Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

🐾ROZDZIAŁ 22🐾

- To powiesz mi teraz co chciał od ciebie Zane? - spytałem Dylana, gdy ustaliśmy pod moim domem.

- Nie wiem. Przecież nie zgodziłem się na spotkanie. - odparł.

- Dylaaaan. - westchnąłem.

- No dobrze, marudo. Myślę, że chciał abym wrócił do jego stada, ale nie mówiłem o tym głośno, bo Scott by szału dostał. - wyjaśnił.

- Niech zgadnę. Odmówiłeś spotkania ze względu na niego. - domyśliłem się - Gdyby nie Scott, wróciłbyś do stada Zane'go. - stwierdziłem.

- Nie. Skąd ten pomysł? - zdziwił się.

- Sam mówiłeś, że zaprzyjaźniłeś się z Zane'm. Nie chciałeś odchodzić. - przypomniałem mu.

- To było kiedyś. Nie miałem wtedy Mike'a i Brett'a. Nie miałem ciebie. Nikt nie sprawi, abym odszedł z tego stada. - powiedział zaciekle.

- Rozumiem. Po prostu źle to wszystko odebrałem. - westchnąłem.

- Nic się nie stało, Tommy. - oznajmił, po czym mnie przytulił - Naprawdę musicie dziś tam jechać? - wymamrotał z niezadowoleniem.

- Tak. Musimy rozeznać się w terenie, żeby móc potem bez problemu zlikwidować złe stado. - odrzekłem, na co chłopak zrobił smutną minę, która była tak bardzo udawana, że zachciało mi się śmiać - Też bym wolał z tobą spędzić ten czas, ale mam swoje obowiązki. - dodałem z uśmiechem.

- A wpadniesz do mnie jak wrócisz? - spytał błagająco.

- Tak jakby. - obiecałem.

- W takim razie tak jakby będę na ciebie czekał. - posłał mi malutki uśmiech, po czym pochylił się w przód i dał mi czułego buziaka w usta.

- To do potem. - pożegnałem się z szatynem i zacząłem iść w kierunku domu.

- Tak jakby. - usłyszałem jeszcze za plecami, przez co moją twarz znów ozdabiał uśmiech.

Nie chciało mi się jechać na zwiady. Najchętniej spędziłbym cały dzień z Dylanem, ale nadal musiałem pamiętać o tym, że jestem łowcą i moim zadaniem jest ochrona ludzi. Nie mogę pozwolić, żeby złe istoty ich krzywdziły.

- Jesteś gotowy? - spytałem Theo, gdy wszedłem do domu.

- Yep! - odparł wesoło.

- Widzę, że masz dobry humor. - zauważyłem z uśmiechem.

- Bo mam dziś randkę na wieczór. Dlatego mam nadzieję, że szybko zejdzie nam z rozeznaniem. - oznajmił.

- Mi też zależy na tym, żeby szybko to załatwić, więc ruszajmy już. - pomagliłem go.

Perspektywa: Theo

Sprawdziliśmy teren wokół domku po środku lasu i wracaliśmy już do mojego auta, bo zaczynało robić się ciemno.

- Theo? - Thomas przystanął, więc spojrzałem na przyjaciela, który patrzył na coś po prawej - Zaraz przyjdę. Chyba widzę fajny punkt snajperski. - poinformował, na co przewróciłem oczami.

- To leć. - pokręciłem głową i kontynuowałem marsz w stronę Toyoty.

Thomas ma bzika na punkcie swojej dziecinki. Podziwiam go, że tak szybko znajduje odpowiednie miejsce do kampienia. No ale cóż, lata wprawy.

Dotarłem do samochodu i zająłem miejsce za kierownicą. Czekając na Thomasa, zamyśliłem się trochę, patrząc na przednią szybę auta. Nie mogłem doczekać się randki z Mike'm. Ciekawy byłem co wymyślił czarnowłosy.
Nagle oślepiło mnie mocne światło latarek. Nie widziałem dobrze, ale chyba było ich z pięć, wycelowanych we mnie.

- Wyjdź z samochodu z podniesionymi rękami! - usłyszałem rozkaz.

Zerknąłem w dół, by sprawdzić czy na pewno mam broń przy pasku. Następnie otworzyłem powoli drzwi od auta, po czym uniosłem ręce w górę i wysiadłem.

Teraz widziałem mężczyzn przede mną wyraźniej. Było ich aż sześciu, więc nie miałem szans.

- Przeszukać go. - powiedział jakiś facet, na co podeszło do mnie dwóch napastników, a pozostali celowali we mnie z broni.

Szybko pozbawili mnie pistoletu oraz noża. Stałem się bezbronny.

- Jesteś tutaj sam? - chcieli wiedzieć.

- Tak. - skłamałem, modląc się, żeby Thomas nie wrócił w tej chwili.

- Zabrać go!

Zostałem siłą zaciągnięty do sporego, ciemnego busa.

- To konieczne? Nic złego nie zrobiłem. Mam dziś randkę, więc...- urwałem, gdy dostałem mocny cios w twarz.

Pozabijam was za to!

Perspektywa: Thomas

Po szybkich oględzinach małego pagórka, który był idealnie na wprost kryjówki złego stada, zacząłem wracać się do samochodu.
Z daleka zauważyłem światła.

Mam nadzieję, że Theo dla żartu nie chce odjechać beze mnie.

Przyspieszyłem kroku. W połowie drogi światła zgasły, więc byłem już nieco spokojniejszy. Pewnie przyjaciel odpalił silnik, żeby włączyć ogrzewanie.

Dotarłem do auta i wsiadłem na miejsce pasażera.

- Okej, możemy jecha...- zobaczyłem, że miejsce kierowcy jest puste.

Zerknąłem na tyły, po czym wysiadłem z samochodu. Wyjąłem telefon. Postanowiłem zadzwonić do przyjaciela, bo najwyraźniej ten poszedł jeszcze coś sprawdzić w okolicy, albo zgubił się w drodze do auta, chociaż w to akurat wątpię. Wybrałem numer Theo i wraz z sygnałem, usłyszałem niedaleko dźwięk jego komórki. Zrobiłem pare kroków przed siebie, po czym schyliłem się po telefon przyjaciela, podnosząc go z ziemi. To był zły znak. Ktoś go zaatakował. Od razu na myśl przyszło mi stado, więc nie czekając na nic, otworzyłem bagażnik i wyjąłem swoją dziecinkę, następnie udając się z nią na wzgórze. Wilkołaki musiały nas wykryć, a myślałem, że zachowaliśmy bezpieczną odległość tak, by nas nie usłyszały lub nie wyczuły zapachu.

Najszybciej jak się dało złożyłem snajperkę, oświetlając ją sobie małą latarką, którą położyłem obok na kamieniu. Ustawiłem dwójnóg i umieściłem na nim dziecinkę. Spojrzałem przez celownik na okna w których paliło się światło. Zauważyłem faceta, siedzącego przy stole. Wstrzymałem oddech i pociągnąłem za spust. Trafiłem prosto w głowę. Przeładowałem i czekałem aż któryś z jego towarzyszy przyjdzie sprawdzić co się stało i dokładnie po chwili zobaczyłem kolejnego mężczyznę, który zaczął coś krzyczeć. Strzeliłem ponownie, posyłając następnego z nich do piekła. Z tego co ustaliliśmy z Theo, było ich czterech. Odczekałem pięć minut, ale w żadnym oknie nic się nie działo. Poderwałem się z ziemi i ruszyłem w stronę domu, decydując, że zabiorę snajperkę w drodze powrotnej. Głupotą było próbowanie wyeliminowania tak licznego stada w pojedynkę, ale nie miałem wyboru. Tam był Theo.

Wpadłem przez drzwi do środka, trzymając w gotowości broń przed sobą. Zauważyłem skulonego mężczyznę pod oknem i od razu w niego strzeliłem.

- Theo! - wykrzyczałem, lecz przyjaciel mi nie odpowiedział.

Nagle poczułem silne uderzenie w ramię i pistolet wypadł mi z dłoni. Ktoś powalił mnie na podłogę i zaczął dusić. Nie miałem tyle siły, by odciągnąć jego ręce, więc zacząłem szukać po omacku noża. Coraz bardziej brakowało mi powietrza, ale w końcu chwyciłem za rękojeść noża i wbiłem go napastnikowi w szyję. Opluł mnie krwią, po czym upadł obok bez życia.

- Theo...- wyszeptałem ledwo, kaszląc głośno.

Wstałem powoli z podłogi i po zabraniu swojej broni, ruszyłem do piwnicy domu.

- Theo? - wyksztusiłem.

Upadłem na kolana, gdy zobaczyłem tylko puste klatki.

Po moim przyjacielu nie było nawet śladu.

❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤

W załączniku: Theo

NOTKA OD AUTORA
Jutro i pojutrze rozdziały będą znacznie później, jakoś w połowie dnia, bo od rana mnie nie będzie.
Nie wiem również jak będzie z sobotą, bo trzeba iść z koszyczkiem do kościoła i inne takie gunwa, ale postaram się dać rozdział rano w ten dzień;*

Ave!

😈🔨

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro