna... – nie wie, czy to mój sposób na obronę.
– To w takim razie, nie zbliżaj się w ogóle od mojej córki.
Pokręcona logika. No bo skoro traktuję tak swoją dziewczynę, to czemu miałbym nie potraktować tak innej? Może tacy faceci, jak ja traktują tak tylko dziewczyny, które sobie podporządkują. Sprowadzą do swojego poziomu..
– Jest, pan, poważny? A co gdy tu przyjdzie?
– Może ta praca nauczy cię, że nie ze wszystkim trzeba się spierać, chłopcze..
Irytuje mnie sposób, w jaki mówi, jakby chciał mi dawać lekcje życia i jeszcze więcej lekcji. Nie będzie moim ojcem. Nikt nim tak naprawdę nie jest.
– A ile pan płaci? – po to tutaj przyszedłem, a nie po jakieś lekcje albo nawet, żeby zbliżać się do jego córki.
– A ile byś chciał?
Facet każe mi ocenić własną wartość. Widzę to w jego spojrzeniu. Nie jestem pewny, czy w ogóle jestem coś warty, a na pewno nie w tym mieście.
– Tato! – do gabinetu wpada Sharon, jeszcze jej nie widzę, ale rozpoznaję po głosie.
Obracam się, aby ładnie się do niej uśmiechnąć.
– Co ty tutaj robisz? – pyta zaskoczona i całkowicie oburzona. Może nawet, nieco przerażona.
– Jestem nowym pracownikiem twojego ojca, ale nie mogę się do ciebie zbliżać, więc mogłabyś wyjść..
– Tato! Czemu go, do cholery zatrudniłeś?! – oburza się, nawet tupie w miejscu.
– A co, myślisz, że narobię tu problemów? – pewnie tak będzie, a wcale tego nie chcę.
– Każdy może cieżko pracować – podsumowuje ojciec – Może ty Sharon także powinnaś.
– Grzebanie w samochodach to nie moja bajka!
– Ale wjeżdżanie w nie tak? Może tak nakręcasz biznes.. – nie mogę się powstrzymać.
– Boże, dzieciaki, czy wy siebie w ogóle słyszycie? Kto was uczy bycia dla siebie takimi wrednymi? – pyta jej ojciec – Wiecie, co, powinniście się ze sobą zaprzyjaźnić, może nawzajem nauczycie się, że jedno myśli, źle o drugim, bo tak powinno być, a nie bo faktycznie siebie nie lubicie.
– Dopiero powiedział pan, żebym trzymał się od niej z daleka.. – już się pogubiłem – Podobno nie szanuję dziewczyn..
– Co, tato! Czemu mu tak powiedziałeś, wcale nie zamierzałam się do niego zbliżać! – oburza się.
– Luke, co powiesz, na to, aby zacząć pracę już teraz?
Facet ignoruje nasze potyczki i wcale nie staje po stronie córki. Nie wiem, jak niby miałbym się zaprzyjaźnić z kimś, kto zachowuje się w ten sposób i nie umie, przyznać się do winy i patrzy na mnie, jak na najgorszego zbira.
– Jestem tobą rozczarowany, Sharon – zwraca się w jej kierunku – Co ci ten chłopak zrobił? – mówi, gdy wstaje od biurka.
Sharon spuszcza głowę, jakby także było jej wstyd. Czuję dziwne uczucie w piersi, ale zarazem jestem nieco zły, że nie broni jej za wszelką cenę, bo uważam, że dobry rodzic to taki, co zawsze broni dziecko, a nie jakiegoś kolesia i to jeszcze takiego, jak ja.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro