× III ×
Spotkaliśmy się niedaleko domu pana Tate'a. Wysiadłam z jeepa Stilesa, chłopiec razem z Lydią zaraz po mnie. Podeszliśmy do Scott'a, przy którym stali już Allison i Isaac.
Alfa popatrzył na każdego, jakby sprawdzał, czy jesteśmy gotowi. Kiwnęłam mu głową. Będzie się działo.
- Czy ktoś chce się wycofać? Może będzie z tego więcej szkody niż pożytku. - zapytała Lydia, rozglądając się po zebranych.
- Nie chcemy, żeby ojciec zabił córkę - oznajmił McCall.
- Raczej... kojota, który jest jego córką, a którego nie umiemy zmienić z powrotem w dziewczynkę. - oznajmił Isaac.
Scott zamknął oczy.
- Znowu nie pomagasz - przyznał Stiles.
Lahey westchnął.
- Przyniosłaś? - alfa zwrócił się do Allison. Dziewczyna wyjęła z bagażnika swojego auta snajperkę załadowaną lekiem usypiającym. Kiwnęła głową.
Usłyszeliśmy wystrzały. Obróciłam się w kierunku odgłosu.
Scott wsiadł na motor i odjechał. Razem z Isaac'iem i Allison zaczęliśmy biec za nim. Usłyszałam krzyk Stilesa, jednak zignorowałam go - musiałam być z moim alfą.
Usłyszałam wrzask bólu. Poczułam w środku, że komuś ze stada coś się stało.
- Isaac - powiedziałam Scott'owi. - Coś mu się dzieje.
Ból był tak silny, że przewróciłam się i uderzyłam w głowę. Ostatnie, co ujrzałam, to McCall leżący obok swojego przewróconego motoru.
- Mary, wstawaj! - poczułam szarpnięcie. - Musimy iść!
Scott pomógł mi podźwignąć się. Otrzepałam spodnie i zaczęliśmy biec.
Przedzieraliśmy się przez zarośla, co chwilę zwiększając tempo. Do moich nozdrzy dotarła woń kojota-Malii.
Zauważyliśmy ją. Jeszcze bardziej przyspieszyliśmy. Sprowokowałam przemianę - po chwili biegłam na czterech łapach, delikatnie wyprzedzając McCalla.
Znaleźliśmy się niedaleko wraku auta. Byłam już blisko niej. Miałam jej ogon tuż przed swoim nosem. Usłyszałam szczęk wysuwanych pazurów i warkot Scotta.
Nagle alfa zaczął biec w przeciwną stronę. Zniknął gdzieś, by pojawić się tuż przed nami i odciąć jej drogę ucieczki. Otoczyliśmy ją z dwóch stron. Wilkołak zawarczał i ukazał się w pełnej przemianie.
Tak! Udało mu się!
Oboje warczeli na siebie. Malia drapała łapami o ziemię. Nagle chłopiec ryknął tak, że w mojej głowie zadudniło. Pod wpływem jego głosu mimowolnie wróciłam do ludzkiej postaci. Moje oczy zaświeciły na niebiesko. Warknęłam.
Kojot cofnął się. W mgnieniu oka zauważyłam, jak zwierzę zmieniło się w człowieka.
Nie była to mała dziewczynka, lecz osoba zbliżona wiekiem do naszego.
Malia popatrzyła na mnie dzikim spojrzeniem, by potem przenieść wzrok na Scott'a. Chłopiec powoli podniósł się. Poszłam w jego ślady.
Dziewczyna uniosła dłoń i zaczęła je oglądać. Zdziwiona, rozglądała się wokół, jakby oglądała ten świat pierwszy raz.
Jakiś czas później siedziałam w aucie szeryfa. Tata Stilesa zaprowadził Malię do jej ojca. Obserwowaliśmy całą sytuację przez okno.
Siedząc na tylnym siedzeniu skubałam kaptur bluzy chłopca. Myślałam nad polowaniem.
Isaac i Allison mieli za zadanie wytropić kojota i przy pomocy leku uśpić. Jednak podczas biegu Lahey wpadł w pułapkę. Dostrzegli pana Tate'a celującego do bestii, więc Argent strzeliła do niego, by ją uchronić. Niestety, Malia uciekła. Wtedy znaleźliśmy ją razem ze Scott'em.
Przez cały ten czas Stiles był z Lydią. W którymś momencie dziewczyna stanęła na jednej z pułapek i chłopiec dzięki swojemu sprytowi pomógł jej uwolnić nogę.
Czułam lekką zazdrość, ale ignorowałam ją. Wiedziałam, że uczucia Stilinskiego do banshee są już przeszłością.
Nagle Stiles znieruchomiał.
- Co się stało? - zapytałam, zerkając na niego z niepokojem.
- Mogę czytać - odparł, wpatrując się w boczne lusterko auta. Przeczytał głośno napis widniejący na nim. Posłałam mu szeroki uśmiech.
- To cudownie! - objęłam go przez siedzenie i pocałowałam w policzek. Chłopiec westchnął.
Czy to już koniec naszych problemów? Drzwi zostały zamknięte?
Maybelle, Derek i Peter weszli piętro wyżej. Zaczęli rozglądać się po pomieszczeniu. Znaleźli skrzynię zrobioną z jarzębowego drewna. Gdy młodszy Hale położył dłoń na niej, syknął z bólu i prędko ją zabrał. Peter prychnął.
Maybelle zaśmiała się pod nosem. Jednym, szybkim ruchem rozerwała łańcuch zamykający wieko. Napotkała zdziwiony wzrok starego wilka. Uśmiechnęła się.
- Wieloletnie treningi - powiedziała. - Tobie też by się przydały.
Peter przewrócił oczyma.
Spomiędzy czarnego pyłu wyciągnęła drewnianą szkatułkę z triskelionem wyrytym na wieku. Oczyściła ją z prochu i podała Derekowi.
- Oto twoja zguba.
- Hej, Parrish! - kiwnęłam głową zastępcy szeryfa, wchodząc do budynku komisariatu. Właściwie nie wiadomo, dlaczego wszyscy go tak nazywają. Wiedziałam, że miał na imię Jordan, ale nikt tak się do niego nie zwracał.
- Cześć, Marie - powiedział, podnosząc głowę znad jakichś papierów. - Niestety, Stilesa tu nie ma.
Zaśmiałam się.
- Przyszłam do wujka.
- Jest w swoim gabinecie. - odparł, posyłając mi uśmiech. Odwzajemniłam go i skierowałam się tam.
Całe pomieszczenie było zaśmiecone dokumentami, papierkami po batonikach i puszkami coli. Uniosłam brwi w górę i spojrzałam na zegar. Była siódma; Steve powinien być w domu od czterech godzin. Westchnęłam.
- Mam nadzieję, że płacą ci za nadgodziny - oznajmiłam, gdy znalazłam wujka wśród tego bałaganu.
- Niewiele, ale niedługo dostanę podwyżkę. Odkąd szeryf zna prawdę o tobie, dzieli się ze mną wszystkimi nadnaturalnymi sprawami. Uważa, że jest mi z tym ciężko, ale to dla mnie chleb powszedni. Chyba chce mi to jakoś wynagrodzić - powiedział, puszczając mi oczko. Pozbierałam papierki i puszki, by choć trochę mu pomóc; wolałam nie ruszać dokumentów.
- Wiesz coś nowego? - zapytałam, myśląc o swoim zaginionym bracie. Wujek wiedział, o co mi chodzi.
- Niestety nie - odparł, opuszczając głowę. - Ale pracuję nad tym. - dodał. Nie byłam na niego zła; wiedziałam, że szanse na odnalezienie go były bardzo niskie. Postanowiłam, że wrócę do domu.
- Nie czekaj na mnie, skończę jak już będziesz spać.
- Chyba przebiegnę się przez las.
Steve spojrzał na mnie.
- Tam może być niebezpiecznie.
- Teraz jestem jednym z najgroźniejszych stworzeń na Ziemi, nic mi nie będzie. - zaśmiałam się. Kiwnęłam mu głową na pożegnanie i wyszłam. Na parkingu spotkałam Parrish'a.
- Podwieźć cię? - zapytał uprzejmie.
- Nie, dziękuję. Przejdę się.
- Okej. Dobrej nocy - odparł i wsiadł do auta. Pomachałam mu dłonią w ramach pożegnania i skierowałam się do lasu.
Dwadzieścia minut później weszłam do domu. Rocky witał się ze mną, jakby nie widział mnie od lat. Dałam mu jedzenie i sama coś zjadłam. Zmęczona, poszłam na górę.
Postanowiłam, że wezmę prysznic. Wzięłam rzeczy, które chciałam później ubrać i skierowałam się do łazienki.
Piętnaście minut stałam pod letnią wodą i rozmyślałam nad błahymi sprawami. Usłyszałam jakieś dziwne dźwięki. Byłam zdziwiona ciszą z dołu - Rocky zazwyczaj szczekał, gdy słyszał obce odgłosy. Zignorowałam to - pomyślałam, że pewnie mi się wydaje. Umyłam włosy i wyszłam z kabiny, by się osuszyć. Nałożyłam sportowy stanik, luźną koszulkę i krótkie spodenki. Rozpuściłam włosy, wcześniej zawinięte w ręcznik i przeczesałam je. Z radością zauważyłam, że znów zaczynają rosnąć.
Do moich uszu dotarły jakieś brzdęki. Zaniepokoiłam się -
to już nie wytwór mojej wyobraźni. Powoli wyszłam z łazienki, trzymając pazury w gotowości. To, co ujrzałam, sprawiło, że stałam jak zamurowana.
Wszędzie leżały róże. Dosłownie. Na komodzie, biurku, parapecie i stoliku. Łącznie było ich z dwadzieścia. Przy oknie i koło łóżka umiejscowiono wysokie świece, rzucające blask na ściany i podłogę. Delikatna muzyka dobywała się z mojej wieży. Zauważyłam, że na stoliku stała butelka wina i dwa kieliszki. Scena jak z filmu romantycznego.
Okno było otwarte. To przez nie wszedł intruz.
Weszłam głębiej do pokoju. Wzięłam do ręki jedną z róż i uniosłam do nosa. Jej zapach, odczuwalny trzy razy silniej przez mój nadnaturalny węch, wprawiał mnie w oszołomienie.
W kącie pokoju leżał ciemnozielony, pusty plecak. Zaśmiałam się. Już wiedziałam, kto zrobił mi tą niespodziankę. Czułam, jak moje oczy robią się mokre ze wzruszenia.
Usłyszałam kroki na schodach. Do pokoju wszedł Stiles, w ręku trzymając korkociąg. Gdy zauważył, że odkryłam jego "intrygę", uśmiechnął się szeroko. Odłożył narzędzie na stolik i podszedł do mnie. Położył dłonie na mojej talii.
- Zaskoczyłem cię? - zapytał, pochylając się. Pokiwałam głową, bo nie mogłam wydusić słowa. Uniosłam twarz i ujrzałam jego błyszczące oczy. Zmienił się. Nie był już smutny, zmęczony i osowiały. To ten Stiles, który wygłupiał się dla mnie, wysyłał mi liściki na lekcjach i zamawiał lunch. Ten, który zmienił moje życie o sto osiemdziesiąt stopni.
Ułożyłam ręce na jego ramionach, palcami trzymając różę tuż przy jego karku. Uśmiech błądził w kącikach moich ust. Objął mnie ciaśniej, przyciskając do siebie. Poczułam jego oddech na swojej twarzy. Przeniósł dłonie wyżej, na moje plecy, dotknął nosem mojego. Powoli westchnęłam, unosząc twarz, przez co nasze usta się spotkały.
Delikatne, powolne ruchy sprawiały, że prąd przeszywał mnie raz za razem. Jego dłonie przesuwały się z łopatek na ramiona, a potem dotknęły mojej twarzy. Trzymał mnie mocno, jakby bał się, że zniknę. Wypuściłam różę z rąk, by położyć je na jego piersi. Czułam jego urywany oddech. Odsunął się, opierając czoło o moje. Roześmiałam się i wzięłam go za rękę.
- Chodź, zanim umrzesz przez bezdech. - powiedziałam, wywołując uśmiech na jego twarzy. Pociągnęłam go do stolika. Usiedliśmy na pufach. Stiles sięgnął po korkociąg i użył go, by otworzyć butelkę. Nalał trochę wina do obu kieliszków i odstawił je.
- Skąd masz alkohol? Nie mogłeś po prostu pójść do sklepu. - oznajmiłam, patrząc na niego. Uśmiechnął się tajemniczo.
- Nie powiem. To będzie mój mały sekret. - odparł, puszczając mi oczko. Stuknęliśmy się kieliszkami i upiłam łyk.
- Maybelle ci załatwiła, prawda? - roześmiałam się. Chłopiec popatrzył na mnie, wzdychając i mrużąc oczy. Byłam pewna, że zgadłam, a jego reakcja tylko mnie w tym utwierdziła.
Po trzech lampkach poczułam ciepło rozchodzące się po moim ciele. Uznałam, że więcej nie piję - rano muszę iść do szkoły. Odłożyłam kieliszek na stół i jęknęłam.
- Co się stało? - zapytał Stiles, idąc w moje ślady.
- Gorąco mi - odparłam.
- Chodź. Zaraz temu zaradzimy. - oznajmił. Usłyszałam uśmiech w jego głosie. Spojrzałam na niego. Zrobił zachęcający ruch dłonią.
- No co? Chodź. - poklepał miejsce obok siebie. Przysunęłam się bliżej, uważnie obserwując jego ruchy. Złapał za brzeg mojej koszulki. Uniosłam ręce i po chwili siedziałam w samym staniku sportowym. Chłopiec patrzył na mnie uważnie, na jego twarzy błąkał się delikatny uśmiech. Po chwili położył dłoń na moim policzku i pochylił się. Zetknięcie naszych ust spowodowało jeszcze większe ciepło. Kucnęłam tuż przed nim i, wciąż go całując, ściągnęłam jego koszulę. Oderwał się ode mnie, tylko po to, by zdjąć T-shirt.
Rozstaliśmy się godzinę później. Schowałam wino do szafy, a róże ułożyłam w jeden bukiet. Zasypiając, dziękowałam Bogu za to, że nasze życie wreszcie się ułożyło.
Nadeszła noc przed halloween. Wtedy co roku chłopcy robią jakiś psikus trenerowi Finstock'owi. Razem ze Stilesem włamaliśmy się do szkoły. Było późno, zawiewał chłodny wiatr, a chłopiec, wesoły, trzymał sportową torbę na ramieniu i rozdawał mi całusy. Po chwili wykręcił numer do Scott'a.
- Przyjeżdżaj, jest sprawa.
- Leżę w łóżku. Jestem za stary na takie akcje. - uśmiechnęłam się, słysząc to.
- Tu chodzi o trenera! Uwielbia nasze dowcipy!
- Ale jest środek nocy... - jęknął wilkołak.
- Minęła północ. - odparł Stiles, wyciągając latarkę i otwierając szafkę. Zabrał z niej między innymi wiertarkę. Uniosłam brwi do góry. - Oficjalnie zaczęła się noc psikusów, a zarazem urodziny trenera. Jeżeli nie przyjedziesz za pięć sekund, zniszczę cię.
Zaczął odliczać.
- Pięć. Cztery. Trzy...
Usłyszałam ruch. Obróciłam się i ujrzałam McCalla. Chłopiec kiwnął mi głową na powitanie i położył palec na wargach. Znieruchomiałam z uśmiechem.
- Dwa... - powiedział Stiles, obracając się. Wystraszony obecnością Scott'a, cofnął się, upuszczając coś. Roześmiałam się.
- ...jeden. - Scott, odpowidając, uśmiechnął się uroczo. Taki uśmiech mógł zwalać dziewczyny z nóg. Mrugnął i jego oczy wróciły do normalnego koloru.
Następnego dnia stałam od szkołą i czekałam na chłopaków. Odkąd mojemu ukochanemu się polepszyło, znów spałam u siebie. Ciężko było przyzwyczaić się do braku widoku jego twarzy po przebudzeniu.
Zauważyłam Scott'a ściągającego kask i zsiadającego z motoru. Zaczęłam iść w jego stronę. Nagle przed nim stanęli bliźniacy. Zdziwiłam się - nie było ich w szkole od dawna. Ujrzałam Stilesa podchodzącego do nich.
- Potrzebujesz stada. A my alfy. - usłyszałam.
- Nic z tego. - oznajmił Stiles.
- Pomogliśmy ci.
- Pobiliście go na miazgę. To ma być pomoc?
- Co na tym zyskam? - zapytał Scott.
- Większą moc.
- Nic nie stracisz.
- Trzymaliście Dereka, kiedy Kali zabijała Boyd'a. - oznajmił Isaac, który podszedł i stanął obok mnie. - Powinniśmy zrobić z wami to samo.
Jeden z nich zawarczał i ukazał nam swoje błyszczące na niebiesko oczy.
- Chcesz spróbować?
Lahey uśmiechnął się ironicznie. Ruszył ku niemu, jednak złapałam go za rękę i zatrzymałam.
- Nie ufamy wam. - powiedział McCall.
Chłopiec ruszył w stronę szkoły, wymijając ich. Złapałam Stilesa za rękę i poszłam za nim.
Gdy tylko weszliśmy do szkoły, mój chłopiec dostał w twarz rolką papieru toaletowego. Roześmiałam się.
- Ej! Nie w twarz! - krzyknął, łapiąc Scotta. - Dobrze zrobiłeś.
- Mam nadzieję.
- Mówię ci.
Wilkołak wbił wzrok w kogoś za nami. Obróciłam się. Przy swojej szafce stała Kira, łapiąc rzeczy wypadające z jej szafki. Przeniosłam wzrok z powrotem na niego, a potem na nią. Uśmiechnęłam się. Stiles zauważył to, co ja.
- Na co patrzysz?
- Ja...?
- Na nią - odparłam, ruchem głowy pokazując obiekt westchnień naszego wilczka.
- Na kogo...?
- Na nią! - dodał Stiles, zerkając na dziewczynę. - Na Kirę. Podoba ci się?
- Nie!
- Jaasne... - przewróciłam oczami z uśmiechem. Scott posłał mi miażdżące spojrzenie.
- Jest... w porządku.
- Więc... zaproś ją.
- Teraz?
- Tak, teraz.
O Boże. Jak to możliwe, że kiedyś był z Allison?
- W tej chwili?
Zaczęliśmy iść wzdłuż korytarza.
- Tak. Jesteś alfą. Największym z drapieżników. Masz branie jak najładniejsza laska w szkole.
Podszedł do nas Isaac.
- Jestem gorącą laską? - zapytał Scott. Miał błyszczące oczy, szeroki uśmiech i był podekscytowany.
- Najładniejszą. - odparł Stiles i odszedł.
- Co? - zapytał zdezorientowany Isaac. Wzruszyłam ramionami z uśmiechem.
- Jestem laską.
- Owszem, jesteś. - odparł Lahey, nadal nie wiedząc o co chodzi. Uśmiech alfy był szeroki niczym rzeka Amazonka. Popatrzył na swojego betę, później na mnie. W końcu odszedł.
Popatrzyliśmy na siebie z niedowierzaniem. Isaac roześmiał się i zarzucił mi rękę na ramiona. Poszliśmy poszukać Allison.
- William Barrow?
Do szkoły przyszedł szeryf. Podobno właśnie tu znajduje się morderca zbiegły ze szpitala. Właśnie razem ze Stilesem biegliśmy za jego tatą.
- Barrow jest w okolicy?
- Nieco bliżej. - oznajmił pan Stilinski, przystając w miejscu.
Zauważyliśmy agenta McCalla idącego korytarzem i rozmawiającego ze swoją asystentką.
- Tato, co się dzieje...? - zapytał chłopiec, zdezorientowany.
Szeryf ciężko westchnął.
- Barrow ściga dzieciaki ze świecącymi oczami? - zapytał Isaac.
- Nie wiadomo, jak wstał z narkozy. W jego brzuchu znaleźli muchy. - odparł Stiles.
W piątkę (razem z Lydią i Allison) zbiegaliśmy ze schodów. Martin przystanęła.
- Muchy?
Argent obróciła się do niej.
- Przez cały dzień słyszę bzyczenie.
- Much? - zapytała.
- Owszem.
Podeszliśmy do banshee.
Dwadzieścia minut później szłam ze Scott'em, by spotkać się z jego mamą. Złapaliśmy go jakiś czas wcześniej i o wszystkim opowiedzieliśmy.
- Masz? - zapytał panią Mellisę, gdy przyszła. Przywitałam się z nią.
- Tak. Bądź ostrożny. Patrzyłam mu w oczy. To było przerażające.
- Rozumiem, obiecuję. Okej?
- Okej.
Chłopiec pocałował ją w czoło. Machnęłam jej ręką na pożegnanie.
Kilka minut później spotkaliśmy się z Isaac'iem, Ethanem i Aidenem (nareszcie nauczyłam się ich rozróżniać).
- Lydia twierdzi, że on tu jest. Mamy jedną przewagę nad policją. - McCall z papierowej torby wyjął zawiniętą koszulę szpitalną. - Węch.
Stiles razem z Lydią poszli szukać wskazówek na wyższe piętra. Ja razem z alfą i Lahey'em zeszliśmy do piwnic.
- Nagle im ufamy? - zapytał beta.
- Tylko nam pomagają.
Padało na nas krwistoczerwone świtało. Skradaliśmy się najciszej jak potrafiliśmy.
- Nie lubię ich. Wolałbym żeby zdechli.
Przewróciłam oczami.
- Jeżeli Barrow rzeczywiście tu jest, może spełni twoje marzenie.
Nagle rozległ się alarm przeciwpożarowy. Spojrzeliśmy na siebie z przerażeniem i zaczęliśmy biec.
Rozglądałam się po terenie szkoły. Mój nos wyczuł zapach Stilesa. Obróciłam się we właściwą stronę.
- Tędy.
Po chwili chłopiec trzymał mnie mocno, jakby bał się, że mnie straci. Ze niemałym zdziwieniem objęłam go.
- To była pułapka. Barrow chciał zebrać was wszystkich w kotłowni. Tam najłatwiej mogliście zostać wysadzeni. - oznajmił, całując mnie w czoło.
- Nic nie znaleźliście? - zapytał Aiden.
- Nic. Żadnego tropu.
- Gdyby podłożył bombę, już by ją odpalił. - Stiles.
- Jesteśmy bezpieczni? - Ethan.
- Nie wiem. Nie mam pojęcia... - odparła Lydia, sfrustrowana nieprzydatnością swoich mocy.
Po południu poszłam z Rocky'm do rezerwatu. Spuściłam go ze smyczy, by pobiegał. Zamyśliłam się.
Scott był na rodzinnym obiedzie u państwa Yukimura. Nareszcie coś zaczęło się dziać w ich relacji.
Wiedziałam, że do Stilesa przyszła Lydia. Podobno chcą razem popracować nad wydarzeniami z dzisiejszego dnia. Czułam się zazdrosna, ale z drugiej strony on zna ją dłużej niż mnie i po prostu chce spędzić z nią trochę czasu. Westchnęłam. To wszystko było takie pokręcone.
W drodze powrotnej nałożyłam słuchawki i włączyłam jakąś spokojną piosenkę. Po mojej twarzy mimowolnie zaczęły płynąć łzy. Starłam je rękawem. Czasami nie lubiłam siebie za zbyt wielką wrażliwość.
W domu zdążyłam tylko zdjąć buty, bo poczułam ogromny ból Scott'a. Mojego alfy.
Piętnaście minut później razem ze Stilesem i Lydią znaleźliśmy McCalla leżącego pod domem Kiry. Miał rozbity łuk brwiowy od uderzenia w asfalt.
- Barrow porwał Kirę! - krzyknął. Ciężko było mu stać, więc podtrzymałam go.
- Wiemy. Od początku chodziło mu o nią. - oznajmił Stilinski.
Alfa zadzwonił do Isaaca.
- Znaleźliście coś?
- Nie. Są tylko wzmianki o muchach i zmarłych.
- Okej, dzięki. - rozłączył się. - Musimy ją znaleźć. On ją zabije.
- Czułam jego obecność. Ale jak? - powiedziała Lydia.
- Słyszałaś muchy. - Stiles.
- A teraz? - Scott.
Milczałam. Ciężko było mi patrzeć na obojga, stojących obok siebie.
- Nic.
Wilkołak miał cierpienie wypisane na twarzy. Podeszłam do niego i objęłam. Odwzajemnił uścisk.
- Wiem, że mogę go wyczuć, ale nie wiem jak... - oznajmiła Martin. - Jakbym miała to na końcu języka! - westchnęła, sfrustrowana. - Mam ochotę wrzasnąć.
- Więc krzycz - odparł Stiles. Jej wrzask mógł nam pomóc.
Moje uszy przeszył ostry ból, gdy dotarł do nich jej krzyk. Po chwili dziewczyna ucichła i znieruchomiała. Spojrzała w górę, na latarnię stojącą obok nas. Obróciła się, a my cofnęliśmy.
- To nie muchy. - powiedziała. - Tylko prąd.
- Barrow pracował w podstacji elektrycznej. - oznajmił Stiles. Spojrzeliśmy na niego.
- Co to takiego? - zapytał McCall.
Kilka minut później byliśmy już na miejscu. Zsiadłam z motoru alfy i zdjęłam kask. Podałam mu go, rozczesując włosy. Gdy schował oba, dojechali do nas Stiles i Lydia.
- Zaczekaj na gliny. - Stilinski zwrócił się do dziewczyny, wychodząc z jeepa.
- Zaraz, dlaczego?
- Mam tylko jeden kij. - powiedział, pokazując jej pałkę bejsbolową. Przewróciłam oczami.
- Nie mamy na to czasu... - wyszeptałam do Scott'a tak, by tylko on to usłyszał.
Oboje wbiegliśmy do budynku. Usłyszałam urywany oddech.
- Tutaj. - kiwnęłam głową we właściwym kierunku. Pobiegliśmy tam.
Ujrzałam Kirę przywiązaną jakimiś kablami do słupa. Podbiegliśmy do niej.
- Nie! Uważajcie! - krzyknęła. Nagle znikąd wyłonił się Barrow; w ręce trzymał przecięty kabel. Zamachnął się nim, by nas zaatakować. McCall poleciał kilka metrów w tył, uderzając w metalową siatkę. Robiąc unik, trafił mnie prąd i moje plecy obiły się o ścianę obok Yukimury.
Słyszałam jęki wilkołaka i szybki oddech dziewczyny. Próbowałam się poruszyć, lecz moje mięśnie były ściśnięte. Oszacowałam, że potrzebuję ponad pół minuty, by wstać, a w tym czasie Scott mógł zostać zabity.
Barrow podszedł do Kiry, szczerząc się.
- Nie! Nie rób tego! - wrzasnął alfa, wijąc się po podłodze. - To nie jej szukasz!
Mężczyzna przeniósł wzrok na niego, by posłać mu spojrzenie w stylu "jeszcze się przekonasz" i przyłożył kabel do dziewczyny. Jakaś siła odrzuciła go, a wszystkie urządzenia wokół przeszył prąd. Błyski i trzaski unosiły się wokół nas. Zasłoniliśmy oczy rękami. Po chwili wszystko ucichło. Barrow leżał na ziemi, w połowie poparzony.
Kira otoczona była cząsteczkami energii. Wyglądała, jakby wokół niej unosiły się miliony świetlików wydających dźwięki podobne do trzasków. Cały prąd pochłaniały jej dłonie. Stała, ze zdumieniem się w nie wpatrując.
Jej ciało wchłonęło całą energię. Scott wpatrywał się w nią ze zdumieniem.
Zawsze wiedziałam, że Yukimura jest do nas podobna.
*****
Standardowo - 5 gwiazdek = rozdział w poniedziałek :)
Na górze link do piosenki, którą słuchała Marie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro