🐾ROZDZIAŁ 54🐾
Perspektywa: Scott
Uchyliłem powieki. Byłem ciągnięty gdzieś przez jakieś wilkołaki. Szybko zacząłem się wyrywać. Udało mi się wyswobodzić z ich uścisku, lecz zaraz potem dostałem mocno czymś w tył głowy.
Gdy po raz kolejny uchyliłem powieki byłem w jakimś pokoju z masywnymi, stalowymi drzwiami. Po drugiej stronie znajdowało się małe okienko, ale zakratowane. Głowa bolała mnie gorzej niż po kacu dziś rano. Poczułem zapach swojej krwi.
Uniosłem się lekko do siadu, opierając o ścianę plecami. Zauważyłem nieprzytomnego Zane'go leżącego jakiś metr ode mnie. Wyciągnąłem rękę w jego stronę, ale nie mogłem dosięgnąć chłopaka.
- Zaney. - wyszeptałem, nadal próbując go dotknąć, a nie miałem siły aby się przybliżyć.
Czułem, że jeśli go dotknę, poczuje się lepiej. To był jak naturalny odruch.
Gdy pocałował mnie dziś rano, nie sądziłem, że mi się to spodoba. Co więcej było mi zbyt dobrze, kiedy utrzymywałem z nim kontakt fizyczny. Jestem wtedy spokojny, szczęśliwy, czuje bezpieczeństwo i przynależność do niego. I czasami nie wiem czy to moje własne uczucia czy te które utworzyły się poprzez więź, ale w sumie powinienem mieć to gdzieś. Nie zmienię przecież tego, że jesteśmy połączeni. I muszę zaakceptować każde uczucie z tym związane. Poza tym tylko debil nie widziałby tego, że Zane jest przystojny, a teraz przez te różowe końcówki wygląda jeszcze bardziej gorąco.
Mi naprawdę odbiło przez te przebywanie z gejami!
Westchnąłem cicho, patrząc na twarz Zane'go. Był taki spokojny gdy spał. Ja sam po chwili przymknąłem swoje powieki. Jak przez mgłę usłyszałem w pewnym momencie szmer, ale byłem zbyt wyczerpany i ospały, aby zrobić cokolwiek.
- Scotty? - gdy tylko usłyszałem TEN głos i poczułem na dłoni JEGO dotyk, cały ból, zmęczenie i wszystko inne odeszło nagle daleko w niepamięć.
Otworzyłem oczy i od razu wpadłem w ramiona Zane'go. Nasza więź i niezwykłe rzeczy, które się przez nią dzieją, wydają mi się coraz piękniejsze.
- Co z tobą? - zmartwił się, dotykając delikatnie palcami rany na mojej głowie - Kto ci to zrobił? - jego głos gwałtownie zmienił się na wściekły.
- Nie wiem, ale czułem silny zapach Clem. - wymamrotałem niechętnie.
Zamilcz na chwilę Zaney i pozwól mi cię przytulać. Czuję się tak dobrze teraz.
- Musimy się stąd wydostać. - zdecydował, a ja jęknąłem z niezadowoleniem - Nie spodziewałem się tego. Myślałem, że przyjdą, wygarną mi i tyle. Przepraszam, Scotty. - wyszeptał ze skruchą.
Odchyliłem głowę i spojrzałem chłopakowi w oczy.
- Nie przepraszaj. Siedzimy w tym razem. Twoje problemy i błędy z przeszłości są moimi, a moje twoimi. - oznajmiłem.
- Jesteś za dobry, Scotty. Zdecydowanie za dobry. - spostrzegł.
- Wiem. Nawet kilka razy się na tym przejechałem. - przewróciłem oczami.
Zane miał rację. Za szybko można było zdobyć moje zaufanie i za bardzo chciałem wszystkim wokół pomóc, ale to prawdziwy ja i się nie zmienię.
- Spróbujmy stąd uciec, a jak nie, poczekamy aż ktoś przyjdzie i wyjaśni nam to wszystko. - wstał z podłogi i podszedł do masywnych drzwi.
Jego mina mówiła sama za siebie.
- To może poczekajmy aż ktoś tu przyjdzie. - zdecydował szybko.
Przez moment miałem wrażenie, że coś mi to przypomina.
Czy my już raz nie byliśmy zamknięci?
- Skoro musimy czekać, to jest to idealna okazja abyś powiedział mi w końcu co ja wczoraj robiłem. - usiadłem wygodniej przy ścianie.
- Będziesz zażenowany jak cholera, ale zgoda. Najpierw chciałeś grać w butelkę, co było w sumie spoko, ale potem chciałeś biegać nago po lesie, co w sumie też było by spoko. - uśmiechnął się cwaniacko do mnie.
Zaraz mu przywalę z czegoś.
- Później głównie siedziałeś i marudziłeś. Do momentu, kiedy Briam zamknął nas w twoim pokoju, gdzie zajebałeś swojego buta butelką, bo myślałeś, że to kot. - kontynuował.
- Nigdy nie skrzywdziłbym żadnego kotka! - oburzyłem się.
- No właśnie to wczoraj udowodniłeś. - skomentował - A wracając do wieczoru, zachciało ci się wychodzić przez okno. Niestety ja się z niego zjebałem na sam dół. - westchnął.
- Widocznie masz złą koordynację ruchową. - stwierdziłem.
Różowowłosy spiorunował mnie wzrokiem.
- Nawet nie wiesz jak bardzo się mylisz. W łóżku mam bardzo dobrą koordynację ruchową. Udowodnię ci jak już stąd wyjdziemy. - obiecał z lekkim ostrzeżeniem w głosie, na co aż zadrżałem.
- Tak jasne. Dotknij mnie tam gdzie nie potrzeba, a urwę ci łeb. - zagroziłem.
- Nie martw się. Będę dotykał cię tylko tam gdzie potrzeba. - uśmiechnął się perfidnie.
Serce zaczęło mi bić szybciej, co na sto procent usłyszał, a to wcale nie pomagało mi zachować postawy obojętności. Nie wiedziałem nawet co odpowiedzieć. To takie skomplikowane! Niby mnie pocałował dziś i potem dał tego małego buziaka czy przytulił, ale to mi nie przeszkadzało. Było miłe. Natomiast w łóżku ja sobie kompletnie nas nie wyobrażam!
- Gdy wypadłem z okna zaczęło się najlepsze. - odezwał się, widząc, że ja zdecydowałem się milczeć - Położyłeś tak słodko głowę na mojej klatce piersiowej i opuszkami palców dotykałeś każdego mojego tatuażu. No może oprócz jednego, którego mam na biodrze, ale podotykasz go sobie kiedy indziej. - zaśmiał się - Potem mnie pocałowałeś. - dodał wesoło.
Ja jego? Że niby pierwszy to zacząłem?
- To było coś pięknego. Spełniłeś moje marzenia tym pocałunkiem, bo może jesteś ślepy i trzeba ci to powiedzieć wprost, ale oddałbym za ciebie życie, Scotty, bo cię kocham. - wyznał na jednym tchu z mocno bijącym sercem.
- Od kiedy? - spytałem cicho.
- Chyba od samego początku. Nie wiem nawet. Uświadomiłem to sobie, gdy uciekłeś z mojej watahy. - wyjaśnił.
Otworzyłem usta, by coś powiedzieć, ale nagle małe okienko w pancernych drzwiach się rozsunęło.
- Byłej watahy. Już nie twojej. - powiedziała Clem, patrząc na Zane'go z nienawiścią.
- Cokolwiek masz do mnie, Scotty'ego w to nie mieszaj. - nakazał jej - Jest niewinny.
- Oczywiście, że jest winny. Uratował cię, a powinieneś już dawno gryźć piach. A potem przyjął cię do swojego stada z otwartymi rękami. - odparła beznamiętnym głosem.
- Bez przesady, że od razu z otwartymi rękami. - wtrąciłem, za co Zane posłał mi ostrzegawcze spojrzenie.
- Co z resztą? - chciał wiedzieć.
- Zamknięci w bunkrze. Zostawiliśmy ich tam, aby nie miał kto was uratować, ale nic im się nie stanie. Zostaną wypuszczeni po wszystkim. - oznajmiła z wyższością.
No to pięknie. Nikt nie przyjdzie nam na ratunek. Super.
- Chcesz mnie zabić? - domyślił się różowowłosy.
Nie dam zrobić mu krzywdy!
Gdyby nie to, że Clem jest za tymi ogromnymi drzwiami, zajebałbym ją!
- Tak, ale nie od razu. Najpierw cię osłabię. Bez jedzenia i wody staniesz się bezsilny, a wtedy stoczysz ze mną walkę. Rozumiesz, jestem tylko betą, a szanse muszą być wyrównane. - uśmiechnęła się wrednie - Zresztą powinieneś się cieszyć. Uwolnisz od siebie Scott'a, gdy zginiesz. - dodała z dumą.
- Skąd wiesz o naszej więzi? Obserwowałaś nas z ukrycia? - Zane jakby w ogóle się nie przejął wizją własnej śmierci.
Czy on się czegokolwiek boi?
- Uwierzcie mi. Znam wasze najskrytsze tajemnice. - pochwaliła się - Całej waszej watahy.
Byle by żadnej nie wykorzystała przeciwko nam.
❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤
W załączniku: Scott
NOTKA OD AUTORA
Jebać mnie i moje upośledzone pomysły! Bez kitu jak cokolwiek sklece z tych waszych słów, to będzie cud! Oficjalnie rozdział ze słowami będzie rozdziałem 56;* więc na szczęście następny będzie jeszcze normalny xd
Tak w ogóle...
PODAWANIE SŁÓW UWAŻAM ZA ZAKOŃCZONE! Dziękuję.
Ave!
Wy okrutnicy!
😞🔨
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro