Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

20. Twoje życie zaczyna się tu i teraz, chuju

"Ojciec nie mojej dziewczyny trzyma mnie w ramionach, prędzej niż ona sama. Co jest nie tak z tą rodziną?"
Lucas

Przyszedłem do Sharon z baru na pieszo i tak samo zamierzałem także wrócić do domu, ale gdzieś w połowie drogi, która ciągnęła mi się niemiłosiernie, przez bolącą głowę i walące po oczach słońce, zatrzymał się obok mnie samochód.

– Wsiadaj.

Obracam głowę boleśnie wolno, aby zobaczyć kto to, a to nikt inny, jak ojciec Sharon.

– Wsiadaj, Luke – czy nie powiedziałem mu, że mam dosyć jego grania ojca? On naprawdę nie rozumie, co ja do niego mówię? Czy o co chodzi temu cholernemu facetowi? – Nie każ mi wysiadać, naprawdę.

Może przez to, że jego dzieci są takie idealne, ma potrzebę naprawienia takiego chłopaka, jak ja.

– Ale mi pan każe wsiadać?

– Tak, wsiadaj. Zabiorę cię na śniadanie – nie jestem pewny, czy cokolwiek przełknę. Nie mam pojęcia, co ten facet sobie myśli, ale jestem już nim zmęczony, naprawdę. Myśli, że może ingerować w moje życie, bo coś mu się o mnie wydaje. No słuchaj facet, nie jesteś jedyny.... – Wsiadaj, Luke.

No dobra, kurwa. Nie mam siły dalej iść.

– Nie jestem pewny, czy coś przełknę.

Rzuca mi butelkę wody na kolana. Tak, to może mi się faktycznie przydać.

– Lubisz tutejsze naleśniki?

Na naleśniki to może zabierać swojego dwunastoletniego syna, a nie mnie. Wybucham śmiechem.

– Czy pan jest w ogóle poważny? – pytam – Był pan poważny, a teraz z nieznanych mi powodów goni mnie, pan i oferuje naleśniki. Wyglądam na kogoś kto je naleśniki z posypką?

Ojciec Sharon obraca głowę w moją stronę, aby dobrze mi się przyjrzeć.

– Nie wiem, a lubisz?

Może jednak powinienem się dalej męczyć.

– Dobra, skoro nie – sięga ręką na tyle siedzenie swojego samochodu – Wziąłem kanapki z domu.

– Gdzie pan mnie zabiera? – liczyłem, że odwiezie mnie do domu, a nie będzie oferował mi pełen zakres usług bufetowych.

– Jaką muzykę lubisz? – ignoruje moje pytanie – Jak mi nie powiesz to włączę coś swojego.. – ostrzega.

Cała ta rodzina nigdy się nie zamyka. Gadają, gadają, nawet jeśli nich ich o to nie pytał, ani nie prosił. Bawią się w zbawicieli, jakby to było im pisane albo mieli jedną osobę na rok do uratowania. Ten rok się kończy, więc musiało im coś pójść nie tak, przez ostatnie dziesięć miesięcy, że teraz, aż chwytają się mnie.

– Wstąpimy, jeszcze do jednego miejsca po drodze.

– Po drodze dokąd, kurwa? – wiem, że nie powinienem przeklinać, ale ten facet oczekuje ode mnie absurdalnie dużo i już nie mogę znieść jego osoby.

Nie potrzeba mi wiele czasu, żebym się przekonał. Parkuje pod barem, z którego odbierałem ojca.

– Nie idziemy na drinka –  nie wiem, czy to próba żartu, ale dosyć słaba – Zaczekaj tu chwile.

– Chyba pan sobie robi ze mnie jaja, kurwa! – gdy tak wrzeszczę, okropnie boli mnie głowa – Co pan robi?

Jeśli idzie tam powiedzieć, żeby nie sprzedawali mi alkoholu, to po pierwsze mam osiemnaście lat, a po drugie, nie piłem tutaj. Nie wiem, co on sobie w ogóle wyobraża. Powinienem iść za nim, ale nie mam pojęcia, co to w ogóle ma na celu. Zostaję w samochodzie i cieszę się wygodnym siedzeniem, gdy on robi bóg wie, co. Dobra Bóg pewnie też wie, ale połowa miasteczka też. Właśnie obok samochodu przeszła jedna z plotkar. Chyba kiedyś były przyjaciółkami z matką, ale matka nie ma już przyjaciół. 

No i jak się z tego wytłumaczysz facet?

Jestem taki zmęczony...

Chcę już się położyć we własnym łóżku, kurwa. No bo on chyba nie wiezie mnie do szkoły? Jest szalony, jeśli myśli, że spędzę ten dzień w szkole albo że w ogóle może mnie do czegoś zmusić.

Wraca po jakiś pięciu minutach.

– Nie przyniósł nam pan po drinku? – próbuję żartować albo cokolwiek z niego wyjąć.

– Jak na nie bycie jego synem, starasz się być do niego strasznie podobny – już wiem po kim Sharon odziedziczyła charakterek, chociaż jej matce także go nie brakuje. Niesamowite, że Sharon nie należy do popularnych dzieciaków, które wszystkim mówią, że to ich życia są najlepsze, bardzo by tam pasowała, swoim wciskaniem wszystkim własnego zdania, jak jej ojciec.

– Jak pan chce mnie znowu umoralniać to ja wysiadam, naprawdę..

Jej ojciec jednak w ogóle tego nie rozważa i rusza dalej. Chyba będę musiał wyskoczyć z tego samochodu. Chociaż obawiam się, że ten facet by mnie gonił. Z nim musi być coś nie tak, naprawdę. Nie wiem, czy chciałby mieć drugiego syna, czy co...

Jedzie dalej, nawet kieruje się do wyjazdu z miasta i ja nie wiem, czy może on postanawia mnie zabić, zakopać, czy tutaj wysadzi i stąd będzie kazał wracać na chatę. Żaden z tych pomysłów nie ma żadnego sensu.

– Czujesz coś?

Nie no, ten facet nie jest normalny...

Co mam czuć?

Jakiś czas temu włączył jakąś piosenkę Pink Floyd, a ja udaję, że wcale nie lubię tej muzyki. Cóż, właściwie to po prostu nie powiedziałem, że to rozpoznałem.

No, nie wiem, co miałbym czuć, ale chyba jestem trochę zaniepokojony. Patrzę na niego, próbując do chuja zrozumieć, co ja niby mam czuć.

– Nie?

Jedzie dalej i właściwie to mnie ignoruje. Wyjechaliśmy już z miasta. Jesteśmy na głównej drodze w kierunku Sydney. Czasem jeżdzę tędy z Jackiem do jego dziewczyny, ale..

– Czujesz coś?

– O co ci facet chodzi?! – krzyczę w końcu.

Ojciec Sharon parkuje na poboczu i wysiada z samochodu. Otwiera drzwi po mojej stronie i zachęca mnie, abym także wysiadł. Co mi innego pozostało do zrobienia?

– Czujesz to? – pyta po raz kolejny. Nie no, ja mu zaraz przyłożę i sam zapytam go, czy to czuje.

– Co mam niby czuć, do kurwy?! – wrzeszczę, jeszcze bardziej wkurzony, niż zanim w ogóle wsiadłem do tego samochodu, a myślałem, że to niemożliwe.

– No właśnie! – aha.. no dobra... – Nic się nie zmieniło, prawda? – rozgląda się dookoła, a ja robię to samo, jakbym czegoś naprawdę nie widział – Jak się czujesz?

Tak samo chujowo, ale nie zamierzam mu tego mówić, bo niby po co.

– Tak samo, prawda? – nie wiem, skąd to wie. Jest cholernym mechanikiem, a nie psychiatrą, nie żebym w nich wierzył – Bo to siedzi tutaj – nawet się nie waha i puka palcem w moje czoło – To siedzi w twojej głowie – no, nie jestem głupi, zrozumiałem, o co mu chodzi – Przekroczyliśmy granice miasta, a czy ty poczułeś się inaczej? Odmieniło to twoje życie?

– To jest cholerne pole! – krzyczę – Nie ma tu nic, poza polem!

– My tu jesteśmy – no, jakbym nie zauważył – I jak się z tym czujesz? – naprawdę czuję się, jak na psychoterapii, a na żadnej w życiu nie byłem.

– O co panu chodzi, co, kurwa? – sięgam do kieszeni po papierosa, bardzo go teraz potrzebuję, cholernie bardzo.

Odpalam go, a on on się uśmiecha.

– No i co? Dalej masz ochotę na fajki, prawda? – jest z siebie zadowolony, a przecież powiedział mi, żebym tego nie robił. Może robię to złośliwie albo po prostu tak bardzo tego potrzebuję – Ten zły nałóg nagle nie zniknął, tak samo, jak cała masa innych rzeczy w twojej głowie.. granica miasta to wcale nie to, co cię powstrzymuje.

– Co ty, niby o tym wiesz, kurwa?! – zaciągam się i już jestem gotowy wyrzucić z siebie kilka kolejnych chujowych uwag.

– Wiem więcej, niż myślisz! – w jego głosie także słyszę rezygnację! – Też taki byłem! Przyjechałem do Mission Beach na wakacje, bo rodzice tu nie mieszkali.. – no dobra, ale co mnie to obchodzi... – Do dziadków. Dziadek miał ten warsztat i chciał mnie wszystkiego nauczyć, więc przyjechałem i poznałem matkę Sharon, Barbarę – gratuluję, zbliża się, jakaś rocznica, czy co.. – Traktowałem to, jako wakacyjny romans, bo nie planowałem zostawać w tej dziurze na dłużej. Dobrze się bawiliśmy, ale to miasto.. dostawałem pokrzyki, gdy widzieli we mnie miastowego, który przyjechał do tej dziury. Oceniali wszystko, co robię. Wszystkie dzieciaki, każdy koleś.. byłem tym, kim oni nigdy nie byli. Wiecznie na coś czekałem, śpieszyłem się, oczekiwałem, aż te wakacje już się skończą, bo w mieście, przecież czekało na mnie tyle rzeczy.. Ale pojawiła się Barb – no oczywiście.. – I już nic po powrocie do miasta nie było takie samo.

– Co ty mi mówisz? Mam przeżyć romans z pańską córką, a potem żałować, chcieć tu wrócić, jak pan?  – to idiotyczne, aż prycham. Tyle razy powiedział, że właśnie tego mam nie robić.

– Nic nie rozumiesz – kręci głową, jakby naprawdę nie mógł uwierzyć w to, jakim jestem tumanem – Nie planowałem tu wracać. Nie lubiłem tego miasta, ani tego warsztatu, ani tych ludzi. Do cholery, gdy tu byłem wiecznie czekałem, aż lato się skończy, nigdy nie cieszyłem się tym, co już mam. Byłem tutaj, ale mnie tu nie było, ale wyjechałem, stąd.. i też mnie nie było, tam gdzie, przecież byłem.. wiecznie na coś czekałem, Luke. Niczym się nie cieszyłem.. Niczym. Nawet piękną kobietą u swojego boku. Wyobrażasz sobie? – nie wierzy w to, co mówi, a raczej w to jak głupi był – Ty też się niczego nie cieszysz.. myślisz, że wszędzie jest coś lepszego, niż w Mission Beach. I co?

– To cholerne pole! – wrzeszczę.

– To cholerne pole, poza granicami miasta i co czujesz, chęć zrobienia czegoś innego? – wskazuje na mojego papierosa – Nie, prawda? – jest taki zarozumiały, jeszcze gorszy, niż Sharon.. – Nic cię nie cieszy, bez względu na to, gdzie jesteś, Luke.

– No i fantastycznie. Dziękuję, za udowodnienie, że będę śmieciem, gdziekolwiek będę... – opieram tyłek o maskę samochodu – Jestem pod wrażeniem, że tak się pan postarał, aby mi to pokazać, kurwa.

– Powiedziałem Thomasowi – Thomas to właściciel i jedyny pracownik baru – Że gdy twój ojciec przyjdzie do miasta i się upije to ma dzwonić do mnie, a nie do ciebie.

– Dlaczego pan się w to miesza?!

– Bo to nie twoja zasrana wina! – krzyczy mi prosto w twarz – Jak mam ci to jaśniej powiedzieć?! Nic z tych rzeczy nie jest twoją zasraną winą! – nikt mi nigdy tego nie powiedział, nawet przyjaciele – Zacznij się zmieniać tu i teraz albo do cholery nigdy tego nie zrobisz! Jeśli powstrzyma cię to miasto, to powstrzyma cię wszystko...  – opuszcza ręce po swoich bokach z bezsilności – Wszystko, Luke..

– Ile jest ludzi, którzy nigdy nie wracają do swoich domów, bo nikt ich tam dobrze nie traktował?! To co pan mówi to jest bzdura! Powstrzymuje mnie tylko to miasto..

– To co ten papier robi w twojej dłoni? – uparł się na te cholerne papiery – Czy to podbite oko nagle magicznie zniknęło?

Ja pierdole...

Rzucam niedopałek i łapię za głowę.

– A co do Sharon.. – jeszcze tego brakowało, aby dawał mi rady, co do swojej córki. Myślałem, że to ja tu jestem nieźle popieprzony, a okazuje się, że on jest równie szalony.

– No właśnie! Sharon! Przecież, ona jest dobra, a pan uważa, że nie jestem dla niej wystarczająco dobry! – to dobry argument w tym wszystkim.

– Moja córka ma własny rozum – to zaskakujące – Wiem, że się tak nie zachowałem.. – co za popierdolona rodzinka.. – Ale jestem jej ojcem, na litość boską i jak widzę chłopaka wychodzącego z jej pokoju to.. – gdybyście mogli zobaczyć teraz jego przerażoną i zmęczoną twarz – To jaką widzę Sharon przy tobie, przeraża mnie, wiesz? Tak długo nie widziałem jej takiej walecznej poza domem, że zapomniałem, że mój dzieciak to w sobie ma i głupi bym był, gdybym jej to zabrał, bo stawiam patriarchat na pierwszym miejscu.

Nie no, on jest niemożliwy..

– Może to ty powinieneś uważać na nią? – czemu teraz się uśmiecha? – Chyba jeszcze wielokrotnie nas zaskoczy, a ja chętnie zobaczę, jak walczy z tobą o siebie i ciebie, tak długo, jak walczy o siebie i swoje własne szczęście. Nie powstrzymam was i nie chciałbym stracić dobrego kontaktu z córką, ani z tobą..

Facet bierze mnie do uścisku. Do pieprzonego uścisku. Nie wiem, co zrobić z ramionami, powinienem go objąć? Co, to niby jest? Faceci się ściskają? Ojcowie ufają pojebom, jak ja, co do swoich córek? Co tu się niby dzieje.. Zaczynam się trząść. Pewnie to czuje, ale nic nie mówi. Pamiętam, jak to jest mieć ojca, ale nie sądziłem, że kiedykolwiek....

– Chce dla ciebie, jak najlepiej, Luke.

No chyba tak, skoro właściwie mówi mi, że jeśli jego córka będzie chciała, to będę mógł.. ten facet mnie ściska, a ja... teraz to mi głupio, kurwa.

– Tu i teraz, nie kiedyś, Luke – powtarza to moje imię, jakby podkreślał, że rzeczywiście mówi do mnie.

Co ja niby w sobie takiego mam, że cała ta rodzina Stone tak o mnie walczy?

Coś chyba muszę mieć, kurwa...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro