Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

9.

***
Steve

- Czy to właśnie robią ludzie, gdy nie walczą na wojnie?
- Tak, to i wiele innych rzeczy.
- Jakich rzeczy?
- Ymm... Jedzą śniadania. Uwielbiają śniadania. I lubią się budzić, czytać gazety. Chodzą do pracy. Biorą śluby. Mają dzieci. Starzeją się. Tak sądzę.
- I jak wtedy jest?

Obudziłem się czując potworny ból głowy. Co to było do cholery? I dlaczego tak bardzo bolało... Wstałem z ziemii i podszedłem do okna. Zaczynało się robić widno. Udałem się do łazienki i wziąłem prysznic. Przebrałem się w czyste ubrania, po czym zacząłem budzić resztę.

- Czego ty chcesz, człowieku? - spytał Charlie odwracając się w drugą stronę.

- Musimy iść. - powiedziałem szybko zakładając na plecy wielki plecak. Pod płaszcz wysunąłem karabin. - Pójdę po Dianę i widzimy się na dole. - poinformowałem wychodząc z pokoju. Stojąc przed drzwiami zapukałem. Wtedy masywna konstrukcja się otworzyła, a w niej stanęła sama Diana.

- Dzień dobry. - powiedziała przechodząc obok. - Gdzie reszta? - spytała zmierzając w kierunku schodów.

- Zaraz zejdą. - odprłem. - Wyspałaś się? - spytałem spoglądając na nią kątem oka.

- Nie narzekam. - odparła poprawiając włosy. - Ale jeśli zaraz tu nie przyjdą, idziemy bez nich. - powiedziała znudzona czekaniem. Bałem się zostać z nią sam na sam. Szczególnie na dłuższą metę. Nie widziałem jak mam się jej przyznać do tego co zrobiłem. A chciałem to zrobić. Chciałem, żeby wiedziała bez względu na wszystko.

- Już są. - powiedziałem z ulgą widząc zbliżającą się trójkę przyjaciół.

- Idziemy. - powiedziała Diana opuszczając knajpke z niezwykle szybką prędkością. Bez namysłu zaczęliśmy podążać w jej tempie. Opuściliśmy miasto, wchodząc do lasu. Ta droga była najszybszą z możliwych.

- Coś mi tu nie gra. - szepnęła Diana zatrzymując się raptownie. Mimo, że nie zauważyłem nic podejrzanego, naszykowałem broń i rozejrzałam się wokół.

- Nic nie widzę. - stwierdził Sameer wzruszając ramionami. Zrobił kilka kroków, a wtedy nie wiadomo skąd pojawiło się kilku mężczyzn. Uzbrojeni i gotowi do walki. Podbiegli do Sameego powalając go na ziemię. Szybko znalazłem się obok niego zetrzelając kilku z nich. Wtedy mnie otoczyli i wyrzucili mój karabin. Już miałem oberwać, gdy ktoś objął mnie ręką. Spojrzałem w bok. Diana.

- Schowajcie się. - rozkazała, a ja pomogłem Sameerowi podnieść się z ziemii, po czym razem z całą resztą ukryłem się za najbliższym drzewem.

Ciemnowłosa zrzuciła z siebie czarną pelerynę, zostając jedynie w stroju wojowniczki. Widząc to co robi, wytrzeszczyłem oczy. Była tak bardzo niesamowita. Nie miało znaczenia to, ilu ich jest. Ani to, że są mężczyznami. Wyglądającymi na silnych i niepokononanych... Tak naprawdę to ona była niepokonana.

W ciągu kilku minut wszyscy padli na ziemię. Wtedy wyszliśmy z ukrycia. Czułem się trochę źle z tym, że wcale jej nie pomogłem, ale ona tego nie potrzebowała. Bez nas poradziła sobie lepiej. Nie miała z nimi najmniejszego problemu. Walczyła jak jakiś robot. Przysięgam... Nie widziałem czegoś takiego.

- Nic wam nie jest? - spytała z troską podbiegając do nas chwilę po tym jak ostatni z przeciwników padł na ziemię. Stałem z otwartymi ustami i wpatrywałem się w nią nie ukrywając tego w żaden sposób.

- Nie było szansy, żeby coś nam się mogło stać. - powiedział Samee, a ja tylko chciałem coś powiedzieć, tylko, że nie wiedziałem co właściwie. Diana spojrzała na mnie okrywając się ponownie płaszczem.

- A ty? Wszystko w porządku? - spytała niepewnie, na co odchrząknąłem.

- Ty jesteś niesamowita. - powiedziałem kręcąc głową z zachwytem. Kobieta zaśmiała się spoglądając na swoje buty.

- Już to kiedyś słyszałam. - mruknęła odwracając się do mnie plecami.

- To nie jest śmieszne! - powiedziałem szybko doganiając ją.

- Naucz nas tego. Nie możemy być bezbronni. - umiałem walczyć. A przynajmniej tak myślałem. To co zrobiła ona jest nie do opisania.

- Jak? - spytała nie rozumiejąc. - Uczyłam się walczyć od czasu gdy skończyłam siedem lat. To nie przyjdzie wam tak łatwo. - powiedziała wzruszając ramionami.

- Proszę! - krzyknąłem gdy już chciała ruszyć dalej. - Nie chcę stać bezczynnie, gdy ty walczysz. Cholernie źle się z tym czuję. - powiedziałem stanowczo a ona westchnęła.

- Ma trochę racji, Diano. - stwierdził Sameer, na co ona pokręciła głową z niedowierzaniem.

- Nie ma na to czasu. - powiedziała natychmiast.

- Za dwa dni, będziemy już na statku. Tam nie damy rady ćwiczyć. A gdy tylko z niego zejdziemy, do agencji pozostanie nam zaledwie kilkanaście kilometrów. Wtedy już nie będzie szans na naukę. Poświęcimy na nią jeden dzień. To nie zrobi nam wielkiej różnicy. - powiedziałem podniesionym tonem. Po chwili jednak się uspokoiłem.

- W porządku. - stwierdziła zrzucając na ziemie płaszcz, tarczę i sztylety potrzebne do walki. - Walczmy. - powiedziała szykując pięści. Zaraz. Nie zupełnie to miałem na myśli. Myślałem, że pokaże mi kilka ruchów. Nie będę się z nią bił.

- Nie. To nie tak. - powiedziałem a ona ugięła nogi i zamachnęła się żeby mnie uderzyć. Cofnąłem się jednak to nie był najlepszy pomysł, bo potknąłem się o jakiś korzeń.

- I po co Ci to było chłopie? - spytał Charlie kręcąc głową z załamaniem.
Szybko podniosłem się z ziemii i zdjąłem plecak. Odłożyłem broń, na co Diana uśmiechnęła się lekko. Nabrałem dużo powietrza, gdy ta ponownie się zamachnęła tyle, że tym razem trafiła. Kopnęła mnie w zgięcie w kolanach, co spowodowało, że dreszcz przeszedł po moich nogach.

- Co jest, Steve? Wszystko w porządku? - spytał rozbawiony Sameer, na co tylko zacisnąłem zęby i podszedłem bliżej niej. Wycelowałem w jej twarz, ale szybko się schyliła i pobiegła popychając mnie w stronę drzewa. - Nie przerywajcie sobie... Tylko rozbijemy namioty i do was wracamy. - powiedział Samee ze śmiechem.

- Co? - spytałem spoglądając na nich kątem oka. Wtedy poczułem jak pięść Diany trafia prosto w mój nos. Zabolało, jednak nie zwróciłem na to uwagi. Skupiłem się. I w odpowiednim momencie kucnąłem. Zrobiłem szybki obrót podcinając jej nogi.

- Nieźle. - mruknęła podnosząc się szybko z ziemii. - Ale nie wystarczająco. - dodała, a ja poczułem jak łapie w pasie i przerzuca sobie nad głowę. Upadłem na plecy. Gdy wstałem zaczęliśmy naprawdę walczyć. Ona zadałwała ciosy, a ja się broniłem. Lub na odwrót. W końcu byłem tak zmęczony, że nie dałem rady wstać z ziemii o własnych siłach. Diana podeszła do mnie i podała mi rękę. Złapałem ją, a gdy już wstałem skinąłem głową w celu podziękowania.

- Ej, chłopaki! Czekam na was. - krzyknęła do całej trójki, gdy oni siedzieli sobie na konarach i popijali piwo. Spojrzeli na moje poobijane ciało ze strachem.

- Nie będzie tak źle. - szepnąłem sięgając po piwo. Otworzyłem je i czując silny ból każdej części ciała, zacząłem pić. Za jednym zamachem wypiłem całą zawartość butelki. W końcu się podnieśli i podeszli do Diany.

- Ty pierwszy. - powiedział Samee popychając Charliego w stronę kobiety.

- Nie, ty. - oznajmił rudy cofając się w tył. Przepychali się przez kilka minut, aż w końcu postanowili w trójkę stanąć przeciwko niej. Ten widok był naprawdę najzabawniejszą rzeczą jaką widziałem w życiu. Nie dawali sobie rady nawet przez chwilę. Żaden z nich. Diana w końcu przestała zadawać ciosy i pokazała im kilka rzeczy, które mogły być przydatne na polu bitwy. Dlaczego ze mną nie zrobiła tego samego?

Około godziny dziewiętnastej zaczęło się ściemniać. Wtedy poszedłem znaleźć jakieś drzewo na rozpałke. Gdy wróciliśmy rozpaliliśny ognisko. Była połowa października. Wieczory bywały chłodne i niezbyt przyjazne.
Panowie mieli zapasy żywności, więc wyciągnęli je gdy tylko pszyszła pora kolacji. Usiedliśmy wokół ognia przyglądając mu się z uwagą. Ogrzałem dłonie. Szykowała się zimna noc. Bardzo zimna.

Nagle Samee zajrzał do swojego plecaka i wyciągnął małą paczuszkę.

- A ty co tam masz? - spytał Charlie z uśmiechem.

- Karty do gry, panowie. I pani. - poprawił się wyciągając je z opakowania. Dawno nie grałem. Nawet bardzo. Można się przy tym naprawdę świetnie bawić.

- Co to takiego? - spytała Diana z zaciekawieniem. Nie rozumiałem jej pytania.

- To znaczy? - zdziwiłem się spoglądając jej w oczy.

- Do czego to służy? - ponowiła pytanie, a ja spojrzałem na chłopaków. Nie byli zdziwieni.

- Możne w nie grać. Jest wiele karcianych gier. Gracze, przegrani i zwycięstwy. - powiedział Wódz, a ja tylko spojrzałem na nią. Nadal była zdumiona.

- No to, wojna? - krzyknął Charlie z zadowoleniem, a Diana tylko wstała na równe nogi.

- Nie. Żadnej wojny. - powiedziała ze złością, a ja nawet nie czułem się rozbawiony. Traktowała to poważnie.

- Spokojnie. To jedna z gier. Nie będzie żadnej wojny. - wyznałem wskazując żeby jednak usiadła. Zrobiła to z dezorientacją na twarzy. Założyła dłonie o pięści i oparła się o korzeń.

- Grasz z nami? - spytał Sameer podczas rozdawania kart.

- Odpuszczę sobie. - oznajmiła marszcząc brwi. Samee wzruszył ramionami i rozdawał dalej, omijając jej osobę. W końcu zaczęliśmy grać. I przez chwilę czułem, że jestem szczęśliwy. Że takie życie by mi odpowiadało. Wolność. Przyjaciele. Szczęście. I ona u mojego boku.

Dobranoc kochani 💞 i miłego poniedziałku 😘

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro