Dzień szesnasty - Baśń
Syriusz chyba już sam nie wiedział, co stresowało go bardziej. Fakt, że musiał kryć się ze związkiem ze swym ukochanym, aby w wiosce nic nie mówili, czy przypadłość Remusa. No właśnie. Przypadłość Remusa. Czymże właściwie ona była? Ciężko mu było streścić. Po prostu niektórych nocy, gdy księżyc ukazywał swoje pełne, jakże okrutne liczę, tych najjaśniejszych, wydać by się mogło, że także najbezpieczniejszych wieczorów - działo się to. Ten cud mężczyzna zamykał się wówczas w piwnicy i początkowo zdarzało się Syriuszowi usłyzeć bardzo zduszony krzyk. Jak się później ukazało, Lupin wkładał sobie chustę w zęby, byle by tylko to zatuszować. Byle by inni nie wiedzieli. W końcu sam wyznał, że kilka wieczorów trwa u niego stan, w którym porasta sierścią i staje się nieobliczalny. Wówczas kategorycznie jednak zabronił Syriuszowi odwiedzania go. Black nie byłby sobą, gdyby posłuchał ukochanego. Jeśli coś wiedział na pewno, to był to fakt, że w miłości powinni się wspierać, a on zamierzał wspierać Remusa chociażby swoją egzystencją.
To była ich tajemnica. Kolejna, a może po prostu jedna z wielu następnych?
Kiedy księżyc zaczynał się chować na niebie, Black, tak jak zwykł zazwyczaj, odwiedzał Lupina nocą. Wówczas przygotowywał mu zawsze coś na rozgrzanie, okrywał kocykiem, otaczał własną opieką. Był tylko zwyczajnym myśliwym, jednak chciał dać Remusowi całego siebie i jeszcze trochę. Gdy mężczyźnie udawało się zasnąć, Black całował go w czoło i opuszczał dom. Nigdy nie zobaczył małej dziewczynki w czerwonym płaszczyku, która przyglądała mu się uważnie. Wbrew pozorom to dziecko było ciche, jak myszka, a połyskujące fioletowe ślepia zamykała zawsze, nim Syriusz otworzył drzwi. Był to jedyny element, ktory mógłby ją wydać.
Oboje chyba czuli zmęczenie, na myśl, o nadchodzących kilku dniach. Cholerna pełnia. Gdyby myśliwy mógł, zbiłby tą mendę na kwaśne jabłko. Nie miał jednak takiej możliwości, mimo ogromnego żalu z tego powodu. Księżyc pozostawał bezpieczny, zzsyłajac niebezpieczeństwo na innych.
— Syriuszu, kochanie — Lupin odezwał się, z dziwną stanowczością.
— Tak, Remmy? — zapytał drugi. Wpatrywał się w ukochanego w półmroku. Przez następne trzy noce go nie zobaczy i owy fakt tylko wzmagał okrutne, dobijające zmęczenie.
— Proszę Cię, nie przychodź jutro — wyszeptał w dziwnym napięciu — mam złe przeczucia, Syriuszu.
Black pokręcił głową, ujmując jego rękę. Gdyby nie liczne blizny, na ciele tego pozornie zwykłego wieśniaka, skóra jego miała by delikatną, przyjemną fakturę. Syriusz kochał jednak blizny Remusa. Syriusz kochał całego Remusa, nie ważne, jak szkaradny by nie był w oczach innych.
— Kiedy Ty się w końcu nauczysz? — rzucił, całkiem rozbawionym tonem głosu, uśmiechając się lekko — nie zostawię Cię w potrzebie, Remusie Lupinie. Nigdy.
Ten westchnął głęboko.
— Nie rozumiesz. Czuję takie... Napięcie. Zawsze je czułem, ale teraz jest inne. Coś się wydarzy, Syriuszu. Coś, czego oboje nie chcemy — spróbował ponownie. Naprawdę to czuł i to od dobrych kilku dni. Było jak ciężar, ugniatający jego ramiona. Ciężar, który narastał z chwili na chwilę. Niepokój, wypełniający jego płuca.
— Dramatyzujesz — stwierdził Black, całując go powoli. W talich chwilach czuł, że właściwie, ludzie mogliby mówić. Ich usta komponowały się doskonale. Oni byli doskonałą kompozycją, w każdym calu, idealną. To nie było "normalne". Ale co tam normalność? Żadna kobieta nie dałaby mu takich uczuć, jakie dawał Remus. Żadnej kohiety nie pokochałby tak gorąco, jak kochał Remusa. — Odpręż się, Remmy. Potrzebujesz wypoczynku.
Tego wieczoru również jej nie zauważył. A szkoda. Może, gdyby zauważył, że te jej fioletowe ślepia błyszczą podejrzanym, czerwonawym blaskiem zrozumiałby, że faktycznie coś się święci.
Przyszedł, jak zawsze, mimo że za każdym razem czuł się conajmniej, jakby oszukiwał Remusa. Jakby dopuszczał się czegoś okrutnego. Ukradkiem otworzył drzwi, używając własnych kluczy. Zawsze je przy sobie nosił. Postawił jednak tylko krok, gdy usłyszał dziewczęcy śmiech. Fioletowe oczy błysnęły w ciemności.
— Kto tu jest? — warknął, szykując swoją broń. — Remusie? — pytanie zawisło w powietrzu, a atmosfera zdawała się tak gęsta i ciężka, że ciąć by ja można nożem. Światło księżycowe wpadło do pokoju, ukazując małą dziewczynkę owiniętą w czerwony kaptur. Syriusz opuścił broń. — Co tu robisz, maleńka? — Gdy spojrzała mu w oczy, tak delikatnym, niewinnym wzrokiem, ciarki przebiegły mu po plecach. Ogarnij się. To tylko dziecko. Pewnie ten geniusz nie zamknął drzwi, a ona się zgubiła. Nie zauważył srebrnego klucza, jakbi schowała do kieszeni. Klucza od drzwi do piwnicy. Tego, którego nawet Syriusz nie dostał. — Zgubiłaś się? — zapytał ciepło. Dzieci z reguły go lubiły. Każdy wiedział, że to Syriusz Black, pan myśliwy. Ta zbliżyła się i wyszeptała do niego.
— Nocą zwierzyna przestaje się chować. Nocą wilki wychodzą na polowanie. — Oczywisty fakt, który padł z jej ust, sprawił, że Syriusz poczuł niepokój, który wzmógł się tylko, gdy drzwi od piwnicy uchyliły się. Mała jakby nigdy nic wyszła z domu.
— Ej! — zawołał za nią Black, po chwili jednak przestała mieć ona znaczenie. Jego oczom ukazał się Remus. O wiele większy, masywniejszy, bardziej... Puszysty? Wiedział jednak, że to właśnie on, Remus Lupin. To nie mógł być nikt inny. — Kochanie? — zapytał. Broń, którą trzymał w rękach wypadła, gdy tukochany zbliżył się do Blacka, gwałtownie uderzając nim o drzwi. I tak nie byłby w stanie nic zrobić. Wiedział, że nie strzeliłby do Remusa. — To ja — odparł pewnie — Syriusz, pamiętasz? Wszystko będzie dobrze.
Ryknął mu w twarz, ukazując rządki ostrych zębów, a z jego paszczy wydobył się okrutny smród, który sprawił, że Syriusz się skezywił.
Dlaczego wyszedł? Czyżby ta mała zołza wypuściła Remusa?
Nie dane mu było się nad tym zastanowić, gdyż ogromna łapa natatła na niego. Zasłonił się ręką, nie dało to jednak wiele. W walce z Remusem był zupełnie bezbronny. Wilcza dusza kochanka bawiła się z nim. Rzucała po pokoju, kaleczyła, robiła, co tylko chciała. Nawet gdy Syriusz splunął ciemną krwią, kaszląc i wypluwając coś. Może jakiś organ? Nawet wówczas Remu nie zaprzestał.
Gdyby tylko prawdziwy Remus wiedział, że za kilka dni znajdzie swojego ukochanego martwego na podłodze. Gdyby wiedział, że za kilka dni w ogromnej trwodze ucieknie z wioski i nigdy więcej się tam nie pojawi. Gdyby wiedział, że przeddzień był ostatnim dniem kontaktu Remusa Lupina z ludźmi.
Nawet, gdyby to wszystko wiedział, co mógłby zrobić? Black i tak go nie posłucha. On nigdy nie słuchał. I pewnie jako trup robiłby dokładnie to samo.
~*~
Huhu, Kaktus napisała Angst!
Albo wydaje jej się, że napisała.
Tak, ja nadal żyję. Przyznam, że długo nie wiedziałam, jak ugryźć temat, nie miałam czasu, no i nie oszukujmy się, byłam leniwa. Małymi kroczkami zamierzam jednak doprowadzić to wyzwanie do końca.
Zachowajcie siłę w powrocie do szkoły!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro