Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

5.

Przechodząc przez targ usłyszałam grupę kilku mężczyzn. Rozmawiali o kradzieżach, dlatego stanęłam niedaleko, ale w ukryciu.

- Przysięgam na Boga, że to on. - powiedział jeden z nich zachrypniętym głosem.

- Jego zdjęcie wisiało na tablicy poległych. - poległych. Nie poległ, tylko poświęcił się dla waszego dobra.

- Steve od małego spędzał w moim warsztacie cały wolny czas. Pomagał mi jak mógł i poznałbym go nawet po ciemku. Jestem pewny, że żyje... Pytanie tylko, dlaczego stał się kimś takim? - spytał jakby sam siebie, a ja zdałam sobie sprawę, że jest jeszcze więcej osób, które zadają sobie to samo pytanie. Więcej osób oczekuje odpowiedzi.

- Kimkolwiek jest, dobrze by było, gdyby go w końcu złapali. - wyznał trzeci z mężczyzn. Wyszłam z ukrycia i podeszłam do wiekowych panów. Spojrzeli na mnie podejrzliwie.

- Przepraszam, ale podsłuchałam pańską rozmowę i chciałam spytać o Steve' a. - zaczęłam licząc, że mi pomogą.

- Kim Pani jest? - spytał jeden z nich.

- Byliśmy dosyć blisko. - odparłam szczerze, a oni chyba zrozumieli co mam na myśli.

- Słucham panienko. - rozpoznałam głos tego mężczyzny. Wyglądał na najstarszego ze wszystkich. To on doskonale znał Steve' a.

- Wie Pan może, gdzie lubił przebywać? Jakieś nietypowe miejsce, należące tylko do niego. - spytałam poparawiając włosy, opadające mi na twarz. Starzec zamyślił się na krótką chwilę.

- Było takie jedno miejsce, ale zostało zniszczone podczas wojny. - odparł z lekkim smutkiem. Westchnęłam.

- Mimo wszytko, mogę wiedzieć, gdzie to było? - spytałam nie dając za wygraną.

- Kiedyś był to piękny zielony las z polaną pełną kolorowych kwiatów. Podczas wojny wszystko zostało zniszczone. Powstały tam bunkry i schrony pozostałe po wojnie na froncie. - powiedział a ja skinęłam głową i podziękowałam mu za informacje. Nie pytałam jak się tam dostać, bo doskonale wiedziałam. Odwróciłam się w celu odejścia.

- Poczekaj! - krzyknął starzec, a ja się odwróciłam. - Jeżeli chcesz go znaleźć... To powinnaś zajrzeć do mojego starego warsztatu. To tylko ruiny, ale one również wiele dla niego znaczyły. - wyznał mężczyzna, a ja tylko spytałam o adres i odeszłam. Nie dowiedziałam się niczego więcej, dlatego licząc, że chłopakom poszło lepiej, wróciłam do gospody i czekałam na ich powrót.

Ku mojemu zdziwieniu, miałam najbardziej istotne informacje z całej naszej czwórki. Niewiele osób pamiętało Steve' a. Tak niewiele, a to dzięki niemu skończyła się ich męczarnia. Ich walka.

- Co Steve miałby robić na froncie? - spytał nie rozumiejąco Sameer. - To przecież takie okropne miejsce. - dodał, a ja przyznałam mu rację. Wszędzie leżały porozrzucane ubranka dzieci. Ich buty i zabawki. Okropne... To o wiele za mało powiedziane. Tego nie dało się opisać w żaden sposób.

- Może masz rację. Ale to dobre miejsce, żeby się ukryć prawda? Nikt nie szukałby cię w takim miejscu. - powiedziałam nie zatrzymując się nawet na chwilę. Minęła jakaś godzina. Obeszliśmy wszystkie miejsca. Dosłownie wszystkie. Tutaj go nie ma.

- To gdzie teraz? - spytał Charlie gdy ponownie byliśmy w mieście.

- Warsztat. - wyznałam wsiadając do swojego samochodu. Poczekałam aż reszta również wsiądzie do środka, po czym odjechałam w stronę podanego przez starca adresu. Zaparkowałam w bezpiecznej odległości po czym wysiadłam. - Zaczekajcie tu. - szepnęłam odwracając się na moment w ich stronę. Sama ruszyłam dalej i prześlizgnęłam się do środka przez wybitą szybę. Byłam cicho. Zaczęłam się rozglądać. Nie było po nim ani śladu. Już miałam wyjść kiedy dostrzegłam drzwi zlewające się z kolorem ścian. Od razu tam poszłam. Nacisnęłam na klamkę i weszłam do środka. Wtedy go zobaczyłam. Leżał na łóżku z zamkniętymi oczami. Prawdopodobnie spał. Podeszłam bliżej. Teraz wyglądał znajomo. Tak jak wtedy na łodzi, gdy nalegałam żeby położył się obok mnie. Uśmiechnęłam się wspominając tamte czasy.

Spojrzałam na małe biurko w kącie pomieszczenia. Tak jak myślałem leżało na nim zdjęcie i zegarek. Czyli, że to on. To on chciał mnie zabić podczas snu. Z bólem przełknęłam ślinę i wyciągnęłam lasso prawdy. Szybkim ruchem związałam mu dłonie. Wtedy się obudził i spadł z łóżka. Widząc moją twarz zaniemówił. Myślał, że jestem martwa.

- Jak mnie znalazłaś? - spytał niedowierzając w to co widzi. - Dlaczego ciągle żyjesz i dlaczego to się tak świeci? - spytał patrząc na zawinięte dłonie. W tej chwili miałam wrażenie, że to znowu on. Znowu zadawał kilka pytań na raz. Różnica w tym, że wtedy nie chciał mojej śmierci. Złapałam go za ramię i pomogłam wstać na równe nogi. Brunet myślał, że to okazja do ucieczki, jednak pomylił się. Już chciał uciekać, gdy kopnęłam go w brzuch. Zgodnie z moim planem usiadł na krzesło, do którego chwilę później go przywiązałam.

- Jak udało Ci się przeżyć wybuch samolotu? - spytałam przyglądając mu się uważnie. Spojrzał na mnie ze zdziwieniem.

- O jakim wybuchu mówisz? - spytał marszcząc brwi. Gdyby znał odpowiedź to już odpowiedziałby na pytanie. Tak działa lasso prawdy. Dlaczego nic nie pamięta?

- Nie pamiętasz wojny, Steve? Nie pamiętasz Ludendorffa ani doktor Maru? - spytałam kręcąc głową z niedowierzaniem. Teraz straciłam nadzieję. Straciłam jakąkolwiek nadzieję, że będzie jak dawniej. Steve nie wróci.

- Nie! Nie rozumiem dlaczego zadajesz mi tyle pytań. I skąd znasz moje imię? - spytał z zakłopotaniem.

- Nie wierzę, że o to pytasz. - szepnęłam z bólem, wtedy do pomieszczenia wpadł Charlie, Sameer i Wódz.

- Steve! Ty kretynie! - krzyknął Sameer podchodząc do zszokowanego mężczyzny. - Jakim cudem ty żyjesz, człowieku? - spytał przyglądając mu się z uśmiechem na twarzy.

- On nie wie o wojnie. Nie wie o wybuchu. - wyznałam siadając na łóżku. Nogi miałam jak z waty.

- Kim wy wszyscy jesteście!? - spytał podniesionym tonem Steve, a ja już nawet nie miałam siły żeby odpowiedzieć. Sameer przedstawił najpierw siebie, później Charliego, Wodza a na końcu wskazał ręką na mnie.

- A ta piękność to Diana! Miłość Twojego życia, idioto. Jak możesz jej nie pamiętać!? - spytał z wyrzutem, a ja tylko wstałam z łóżka i podeszłam do niego czując coraz większe rozczarowanie. On naprawdę o mnie zapomniał.

- Przestań, Sameer. To nie ma sensu. Nie wie nawet kim jest, więc o tym co nas łączyło nie ma pojęcia. - powiedziałam ignorując fakt, że Steve siedzi obok. Jestem dla niego nikim więc to nie ma najmniejszego znaczenia. - Zróbcie z nim co chcecie. Oddam te rzeczy ludziom, a potem wracam do domu. - w tej chwili wszystko było mi obojętne. Podeszłam do biurka i zabrałam plecak ze skradzionymi rzeczami. Ostatni raz spojrzałam na zegarek i zdjęcie. Niech je zatrzyma. Mi już nie są potrzebne.

Wyszłam z pomieszczenia czując na sobie spojrzenia całej czwórki. Nagle ktoś za mną wybiegł. Odwróciłam się w tamtą stronę.

- Nie zostawiaj nas, Diano. Napewno uda nam się coś z niego wyciągnąć. - zapewnił Charlie próbując mnie przekonać do zostania.

- W takim razie życzę wam powodzenia. - powiedziałam po chwili. - Przebywanie z nim w jednym pomieszczeniu, sprawia mi zbyt wiele bólu, Charlie. - dodałam zgodnie z prawdą. Odwróciłam się i odeszłam. Tym razem nikt mnie nie zatrzymywał. Wróciłam do auta, a wtedy z moich oczu zaczęły płynąć łzy. Ostatni raz płakałam gdy Steve zginął. Minęło tyle lat, a ja znowu płaczę z jego powodu.

***
Steve

Widziałem, że cierpi. I nie byłem z tego powodu zadowolony. Przyznaję, że nie cieszyło mnie to nawet odrobinę. Coraz bardziej żałowałem tego, że wczorajszej nocy próbowałem ją zabić. Bardzo tego żałowałem. Tylko, że nie wiedziałem w co wierzyć. Kto mówi prawdę?

- No i odeszła. - powiedział rudzielec wchodząc ponownie do pomieszczenia.

- Widzisz, co narobiłeś pajacu? - spytał ze złością najniższy z nich. Zaczął chodzić po pomieszczeniu.

- Niech ktoś wyjaśni mi, co ja mam z nią wspólnego? - poprosiłem nie mając już do tego siły. Głowa bolała mnie jak cholera. Naprawdę próbowałem sobie coś przypomnieć. Jednak nie odnalazłem jej w żadnym zakątku moich wspomnień.

- Diana to księżniczka Amazonii. Półbogini. Gdy pokonała Aresa okazało się, że jest córką Zeusa. I to właśnie ty doprowadziłeś ją na tą wojnę. To wasza dwójka uratowała świat. - powiedział wielkolud z długimi włosami, na co wybuchłem śmiechem. Księżniczka. Półbogini. Córka Zeusa.

- Nie wyjeżdżajcie mi tu z mitologią grecką, bo i tak w to nie uwierzę. - prychnąłem nadal rozbawiony tym co usłyszałem. - Chcę poznać prawdę. - powiedziałem przyglądając się im dokładnie.

- Z tego co pamiętam, byłeś pierwszym mężczyzną, którego widziała w swoim życiu. Byłeś tym, który doprowadził ją do tego miejsca. I to dzięki tobie jest tym kim jest! Taka jest prawda. - krzyknął Sameer robiąc się cały czerwony ze złości. - Dlatego w tej chwili, gadaj co robiłeś przez ostatnie pięć lat, bo osobiście ukręce Ci łeb! - krzyknął, a ja tylko pokręciłem głową.

- Nic wam do tego. - stwierdziłem beznamiętnie, co spowodowało cholerne pieczenie całego mojego ciała. Spojrzałem na tą linę. Paliła mnie. To tak bolało.

- Gadaj, albo to cacko cię usmaży. - oznajmił rudy, przez co poczułem lekki strach. Kim oni są? I czego chcą? - To jak będzie? - spytał z szerokim uśmiechem. Znowu to palenie.

- No dobra. - jęknąłem nie widząc innej opcji. - Należałem do tajnej agencji. W końcu nie wytrzymałem i odszedłem stamtąd. Znalazłem się tutaj. - powiedziałem na jednym wydechu, żeby poczuć chwilową ulgę.

- Dlaczego kradniesz? - spytał po chwili Sameer.

- Tutejsze okolice są tak spokojne, że ciężko by było pominąć jakikolwiek szczegół. Jakąkolwiek osobę, a ja nie mogłem dać się tak łatwo złapać. Dlatego zrobiłem zamieszanie w kilku miastach na raz. Kradzieże, zniszczenia. Tym samym odwróciłem podejrzenia od swojego prawdziwego miejsca pobytu i dzięki temu przez jakiś czas miałem spokój. Zatrzymałem się w Orleanie, ale to trwa już za długo. Muszę się stąd szybko wynieść. Są blisko. - powiedziałem zgodnie z prawdą. Nawet nie próbowałem kłamać. To nie miało już sensu.

- Kto? - spytał Rudy, a ja przewróciłem oczami. Nie powinni znać prawdy. Tylko i wyłącznie dla swojego dobra.

- Wypuścicie mnie, błagam. Powiem wam wszystko tylko zdejmijcie ze mnie to coś. - nie nadążałem odpowiadać, a to cholerstwo nie pozwalało mi na chwilę przerwy. Spojrzeli po sobie, a następnie Sameer podszedł i mnie rozwiązał. Wstałem z krzesła rozrostowując nogi. Mogłem uciec. Dałbym sobie z nimi radę... Tyle, że jakoś nie chciałem uciekać. Miałem tego dość.

Szczerze mówiąc, myślałam, że więcej osób się zainteresuje, tym bardziej, że na całym wattpadzie nie znalazłam nic takiego 😒 no trudno. Następny rozdział nie wiem kiedy. Jest już prawie gotowy, ale nie ma sensu wstawiać dla jednej czy dwóch osób.

Pozdrawiam i być może do następnego 😏

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro