2
Dzień mi minął tak jak zwykle, czyli polowanie, odkrywanie nowych terenów, wzniecenie ognia i spanie. No i tak było przez kolejne dwa tygodnie. Zayn i wataha nie dają mi spokoju we śnie. A najbardziej czarnowłosy.
Czasem śnie o Carli. Ma teraz dwa latka i napewno daje w kość jej opiekunom.
W zamyśleniu o watasze nie zauważyłam, że znalazłam się gdzieś nad potokiem. Jest lato, więc woda jest ciepła i przyjemna, a las niesamowicie zielony i żywy. Kocham to.
Nie mogę się powstrzymać i wchodzę do wody, która sięga mi do kolan. Na szczęście prąd nie jest rwący, więc mogę sobie spokojnie pochodzić w wodzie.
Nagle obok mnie uniosła się mała fontanna wody i równie szybko znikła. Zdezorientowana patrzę w to miejsce i wyczekuje kolejnego znaku. Za chwilę znów to samo, ale teraz wyłapałam słucham dziwięm charakterystyczny dla pistoletu.
Uniosłam wzrok. Tak, strzelają do mnie. Pięciu ludzi stoi w odległości trzech metrów ode mnie a za nimi jest zaparkowany czarny van.
-Wilkokrwista!-wykrzyczał strzelec, a reszta rzuciła się biegiem w moim kierunku.
Wyszłam z wody po drugiej stronie potoku i zmieniłam się w wilka, aby było mi lepiej, zgrabniej i zwinniej poruszać po runie leśnym.
Niestety nie gubiłam kłusowników nawet po pięciu minutach nieustannegi biegu.
Ni stąd ni z owąd przede mną wyrósł tęgi mężczyzna w czarnej kominiarce. Nie zdążyłam zareagować, a w konsekwencji dostałam czymś twardym w głowę. Straciłam równowagę, a zaraz potem świadomość i wszystko pogrążyło się w głuchej ciemności.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro