🐾ROZDZIAŁ 22🐾
- To powiesz mi teraz co chciał od ciebie Zane? - spytałem Dylana, gdy ustaliśmy pod moim domem.
- Nie wiem. Przecież nie zgodziłem się na spotkanie. - odparł.
- Dylaaaan. - westchnąłem.
- No dobrze, marudo. Myślę, że chciał abym wrócił do jego stada, ale nie mówiłem o tym głośno, bo Scott by szału dostał. - wyjaśnił.
- Niech zgadnę. Odmówiłeś spotkania ze względu na niego. - domyśliłem się - Gdyby nie Scott, wróciłbyś do stada Zane'go. - stwierdziłem.
- Nie. Skąd ten pomysł? - zdziwił się.
- Sam mówiłeś, że zaprzyjaźniłeś się z Zane'm. Nie chciałeś odchodzić. - przypomniałem mu.
- To było kiedyś. Nie miałem wtedy Mike'a i Brett'a. Nie miałem ciebie. Nikt nie sprawi, abym odszedł z tego stada. - powiedział zaciekle.
- Rozumiem. Po prostu źle to wszystko odebrałem. - westchnąłem.
- Nic się nie stało, Tommy. - oznajmił, po czym mnie przytulił - Naprawdę musicie dziś tam jechać? - wymamrotał z niezadowoleniem.
- Tak. Musimy rozeznać się w terenie, żeby móc potem bez problemu zlikwidować złe stado. - odrzekłem, na co chłopak zrobił smutną minę, która była tak bardzo udawana, że zachciało mi się śmiać - Też bym wolał z tobą spędzić ten czas, ale mam swoje obowiązki. - dodałem z uśmiechem.
- A wpadniesz do mnie jak wrócisz? - spytał błagająco.
- Tak jakby. - obiecałem.
- W takim razie tak jakby będę na ciebie czekał. - posłał mi malutki uśmiech, po czym pochylił się w przód i dał mi czułego buziaka w usta.
- To do potem. - pożegnałem się z szatynem i zacząłem iść w kierunku domu.
- Tak jakby. - usłyszałem jeszcze za plecami, przez co moją twarz znów ozdabiał uśmiech.
Nie chciało mi się jechać na zwiady. Najchętniej spędziłbym cały dzień z Dylanem, ale nadal musiałem pamiętać o tym, że jestem łowcą i moim zadaniem jest ochrona ludzi. Nie mogę pozwolić, żeby złe istoty ich krzywdziły.
- Jesteś gotowy? - spytałem Theo, gdy wszedłem do domu.
- Yep! - odparł wesoło.
- Widzę, że masz dobry humor. - zauważyłem z uśmiechem.
- Bo mam dziś randkę na wieczór. Dlatego mam nadzieję, że szybko zejdzie nam z rozeznaniem. - oznajmił.
- Mi też zależy na tym, żeby szybko to załatwić, więc ruszajmy już. - pomagliłem go.
Perspektywa: Theo
Sprawdziliśmy teren wokół domku po środku lasu i wracaliśmy już do mojego auta, bo zaczynało robić się ciemno.
- Theo? - Thomas przystanął, więc spojrzałem na przyjaciela, który patrzył na coś po prawej - Zaraz przyjdę. Chyba widzę fajny punkt snajperski. - poinformował, na co przewróciłem oczami.
- To leć. - pokręciłem głową i kontynuowałem marsz w stronę Toyoty.
Thomas ma bzika na punkcie swojej dziecinki. Podziwiam go, że tak szybko znajduje odpowiednie miejsce do kampienia. No ale cóż, lata wprawy.
Dotarłem do samochodu i zająłem miejsce za kierownicą. Czekając na Thomasa, zamyśliłem się trochę, patrząc na przednią szybę auta. Nie mogłem doczekać się randki z Mike'm. Ciekawy byłem co wymyślił czarnowłosy.
Nagle oślepiło mnie mocne światło latarek. Nie widziałem dobrze, ale chyba było ich z pięć, wycelowanych we mnie.
- Wyjdź z samochodu z podniesionymi rękami! - usłyszałem rozkaz.
Zerknąłem w dół, by sprawdzić czy na pewno mam broń przy pasku. Następnie otworzyłem powoli drzwi od auta, po czym uniosłem ręce w górę i wysiadłem.
Teraz widziałem mężczyzn przede mną wyraźniej. Było ich aż sześciu, więc nie miałem szans.
- Przeszukać go. - powiedział jakiś facet, na co podeszło do mnie dwóch napastników, a pozostali celowali we mnie z broni.
Szybko pozbawili mnie pistoletu oraz noża. Stałem się bezbronny.
- Jesteś tutaj sam? - chcieli wiedzieć.
- Tak. - skłamałem, modląc się, żeby Thomas nie wrócił w tej chwili.
- Zabrać go!
Zostałem siłą zaciągnięty do sporego, ciemnego busa.
- To konieczne? Nic złego nie zrobiłem. Mam dziś randkę, więc...- urwałem, gdy dostałem mocny cios w twarz.
Pozabijam was za to!
Perspektywa: Thomas
Po szybkich oględzinach małego pagórka, który był idealnie na wprost kryjówki złego stada, zacząłem wracać się do samochodu.
Z daleka zauważyłem światła.
Mam nadzieję, że Theo dla żartu nie chce odjechać beze mnie.
Przyspieszyłem kroku. W połowie drogi światła zgasły, więc byłem już nieco spokojniejszy. Pewnie przyjaciel odpalił silnik, żeby włączyć ogrzewanie.
Dotarłem do auta i wsiadłem na miejsce pasażera.
- Okej, możemy jecha...- zobaczyłem, że miejsce kierowcy jest puste.
Zerknąłem na tyły, po czym wysiadłem z samochodu. Wyjąłem telefon. Postanowiłem zadzwonić do przyjaciela, bo najwyraźniej ten poszedł jeszcze coś sprawdzić w okolicy, albo zgubił się w drodze do auta, chociaż w to akurat wątpię. Wybrałem numer Theo i wraz z sygnałem, usłyszałem niedaleko dźwięk jego komórki. Zrobiłem pare kroków przed siebie, po czym schyliłem się po telefon przyjaciela, podnosząc go z ziemi. To był zły znak. Ktoś go zaatakował. Od razu na myśl przyszło mi stado, więc nie czekając na nic, otworzyłem bagażnik i wyjąłem swoją dziecinkę, następnie udając się z nią na wzgórze. Wilkołaki musiały nas wykryć, a myślałem, że zachowaliśmy bezpieczną odległość tak, by nas nie usłyszały lub nie wyczuły zapachu.
Najszybciej jak się dało złożyłem snajperkę, oświetlając ją sobie małą latarką, którą położyłem obok na kamieniu. Ustawiłem dwójnóg i umieściłem na nim dziecinkę. Spojrzałem przez celownik na okna w których paliło się światło. Zauważyłem faceta, siedzącego przy stole. Wstrzymałem oddech i pociągnąłem za spust. Trafiłem prosto w głowę. Przeładowałem i czekałem aż któryś z jego towarzyszy przyjdzie sprawdzić co się stało i dokładnie po chwili zobaczyłem kolejnego mężczyznę, który zaczął coś krzyczeć. Strzeliłem ponownie, posyłając następnego z nich do piekła. Z tego co ustaliliśmy z Theo, było ich czterech. Odczekałem pięć minut, ale w żadnym oknie nic się nie działo. Poderwałem się z ziemi i ruszyłem w stronę domu, decydując, że zabiorę snajperkę w drodze powrotnej. Głupotą było próbowanie wyeliminowania tak licznego stada w pojedynkę, ale nie miałem wyboru. Tam był Theo.
Wpadłem przez drzwi do środka, trzymając w gotowości broń przed sobą. Zauważyłem skulonego mężczyznę pod oknem i od razu w niego strzeliłem.
- Theo! - wykrzyczałem, lecz przyjaciel mi nie odpowiedział.
Nagle poczułem silne uderzenie w ramię i pistolet wypadł mi z dłoni. Ktoś powalił mnie na podłogę i zaczął dusić. Nie miałem tyle siły, by odciągnąć jego ręce, więc zacząłem szukać po omacku noża. Coraz bardziej brakowało mi powietrza, ale w końcu chwyciłem za rękojeść noża i wbiłem go napastnikowi w szyję. Opluł mnie krwią, po czym upadł obok bez życia.
- Theo...- wyszeptałem ledwo, kaszląc głośno.
Wstałem powoli z podłogi i po zabraniu swojej broni, ruszyłem do piwnicy domu.
- Theo? - wyksztusiłem.
Upadłem na kolana, gdy zobaczyłem tylko puste klatki.
Po moim przyjacielu nie było nawet śladu.
❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤
W załączniku: Theo
NOTKA OD AUTORA
Jutro i pojutrze rozdziały będą znacznie później, jakoś w połowie dnia, bo od rana mnie nie będzie.
Nie wiem również jak będzie z sobotą, bo trzeba iść z koszyczkiem do kościoła i inne takie gunwa, ale postaram się dać rozdział rano w ten dzień;*
Ave!
😈🔨
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro