33. Bo w słuchaniu jest siła
"Czasem nie można uciekać od słów,
jeśli szuka się czegoś prawdziwego"
Lucas
Po powrocie do tak zwanego domu, wszyscy nie zjawiliśmy się na zajęciach w poniedziałek, we wtorek za to nie udało mi się w szkole złapać Sharon, ale liczyłem, że zrobię to po pracy u jej ojca. Wymieniliśmy kilka wiadomości, podczas mojego pobytu w Sydney, powiedziała, że mam jej coś przywieść, a ja nie do końca wiedziałem, co niby mogłoby się się jej spodobać. Nie do końca wiem, jak to teraz rozegrać z Sharon. Czy powinienem ją zapytać, czy chce zostać moją dziewczyną? Nigdy nikogo tego o to nie pytałem. Wydaje mi się to strasznie dziwne, jakby co z tego, że ją o to zapytam? Co w ten sposób ją zaklepię? W ten sposób będziemy bardziej razem, niż wcześniej? W ten sposób problemy znikną? Co zmieni fakt nazywania jej moją dziewczyną? Czy to zwiększy wymagania z obu stron? Czy tym bardziej będziemy sobie ulegać, a nie ze sobą walczyć? Czy muszę to zdefiniować, żeby to było prawdziwe?
Gdy jej ojciec zaprasza mnie na obiad, zgadzam się, aż nazbyt chętnie, co chyba widzi. Nie pyta o Sharon, ani o to, czemu zmieniłem dni pracy. Więcej rozmawiamy teraz o samochodach, niż o mojej przyszłości. Powiedział już wszystko i teraz to ja mam podejmować własne decyzje, bo on już więcej za mnie nie zrobi. Widzę, więc ją dopiero, gdy siadamy do stołu. Jest dziwniej, niż wcześniej, z tego faktu, że mama Sharon jest teraz moją nauczycielką i nie da się o tym zapomnieć.
– Czemu nie było was dwa dni w szkole, Luke? – ten poważny ton, pasuje do niej o wiele bardziej, niż troskliwy.
– Pojechaliśmy do Sydney – pewnie pomyśli, że na imprezę. No dobra, imprezowaliśmy tam, ale nie taki był cel tego wyjazdu – Dziewczyna brata tam studiuje. Potrzebowaliśmy się, stąd wyrwać.
Czuję wzrok Sharon na sobie. Pewnie zastanawia się, czy od niej także musiałam się oderwać. Powiedziała, żebym zrobił coś dobrego dla siebie. Uważam, że podczas tego weekendu zrobiłem, co najmniej kilka dobrych rzeczy dla siebie. Uśmiecham się do niej, a ona jest tym zaskoczona.
– Lubisz pływać, Luke? – Cam ma dwanaście lat, jest o rok ode mnie starszy, niż ja byłem, gdy moje życie całkowicie się zawaliło. Nie wiem, jak to jest wchodzić w nastoletni wiek z czystą kartą. Nie wiem, jak to jest mieć autorytet w rodzicu. Wszystko, co wiem to, jak ważne jest mieć rodzeństwo, z którym ma się dobry kontakt.
– A lubię – czochram mu włosy – Chociaż ty jesteś w tym naprawdę dobry, więc nie wiem, czy mógłbym ci dorównać – wiem, że Cam ma oparcie w Sharon. Nie wiem, czy ja potrafiłbym być starszym bratem. Dopiero niedawno zrobiłem coś dla brata, płacąc za nasze wspólne rachunki.
– Popływasz ze mną po obiedzie? – nawet bym chciał, ale muszę najpierw porozmawiać z Sharon – Niedługo mam zawody..
– A możemy jutro? – pytam go – Chciałbym, ale muszę dziś, coś załatwić, więc..
– Może być jutro! – ekscytuje się młody – Ale super! Pokażę ci, jaki szybki jestem!
– Ma naprawdę szansę na sukces – mówi jej mama.
Sharon nie powiedziała, jeszcze nic, tylko się na mnie gapi, a to do niej w ogóle nie podobne. Zawsze ma coś do powiedzenia.
*
– Pogadamy? – pytam ją, gdy znosimy po kolacji rzeczy do kuchni – Jak tu skończymy.. – no nie teraz przy jej rodzinie, ale to chyba jasne.
– Fajnie się bawiłeś w Sydney? — więc, chyba sama dalej nie może czekać – Luke?
– Najlepszy weekend od dawna – uśmiecham się do niej, ale ona znowu nie odwzajemnia się tym samym.
– Nie dobra! Nie wytrzymam! Mamo, potem to pozmywamy! – łapie mnie za rękę i ciągnie w kierunku swojego pokoju.
– Drzwi otwarte, Sharon! – to już całkowita przesada, przecież nie będziemy się tam bzykać. Prawdopodobnie za często mówię w tym domu, więc więcej nie powinienem.
Sharon postanawia, że w takim razie nie zostaniemy w pokoju i wychodzi przez okno, a idę jej śladem. Siadamy na plaży za jej domem.
– Zrobiłeś coś dobrego dla siebie? – widzę, jak zaciska usta, jakby to nie było tym, co chciała powiedzieć.
– Mamy ładniejsze plaże, niż w Sydney – zaczynam od czegoś prostego – Z przykrością to mówię, ale tak jest – moja dłoń odnajduje jej na piasku i ściska. Od razu obraca głowę, aby to zobaczyć.
– Mamy ładniejsze plaże? – pyta, gapiąc się na moją dłoń na jej.
– Tak, lubię ich dzikość – brak tłumów, naturalność, jakbym był w innej Australii.
– Co jeszcze mamy lepsze? – dopytuje, jakby potrzebowała więcej argumentów.
– Na razie znalazłem tylko tyle. Wybacz – jeszcze raz ściskam jej dłoń. Teraz już odwraca wzrok i gapi się na morze.
– Myślałam, że pojechałeś tam, żeby się ode mnie odciąć, żeby znów móc zacząć myśleć po swojemu – nie dziwię się, że miała takie myśli. Nie do końca zachowałem się w porządku, zabierając przyjaciół, a jej nie.
– Nie chcę się od ciebie odciąć, a przynajmniej już nie, bo to nic nie zmieni w naszych życiach – nie chce znów o tym gadać – Widziałaś kiedyś rafę koralowa? – zmieniam temat na przyjemniejszy.
– No pewnie! Praktycznie na niej mieszkamy! – śmieje się, chyba z absurdu mojego pytania. To oczywiste, że to widziała, bo to Sharon.
– Chciałabyś kiedyś ja ze mną zobaczyć? – tym to już ją na pewno szokuję.
– Zabiorę cię na najlepsza jaka widziałam – stwierdza radośnie. Jej humor zmienił się od razu, gdy zapytałem o rafę, jakby teraz miała pewność do czegoś.
– Co ty robiłaś w weekend? – muszę, jakoś ułożyć sobie w głowię resztę tego, co jej powiem.
– Allison i Ashton jechali do Carins zabrali mnie, Matta i Cama. Byłam niańką chłopaków, ale było fajnie, bo zrobiłam dużo zdjęć.
Allison, cholera jasna. Przypominam sobie o tym, co powiedział mój brat i zastanawiam się, ile ma z tym wspólnego Ashton. Nie chce być w jakimś dziwnym trójkącie. Dwie osoby to już trudna rzecz, a co dopiero trzy. Chyba dlatego od razu rzucam ją na głęboką wodę.
– Spędziłem z kimś noc – mój dobór słów mówi, że jednak nie jestem w pełni rozumu.
– Aha – to jedno słowo, jakie mówi, ale zabiera dłoń z pod mojej dłoni – To była ta twoja dobra rzecz, którą zrobiłeś? Dla siebie? – Sharon jest dosyć nerwową osobą, ale w tej chwili nie mogę się jej dziwić.
– Nie, że kogoś bzykałem – dodaję, nieco wkurzony – To znaczy ona próbowała, ale ja nie chciałem. Nawet jej nie pocałowałem, chociaż może przez chwile chciałem. Udawałem kogoś kim nie jestem, Sharon – znów łapię ją za rękę, zastanawiając się, czy mi ją wyrwie – Przed tobą nie muszę udawać. Nie muszę być kimś innym, żebyś mnie chciała, ale zarazem mogę być w twoich oczach, kimkolwiek chcę, nic mnie nie ogranicza. Chciałbym ci coś powiedzieć – ściskam jej dłoń, której mi nie wyrwała – Nie wiem, czy o tym wiesz, ale... – to ostatnia rzecz, która nas dzieli – Nigdy nikomu tego nie opowiadałem.
– Luke.. – ma zatroskaną minę.
– Jack nie jest moim bratem, a przynajmniej nie pełnoprawnym bratem. Mój ojciec nie jest moim ojcem, a wujkiem, bo moim ojcem jest jego brat, który miał romans z moją matką, a ja jestem cholernym bękartem. Gdy ojciec się dowiedział, już nigdy nie było tak samo. Powiedział o tym całemu miastu, upijając się w barze, a potem obijając mordę swojemu bratu. Uważali, że to moja wina, bo pojawiłem się na świecie, że to ja zniszczyłem ich małżeństwo i ojciec już nigdy... – wyrzucam to wszystko z siebie na jednym tchu – To pojebane – ciągnę się za włosy – On nie jest moim ojcem. Nie potraktował mnie, jak syna od prawie dziesięciu lat, a ja dalej go tam nazywam. Mój prawdziwy ojciec nigdy mnie nie chciał, powiedział mi to, więc jeśli nie będę nazywać go ojcem.. – muszę zabrać dłoń z mojej dłoni, aby zacisnąć je z nerwów w pięści – Jestem cholernym bękartem, tajemnicą matki, która nigdy mnie nie obroniła, która zaczęła mną gardzić tak samo, jak oni, bo zniszczyłem jej życie. Nigdy mama nie traktowała mnie, jak Jacka, a ja nie rozumiałem i.. – marszczę nos i zaciskam oczy. Nienawidzę o tym myśleć, a co dopiero mówić to na głos. Nie jestem w stanie powstrzymać pierdolonych łez, no nie jestem, kurwa.
Czuję drobne palce Sharon na moim policzku, ocierające je.
– Byłem dla wszystkich bezwartościowy, niechciany.. –kontynuuje – To dlatego tak trudno jest mi zrozumieć, gdy ktoś chce dla mnie coś dobrego, gdy to we mnie widzi..
Sharon przytula się do mojego boku, a ja desperacko ją obejmuję, nie widząc innego sposobu na poradzenie sobie z tym.
– Ta dziewczyna w Sydney uwierzyła w moją historyjkę, że jestem inżynierem, że jestem niesamowicie bystry. Nie widziała we mnie nikogo innego. Wiesz, jak dobre to było?
Unosi głowę, aby spojrzeć mi w oczy.
– Ale nie chciałem jej, nie chciałem znowu udawać kogoś kim nie jestem. Ty wierzysz, że mogę być kim chcę, nawet gdy nie jestem tym kimś i to przy tobie chcę to odkryć, rozumiesz? – sam ocieram swoje łzy, żałując, że się tak rozkleiłem – Ni chcę cię do siebie uwiązać, chcę być ci równy i nie masz pojęcia, jakie to uczucie, gdy się wierzy, że naprawdę to możliwe, gdy ktoś obcy widzi w tobie tylko to, co dobre..
– Luke'u Hemmingsie – zwraca się do mnie – Możesz być kimkolwiek chcesz, ale na pewno jesteś też członkiem mojej rodziny.
Gdy te słowa wypadają z jej ust, to właśnie na nie rzucam się desperacko i czuję, jakbym nikogo nigdy nie pragnął tak bardzo pocałować. Nigdy nie czułem się tak pełny całując kogoś i nigdy nie całowałem jej, czując taką pewność, że jutrzejszy dzień może być lepszy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro