Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

16.

***
Steve POV

Stało się to, czego się obawiałem. Zaatakowali Dover. Nie tylko oni, ale ja też. Walczyłem razem z nimi. Gdy już pokonaliśmy ich żołnierzy zaczęliśmy schwytywać ludzi. Tym, którzy byli już starzy i niewiele warci, należało sprzedać kulkę w łeb. Robiłem to z niechęcią, jednak robiłem. Nie miałem innego wyboru. To wszystko było ponad moje siły.

- Możecie jechać! - krzyknąłem do kierowcy ciężarówki, która już była pełna. Nikt więcej by się tam nie zmieścił. Na mój znak pojazd ruszył i zaczął jechać w drogę powrotną do Agencji.

- Zgarniamy resztę ludzi, a wy zostaniecie tutaj i zapakujecie wszystko co ma jakąkolwiek wartość. Później tu kogoś przyślemy, a wtedy wy będziecie mogli wrócić. - powiedział jeden ze strażników. Nie spierałem się z nim. Wolałem zostać tutaj, niż jechać z tymi ludźmi i pilnować, żeby nie uciekli. Gdyby tylko spróbowali musiałbym ich zabić, a nie wiem czy potrafiłbym to zrobić.

Odprawiłem pięć kolejnych ciężarówek z ludźmi po czym wraz z moim oddziałem zacząłem przeczesywać tutejsze budynki mieszkalne. Minie kilka godzin zanim wrócę i będę mógł zacząć realizować swój plan.

***
Diana POV

Mężczyzna zaprowadził mnie do jakiegoś budynku. Dużo niższego niż ten z którego wyszłam. Nie bardzo wiedziałam, dlaczego mnie tutaj przyprowadził. Była to jedna wielka i przestrzenna hala. W jednym kącie stały jakieś sprzęty, które nie wiem do czego miały służyć. Zupełnie nieznane mi przyrządy. Nagle na mojej drodze stanął ten sam mężczyzna, który niedawno przyniósł mi kombinezon. Miał w ustach papierosa.

Stanęłam z nim twarzą w twarz i uznałam, że jest dość przystojny. Był wyższy o jakieś dziesięć centymetrów, dlatego patrzył na mnie z góry. Jego ubiór był koloru białego, a to od razu skojarzyło mi się z Enyo. Ona również była ubrana w ten kolor.

- Kim jesteś? - spytałam dość zaintrygowana. Brunet spojrzał mi głęboko w oczy po czym wyciągnął z ust papierosa.

- Nauczysz się tutaj wszystkiego, czego nie nauczyli Cię na tej twojej nieistniejącej wyspie. - powiedział stanowczym tonem, a ja miałam ochotę się zaśmiać. Czego chciał mnie nauczyć? Był zwykłym człowiekiem. Chyba. Właściwie to nie odpowiedział na moje pytanie.

- Posłuchaj, nie wiem czego planowałeś mnie nauczyć, ale zapomnij bo wszystko mam już za sobą. - powiedziałam uśmiechając się szeroko. Mężczyzna zmarszczył brwi.

- Poważnie? - spytał nieco rozbawiony tym co powiedziałam. - Weź sobie jakąś broń i pokaż mi jak strzelasz. - rozkazał wskazując ręką na stół z różnymi pistoletami. Po co mi pistolet, skoro o wiele szybciej zabiję własnymi rękami?

- Nie potrzebuję... - zaczęłam jednak mężczyzna przerwał mi w połowie zdania.

- Chcę zobaczyć jak strzelasz. - powiedział tonem nie noszącym sprzeciwu. Przewracając lekko oczami podeszłam do stołu i wzięłam pierwszy lepszy pistolet. Szczerze powiedziawszy nie znałam się na nich za specjalnie.

- W co mam strzelać? - spytałam jakby od niechcenia, gdyż w pobliżu nie widziałam żadnych tarcz. Brunet spojrzał na mnie znacząco i rozłożył ręce.

- Do roboty. - powiedział, a ja pokręciłam przecząco głową. To był głupi pomysł.

- Co jeśli trafię? - spytałam nie bardzo rozumiejąc to co on właściwie zamierza.

- Wtedy będzie dobrze. - odparł, a ja nie czekając dłużej uniosłam karabin w jego stronę i zaczęłam strzelać. Przez kilka pierwszych strzałów ani drgną, gdyż kula nawet nie przelatywała obok niego tylko gdzieś daleko. Albo miałam tak słabe oko, albo to z nim było coś nie tak. W końcu jedna kula zaczęła lecieć w jego głowę. Wtedy czas się jakby na moment zatrzymał a on nachylił się lekko do tyłu, dzięki czemu uniknął śmierci. Strzalałam w dalszym ciągu i wychodziło mi coraz lepiej, ale jemu również. Za każdym razem gdy już miałam wrażenie, że dostanie on robił coś czego się niespodziewałam. To było naprawdę niewiarygodne. W końcu doszło do tego, że gdy nacisnęłam na spust zabrakło mi amunicji. Odłożyłam broń i spojrzałam na mężczyznę. Nie zmęczył się ani odrobinę, za to ja, czułam, że mam lekki problem z koncentrajcą.

- Zamiana. - szepnął mijając mnie w drodze do stołu z broniami. - Ale najpierw zdejmij to. - powiedział po czym złapał mnie za nadgarstek. Poczułam jak jego ręka zaciska się na bransolecie dzięki której prawie nic nie czułam. Nie okazując najmniejszego strachu podciągnęłam rękawy kombinezona i zdjęłam elementy należące do mojej prywatnej zbroi.

- Gotowe, szefie. - burknęłam i stanęłam w odpowiedniej pozycji szykując się na atak. Nie nadchodził on. Dopiero gdy już byłam trochę zdezorientowana postępowaniem mojego przeciwnika dostrzegłam kilkanaście kul lecących jednocześnie w moją stronę. Już chciałam użyć bransolet, jednak przypomniałam sobie, że ich nie posiadam. Wtedy wybiłam się podskoczyłam jakieś dwa metry w górę. Opadłam dopiero, gdy kulę przyleciały. Później zaczęłam po prostu biec i omijać zwinnymi ruchami pociski. Trwało to bardzo długo. Miałam wrażenie, że całą wieczność. Byłam zmęczona. Potwornie zmęczona uciekaniem od kul, które leciały z zawrotną prędkością. Kolejna z nich, a ja ponownie podskoczyłam tyle że tym razem mężczyzna prześlizgnął się pode mną, a gdy już opadłam nie zdążyłam się odwrócić kiedy już poczułam ból prawego ramienia i sączącą się po nim krew.

- Nie jesteś najlepsza. Może i byłaś wśród tych swoich Amazonek, ale nie tutaj i nie teraz. Nasza broń, nasze metody walki, nasza innowacyjna technologia i rozwiązania przewyższają cię pod każdym względem. - powiedział, a ja złapałam się za ramię. Może i wygrał, ale gdyby pozwolił mi walczyć tak jak walczyłam do tej pory nie miałby szans. - Możesz odpocząć. Za dwie godziny obiad, a potem znowu się tutaj spotykamy. - wyznał już trochę spokojniej, a ja podeszłam do stołu. Wzięłam swoje bransolety i zaczęłam zmierzać w drogę powrotną do swojego pokoju.

***
Steve POV

W końcu około godziny osiemnastej mogłem wrócić do Agencji. Od razu udałem się do pokoju. Wziąłem prysznic i przebrałem się w normalne ubrania. Wychodząc z pokoju natknąłem się na Dianę. Nie chciałem z nią rozmawiać. Nie taki był mój plan, ale widząc jej posiniaczoną twarz i zabandażowane ramię nie mogłem przejść obojętnie.

- Co z tobą? - spytałem zakładając ręce na klatkę piersiową. Uśmiechnęła się lekko, jednak szybko spoważniała. Wyglądała na smutną?

- Nie pytaj. Byłam pewna, że nikt nie zdoła mnie pokonać, ale pomyliłam się. - powiedziała ze zdumieniem, a ja zastanawiałem się kto jej to zrobił. Włosy miała związane w warkocz, a to coś mi przypomnało. Jakbym już gdzieś ją widział. Jednak nigdy nie widziałem jej w tej fryzurze. Chyba.
- A ty? - spytała niepewnie, gdy ja stałem milcząc. Spuściłem wzrok.

- Jestem zajęty. - odparłem krótko i chciałem ją minąć, ale złapała mnie za rękę. Poczułem dreszcz. Tak jak za każdym razem gdy mnie dotykała.

- Steve, przepraszam Cię za to wszystko. Wymyślę coś, żeby nas stąd wydostać. - powiedziała z pewnością siebie, a ja nawet nie byłem w stanie spojrzeć jej w oczy. Gdybym to zrobił mógłbym zrobić coś czego później bym żałował.

- Trochę na to za późno. - odparłem cicho i wyrwałem rękę z jej uścisku. To było dla mnie naprawdę trudne, jednak nie mogłem inaczej. Nie było innego wyjścia z tej sytuacji. Ona szukała rozwiązania, a ja już je znalazłem. I musiałem się trzymać tego co postanowiłem.

Nie planowałam póki co dodawać, ale proszę 😏

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro