🐾ROZDZIAŁ 40🐾
Perspektywa: Scott
Kazałem wszystkim iść spać, a Natalie umieściłem w pokoju gościnnym. W końcu to był męczący dzień...i pół nocy. Chociaż sam ledwo patrzyłem na oczy, postanowiłem popatrolować trochę teren. Po prostu opieka nad stadem była tak jakby moją intuicją. Nie raz patrolowałem cały dzień i noc, więc byłem przyzwyczajony. Poza tym nie lubiłem za bardzo siedzieć w domu. Kochałem las. Ten zapach drzew i śpiew ptaków nad ranem.
- A ty gdzie? - usłyszałem, gdy przeszedłem przez salon, udając w stronę drzwi.
Nosz kurwa, ja pierdole! Czemu on nie śpi?!
- Na patrol. - odpowiedziałem niechętnie.
Mimo, że Zane uratował mi życie, a ja tak jakby jemu, to i tak za bardzo mnie wkurzał, bym mógł go polubić w przynajmniej pięciu procentach.
- Powinieneś położyć się spać. - stwierdził.
Och...martwi się?
- Wiesz, mam dużo miejsca tutaj na kanapie. - dodał, a mnie szlag trafił.
- Nie, dzięki. Żegnam. - rzuciłem i odwróciłem się z zamiarem wyjścia stąd w pizdu.
- Poczekaj, idę z tobą. - zdecydował, zaczynając podnosić się z sofy.
- Co ty odpierdalasz?! - wysyczałem cicho, by nie pobudzić wszystkich w domu, ale gdyby był dzień, to wydarł bym się na tego pustogłowego debila.
Podszedłem do Zane'go i popchnąłem go z powrotem na poduszkę, kładąc dłonie na jego wytatuowanych ramionach.
- Nie będę cały czas leżeć. - prychnął.
- Nie obchodzi mnie to. - nacisnąłem mocniej na jego ramiona, bo nadal próbował wstać.
Do moich nozdrzy doszedł zapach wilkołaka. Wkurzało mnie to, że pachnie zupełnie jak ja, prócz lekkiej nutki własnego zapachu.
- Martwisz się o moje zdrowie? - spytał z uśmiechem.
- Nie. - odpowiedziałem od razu.
- Gdybyś się nie martwił, miałbyś wyjebane na to, że chcę wstać. - wywnioskował, a mnie zatkało.
Cholera, ma rację!
Ale to nie wcale dlatego, że się o niego martwię! To po prostu zwykły odruch jaki nakazuje kultura.
- Dobra, ale jak zakrwawisz bandaż, to sam sobie będziesz go zmieniał. Ja cię już nie dotknę. - ostrzegłem.
- Scotty, nie chcę ci nic mówić, ale ty cały czas mnie dotykasz. - upomniał, spoglądając na moje dłonie, które nadal trzymałem na jego ramionach.
Cholera, znów ma rację!
Zabrałem szybko swoje ręce i odsunąłem od kanapy.
Nie mogłem się doczekać aż chłopak wyzdrowieje i opuści w końcu moje stado. Miałem go już serdecznie dość!
- To co? Idziemy na mały spacer? - posłał mi szeroki uśmiech, po tym jak założył koszulkę.
Jak ja go, kurwa nienawidzę.
* * *
Po skończonym okrążeniu terenu wokół domu i marudzeniu Zane'go abym szedł wolniej, usiadłem na ganku, a blondyn od razu zajął miejsce obok mnie.
Nie miałem siły złościć się na niego, że za mną łazi. Byłem już bardzo zmęczony. Przetarłem oczy dłonią.
- Mówiłem to, ale się powtórzę. Powinieneś położyć się spać. - oznajmił, cały czas na mnie patrząc, gdy ja skupiłem się na wschodzie słońca, przebijającego się lekko zza drzew.
Zignorowałem jego słowa. W sumie to miałem do niego pytanie, które ciągle mnie nurtowało.
- Dlaczego wziąłeś ten strzał na siebie? - spytałem szeptem.
- Dylan to mój przyjaciel. Nie chciałem, żeby stracił brata. - odrzekł, wzruszając ramionami.
- I prawie umarłeś, aby twój przyjaciel nie stracił brata? - zdziwiłem się.
- Tak, ta odpowiedź musi ci wystarczyć. Nie dociekaj. - nakazał.
Westchnąłem cicho. Kątem oka widziałem, że cały czas na mnie patrzy.
- Przestań się gapić. - ochrzaniłem go.
- Gapię się, bo raczej każdy to robi, gdy widzi głupka. - zaśmiał się.
- Na serio zaczynam żałować, że dałem ci swojej krwi. - zacisnąłem ręce w pięści, ze złości i nawet już widok wschodu słońca mnie nie uspokajał.
- Ja tam się cieszę. Podoba mi się twój zapach. - wyznał, niuchając krótko kołnierzyk od swojej bluzki.
- Nigdy nawet nie powiedziałeś dlaczego zmieniłeś mnie w wilkołaka! - wybuchłem w końcu, bo o to najbardziej miałem do niego żal.
- Bo taki miałem kaprys. - posłał mi politowane spojrzenie.
- Nie robi się takich rzeczy dla kaprysu! Nawet jak jest się takim ułomem jak ty! - wstałem z ganka.
- I czego się złościsz? Przemieniłem cię, bo chciałem, a że szedłeś z Dylanem, jego też musiałem udziabać! - burknął, a ja zamarłem na chwilę.
Nigdy nie mówił, że chciał przemienić tylko mnie. Myślałem, że Dylana również chciał w swoim stadzie.
- Więc gdybym nie był wtedy z Dylanem...- zacząłem.
- O nie! Nawet się mi tu nie obwiniaj! Musiałem cię zmienić od razu, dlatego nie za bardzo patrzyłem czy idziesz sam przez tą uliczkę czy z kimś. Tak się stało i koniec. Nieważne jest czemu to zrobiłem. - odpowiedział tonem, który sugerował na zamknięcie tematu, ale ja nie chciałem się poddać.
- Może i ważne nie jest, ale ja chcę wiedzieć! - uniosłem się.
Zane milczał, patrząc na wschód jak wcześniej ja. Czułem, że powoli tracę cierpliwość do tego chłopaka.
- No gadaj! - nakazałem.
- Nie ma o czym mówić. - wyszeptał.
Ja mu zaraz dam "nie ma o czym mówić"!
- Masz mi powiedzieć! W tej chwili! - wykrzyczałem i rzuciłem się na niego, na co syknął z bólu, ponieważ nie był do końca zregenerowany.
Złapałem go za koszulkę, przyciskając mocno do drewnianej podłogi na ganku, aby nie mógł się wyrwać ani wstać i uciec przed odpowiedzią. Musiałem to wiedzieć!
- To dlatego mnie nie lubisz? Bo zmieniłem cię i nigdy nie powiedziałem dlaczego? - zaśmiał się - Jesteś niemożliwy, Scotty. - wyszydził mnie.
- Po prostu mi powiedz! - zirytowałem się.
- Bo wydałeś się silny, szybki i opanowany, a ja potrzebowałem kogoś takiego w swoim stadzie. - odrzekł.
Poluzowałem uścisk rąk na jego koszulce pod wpływem zdziwienia. I to tylko tyle? Dlatego to zrobił? Przecież ja nie wydawałem się wtedy silny, szybki, a opanowany i rozsądny byłem zawsze, jak na starszego brata przystało. To Dylan był tym w rodzinie, co miał szajbę i głupie pomysły! Dopiero z czasem się ogarnął.
Nagle usłyszałem lekko przyspieszone bicie serca Zane'go. Zaraz potem szybko to ukontrolował.
- Kłamiesz. - domyśliłem się.
- Wcale nie. - powiedział spokojnie.
- Czemu nie chcesz powiedzieć prawdy?! - wybuchłem.
- Emmm...wiecie, fajnie, gwałty i takie tam, ale czemu nie przeniesiecie się z nimi na łóżko? - usłyszałem głos Mike'a.
Uniosłem głowę i spojrzałem na przyjaciela.
- Mógłbyś przynajmniej ty się powstrzymać z tymi głupimi komentarzami! - ochrzaniłem go, schodząc z Zane'go.
- Okej, spokojnie, groźna alfo. - Mike przewrócił oczami, po czym wyjął telefon z kieszeni i ruszył w stronę lasu.
Dziwiłem się tym, dlaczego czarnowłosy idzie do lasu z samego rana. Przecież nie kazałem mu zacząć patrolu.
- Czy ktoś może mnie podnieść? - wyjąkał cicho Zane, trzymając się za brzuch, gdzie miał ranę.
Co za głupi idiota...
Podałem mu rękę i pomogłem wstać.
- Zasuwaj na kanapę w tej chwili i masz się z niej nie ruszać. - rozkazałem głosem nie przyjmującym sprzeciwu.
- Mówiłem. Martwisz się o mnie. - uśmiechnął się szeroko, po czym wszedł do domu.
Pierdol się, Zane.
❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤
W załączniku: Scott
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro