Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

🐾ROZDZIAŁ 39🐾

DRUGI NA DZIŚ;*

Doszliśmy z Dylanem i Mike'm do aut, przy których stała reszta naszych przyjaciół.

- Na pewno nic ci nie jest? - spytał Brett, patrząc na Theo.

Mike od razu jak poparzony rzucił się w stronę swojego chłopaka.

- Co się stało?! - zmartwił się bardzo.

Theo przewrócił oczami, następnie posyłając Brett'owi zirytowane spojrzenie.

- Dzięki. Teraz będzie mi suszył głowę przez tydzień. - burknął.

- Nie jojcz mi tutaj, tylko gadaj natychmiast gdzie jesteś ranny! Czuję krew! - wkurzył się Mike.

- To nic. Mała rana zadana nożem. - westchnął przyjaciel.

- Daj kluczyki. Ja poprowadzę. A jak będziemy w domu, zrobię ci opatrunek. - zdecydował szybko czarnowłosy.

- NIC MI NIE JEST PRZECIEŻ! - wybuchł Theo.

- Lalka, ty mnie nie denerwuj, tylko rób co mówię. - nakazał Mike stanowczo.

- Ja pierdole. - przeklnął, rzucił kluczykami w Mike'a i wsiadł do samochodu.

- Nie ty, laleczko. Od pierdolenia to jestem ja. - odgryzł się jeszcze, po czym zasiadł za kierownicą Toyoty.

- Pojedziemy z nimi. - powiadomił mnie Brett, wskazując potajemnie na Dylana, a potem wsiadł z Liamem na tyły auta.

Spojrzałem na szatyna. Patrzył w ziemię i wyglądał na załamanego i zmęczonego. Puściłem jego dłoń, żeby wyjąć mu kluczyki z kieszeni, na co nawet nie zareagował. Poprowadziłem go do drzwi samochodu Zane'go, a ten wsiadł bez sprzeciwu. Wszedłem na miejsce kierowcy, ale zanim odpaliłem silnik, spojrzałem w bok na Dylana.
Zwinął się w kulkę na siedzeniu i patrzył smutnym wzrokiem w okno.

Mój biedny, kochany wilczek.

Mi również szkoda było Zane'go. Żałowałem, że byłem dla niego taki nie miły. Naprawdę zacząłem podziwiać chłopaka za to co zrobił. Poświęcił się dla Scott'a, a to było bardzo odważne i chwalebne.

* * *

Zatrzymałem samochód przed domem, przy którym zauważyłem kłócących się ze sobą Mike'a i Theo, a obok stali Liam z Brett'em. Westchnąłem cicho.

Dylan od razu bez słowa wysiadł z auta. Zrobiłem to samo i podszedłem do chłopaków.

- Co się znowu stało? - spytałem.

- Ten debil nie umie jeździć! - poskarżył się Theo.

- Umiem! Mam prawo jazdy! - burknął Mike.

- Kto ci je w ogóle dał?! - zapytał przyjaciel.

- Kupiłem w necie, ale umiem jeździć. - uparł się.

- Nie było tak źle. - wtrącił cicho Liam.

- Widzisz? Nie było źle. - ucieszył się Mike.

- Nie? Więc powiedz mi jak można nie zauważyć ronda i przejechać przez jego środek? - Theo skrzyżował ręce na piersi.

- Emmm...- zaciął się czarnowłosy.

- Mi tam się jazda Mike'a podobała. A kto tam będzie patrzył czy tą gównianą kupę ziemi po środku trzeba omijać czy nie. - Brett wzruszył ramionami.

- Racja. - zgodził się Liam.

Theo uchylił lekko usta z niedowierzania.

- Wygrałem, lalka. - Mike puścił mu oczko.

A morał z tego taki, jak widzisz rondo, przepierdalaj przez środek.

Wziąłem Dylana za rękę i zacząłem ciągnąć go w stronę drzwi. Chciałem aby chłopak położył się do łóżka i odpoczął, bo wyglądał okropnie, ale w sensie, że jest zmęczony, bo normalnie, nigdy nie będzie wyglądał dla mnie okropnie.

Perspektywa: Dylan

Mike i Theo kłócili się o coś, ale nie zwracałem na to uwagi. Byłem przybity tym, że straciłem kontrolę i o mało nie zabiłem Tommy'ego oraz zrozpaczony po utracie Zane'go.

Mój blondyn pociągnął mnie w stronę drzwi do domu. Nawet się nie opierałem. Było mi wszystko jedno gdzie mnie prowadzi.
Pamiętam jak dziś te wszystkie rozmowy z Zane'm. To jak tłumaczył mi na czym polega bycie wilkołakiem, a potem pocieszał przez telefon, gdy uciekłem ze Scott'em z jego stada i zabiłem własną matkę. To dzięki niemu, nie odebrałem sobie życia po tym wszystkim. Uratował mnie. A teraz uratował mojego brata. Może teraz każdy przestanie widzieć w nim tego złego i będą pamiętać go takim jakim był naprawdę. Dobrym.

Tommy otworzył mi drzwi i od razu ustał przez nami Scott. Nie chciałem rozmawiać z nim w tym momencie. Nie teraz.

- Dylan, bo ja muszę ci coś...- zaczął, ale wyminąłem go szybko, gdy tylko poczułem niewyraźny zapach Zane'go, pomieszany z zapachem mojego brata.

Mój przyjaciel leżał na kanapie bez koszulki, a jego brzuch był cały zabandażowany. A co było najważniejsze, słyszałem równe i silne bicie jego serca. Uśmiechnąłem się szeroko i rzuciłem w jego stronę.

- Zane! - wykrzyczałem szczęśliwy, na co chłopak uchylił lekko swoje powieki.

- Tak...hmm...cześć. - wymamrotał cicho, będąc zapewne bardzo osłabionym.

- Dałem mu swojej krwi. - wyznał Scott, podchodząc do nas z Tommy'm.

- Czuję. - powiedziałem, bo Zane pachniał teraz bardziej jak Scott niż on sam, ale gdy tylko jego organizm znacznie produkować własną krew, jego zapach powróci - Nie mogę uwierzyć, że to się udało. Myślałem, że to bujda. - dodałem z szokiem, bo słyszałem plotki o tym, że alfy mogą wyleczyć siebie nawzajem.

- A jednak! - wtrąciła wesoło Natalie, która siedziała na stoliku w rogu i machała nogami w powietrzu.

- A jak jego rana? - spytałem, dotykając delikatnie bandaża.

- Dobrze. - wyszeptał Zane, patrząc na mnie spod wpół przymknętych powiek - Scott nie mógł się doczekać aż zdejmie ze mnie bluzkę. - wymamrotał z lekkim uśmiechem.

- BO ZARAZ ZACZNĘ ŻAŁOWAĆ, ŻE CIĘ WSKRZESIŁEM! - wybuchł nagle Scott.

No tak. Oni chyba nigdy nie przestaną się kłócić. Nawet po tym wszystkim.

- Zabiłem Borysa. - przyznałem się, aby mieć to już za sobą.

- I dobrze. W czym problem? - zdziwiła się Natalie.

- W tym, że straciłem kontrolę. - wyjaśniłem ze skruchą w głosie.

- Przeczuwałem to. Domyślałem się, że wybuchniesz. - odparł Scott - Ale mimo tego, nie chciałem cię zatrzymywać. - oznajmił.

- Dlaczego? - spytałem.

- Bo Borysowi należał się mocny wpierdol. - odpowiedział za niego Zane.

- Przez to prawie zraniłem Tommy'ego. - dopowiedziałem.

- Ale nie zrobiłeś tego, Dylan. - mój blondyn posłał mi uśmiech.

- Dobra! Już nie tknę twojego auta, lalka! - do salonu wszedł Mike i zaraz przystanął gwałtownie, widząc żywego Zane'go - Och kurka, ten pizdokleszcz jest nieśmiertelny. - stwierdził z podziwem.

- Przestań mnie tak nazywać, bo jak tylko wydobrzeje, to skopię ci dupe. - zagroził słabym głosem mój przyjaciel.

- Jak narazie to możesz co najwyżej mi palcem pogrozić. - pokazał mu język.

Po chwili dołączyli do nas Liam, Theo i Brett, którzy uśmiechnęli się na widok Zane'go.
Złapałem Tommy'ego za rękę, po czym przyciągnąłem do siebie i przytuliłem go mocno. Byłem tak bardzo szczęśliwy, że mój przyjaciel żyje. Co prawda, każdy wilkołak po zapachu będzie narazie mylił go ze Scott'em, ale to akurat najmniej ważne.

Najważniejsze jest to, że mam przy sobie wszystkich przyjaciół. Całych i zdrowych.

Oraz mam mojego małego marudę, którego kocham do szaleństwa.

❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤

W załączniku: Theo

NOTKA OD AUTORA
Moim zamysłem było od początku to, żeby Zane umarł, ale polubiliście go, a ja nie miałam serca wam go zabierać. Także może ta akcja z krwią jest trochę głupia, ale Zane żyje xd

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro