Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

13

Maratonu nie będzie, bo wattpad usuwa mi rozdziały, więc ten też nie jest super długi :)




- Nie patrz tak na mnie - mruknęłam do Zayna. Siedział na moim łóżku i zaraz po tym jak weszłam, obdarzył mnie takim spojrzeniem, jakbym zrobiła coś nielegalnego. 

Podeszłam do biurka i wzięłam ołówek zaczęłam się nim bawić, zajmując niespokojne ręce. 

Patrzył na mnie wciąż takim samym wzrokiem. O co ci chodzi? Czułam się nieswojo. To mało powiedziane. 

- To... Możesz iść.

Nie spodziewałam się, że zareaguje na te słowa, ale wstał. Bynajmniej nie wyszedł - pokierował się w moją stronę. 

- C-co ty robisz? - stanął centralnie przede mną. Nie wiedziałam co robić, a ołówek wypadł mi z dłoni. - Zayn?

- Nie mogę cię zrozumieć - odparł z ciężkim oddechem. 

- Co?

- Czasami zachowujesz się jak udomowiony pies, a minutę później zmieniasz się w dzikiego wilka nie do opanowania. Jesteś inna niż wszyscy tutaj. 

- Nie jest...

- Jesteś - warknął. - Coś ukrywasz. Chcę wiedzieć co. 

- Nic nie ukrywam - zmarszczyłam brwi. Znowu zaczyna się to, przez co się pokłóciliśmy ostatnim razem. Dokładnie tak samo było. Zaczynał mnie oskarżać, rzucać w moją stronę oszczerstwa. 

Jeżeli tak miało być ponowie, to ja wiedziałam jak to się skończy. 

- To czemu się boisz? - jego oczy zmieniły kolor na piwną żółć, a kły pokazały się na światło dzienne.

- Bo oskarżasz mnie o coś, czego nie zrobiłam! - odepchnęłam go od siebie, ale chwycił mnie za nadgarstki. Zaczynałam się robić zła. Poważnie zła. Byłam pewna, że moje ślepia również za chwilę ukażą swoje prawdziwe oblicze. 

- Uważaj na ton - syknął. - Jesteś stale zdenerwowana, zamknięta w sobie - zawarczał jak prawdziwy pies. 

- Nie znam tu nikogo, czuję się obłapywana ze wszystkich stron, jak byś się czuł na moim miejscu?

- Nadia - ostrzegł. Przełknęłam ślinę. - Gadaj. 

Spojrzałam na drzwi, czy nikt nie wszedł podczas naszej wymiany zdań, ale na szczęście tak nie było. Wyrwałam mu się i otarłam obolałe nadgarstki. Nie czułam jak mocno mnie ściskał. 

- Okej - westchnęłam. Było  to dla mnie o tyle trudne, że sam był w to prawdopodobnie zamieszany. Pff... Na pewno był. On zawsze uczestniczył w takich akcjach. Wszędzie było go pełno. 

- Więc coś jest na rzeczy.

- No jest - przygryzłam wargę. Wbijam sobie gwóźdź do trumny. - Chodzi o to wszystko. O ośrodek. 

- To znaczy? - uniósł brew i założył ręce na piersi. 

- Nie zauważyłeś, że od jakiegoś czasu nikt nie chodzi korytarzami?

- Nadia... Może akurat, gdy ty raz na ruski rok wyjdziesz, to nikt nie przechodzi?

- Nie, od tygodnia nikogo nie widziałam - w pamięci nie miałam takiej sytuacji. - Vanessa, to jedyna osoba, która szła, ale tak, to nikt. I dziwnie się zachowywała. 

- To znaczy? Mów, przecież zawału dostanę.

- Była blada, miała szeroko otwarte oczy i sine usta. Całkiem jak zombie. Mówię ci, coś się tutaj dzieje. Nawet jak byłam na badaniach, to nikogo nie było!

- Fakt - podrapał się po lekkim zaroście. - Ja też dawno nie widziałem ekipy, ale od jakiegoś czasu nie mam za dużo takich momentów, żeby się z nimi spotykać. 

- Albo nie masz się już z kim spotykać. 

- Słucham? Brzmiało jak oskarżenie?

- Tak miało być...

- Co? Serio myślisz, że mam z tym coś wspólnego?!

- Sam mówisz, że nie mas czasu! Czyli jesteś zajęty! A czym niby jesteś tak strasznie zajęty i to w ośrodku, skąd nie możesz wyjść nawet na głupi spacer?!

- Swoimi sprawami! Nic im nie zrobiłem! To moi przyjaciele!

- Ale jesteś ważną osobą w ośrodku, znasz tu każdego i nie chodzi mi o pacjentów! 

Westchnął, pocierając mostek nosa. 

- Okej - złożył ręce jak do modlitwy. - Faktycznie odgrywam tu dużą rolę, ale ja mam za zadanie tylko patrzeć jak się tu macie i ewentualnie mówić o incydentach albo podejrzeniach tych odgórnych.

- Kim są ci odgórni?

- Nie wiem, kontakt z nimi jest możliwy tylko telefonicznie. Nie zawsze też odbierają.

- Zayn, co tu się kurwa dzieje? - spojrzałam na niego tak poważnie jak jeszcze nigdy w życiu na nikogo. W lesie zdarzały się sytuacje grozy, ale wiedziałam, że to natura, a natura nie jest tak okrutna jak człowiek. Tutaj miałam do czynienia z człowiekiem. Najgroźniejszym stworzeniem na Ziemi. 

- Nie wiem - podrapał się w czoło. - Naprawdę nie wiem. 

- Gadasz z nimi, musieli ci coś powiedzieć.

- Mówili tylko, że szykują jakieś nowe badania i lekarstwo na chorobę, ale nie powiedzieli o co chodzi. 

Zapadła między nami cisza. Lekarstwo... I choroba. 

- O nie...


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro