22. Dobrze, ale nie za dobrze
„Walczę ze samą sobą, aby nie widzieć świata tylko z jednej strony, ale wcale nie jestem pewna, czy powinnam umieć chodzić w cudzych butach"
Sharon Stone
Skoro nie wiedzieliśmy dokąd jedziemy, w końcu zaproponowałam promenadę w mieście obok. Luke stoi oparty o barierki oddzielające plaże od reszty i oczywiście pali.
– Zjemy lody? Jakie są twoje ulubione?
Robię mu zdjęcie. Nie wiem, w sumie ile ich już zrobiłam. Wcześniej nie skupiałam się na fotografowaniu ludzi. Każdy rodzaj fotografii to osobna umiejętność, a ja muszę się o niej jeszcze trochę dowiedzieć, aby moje zdjęcia były, co raz lepsze. Przy dobrych wiatrach będę miała kogo fotografować, więc ta wiedza mi się przyda.
– Lody? Kiedy ja ostatnio jadłem lody, kurwa? – zastanawia się, jakby to była jakaś dziwna rzecz do jedzenia.
– A to papierosy nie zabijają smaku? – trochę z niego żartuję.
– Nigdy się od nich nie odczepisz? – a on nawet przyjmuje to nie tak zgryźliwie, jakbym się spodziewała. Może nigdy się nie odczepię, a może ty kiedyś z nich zrezygnujesz. Chcę, aby obie te rzeczy się spełniły.
– Jestem pewna, że teraz one nie odczepią się ode mnie.
Podchodzę do niego. Aparat zwisa z mojej szyi. Stoję obok niego ramie w ramię i zastanawiam się, kiedy ktoś ostatni raz tak z nim stał, ktoś innym, niż z mojej rodziny. Rzuca papierosa na ziemie i dogasza go stopą. Trącam ramieniem jego ramię, szukając z nim bliskości. Luke wychyla się przez barierkę. Znów nie mówi za dużo, no więc trochę go zaczepiam.
– O czym rozmawiałeś z moim ojcem? I kiedy właściwie to robiłeś? – może powinnam zacząć od jednego pytania.
– Ale ty jesteś ciekawska... – mogę przysiąc, że zaraz zrobi fikołka, aby tylko nie odpowiadać na te pytania – Nie uważasz, że jest tu bardzo ładnie? – co, do jasnej cholery..... – Jesteśmy pół godziny od Mission Beach, a tu jest, kurwa, tak ładnie.
Gapię się na niego, jakby mówił, jakieś odkrywcze rzeczy. Może dlatego, że sama byłam tu milion razy, a może dlatego, że widziałam inne, ładniejsze miejsca, nie podzielam jego entuzjazmu.
– I ty jesteś cholernie ładna – obraca głowę w moją stronę.
Wiatr zawiewa w moją stronę. Zakładam swój kosmyk włosów za ucho. Lekko obracając się przy tym w jego stronę. Luke gapi się na mnie.
– No co? – zastanawiam się, czy widać rumieniec na moich policzkach.
– Cholera, Sharon, jesteś ładniejsza, nawet, niż ten cholerny zachód.
– Przestań.. – spuszczam głowę w dół, nie będąc do tego przyzwyczajoną.
– A czy ja mówię coś złego,? – mogłabym go powiesić za dodanie tam tego przekleństwa.
Zaciskam dłonie na barierkach, szukając czegoś do powiedzenia, co rozluźni trochę sytuacje albo raczej mnie.
– Spojrzysz na mnie, kurwa?
– Nie, bo mówisz ‚kurwa', jakbyś był wściekły. Czy ty w ogóle wiesz, jakie to ‚kurwa' jest dezorientujące? Wypowiadasz je i jest odpowiedzią na wszystko...
Spoglądam na niego, nie wiedząc, czego się właściwie boję. Chyba samej siebie i tego, jak się z tym czuję. Luke się do mnie uśmiecha. Strasznie lubię ten uśmiech. Jest w nim dzisiaj coś, czego wcześniej nie było. Pochyla się nade mną, a ja staram się mimo wszystko nie zerwać kontaktu wzrokowego, jakby każda sekunda była zbyt cenna, aby ją przegapić. Jego nos tracą mój, ani na chwile nie zrywa spojrzenia, aż jego usta dotykają moje i chciałabym powiedzieć, ze jestem w stanie skleić jakaś głęboka myśl, ale nie jestem. Puszczam barierkę, a on wykorzystuje te okazje do złapania mnie za rękę. Jego mały palec, ściska moje conajmniej dwa. Widzicie, nawet nie jestem w stanie się doliczyć.. jego usta muskają raz, za razem moje. A ja chyba jednak muszę się czegoś złapać, więc stawiam na jego pierś, o którą się opieram. Smak fajek magicznie nie znika, ale to uczucie blisko wygrywa ze wszystkim innym. Nawet gdy nasze języki splatają się w jedno, a jego druga dłoń, mocniej mnie do niego dociska. Po raz pierwszy nie udaje mi się sfotografować zachodu i nie jest mi go nawet szkoda, bo przeżyłam ich cholernie dużo, a ta chwila, jest nie do powtórzenia.
– To co? Skoczymy na te lody? Strasznie jestem ciekawa jakie wybierzesz – ściskam jego dłoń, która dalej jest mniej lub bardziej w mojej.
*
Zgadza się, żebym zabrała go na lody i pomimo tego, że to ja to wymyśliłam, gdy przychodzi do płacenia, upiera się, że to on to zrobi. Już raz byliśmy w tej sytuacji i tym razem jest dokładnie to samo, bo uparłam się, żeby spróbował, jak największej ilości smaków, bo gotowe jedzenie to nie jedzenie, więc chcę, żeby odnalazł prawdziwe kubki smakowe. Patrzy to na kasjerkę to na mnie, gdy zagląda do portfela. Nie obchodzi mnie, że nie może zapłacić za te lody, bo od początku zamierzałam to zrobić, ale... będę suką, jeśli powiem, że na fajki ma pieniądze? Wtedy nie miał na zakupy, a teraz nie może sobie pozwolić na lody. Nie brzmi to dobrze, wiem. Cholera jasna, mam takie ogromne oczekiwania do ludzi, w ogóle nie rozumiejąc nałogów.
Luke chyba stracił humor i nawet średnio jest zainteresowany wybieraniem lodów. Zastanawia się tak długo, że wprawia nawet w zdenerwowanie babkę nakładającą lody. Wszedł tu uśmiechnięty, a teraz...
– Wiesz, co – klepię go w pierś – Wybiorę za ciebie.
Kiwa głową i mówi, że w takim razie pójdzie usiąść. W pierwszym odruchy mam ochotę przeprosić te kobietę za to, że to tak długi trwa, ale zamiast tego tylko podaję jej smaki.
– W wafelku są smaczniejsze – siadam naprzeciwko niego na dworze. Słońce już, co prawda zaszło, a ludzi jest tylko garstka, bo to środek tygodnia, ale dzięki temu to miejsce ma więcej uroku – Chcesz się zabawić w zgadywanie smaków? – mówię do niego, ale on nawet na mnie nie patrzy – Luke, jesteśmy w Australii, te lody się szybko roztopią..
Dopiero gdy zwracam się do niego po imieniu, przyjmuje wafelek pełen pyszności.
– Jak twój ojciec mi zapłaci.... – słyszę zdenerwowanie w jego głosie, nie ma odwagi na mnie spojrzeć.
Mam to gdzieś.
– Możesz spróbować? – wskazuję na lody – Sprawdź, czy chociaż trochę trafiłam w twoje kubki smakowe.. – uśmiecham się, jak głupia, chcąc poprawić mu humor – Możemy się kiedyś wybrać na sushi. No nie u nas w mieście, ale...
Może powinnam się zamknąć. Może wymienianie kolejnej odpłatnej rzeczy, nie pomoże mojej sytuacji. Aby tu uczynić próbuję moich lodów, ale nie smakują tak dobrze, jak zawsze. Ciekawe dlaczego. Luke w końcu próbuje swoich lodów. Może kiedyś powiem mu, że cytrynowy wybrałam dlatego, że jest trochę cierpki w smaku, czekoladowe dlatego, że to mój ulubiony smak, a te o smaku marakui, bo nigdy ich nie próbowałam i jakby właśnie te smaki, podsumowują naszą znajomość. Nie potrafi, jednak ukryć wkurzenia na coś. Ma wściekłe brwi, co może nieco mnie nawet bawi. Najgorsze jest to, że nie do końca potrafię się wczuć w jego problem, bo tego nie przeżyłam, a przynajmniej nie w taki sposób, jak on.
– Nie wiem, kiedy ostatni raz jadłem coś normalnego, bo nie mamy z Jackiem na to kasy – to zaskakująco szczere, jak na niego. Kiwam głową, nie chcąc powiedzieć czegoś niewłaściwego. Mam w głowie tylko te nieszczęsne fajki, tylko one. Gdyby nie ilość, jaką pali... muszę się ugryźć w język – Twoja mama bardzo smacznie gotuje. To był mój pierwszy posiłek ugotowany przez kogoś dla mnie od dawna, Sharon – ściska wafelek trochę za mocno – Cholera, kurwa – wyklina, gdy lody zaczynają spływać mu po dłoni. Zaczyna robić wszystko, aby zjeść, jak największą ilość lodów, aby być, jak najmniej brudnym. To całkiem zabawny widok. Wybucham śmiechem, patrząc na niego.
– Wiesz, chyba nie powinniśmy przy sobie jeść, bo patrz, jak to się kończy – zlizuje resztę lodów z dłoni – Bardzo dobre. Cytrynowe są chyba moimi ulubionymi.
Wybucham jeszcze głośniejszym śmiechem, bo mogłam się tego właśnie po nim spodziewać.
– Co cię tak bawi, Stone? – jeszcze te zmarszczone brwi..
– Masz tu trochę lodów – wskazuję na jego lewy policzek – O tutaj – pochylam się przez stół i swoją nadgorliwością, sprawiam, że reszta moich lodów zgniata się o moją pierś. To z kolei bawi Luke'a.
– Czy zawsze, gdy będziemy coś jeść, wyląduje na nas? – odchyla się na krześle, śmiejąc się z mojej miny. Ściąga palcem resztę lodów ze swojego policzka – Może następnym razem po prostu zjemy coś z siebie? Smaczniejszego od jajek?
Peszę się okropnie, ukrywając twarz za włosami. Wtedy czuję, że na nich też mam lody. Fantastycznie.
Mamy zupełnie inne granice. Nie jestem przyzwyczajona do fizycznej bliskości, a on do tej mentalnej. Mam niewyparzoną gębę, jeśli chodzi o pouczanie go, a on nieco mniej niewyparzoną, jeśli chodzi o mówienie o naszej bliskości.
Oboje stwierdzamy, że to pora wracać. Nie tylko ze względu na szkody, ale także na fakt, że jednak jutro wybieramy się do szkoły. No chociaż nie wiem, jak on, bo dalej ma śliwę pod okiem. Domyślam się, o co w rzeczywistości pokłócił się z Ashtonem, że aż się pobili, kiedyś go o to zapytam. Nie potrzebuje wszystkiego na raz, jeśli mam czas na poruszanie się powoli.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro