5. Strach tnie głębiej niż miecze.
Słyszę cichy oddech nad moim uchem. Ciepłe powietrze z czyichś ust prześlizguje się po policzku stawiając na baczność każdy pojedynczy włosek. Całe moje ciało przechodzi dreszcz. Otwieram powoli oczy wraz z towarzyszącym mi strachem.
Blada twarz opatulona kruczoczarnymi gęstymi włosami uśmiecha się do mnie przyjaźnie. Czuję jak jej pozbawione koloru usta składają delikatny pocałunek na moim czole. Po chwili dziewczyna znika rozpływając się we mgle.
- Wstawaj blondasku, jeśli chcesz mieć siły na cały dzień. - Ben potrząsnął moim ramieniem wybudzając mnie ze snu. Przetarłem oczy pięściami. Czyli to wszystko było tylko snem.
- Jedyne co doda mi sił to dobry posiłek. Wątpię, żeby tutaj znalazło się coś, co będzie odpowiadało moim kubkom smakowym. - Odwróciłem się na drugi bok plecami do współlokatora. Mężczyzna zaśmiał się krótko klepiąc mnie po ramieniu. Złapał się dłońmi stalowego dwupiętrowego łóżka po czym zaplótł się nogami o pręt wykonując długą serię brzuszków w powietrzu. Jego mięśnie rytmicznie napinały się i rozluźniały.
Rozprostowałem swoje kończyny ziewając głośno. Mi również przydałyby się ćwiczenia, jednak nie miałem na nie najmniejszej ochoty. Moją głowę wciąż zaprzątał dziwaczny sen oraz czarnowłosa dziewczyna, której nigdy w życiu nie widziałem. Schowałem twarz w dłoniach po czym wstałem narzucając na siebie pogniecioną koszulkę i krótkie dżinsowe spodenki.
- A ty gdzie znikasz? - Ben przerwał swoje ćwiczenia zwinnie zeskakując z łóżka. Żyła na jego czole pulsowała wypluwając z siebie całą krew płynącą szybciej z powodu ogromnego wysiłku fizycznego.
- Idę na spacer. Nic tu po mnie. - Wzruszyłem ramionami chowając dłonie w kieszenie spodni. Wyszedłem za solidne drzwi powłócząc nogami i ruszyłem w prawą stronę korytarza.
Kątem oka spoglądałem na osoby, które mijałem na korytarzu. Wciąż myśl, że jestem taki jak oni, nie mogła zagnieździć się w mojej głowie. To przecież niemożliwe. Ci ludzie w oczach mieli obłęd. Ja byłem normalny. Wyglądałem normalnie. Zachowywałem się normalnie. Nie mogłem nazywać się chorym psychicznie pod żadnym względem.
A jednak po coś tutaj jestem. Nie bez powodu trafiłem właśnie do szpitala psychiatrycznego. Jestem tu po to, żeby wrócić do tego, co kocham. Do skoków. Bez nich moje życie nie ma najmniejszego sensu.
Głośny krzyk wywołał dreszcze na moim ciele. Przeszył on ciszę rozrywając serca każdego, który go usłyszał. Spojrzałem w lewo, w stronę pokoju ulokowanego na samym końcu. Zamarłem.
Czarnowłosa dziewczyna z mojego snu przywiązana do łóżka pasami krzyczała wniebogłosy. Wiła się próbując oswobodzić swoje skrępowane kończyny jak opętana.
Nasze spojrzenia się spotkały.
W jej oczach nie było widać obłędu.
Uśmiechnęła się delikatnie w moim kierunku po czym odetchnęła poddając się więzieniu.
Nie słyszałem już krzyku tylko delikatny dźwięczny śmiech wydobywający się z jej malinowych ust.
Wciąż nie rozumiałem, dlaczego śniłem o niej.
Cześć wszystkim!
Najmocniej Was przepraszam za to, że sporadycznie wrzucam rozdziały. Muszę się za to zabrać i napisać kilka do przodu. Mimo wszystko mam nadzieję, że ten rozdział się Wam spodoba. Dla mnie jest taki feee, ale spokojnie - dojdziemy do końca i będzie to petarda!
Miłego dnia wszystkim :*
Dziękuję za Waszą obecność!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro