Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2.

Od wizyty Charliego minął niecały tydzień. Od tamtego czasu, co noc miewam sny. Koszmary, które nie dają mi spokoju. Nie umiem z nimi walczyć. Za każdym razem są gorsze. Bardziej realistyczne, niż powinny. Bardziej, niż bym tego chciała.

***

Dokładnie o ósmej zjawiłam się w moim biurze. Tak wyglądał każdy mój poranek. Przychodziłam, piłam kawę i szłam do gabinetu po czym zasiadałam w wygodnym fotelu i czekałam. Czekałam aż, ktoś będzie potrzebował mojej pomocy. Oznaczało to, że przez chwilę będę potrzebna. Przez chwilę, będę dla kogoś ważna, być może najważniejsza.

Jak co dzień przywitałam się z Filipem. Już miałam udać się do siebie, jednak dzisiejszego ranka brunet zatrzymał mnie swoim niskim i odrobinę strasznym głosem. Miał dla mnie nieco ciekawsze plany, niż siedzenie za biurkiem.

- Dostałem wiadomość z Orleanu, burmistrz prosi Cię o natychmiastową pomoc. - poinformował Filip, a ja uśmiechnęłam się w duchu. W końcu coś się będzie działo. Miałam dosyć siedzenia i ciągłego czekania. A to właśnie z racji pokoju na świecie, powinnam się cieszyć. Prawda?

- Wiadomo coś więcej? - spytałam przyglądając się Filipowi, wydaje mi się, że w mniemaniu kobiet, był powyżej średniej. Porównując jednych mężczyzn do drugich, można było wybrać tych którzy byli tymi bardziej okazałymi przedstawicielami płci brzydkiej.

- Nie dostałem więcej szczegółów. Chodzi o jakieś ataki. Kradzieże. - odparł, a ja skinęłam głową po czym udałam się do gabinetu. W mgnieniu oka znalazłam się obok szafy. Mój strój, tarcza, całe wyposażenie. Wszystko to wyjęłam i położyłam na kanapie. Wyciągnęłam również walizkę. Spakowałam wszystko co mogło być mi potrzebne na kilka dni, włącznie z naszykowaną zbroją i broniami.

Odblokowałam szafkę w biurku, która zawsze była zamknięta na klucz. Dostęp do niej miałam tylko ja, a to dlatego, że trzymałam tam bardzo wartościową rzecz. Wyciągnęłam stary już zegarek, po czym nałożyłam go na prawą rękę. Przyjrzałam się mu przez dłuższą chwilę. Kolejne wspomnienia.

- Jestem gotowa, to jedziemy? - spytałam wychodząc z gabinetu. Spojrzałam na Filipa. Mężczyzna uśmiechnął się lekko i spod biurka wyciągnął małą walizkę.

Udaliśmy się do mojego prywatnego auta i ruszyliśmy w drogę do Orleanu. Zgodnie z prawem czekały nas niecałe dwie godziny jazdy, w moim przypadku godzina. Kochałam szybką jazdę. Wtedy czułam się wolna.

***

W końcu dotarliśmy na miejsce. Udaliśmy się do rezydencji, czyli do miejsca w którym miał czekać na nas burmistrz. Tak też było.

- Witam serdecznie, Pani Prince. Dzięki Bogu, że zgodziła się Pani nam pomóc. - uradował się stary mężczyzna, szczerząc zęby.

- Przyjemność po mojej stronie. A więc w czym rzecz? - spytałam niezwlekając ani sekundy. Chciałam tylko włożyć zbroję i zrobić to co do mnie należy.

- Od kilku dni, ludzie skarżą się na ataki. - poinformował prowadząc nas prawdopodobnie do naszych pokoi.

- Ataki na co? - spytałam marszcząc lekko brwi.

- Na swoje posiadłości. Znikają im pieniądze. Wszystko co wartościowe. To dzieje się każdej nocy, w przynajmniej czterech domach. Angażowaliśmy policję, ale nie są w stanie pomóc. - odparł zrozpaczonym głosem. Najważniejsze, że nikt nie zginął.

- Wiadomo z ilu osób składa się ta grupa przestępcza? - spytałam dla pewności. Informacje. To jest to, czego potrzebuję.

- Ludzie wiedzieli tylko jedną osobę. Dokładniej mężczyznę. Wysokiego, z ciemnymi włosami i niebieskimi oczami. Porównywali go do kogoś, ale już nie pamiętam dokładnie o kogo chodziło. - wyjaśnił staruszek, a mnie ogarnął lęk. Zatrzymałam się raptownie. Czyżby to o tym miasteczku mówił Charlie? Czyżby to właśnie tutejsi ludzie, ubzdurali sobie, że Steve żyje?

- Wybaczcie Panowie, ale muszę coś sprawdzić. - powiedziałam szybko podając moje rzeczy Filipowi.
- Zanieś to do mojego pokoju. - rozkazałam a sama się wycofałam. Wyszłam z budynku i wsiadłam do samochodu. Zaczęłam zaglądać do miejscowych gospod. Każdej po kolei. Objechałam całe miasto, aż w końcu w jednej z nich, odnalazłam trójkę wyróżniających się w tłumie mężczyzn. Podeszłam do nich pewnym krokiem. Widząc mnie wstali ze swoich miejsc.

- Diano! - krzyknął Sameer biorąc moją dłoń w swoją i całując ją delikatnie. On też się postarzał. Cała trójka. A minęło zaledwie pięć lat. Chyba.

- Cudownie Cię widzieć. - wyznał Wódz, jednak starałam się nie zwracać na to większej uwagi. Nawet jeśli szczerze cieszyłam się z tego, że ich widzę.

- Zostałam wezwana przez burmistrza. - oznajmiłam zabierając dłoń i chowając ją do kieszeni. - I jedyne, czego od Was chcę, to usłyszeć, że to czego ostatnio się dowiedziałam to kłamstwo. Tylko tyle oczekuję. - powiedziałam zgodnie z prawdą. Nie chciałam nic więcej. Spojrzeli po sobie, po czym cała trójka spuściła głowę. Minęło kilkanaście sekund.

- Kiedy to prawda. - wyznał Sameer nagle przy czym złożył ręce jak do modlitwy. Zacisnęłam zęby. To się robi nudne.

- Teraz jesteśmy tego pewni. Wódz go widział. Stanął z nim twarzą w twarz. Steve przyjrzał mu się przez chwilę, po czym zwyczajnie uciekł. - nie prawda Charlie.

- Boże, nie. Nie wierzę wam. - szepnęłam kręcąc głową z niedowierzaniem.

- Jesteśmy tak samo zaskoczeni jak ty. Nikt z nas nie wie co się stało, ale to naprawdę on. Steve Trevor żyje i nikt nie zdoła nam wmówić, że to nie prawda. Nawet ty. - powiedział z powagą wódz, a ja tylko opadłam bezradnie na krzesło.

- Nawet jeśli... - zaczęłam sama nie wierząc w to co mówię. - Nawet jeśli jakimś cudem mówicie prawdę, to dlaczego miałby ukrywać się przez te cholerne pięć lat? Dlaczego miałby okradać swoje miasteczko? - spytałam patrząc na każdego z nich. To dawało wiele do myślenia. Steve nigdy by tego nie zrobił.

- Tego też nie wiemy, ale pomyśleliśmy, że jeśli udałoby Ci się go złapać i nie zabić, to mogłabyś użyć swojego lassa prawdy. - stwierdził Sameer, kiedy ja kiwnęłam głową.

- Świetny pomysł. - mruknęłam z udawanym uśmiechem. Wstałam od stołu oddychając niespokojnie. - Jeżeli okaże się, że to nie on... Przysięgam wam, że przyjdę tutaj osobiście i skopię wam tyłki. - powiedziałam z całkowitą powagą. Samo wypowiadanie Jego imienia, było katorgą. Ale wmawianie sobie, tego, że żyje? To było szaleństwo. Wstałam od stołu i zaczęłam zmierzać do wyjścia.

- Wiemy, jak bardzo zabolała Cię jego rzekoma śmierć, Diano. Nie mówilibyśmy o tym, gdybyśmy nie byli tego pewni. - dodał Sameer zanim jeszcze wyszłam z gospody. Nie odwracając się nawet na chwilę nacisnęłam na klamkę i wyszłam z budynku.

Dziękuję wszystkim, którzy tutaj zajrzeli, dali gwiazdkę i co najważniejsze skometowali. ❤️❤️ Początki są najgorsze, więc to dla mnie ważne ❕ Dziękuję jeszcze raz i pozdrawiam wszystkich 💋

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro